Info

avatar Jestem chirality z Lublina. Mam przejechane 42279.29 km, w tym 945.90 km w terenie, z prędkością średnią 23.87 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

2020 button stats bikestats.pl

2019 button stats bikestats.pl

2018 button stats bikestats.pl

2017 button stats bikestats.pl

2016 button stats bikestats.pl

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

Wykresy roczne

Wykres roczny blog rowerowy chirality.bikestats.pl

Archiwum



Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2014

Dystans całkowity:1018.19 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:35:08
Średnia prędkość:28.98 km/h
Maksymalna prędkość:51.80 km/h
Suma podjazdów:3276 m
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:63.64 km i 2h 11m
Więcej statystyk
  • DST 35.23km
  • Czas 01:08
  • VAVG 31.09km/h
  • VMAX 43.20km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 74m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Piątek, 12 września 2014 · dodano: 13.09.2014 | Komentarze 0

Wydaje się, że plotki o końcu lata były grubo przesadzone. Piękna, słoneczna pogoda zachęca do jazdy na rowerze i oby trwała ona jak najdłużej. Dzisiaj objazd standardowej pętelki dookoła Zalewu. Na trasie wielu rowerzystów i rolkarzy, więc momentami było tłoczno. Przez kilka kilometrów wiózł mi się na kole jakiś góral - niech mu będzie na zdrowie.


Czekanie na śniadanie
Czekanie na śniadanie © chirality




  • DST 321.56km
  • Czas 12:04
  • VAVG 26.65km/h
  • VMAX 51.80km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 1198m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lublin-Modliborzyce-Sandomierz-Zwoleń-Puławy-Lublin

Niedziela, 7 września 2014 · dodano: 10.09.2014 | Komentarze 0

Pogoda na niedzielę zapowiadała się wyjątkowo ładna, więc chciałem ten dzień wykorzystać na jakiś dłuższy wyjazd, bo takich okazji w tym roku może już nie być zbyt wiele. Padło na telewizyjną polską stolicę przestępczości, czyli Sandomierz. Żeby zamknąć pętlę jakimś interesującym powrotem, planowałem z Sandomierza udać się na północ do Zwolenia, tam odbić na wschód do Janowca, przepłynąć Wisłę promem i przez Kazimierz Dolny wrócić do Lublina.
Z domu wyjeżdżam około dziewiątej rano. Celowo opóźniam wyjazd, bo chcę jechać na krótko, więc świat musi mieć czas, aby się trochę ogrzać. Jadąc wzdłuż Zalewu Zemborzyckiego jak zwykle sprawdzam wiatr i lubię to co widzę, bo lustro wody jest gładkie jak, no jak lustro właśnie. W Strzeszkowicach włączam się do ruchu na DK19 i komfortowo szerokim poboczem dojeżdżam do Kraśnika. Na wylotowym rondzie z miasta natrafiam na znak zakazu ruchu rowerem dla jazdy na wprost. Trochę zbija mnie on z tropu, bo przed wyjazdem wydawało mi się, że wiem, jak do Sandomierza dojechać bez mapy. Gdybym teraz sprawdził nawigację, to bym wiedział, że odcinek z zakazem można objechać odbijając na rondzie w prawo. Nie robię tego jednak i na czucie odbijam w lewo. Teren zaczyna się trochę fałdować, ale jedzie się wyjątkowo przyjemnie. Atmosferę trochę psują kordony białoruskich TIRów, które pędzą na złamanie karku. Niestety mojego. Zaczyna też mnie niepokoić brak na drogowskazach jakichkolwiek wzmianek o celu mojej podróży, bo nic tylko Janów i Janów. Pod Modliborzycami decyduję się w końcu skonsultować z nawigacją, która oświeca mnie, że jadę w złym kierunku. Chcąc to skorygować odbijam na zachód i docieram do granicy województwa lubelskiego. To jest dobra nowina. Zła nowina jest jednak taka, że wjeżdżam nie do tego województwa, co potrzeba (podkarpackiego zamiast świętokrzyskiego). Ech... Przed Zaklikowem ocieram się o krawędź lasów janowskich. W powietrzu aż czuć grzybnię i wszędzie widzę tłumy ludzi. Niektórzy bez ceregieli koszą grzyby przy samej drodze. Korci mnie, żeby się zatrzymać, ale wiem, że byłoby to nirozważne, bo grzybów bym i tak nie mógł ze sobą wieźć. Co mnie zadziwia, to niewiarygodne zaśmiecenie tutejszych lasów. Gdyby ktoś potrzebował kilka tysięcy plastykowych butelek, to są one do zabrania z lasów w gminie Zaklików. W stolicy tejże gminy pora na kolejny bład nawigacyjny, do którego przygotowało mnie już feralne rondo w Kraśniku. Za znakiem zakazu ruchu rowerów chował się tam drogowskaz mowiący „Annopol 33 km”, czy jakoś tak. Zakazany owoc kusi, więc wtedy właśnie wbiłem sobie do głowy, że Annopol to jest miejsce, w którym powinienem przekroczyć Wisłę. Do mostu w Zawichoście jest z Zaklikowa raptem 20 km w kierunku zachodnim, ale ja kieruję się na północ do Zdziechowic. Dalej na trasie do Gościeradowa ponownie wjeżdżam do województwa lubelskiego – na tym odcinku jedyny raz trafia mi się asfalt dość podłej jakości. W Gościeradowie jeszcze nie jest za późno, aby skierować się na Zawichost, ale zahipnotyzowany robię swoje i Wisłe przekraczam w Annopolu, wjeżdżając jednocześnie po raz pierwszy na rowerze do województwa świętokrzyskiego. Radość jednak nie trwa długo, bo zdaję sobie sprawę, że teraz muszę odkręcić na południe to, co tak sumiennie kręciłem na północ. Docieram w końcu do Zawichostu, pokonując od Kraśnika trasę pijanego zająca o długości 80 km, podczas gdy przy optymalnej jeździe ten dystans to mniej niż 35 km. Bywa i tak. Wjeżdżam w rejony wybitnie sadownicze, gdzie gałęzie aż się uginają od znienawidzonych przez Rosjan owoców. Do tego hopki zaczynają przybierać na amplitudzie – z tego względu Sandomierz wygląda jak miasto, które rowerzystów łatwo nie wpuszcza, ale i też łatwo nie wypuszcza. U celu mojej podróży udaję się na obchód starówki. Przy bramie głównej wita mnie Śmierć, ale wydaje mi się, że to tylko jakiś facet z kosą przebrany w odpowiednie szaty. Głowy jednak nie dam. Miasto robi wrażenie podobne jak Zamość i Kazimierz Dolny. Tłumy ludzi udeptujących kocie łby, handlarze badziewiem, ale i piękne stare budowle. Lody włoskie w cenie 5 zł oceniam na słabe 3 (w porównaniu z chełmskimi to tragedia) – ledwo zmrożone, więc trzeba się sprężać z ich jedzeniem, a do tego tak sprytnie kręcone, że lodowy wierzchołek jest pusty w środku. No, no, no! Nic tu po mnie, czas w drogę, bo i tak jestem trochę spóźniony. Żeby wyjechać z miasta, trzeba odhaczyć kolejną porcję hopek – pod względem topografii Sandomierz przypomina San Francisco. I na tym podobieństwa się kończą. Teraz jadę długi odcinek DK79 na północ. Brak pobocza, przy dosyć intensywnym ruchu to nie jest najlepsza kombinacja. Do tego jest to droga na Warszawę, więc pogiętych motocyklistów tutaj nie brakuje. Rozumiem, że niektórzy aż się rwą do rozdawnictwa własnych organów, ale ja swoich jeszcze nie skończyłem używać – klasyczny konflikt interesów. Z daleka widzę cementownię Ożarów, która prezentuje się bardzo majestatycznie. Wyprzedzającymi mnie co chwila cementowozami się jednak nie zachwycam. Po raz kolejny na trasie czuję w okolicach dwóchsetnego kilometra ogromną potrzebę wypicia mleka – napoju, którego z reguły nie pijam. Jest to pewnie atawizm, który jakiś bodziec uruchamia. Atawizm skutecznie zwalczam w ożarowskim sklepie. Między Tarłowem i Lipskem zaliczam swój pierwszy wjazd na rowerze do województwa mazowieckiego. To zresztą widać, bo po hopce na powitanie, trasa się na długo wypłaszcza. Teraz moim planem jest dotrzeć do Zwolenia i pożegnać warszawska falę pojazdów jeszcze za dnia. Prawie mi się to udaje, bo lampki jestem zmuszony odpalić w okolicach Ciepielowa i robię to głównie dlatego, że po krzakach czai się sporo policji. Przejeżdżam przez Sycynę, w której urodził się Janek Kochanowski (nomen omen, ostatecznym celem mojej podróży jest miasto, w którym był zmarł). Dojeżdżam do Zwolenia - u Państwa Kochanowskich już ciemno, więc się nawet nie zatrzymuję. Ze względu na późną porę decyduję się nie ryzykować jazdy do Janowca na prom (czuję, że po nocach to coś nie pływa), tylko kieruję się na Puławy. Jestem bardzo lekko ubrany i trochę boję się gwałtownego spadku temperatury po zmroku, ale generalnie nie jest z tym tak źle. Chłód odczuwam jedynie w pobliżu rzek i na zjazdach. Na końcówkę trasy popełniam kolejne nawigacyjne faux pas i w drodze do Kurowa objeżdżam Puławy i Końskowolę szerokim łukiem, zamiast zwyczajnie bić przez te miasta. Oświetlone na czerwono puławskie Azoty robią epickie wrażenie, podobnie jak nowy most przez Wisłę. Most spięty jest z brzegami czymś w rodzaju wielkich zamków błyskawicznych biegnących w poprzek jezdni. Dziury w tych zamkach są jednak znacznie szersze niż opona szosowa i ledwo udaje mi się przed tą pułapką wyhamować i wypiąć. Spędziłem potem na tym moście trochę czasu testując na sucho, jaką glebą taki wjazd w dziurę mógłby się skończyć i doszedłem do wniosku, że lepiej tego nie doświadczyć w realu. W Żyrzynie odbijam mocno na południe i przed Kurowem żegnam się z całym ruchem samochodowym, który wlewa się na S17. Jadę w zupełnej samotności i na stacji benzynowej tuż przed centrum Markuszowa zatrzymuję się na gorącą czekoladę. W budynku przykleja się do mnie jakiś pijany jegomość, który właśnie kupuje kolejne piwa. Chce mnie naciągnać na pieniądze, ale konsekwentnie go spławiam. Ponieważ facet zaczyna się niezdrowo nakręcać, proszę obsługę stacji, aby to ukróciła. Faceci są jednak wyjątkowo pasywni, a jakiś pracujący tam dzieciak z uśmiechem stwierdza, że oni to właściwie są bez ochrony, no a jeżeli ten delikwent coś mi zrobi, to mają monitoring. Bardzo mnie to pociesza, bo o niczym tak nie marzę, jak o nagraniu video przedstawiającym żula wbijającego mi nóż między żebra. W tym czasie pijany jegomość się ulatnia, a pracownik stacji stwierdza, że ten człowiek jest chory umysłowo i właśnie wyszedł z więzienia. Zatem jeżeli czytają to jacyś ograniczeni umysłowo kryminaliści, którzy będąc na bani znajdą się przejazdem w Markuszowie, to niech wiedzą, że na miejscowej stacji benzynowej sprzedaje się alkohol każdemu. Nie ma tam też ochrony, więc pewnie jak się głośniej krzyknie, to alkohol będzie za darmo. Na gorąco to coś planowałem z tym zrobić, bo taka sytuacja jest chora, ale z dystansu kilku dni stwierdzam, że to w sumie nie moja sprawa, czy stacja benzynowa funkcjonuje jako rejonowa melina. Mają wszak monitoring! Końcówka trasy to już zwykłe parcie do celu. Jeszcze tylko w Jastkowie rozbawiła mnie tabliczka pod znakiem zakazu ruchu oznajmiająca „Nie dotyczy rowerzystów i konduktów żałobnych”. Przez kolejne kilka kilometrów rozgrywałem w głowie możliwe konsekwencje tego napisu. Do domu dotarłem kilkanaście minut przed północą – bardzo lubię ten moment, gdy po długiej trasie ostatecznie zsiadam z roweru.
Podsumowując, wyjazd był bardzo ciekawy, chociaż nawigacyjnie to generalnie dawałem plamy – tak to się kończy, gdy wiara i czucie mówią silniej niźli mędrca szkiełko i oko (czyli tzw. GPS). Szkoda jednak, że gdzieś się jeszcze nie zgubiłem, bo do double century (dystansu dwustu mil) zabrakło mi bardzo niewiele. Cieszę się, że kolana wcale mi nie dokuczały, co przy ostatnim długim wyjeździe na szosówce było sporym problemem. Kładę to na konto odpowiedniej regulacji wysokości siodełka – drobna rzecz, a cieszy.

Bezwietrzny poranek nad Zalewem Zemborzyckim
Bezwietrzny poranek nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Lubelski krajobraz w okolicach Kraśnika
Lubelski krajobraz w okolicach Kraśnika © chirality

Biłgorajski wyborowy klasyk w Modliborzycach
Biłgorajski wyborowy klasyk w Modliborzycach © chirality

Mój rower w województwie podkarpackim
Mój rower w województwie podkarpackim © chirality

Most na Wiśle w Annopolu
Most na Wiśle w Annopolu © chirality

Widok Wisły z mostu w Annopolu
Panorama Wisły z mostu w Annopolu © chirality

Mój rower w województwie świętokrzyskim
Mój rower w województwie świętokrzyskim © chirality

Okolice Sandomierza od strony Dwikóz
Okolice Sandomierza od strony Dwikozów © chirality

Sandomierz: Till Death Do Us Part
Sandomierz: Till Death Do Us Part © chirality

Brama Opatowska w Sandomierzu
Brama Opatowska w Sandomierzu © chirality

Szpica NATO w Sandomierzu
Szpica NATO w Sandomierzu © chirality

Sandomierskie okno życia
Sandomierskie okno życia © chirality

Sandomierskie zioła. Nie wiem, czy dobre, bo jeszcze nie paliłem
Sandomierskie zioła. Nie wiem, czy dobre, bo jeszcze nie paliłem © chirality

Rynek w Sandomierzu
Rynek w Sandomierzu © chirality

Bazylika Katedralna w Sandomierzu
Bazylika Katedralna w Sandomierzu © chirality

Studnia w Sandomierzu
Studnia w Sandomierzu © chirality

Wisła w Sandomierzu
Wisła w Sandomierzu © chirality

Mój rower w województwie mazowieckim
Mój rower w województwie mazowieckim © chirality



  • DST 35.34km
  • Czas 01:06
  • VAVG 32.13km/h
  • VMAX 41.40km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 86m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Piątek, 5 września 2014 · dodano: 05.09.2014 | Komentarze 0

Inspekcja standardowej pętelki dookoła Zalewu - od wczoraj nic się na niej nie zmieniło. Jechało się w sumie przyjemnie, no może poza spięciem z panoszącą się po DDR parą rolkarzy, którzy chyba nie wiedzieli, że szosówki co do zasady po trawnikach nie jeżdżą. Nie wiedzieli też, że na rolkach da się (i trzeba) jeździć po chodniku, ale w tej sekcie to typowe. Powiozłem się też kilkaset metrów na kole pary wyrywnych górali i nie było to zbyt bezpieczne, bo chłopaków nosiło na wszystkie strony.




  • DST 35.26km
  • Czas 01:06
  • VAVG 32.05km/h
  • VMAX 41.90km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 78m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki i fabryka grzybów

Czwartek, 4 września 2014 · dodano: 04.09.2014 | Komentarze 0

Standardowa pętelka dookoła Zalewu. Przed wyruszeniem w drogę podniosłem siodło o kilka milimetrów, bo przez parę ostatnich dni odczuwałem lekki dyskomfort w kolanach podczas jazdy. Możliwe, że z zimna, ale nie mogę być tego pewien. Podczas jazdy bardzo intensywny ruch rowerowo-rolkowy, więc nie było za przyjemnie. Do tego o mały włos nie rozjechałem psa, który cierpliwie czekał, aż podjadę bliżej i dopiero wtedy postanowił przeciąć DDR.
Wielu rowerzystów jeździ teraz do lasu na grzyby. W moim ogrodzie zaczyna się owocowanie boczniaka ostrygowatego na ściętej jarzębinie. Grzybnia do tworzenia zawiązków potrzebuje szoku termicznego - ich pojawienie się to nieomylny znak, że jesień już blisko. Niestety.

Zawiązki boczniaka ostygowatego na jarząbie pospolitym
Zawiązki boczniaka ostygowatego na jarząbie pospolitym © chirality

Ścięty jarząb pospolity przerośnięty grzybnią boczniaka ostrygowatego
Ścięty jarząb pospolity przerośnięty grzybnią boczniaka ostrygowatego © chirality



  • DST 35.23km
  • Czas 01:06
  • VAVG 32.03km/h
  • VMAX 41.10km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 68m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Środa, 3 września 2014 · dodano: 03.09.2014 | Komentarze 0

Objazd standardowej pętelki dookoła Zalewu. Wiało jak wczoraj, ale tym razem objechałem wodę tak, aby przez kilka kilometrów spotkać wiatr czołowy w lesie. Pewnie trochę pomogło. Na DDR w kierunku miasta siadłem jakiemuś szosowcowi na koło i już się cieszyłem, że odwali za mnie całą robotę. Sielanka nie trwała jednak długo, bo po kilkuset metrach ostro przyhamował, gdy na DDR zrobiło się nieco tłoczno. No i gdyby nie to, że było miejsce do odbicia w bok, to bym się na niego bez pardonu wpakował. Po tym zamieszaniu zamieniliśmy się miejscami i nici z mojego misternego planu.



  • DST 35.30km
  • Czas 01:07
  • VAVG 31.61km/h
  • VMAX 43.30km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 78m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Wtorek, 2 września 2014 · dodano: 02.09.2014 | Komentarze 0

Standardowa pętelka dookoła Zalewu. Ze względu na północno-wschodni wiatr lepiej było jednak kręcić kółko w przeciwnym kierunku, aby pod wiatr jechać trochę w lesie. A tak, czekała mnie przykra niespodzianka na nawrocie. Na trasie wyjątkowo wielu rowerzystów, szczególnie poważnie wyglądających górali. Jechali tak szybko, że nawet nie zdążyłem przeczytać wszystkich napisów na koszulkach.