Info

avatar Jestem chirality z Lublina. Mam przejechane 42279.29 km, w tym 945.90 km w terenie, z prędkością średnią 23.87 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

2020 button stats bikestats.pl

2019 button stats bikestats.pl

2018 button stats bikestats.pl

2017 button stats bikestats.pl

2016 button stats bikestats.pl

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

Wykresy roczne

Wykres roczny blog rowerowy chirality.bikestats.pl

Archiwum



Wpisy archiwalne w kategorii

150-200

Dystans całkowity:1593.16 km (w terenie 56.00 km; 3.52%)
Czas w ruchu:71:35
Średnia prędkość:22.26 km/h
Maksymalna prędkość:45.80 km/h
Suma podjazdów:5455 m
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:159.32 km i 7h 09m
Więcej statystyk
  • DST 152.34km
  • Czas 07:39
  • VAVG 19.91km/h
  • VMAX 42.20km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 726m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chełm

Środa, 1 listopada 2017 · dodano: 01.11.2017 | Komentarze 0

Tradycyjny pierwszolistopadowy wyjazd na wschodnie rubieże kraju. Pogoda o tej porze roku to wielka loteria i tym razem nie było inaczej. Planowałem start bladym świtem, aby zamknąć całą eskapadę do zachodu słońca, ale z rana solidnie padało. W konsekwencji dom opuściłem grubo po dziesiątej. Na ulicach miasta tłoczno, ale DDR w okolicach cmentarza na Majdanku znacznie ułatwiła przejazd. Gardło musiałem jednak trochę zedrzeć, bo ludzi wszędzie pełno. Jakoś specjalnie zimno nie było (nieco dalej w Piaskach tablica na rondzie pokazywała 7.6 ºC, co nie jest złą temperaturą na początek listopada), a że solidnie się opatuliłem, więc po kilku kilometrach zacząłem się gotować. Na rogatkach Lublina zrzuciłem więc to i owo, i resztę trasy pokonałem jedynie w koszulce termicznej i kurtce, co w zupełności wystarczyło. Do Chełma przejazd z mocnym wiatrem w plecy, ale mnie to specjalnie nie cieszyło, a wręcz przeciwnie, bo wieszczyło ciężki powrót. W mieście dosyć sprawnie objechałem cmentarze i jakoś wyjątkowo długo się na nich nie zatrzymywałem, bo bezczynność w takich warunkach to nieuchronne wychłodzenie. W drogę powrotną ruszyłem dobrą godzinę przed zmierzchem. Czołowy wiatr nie dawał ani chwili wytchnienia, ale co do zasady z nim nie walczyłem. Gdy przybierał na sile, jechałem wolniej. Na DK12 ruch bardzo intensywny i generalnie by mnie to jakoś specjalnie nie martwiło, bo pobocze jest tam przyzwoite. Jednak po zachodzie słońca zorientowałem się, że padła mi główna tylna lampka. Pozostała jedynie druga, która mocą nie zachwyca. No i z tego powodu przejazd do Piask w lekkim stresie. W okolicach Dorohuczy, gdzie notorycznie dochodzi do tragicznych wypadków, mijałem liczne przydrożne krzyże oświetlone zniczami. Dusza wiozła mi się tam na ramieniu. Odetchnąłem z ulgą dopiero w Piaskach, bo na serwisówce ekspresówki do Lublina ruch jest zwykle znikomy. Do celu dotarłem przed dwudziestą. Podsumowując, wyjazd dał mi trochę w kość ze względu na bezlitosny wiatr. Jednak nie narzekam, bo prognozy zapowiadały popołudniowy deszcz, a rozpadało się, gdy byłem już w domu.



  • DST 151.97km
  • Czas 07:40
  • VAVG 19.82km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Temperatura 1.0°C
  • Podjazdy 270m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rapha Festive 500, dzień 8/8: Polesie po szosie

Sobota, 31 grudnia 2016 · dodano: 03.01.2017 | Komentarze 0

Żeby dokręcić do 500 km w te święta, musiałem wybrać się dzisiaj na konkretną przejażdżkę. Aby sobie zadanie nieco ułatwić, wybrałem bardzo płaską trasę dookoła Poleskiego Parku Narodowego. Gdy wyjeżdżałem tuż po dziesiątej, to pomimo mocno operującego słońca i krystalicznie czystego nieba, wszystko było pokryte szronem. Trochę obawiałem się czarnego lodu na ulicach, ale niepotrzebnie, bo wszędzie było sucho. Do tego solarki pracowały pełną parą i na wielu odcinkach widziałem świeże kryształki soli rozsypanej tak na wszelki wypadek. Przez Łęczną i Cyców aż do Kołaczów jechało się wręcz rewelacyjnie. Co prawda czułem, że było to spowodowane sprzyjającym wiatrem, z którym na powrocie będę musiał się zmagać, ale pomyślałem, że nie ma co się martwić na zapas. W Głębokiem zatrzymałem się nad niewielkim, skutym lodem jeziorem o tej samej nazwie, aby odhaczyć kolejny akwen w ramach objazdu lubelskich jezior. W Kołaczach skręciłem na zachód i jak oczekiwałem, dostałem konkretnym wiatrem w twarz. Jazda zaczęła wymagać więcej wysiłku, prędkość spadła i zrobiło się odczuwalnie zimniej. Każdy wjazd w las witałem z radością, bo wtedy drzewa brały wiatr na siebie. W Sosnowicy termometr na jakimś sklepie wskazywał 3 stopnie na plusie – całkiem nieźle, ale ponieważ zachód słońca zbliżał się wielkimi krokami, oczekiwałem termicznej zapaści lada moment. W miasteczku kolejny ostry zakręt, tym razem na południe. Tutaj lasów znacznie więcej aż do okolic Rogóźna, więc wiatr nie miał zbytnio szansy się wykazać. Na tym odcinku ostatecznie pożegnałem się ze słońcem, ale z kniei udało mi się wyjechać jeszcze przed konkretną ciemnicą. Krótka przerwa na zakupy w Ludwinie i po kilku dodatkowych kilometrach zameldowałem się na rynku w Łęcznej. Ostatni odcinek krajówką do Lublina dosyć nieprzyjemny. O ile wcześniej ruch samochodowy był na trasie raczej symboliczny, o tyle teraz cała Łęczna wydawała się jechać na sylwestra do Lublina. Czarę goryczy przelewał mocny wiatr, egipskie ciemności i chłód, więc te ostatnie 30 km wydawało się dłużyć w nieskończoność. Do domu dotarłem tuż po osiemnastej ujechany na cacy. Koniec końców udało mi się zaliczyć rzutem na taśmę Rapha Festive 500, ale było to znacznie bardziej wymagające, niż w zeszłym roku. Nie narzekam jednak, bo warunki atmosferyczne w końcówce grudnia mogły być znacznie gorsze.


Jezioro Głębokie
Jezioro Głębokie © chirality

Jemioła
Jemioła © chirality

Brzezina
Brzezina © chirality

Rynek w Łęcznej
Rynek w Łęcznej © chirality




  • DST 151.50km
  • Czas 07:43
  • VAVG 19.63km/h
  • VMAX 33.80km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 735m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Chełm

Wtorek, 1 listopada 2016 · dodano: 05.01.2017 | Komentarze 0

Początek listopada to czas tradycyjnego już wyjazdu do Chełma na groby najbliższych. W tym roku miało być podobnie, więc zapakowałem sakwy i dosyć późno, bo około dziesiątej, ruszyłem w drogę. Piękna jesienna pogoda, gdyż w miarę ciepło i chmury na niebie na tyle przerzedzone, że od czasu do czasu wyglądało między nimi słońce. Do tego boczny wiatr, który generalnie jakoś nie przeszkadzał. Po przebiciu się przez zatłoczone rewiry Lublina w okolicach cmentarza na Majdanku, wbiłem się na serwisówkę ekspresówki do Piask. Ruch praktycznie żaden, cisza i spokój. Przed samym miastem wyprzedził mnie mały peleton przecinaków z Lublina. O braniu koła nie było oczywiście mowy. Znajdująca się nad rondem tablica informowała, że temperatura powietrza dobiła do 6 stopni. Nieźle. Od Piask do samego Chełma jechałem DK12 – przyjemny odcinek, bo ruch samochodowy był o dziwo bardzo niewielki. Jedynie przy mijanych cmentarzach było lekko tłoczno. Do Chełma dotarłem zgodnie z planem przed trzynastą i zająłem się objazdem cmentarzy. Pod nimi istny sajgon – samochody parkujące na trawnikach, drogach dla rowerów i gdzie się tylko da. Wyjątkowy dzień, więc jest to w pełni zrozumiałe. Ponieważ jednak Chełm najeżony jest znakami zakazu ruchu rowerów, które zmuszają do jazdy po DDR, więc postanowiłem porobić trochę zdjęć samochodom okupującym trasy teoretycznie należące do jednośladów. Wywołałem tym niezamierzoną panikę wśród kierowców, którzy dosyć wokalnie zaczęli wyrażać swoje oburzenie. Jakaś niewiasta, która parkowała centralnie na DDR zobaczyła, że jest bohaterką moich zdjęć. Podeszła więc do mnie z zapytaniem, czy nie wiem, jak naprawić sprzęgło, bo właśnie się jej zepsuło. Spodobał mi się jej tok rozumowania – obawiając się, zupełnie niepotrzebnie, że wyślę kompromitujące zdjęcia na policję, szykowała sobie alibi. Gdy wychodziłem z cmentarza, samochodu z zepsutym sprzęgłem już oczywiście nie było. I nie tylko to zmieniło się podczas mojego pobytu na nekropolii. Niebo zasnuło się ciężkimi chmurami i ewidentnie zanosiło się na deszcz. Złapał mnie on na rogatkach Chełma, ale był na tyle słaby, że nie było sensu się przed nim chować. Kilkanaście kilometrów dalej zrobiła się regularna ulewa, ale wtedy już nie było sensu się przed nią chronić, bo i tak byłem już cały przemoczony. Chcąc nie chcąc parłem więc ku Piaskom w ciemnościach i ulewnym deszczu przy intensywnym ruchu samochodowym. Dobrze, że DK12 ma na tym odcinku dosyć szerokie pobocze, bo bez niego jazda byłaby wielce ryzykowna. W Piaskach zrobiłem krótką przerwę na stacji benzynowej, by później opustoszałą serwisówką doczłapać się do Lublina. Podsumowując, wyjazd składający się z dwóch diametralnie różniących się etapów. Droga do celu w idealnych warunkach, ale powrót wręcz przeciwnie. Gdyby nie to, że nawet nocą temperatura była zdecydowanie kilka stopni powyżej zera, to ta przejażdżka mogłaby rozłożyć mnie na amen. I to w taki dzień.


Nie ma dymu bez ognia
Nie ma dymu bez ognia © chirality

Droga na Chełm
Droga na Chełm u skraju Nadwieprzańskiego Parku Krajobrazowego © chirality

Dwa drzewa
Dwa drzewa © chirality

Jesienny krajobraz
Jesienny krajobraz © chirality

Jesień
Jesień © chirality

Jesienny krajobraz
Jesienny krajobraz © chirality

Pagóry Chełmskie
Pagóry Chełmskie © chirality

Wjazdowa DDR do Chełma
Wjazdowa DDR do Chełma © chirality

Podchełmski las
Podchełmski las © chirality

Cmentarne kwiaty
Cmentarne kwiaty © chirality

Cmentarny anioł
Cmentarny anioł © chirality

DDR w Chełmie
DDR w Chełmie © chirality

Panika kierowców na DDR
Panika kierowców na DDR © chirality



  • DST 151.15km
  • Czas 06:51
  • VAVG 22.07km/h
  • VMAX 38.90km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 731m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Batorz

Niedziela, 31 lipca 2016 · dodano: 19.09.2016 | Komentarze 0

Wyjechałem z domu dosyć późno, bo około piętnastej. W planie miałem standardową rundkę do Wysokiego z dodatkową pętelką z Draganów do Batorza. Jadąc wzdłuż Zalewu Zemborzyckiego delektowałem się błękitnym niebem. Zapowiadało się co prawda, że wiatr będzie przeszkadzał w pierwszej połowie trasy, no ale nie można mieć wszystkiego. W drodze do Bychawy pojawiły się skazy w tej sielance, bo zauważyłem szeroką falangę chmur sunących z zachodu, które bezpardonowo zrzucały deszcz. Trochę mnie to zaskoczyło, bo prognozy były raczej dobre, ale oceniłem, że jadąc cały czas na południe, zejdę tym chmurom z linii strzału. Z tym schodzeniem zeszło mi aż do Wysokiego. Wyglądało to lekko surrealistycznie, bo przed sobą na południu i wschodzie miałem cały czas błękitne niebo, a za plecami nieboskłon kotłował się w zwałach chmur. W Wysokiem pojawiły się przebłyski słońca i już zacząłem sobie przybijać mentalnie piątkę. Nie trwały one jednak długo. Wjechałem na pętelkę do Batorza i ponownie na prawej flance wypełzły ciemne chmury. Co gorsza, zaczęło z nich zdrowo błyskać jakieś 4 km ode mnie. W okolicy Studzianek wspiąłem się na najwyższy, bardzo wyeksponowany punkt trasy i ogarnęła mnie lekka cykoria, bo leżące nieopodal podkraśnickie lasy stały się celem ataku błyskawic. I to nie jakichś takich rachitycznych, ale solidnych, jak z filmów grozy. Nic tam po mnie, więc z ulgą zjechałem do Batorza. Tutaj zrobiłem sobie przerwę, bo inaczej wracając do Wysokiego wjechałbym prosto w burzę. Akurat odbywał się piknik z okazji 90-lecia gminy Batorz, który postanowiłem odwiedzić. Fajne klimaty. Ze sceny miejscowa poetka recytowała swój utwór. Leciał on mniej więcej tak: „Nasza gmina Batorz jest bardzo piękna, kto tu raz zawita, zawsze ją pamięta”. Trzeba mieć serce z kamienia, żeby się nie wzruszyć. Chmury odeszły, dosłownie, w siną dal, więc udałem się w dalszą drogę. Nie ujechałem daleko, bo w Wólce Batorskiej złapała mnie konkretna zlewa, przed którą udało mi się schronić na przystanku PKS. Deszcz szybko przeminął i od tej pory aż do Lublina jechałem po mokrych drogach. Odcinek Batorz-Dragany bardzo przyjemny. O ile dojazd do Batorza po hopkach, o tyle nawrót płaski jak stół, bo meandrujący pomiędzy wzgórzami. Aż do Lublina byłem również świadkiem przedstawienia na północnym i wschodnim niebie, którym od czasu do czasu wstrząsały konwulsje wyładowań gdzieś w czeluściach chmur. Były tak silne, że ogromne połacie nieba zmieniały na krótką chwilę barwę. Byłem w bezpiecznej odległości, więc mogłem to obserwować bez obaw. Z nadejściem nocy, która złapała mnie w Wysokiem, to przedstawienie prezentowało się jeszcze bardziej dramatycznie. Od Wysokiego jechałem na pełnym oświetleniu (beształem siebie w myślach, bo przed wyjazdem rozważałem pozostawienie lampki w domu). Odcinek do Piotrkowa w sporym stresie, bo intensywny ruch samochodowy, droga mokra i kiepska, a do tego pozbawiona pobocza. Po dotarciu do masztu w Bożym Darze zrobiło się z górki i po chwili z ulgą dotarłem do Piotrkowa. W Czerniejowie minąłem straż obywatelską blokującą drogę do planowanej spalarni zwłok. „Nie dla krematorium” – głosił jeden z transparentów. Na DDR wzdłuż Zalewu napotkałem tuptającego jeża. Nie był jednak zbyt towarzyski i zwiał na jakąś posesję przez oczko w siatce. Był tak gruby, że przez chwilę miał problemy z przeciśnięciem się, ale w końcu odniósł pełny sukces. Do domu dotarłem kilka minut po 23. Wycieczka udana, bo pomimo generalnie paskudnej pogody, udało mi się przemykać w bezpiecznej odległości od deszczów i burz.


Ucieczka przed deszczem w okolicach Bychawy
Ucieczka przed deszczem w okolicach Bychawy © chirality

Okolice Starej Wsi
Okolice Starej Wsi - widok na południowy-wschód © chirality

Okolice Starej Wsi
Okolice Starej Wsi - widok na północny-zachód © chirality

Okolice Wysokiego
Okolice Wysokiego © chirality

Fakt, bo prognozy były zupełnie inne
Fakt, bo prognozy były zupełnie inne © chirality

Okolice Batorza
Burza nad kraśnickimi lasami © chirality

Okolice Batorza
Okolice Studzianek © chirality

Okolice Batorza
Okolice Studzianek © chirality

Okolice Batorza
Okolice Studzianek © chirality

Festyn w Batorzu
Festyn w Batorzu © chirality

Festyn w Batorzu
Festyn w Batorzu © chirality

Zlewa w Woli Batorskiej
Zlewa w Wólce Batorskiej © chirality

Okolice Woli Batorskiej
Okolice Wólki Batorskiej © chirality



  • DST 154.22km
  • Czas 07:24
  • VAVG 20.84km/h
  • VMAX 36.90km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Podjazdy 739m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lublin-Chełm-Lublin

Czwartek, 5 listopada 2015 · dodano: 05.11.2015 | Komentarze 0

Na początku miesiąca nie udało mi się pojechać do Chełma, by odwiedzić groby bliskich, więc chciałem to jak najszybciej nadrobić. Prognozy pogody nie były zachęcające, bo zapowiadano załamanie pogody. I rzeczywiście, z rana po dwucyfrowych temperaturach z dni poprzednich zostało tylko wspomnienie. Do tego przyplątała się gęsta mgła i wysoka wilgotność. Z tego powodu praktycznie całą trasę musiałem przejechać na światłach. Może nie tyle musiałem, co miałem w planach powrócić szczęśliwie do domu. Droga do celu pod dosyć przykry wiatr, ale praktycznie bez historii. Na DK12 pomiędzy Piaskam i Chełmem sporo policji, co zapewne miało wpływ na entuzjazm kierowców. Dawno tą trasą nie jechałem i z przykrością zauważyłem, że liczba przydrożnych krzyży niepokojąco wzrosła. Pojawiły się nawet nagrobki. Gdzieś mijałem leżącego w rowie dorodnego owczarka niemieckiego. Gdyby nie otwarty bok, mógłbym pomyśleć, że śpi. W okolicach doliny Wieprza temperatura jeszcze spadła, ale za to mgła się zagęściła. Zabrałem z domu aparat w nadziei zrobienia fajnych zdjęć na Pagórach Chełmskich, ale przy panujących warunkach nie miałoby to większego sensu. W Chełmie objechałem groby i trochę pokręciłem się po starych śmieciach, ale wszelkie postoje w takich warunkach są dosyć przykre. Niestety, na chełmskich cmentarzach obowiązuje zakaz ruchu rowerowego, więc musiałem się poruszać po nich z buta. W drogę powrotną wybrałem się godzinę przez zmrokiem. Ruch ciężarowy bardzo intensywny, ale zarówno szerokie pobocze, jak i zdyscyplinowani kierowcy sprawiali, że jechało się przyjemnie. Wiatr i uszczuplone cargo też pomagały. Nastrój zepsuło mi dwóch kretynów, którzy w Adolfinie urządzili sobie na prostym odcinku drogi wyścig. Jechali obok siebie ile fabryka dała – jakakolwiek istota żywa stająca wtedy na ich drodze nie miałaby żadnych szans. Ja poczułem jedynie zapach paliwa i spore podciśnienie, które wyrwało mnie do przodu. Na trasie musiałem jedynie uważać na pieszych, którzy poruszali się tym samym poboczem, co ja. W modzie jest teraz poruszanie się z latarką w dłoni – formalnie nie jest to odblask, a i białe światło można różnie interpretować. Ludzie, których mijałem mieli jednak wyobraźnię i na chwilę schodzili tak na wszelki wypadek z pobocza. Po zmroku temperatura odczuwalnie spadła, ale z konieczności musiałem zatrzymać się na przystanku autobusowym, by wymienić baterie w nawigacji. Z krzaków wyskoczył wtedy mały czarny kot i przejmująco zawodził. Obcierał się o mój rower i było widać, że na dworze nie jest mu dobrze i desperacko szuka nowego domu. Gdy tylko przejeżdżała obok jakaś ciężarówka, kot czmychał w krzaki, by po chwili z nich wyjść. Ta pora roku zdecydowanie nie sprzyja porzuconym zwierzętom. Na wjeździe do Piask, ukraiński kierowca wymusił pierwszeństwo na rondzie, potem jakiś swojak wpakował mi się z podporządkowanej – sporo emocji, jak na kilka kilometrów. W Piaskach naustawiali znaków zakazu ruchu rowerem, jakby była na nie promocja w lokalnym sklepie wielkopowierzchniowym. Wybudowali kilka metrów DDR i zmuszą człowieka, żeby się po nich przejechał. W mieście zrobiłem sobie krótką przerwę na wizytę w sklepie i udałem się drogą serwisową ekspresówki na Lublin. Zazwyczaj przy wyjeździe z Piask ścigam się z miejscowymi psami, ale niskie temperatury skutecznie wybijają psiakom wieczorne spacery. Dobra nawierzchnia, minimalny ruch, płot ekspresówki z prawej – właśnie dlatego lubię ten odcinek. Do domu dotarłem koło dziewiętnastej lekko ujechany.

Cmentarz w Chełmie przy ul. Lwowskiej, najstarszy nagrobek
Cmentarz w Chełmie przy ul. Lwowskiej, najstarszy nagrobek © chirality



  • DST 160.48km
  • Czas 05:51
  • VAVG 27.43km/h
  • VMAX 45.80km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 389m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

XXII Święto Roweru w Lubartowie

Niedziela, 28 czerwca 2015 · dodano: 22.01.2016 | Komentarze 0

Kolejna odsłona tej imprezy. Plany na ten dzień były ambitne, bo miała pęknąć pierwsza dwusetka w tym roku. Plany... Przed ósmą rano wyjechałem z domu obierając kurs na Nasutów, gdzie znajdował się punkt kontrolny jednej z tras. Organizator honoruje przejazd z Lublina do Lubartowa jako zaliczenie pętelki, co mu się chwali. W Nasutowie dostałem kwit z pieczątką i wbiłem się na pętlę nr 3, która ze względu na odcinki pylistego szutru nie za bardzo nadawała się dla szosówki. Było źle, a zrobiło się jeszcze gorzej, gdy w jakiejś wsi ściął zakręt i wyjechał mi przed koła lokalny rowerzysta na wycieczce z familią. Nie widział mnie wcale i pomimo tego, że próbowałem go objechać, przeleciałem przez jego przednie koło. Już w locie przemknęło mi przez głowę, że to na dzisiaj koniec jazdy. Adrenalina tłumi ból, więc początkowo zauważyłem jedynie lekkie szlify na nogach i krwawiące dłonie. Rowerowi, poza wykręconą klamkomanetką i rozregulowaną tylną przerzutką nic się nie stało. Nawet koło, które przyjęło uderzenie, się nie rozcentrowało. Facet był solidnym klocem, tak ze 120 kg, więc na swoim rowerze się nawet nie zachwiał. Po kilku minutach pojechałem dalej i dopiero gdzieś w okolicach Lubartowa zacząłem odczuwać mocny ból w lewym kciuku. Po dotarciu do bazy Święta, udałem się pod zainstalowaną kurtynę wodną, gdzie umyłem zbroczoną krwią owijkę i ręce. Po ponadgodzinnej kolejce do rejestracji (13 tysięcy rowerzystów zgotowało sobie ten los), kiedy to bezlitośnie ganiłem wszelkich delikwentów próbujących wcisnąć się do niej na krzywy ryj, odebrałem koszulkę i w miarę wyregulowałem rower. Co prawda kciuk bolał i spuchł tak, że nie mogłem zdjąć rękawiczki, ale postanowiłem przejechać najkrótszą, 17-km trasę. Potem skusiłem się na ponadtrzydziestokilometrową trasę nr 2, ale momentami był tam dosyć kiepski asfalt, który mojemu kciukowi dał popalić. Potem jeździłem już tylko na najkrótszej trasie, na której asfalt był bez zarzutu. Na jednej z pętli zauważyłem, jak jadący z naprzeciwka samochód powoduje upadek wyprzedzanego rowerzysty. Kierowca postanowił się nie zatrzymywać, więc wyjechałem mu naprzeciwko i zmusiłem do zmiany decyzji. Facet twierdził, że się nie zatrzymał, bo ocenił, że nic poważnego się nie stało. Właśnie tacy delikwenci zbiegają z miejsca wypadku, ale jakim trzeba być idiotą, żeby wywijać taki numer w obecności setek świadków. W tej kolizji raczej nic poważnego rowerzyście się nie stało. Tempo na trasie było z reguły spacerowe, bo tłumy rowerzystów po obu stronach, jak i samochody, nie zachęcały do szaleństw. Jedynie raz siadłem jakiemuś szosowcowi na kole. Potem wyprzedził nas inny szosowiec, na którego koło się przerzuciłem. Nie jechało się jednak za dobrze, ze względu na karygodny brak zdyscyplinowania innych rowerzystów, więc cały czas wyciągałem szyję, aby widzieć, co się dzieje przed dającym koło. Na trasie wszelkiej maści rowery i rowerzyści, ale mnie najbardziej podobały się klasyczne szosówki, których dosiadali rowerzyści w strojach z epoki (żadnych kasków, jedynie czapeczki z daszkiem). Gdy już byłem gotowy na konsumpcję tradycyjnej fasolki, która jest na tej imprezie całkiem spoko, okazało się, że wyszła i będzie dopiero za pół godziny. Mogłem stać przez ten czas w kolejce, ale postanowiłem jednak nie marnować czasu i przejechać jeszcze jedno kółko. Po dotarciu do mety i opchnięciu dwóch porcji fasolki, udałem się w drogę powrotną do domu standardową trasą po DK 19. Końcówka z doskwierającym bólem kciuka. Było tak źle, że gdy zbliżałem się do jakiejkolwiek nierówności nawierzchni, odrywałem lewą rękę od kierownicy, co samo w sobie było igraniem z ogniem. Podsumowując, wyjazd z przygodami i kontuzja kciuka raczej zmusi mnie do odstawienie roweru na jakiś czas. Mam nadzieję, że palec dojdzie do siebie, bo jeszcze nie skończyłem go używać. Planowałem tego dnia wykręcić pierwszą dwusetkę w tym roku. Nie wyszło, ale biorąc pod uwagę kolizję, nie narzekam, bo mogło być znacznie mizerniej. Kiedyś miałem bliskie spotkanie ze skuterem i gdy to opisywałem zastanawiałem się, czy dodanie kategorii wpisu "kolizja" nie będzie kuszeniem losu. Kategorię dodałem i teraz wrzucam do niej kolejny wpis. Ech...


XXII Lubartowskie Święto Roweru: kolejka do rejestracji
XXII Lubartowskie Święto Roweru: kolejka do rejestracji © chirality

XXII Lubartowskie Święto Roweru: mapa tras
XXII Lubartowskie Święto Roweru: mapa tras © chirality

XXII Lubartowskie Święto Roweru: bicykl
XXII Lubartowskie Święto Roweru: bicykl © chirality

XXII Lubartowskie Święto Roweru: fat bike
XXII Lubartowskie Święto Roweru: fat bike z kością © chirality

XXII Lubartowskie Święto Roweru: monocykl
XXII Lubartowskie Święto Roweru: monocykl © chirality

XXII Lubartowskie Święto Roweru: czarne chmury
XXII Lubartowskie Święto Roweru: czarne chmury © chirality



  • DST 164.77km
  • Czas 06:23
  • VAVG 25.81km/h
  • VMAX 43.10km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 317m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jezioro Wytyckie

Wtorek, 11 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 0

Po wycieczce nad jezioro Dratów w ramach objazdu podlubelskich akwenów, tym razem postanowiłem udać się nad Jezioro Wytyckie, które jest obszarowym liderem Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego. Z Lublina wyjechałem tuż po południu i mogłem się tylko cieszyć z pięknej słonecznej pogody. Nie zdążyłem jednak jeszcze wyjechać z miasta, a już złapałem kapcia. Pomimo tego, że miałem zapasową dętkę, to jednak załatałem tę przebitą, aby ewentualnego kolejnego kapcia złapanego nocą móc naprawić sprawniej. Na szczycie zjazdu w Ciecierzynie wyprzedziłem parę rowerzystów i trochę zdeprymowało mnie to, że jeden z nich siadł mi zbyt ciasno na kole - gdybym podczas zjazdu musiał gwałtownie hamować, byłoby nieciekawie. W Niemcach odbiłem na wschód w stronę Jawidza, a następnie wzdłuż Wieprza dotarłem do Łęcznej. Podróż kontynuowałem drogą włodawską i po minięciu Jeziora Głębokiego odbiłem na północny-wschód. Do celu chciałem dotrzeć przed zachodem Słońca, a ponieważ naprawa kapcia trochę plany nadwyrężyła, więc darowałem sobie wszelkie postoje. W okolice Jeziora Wytyckiego dotarłem na styk i przez chwilę martwiłem się, czy uda mi się dostać na jego brzeg. Jezioro to wygląda od wschodu jak warownia - od cywilizacji oddziela je wysoka grobla, u podnóża której płynie niewielka rzeczka Włodawka robiąca za fosę. Na szczęście po odbiciu na Wólkę Wytycką i przekroczeniu Włodawki znalazłem się przy grobli. Nad samym jeziorem nie zabawiłem długo, bo bezczynność zaczynała mnie wychładzać. Cała droga powrotna już na lampkach. Ponieważ podczas tego wyjazdu chciałem zatoczyć pętelkę dookoła Poleskiego Parku Narodowego, więc pociągnąłem dalej drogą włodawską do miejscowości Kołacze, gdzie odbiłem na zachód w kierunku Sosnowicy, w której skręciłem na południe w kierunku Łęcznej. Kilka kilometrów przez Ludwinem zawinąłem na stację benzynową, gdzie z ulgą uzupełniłem płyny, bo pragnienie już od wielu kilometrów mi uwierało. Odcinek Łęczna-Lublin to już standard, a intensywny ruch samochodowy połączony z brakiem pobocza nie pozwalał na chwilę relaksu. Na tej trasie znajduje się czarny punkt z tablicą informującą o liczbie ofiar śmiertelnych i rannych. Pomyślałem sobie, że ta tablica robiłaby większe wrażenie, gdyby liczby ofiar były napisane kredą, a nie farbą. W Lublinie nad Bystrzycą kotłowała się mgła i ciągnęło takim chłodem, że poczułem ulgę, gdy w końcu dotarłem do domu.

Małe ale głębokie - Jezioro Głębokie koło Cycowa
Małe ale głębokie - Jezioro Głębokie koło Cycowa © chirality

Zachód Słońca nad Jeziorem Wytyckim
Zachód Słońca nad Jeziorem Wytyckim © chirality

Śluza na Włodawce. W tle grobla Jeziora Wytyckiego
Śluza na Włodawce. W tle grobla Jeziora Wytyckiego © chirality

Elementy napędu śluzy na Włodawce
Elementy napędu śluzy na Włodawce © chirality

Elementy napędu śluzy na Włodawce
Elementy napędu śluzy na Włodawce © chirality

Jezioro Wytyckie
Jezioro Wytyckie © chirality

Jezioro Wytyckie
Jezioro Wytyckie © chirality

Nad Jeziorem Wytyckim
Nad Jeziorem Wytyckim © chirality

Jezioro Wytyckie
Jezioro Wytyckie © chirality



  • DST 152.52km
  • Teren 1.00km
  • Czas 07:02
  • VAVG 21.69km/h
  • VMAX 36.50km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 630m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lublin-Chełm-Lublin

Niedziela, 2 listopada 2014 · dodano: 03.11.2014 | Komentarze 0

Piękna jak na tę porę roku pogoda była dodatkową motywacją, aby odwiedzić na rowerze groby bliskich w Chełmie. Wszystkie klamoty zmieściły mi się do jednej sakwy i tuż po południu wyruszyłem w trasę. Samo wyjechanie z Lublina było wyzwaniem, bo przy cmentarzu na ulicy Męczenników Majdanka istne pandemonium. Gdyby nie DDR biegnąca w tamtych rejonach, to w korkach bym wegetował jak setki kierowców. Gdy już dotarłem do serwisówki drogi ekspresowej prowadzącej do Piask, zrobiło się przyjemnie luźno. Podróż do celu upłynęła mi w pięknym słońcu, ale odczucia psuł dosyć mocny wiatr. W Wierzchowiskach tempówka z psem - delikwent spał sobie na poboczu i myślałem, że będę miał z nim spokój. Niestety obudził się i postanowił się trochę rozruszać. Za Piaskami wbiłem się na DK12 lekkim objazdem przez Brzeziczki, dzięki któremu uniknąłem dosyć nieprzyjemnego styku krajówki z ekspresówką. Objazd bardzo malowniczy, ale ostatni kilometr po kamieniach. Przed wjazdem do Chełma karnie wskoczyłem na DDR, na której co kilkanaście metrów stały wypalone znicze. Symboliki tego gestu nie ogarniam (mam nadzieję, że pod kostką nie ma tam masowych grobów), szczególnie, że sporo szklanych pojemników było pobitych w drobny mak. Poza tym nigdy nie byłem pewien, czy pod zwałami liści nie kryje się jakaś szklana pułapka. Kilkaset metrów dalej kolejna niespodzianka, bo wyjazd z ronda na ulicę Lubeleską zamknięty. Rondo jest właśnie w dosyć pogmatwany sposób przebudowywane i kiedyś bedę musiał się tam wybrać, aby zobaczyć, co projektant miał na myśli. Do centrum miasta musiałem dojechać ulicą Rejowiecką, której nawierzchnia jest tak fatalna (koleiny do połowy koła to bonus), że z nieprzymuszonej woli nigdy się tam nie zapuszczam. Na tejże ulicy zatrzymałem się pod Biedronką po mleko - po wyjściu z ciepłego sklepu zrobiło mi się cholernie zimno, ale na szczęście uczucie to nie trwało zbyt długo. Do cmentarza na ulicy Lwowskiej dotarłem na styk z nocą. Potem jeszcze wizyta na cmentarzu pod Borkiem i można się było zwijać w drogę powrotną. Na ulicy Lubelskiej rozbroiły mnie znaki zakazu ruchu rowerowego. Jest tam DDR po lewej stronie (używam jej przy wjazdach z Lublina) i pewnie jakiś urzędnik wpadł na genialny pomysł, jak zmusić do korzystania z tejże rowerzystów prouszających się w obu kierunkach. Obcy nie muszą jednak wiedzieć, że po przeciwnej stronie biegnie jakaś DDR, bo obowiązku czytania znaków na deptaku po lewej stronie jezdni nie ma. Znak zakazu ruchu rowerowego wypycha w sposób naturalny rowerzystów na chodnik, a nie o to chyba chodziło. Ponieważ samochody jechały dziarsko ulicą Lubelską, postanowiłem podążać ich śladem, bo drugi raz na ulicę Rejowiecką pakować się nie chciałem. Blokadę wylotu ulicy Lubelskiej udało mi się pokonać objazdem przez jakieś osiedle i tym sposobem dostalem się na DK12. Powrót z wiatrem - nie tylko jechało się łatwiej, ale i odczuwana temperatura, pomimo nocy, była wyższa niż za dnia. Ruch samochodowy, w tym ciężarowy, bardzo intnsywny, ale dzięki szerokiemu poboczu jechało się bezstresowo. Zaletą takiego ruchu jest odstraszanie bestii, które mają we krwi pościgi za rowerzystami - rzeczywiście, na trasie do Piask słyszałem za plecami sapanie jakiegoś czworonoga tylko raz. Tradycyjnie, w Piaskach zrobiłem krótką przerwę na stacji benzynowej. Po wyjeździe z niej zazwyczaj oczekuje na mnie komitet powitalny w postaci watahy psów, ale tym razem ich nie było. Za to czworonóg w Wierchowiskach już się najwyraźniej wyspał, bo leciał na mnie z rozdziawionym pyskiem. Poświeciłem mu bocialarką po oczętach - odwaga go opuściła i zwiewał w krzaki, aż miło. Końcówka bez historii, bo w okolicach cmentarza na Majdanku już było o tej porze pusto. Do domu dojechałem około dwudziestej pierwszej. Wyjazd uważam za udany - jedynym problemem były długie postoje (cmentarzy nie da się odwiedzić w biegu), na których zaczynałem się wychładzać. Ciepło bijące od płonących zniczy trochę ratowało, ale momentami żałowałem, że nie zapakowałem do sakwy kompletnego stroju rowerowego na zmianę.



  • DST 197.36km
  • Teren 50.00km
  • Czas 08:50
  • VAVG 22.34km/h
  • VMAX 37.80km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • Podjazdy 239m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ukraina: Lublin-Kowel

Sobota, 9 sierpnia 2014 · dodano: 14.08.2014 | Komentarze 0

Jedną z imprez w ramach Europejskich Dni Dobrosąsiedztwa 2014 miało być połączenie tymczasowym mostem pontonowym leżącego na zachodnim brzegu Bugu polskiego Zbereża ze znajdującymi się po przeciwnej stronie ukraińskimi Adamczukami. Ponieważ most ten miał służyć przez cztery dni jako pieszo-rowerowe przejście graniczne, postanowiłem skorzystać z okazji i wyjechać na Ukrainę do małej ojczyzny moich przodków. Traktowałem to jako spore wyzwanie ponieważ po raz pierwszy jeździłbym rowerem poza granicami Polski. Na dokładkę, byłby to również mój pierwszy wyjazd z sakwami. Zarówno bagażnik, jak i sakwy zamówiłem w ostatniej chwili, więc po ich przymocowaniu do roweru nie miałem nawet okazji na zrobienie żadnej testowej jazdy po okolicy. Poza standardowymi przygotowaniami musiałem również zdobyć dokładną mapę zachodniej Ukrainy, bo mapy bazowe Garmina są po prostu beznadziejne. Bardzo dobry okazał się OpenStreetMap i wielką zaletą tego serwisu jest to, że może generować mapy niewielkich obszarów. Nie trzeba więc dedykować zbyt dużo pamięci wewnętrznej, która w niektórych urządzeniach może być bardzo limitowana.
Z domu wyjeżdżam kilka minut po szóstej rano. Na termometrze jest już siedemnaście kresek, więc ubrany jestem na krótko. Jadąc DDR wzdłuż Bystrzycy oswajam się z obciążonym sakwami rowerem i nasłuchuję, czy nic podejrzanie nie skrzypi. Stwierdzam z ulgą, że jedzie się lepiej, niż się spodziewałem – balast daje się nieco odczuć jedynie na podjazdach. Ma to też swoje złe strony, bo co chwila odwracam głowę, by sprawdzić, czy sakwy ciągle wiszą tam, gdzie powinny. Wskakuję na DK82 i jadę w stronę Łęcznej. Po przejechaniu miasta kieruję się na Włodawę, ale w Świerszczowie opuszczam DK82 odbijając na wschód. Jakość asfaltu spada, ale nie mam nawet czasu ponarzekać, bo zastępują go szutry, a następnie grunty. Tego w umowie nie było, bo moim planem było dotarcie do granicy jak najszybciej i w miarę bezboleśnie. No ale GPSies o tym nie wiedziało. Poza tym jestem w Poleskim Parku Narodowym i jego otulinie, a poruszam się czerwonym szlakiem Lublin-Wola Uhruska, który jest częścią Centralnego Szlaku Rowerowego Roztocza, więc raczej nie wypada liczyć na nic lepszego. Asfalt wraca przed Hańskiem, gdzie kupuję nieznanej mi marki, ale bajecznie tani napój energetyczny. Za miastem wjeżdżam w las, gdzie ponownie królują drogi gruntowe. Są one jednak dobrze ubite i suche, więc jedzie się bardzo przyjemnie. Mrówek pełno jak mrówek. Są tak wielkie, że ich hordy dobrze widać z wysokości rowerowego siodełka. Po przecięciu drogi Chełm-Włodawa wraca dobrej jakości asfalt, którym mogę cieszyć się aż do Zbereża. Na tym odcinku spotykam bardzo wielu sakwiarzy, w tym bardzo dużą grupę z Chełma. Z niektórymi rowerzystami zamieniam kilka słów, ale żaden z nich nie planuje zapuszczać się na Ukrainę jakoś specjalnie głeboko. Jeszcze tylko kilometr po kurzu i przed jedenastą dobijam do mostu granicznego. Odprawa z obu stron odbywa się błyskawicznie i po chwili jestem pomiędzy kramami na ukraińskiej stronie. Ceny zarówno w złotych, jak i w hrywniach. Ponieważ zaczynają się solidne upały, więc kupuję butlę kwasu (mam do tego napitku pewną słabość) na dalszą drogę. Przez moment jestem lekko skołowany, bo według Garmina, upicie paru łyków z butelki zajęło mi godzinę. Staram się zweryfikować skład tego trunku, ale po chwili orientuję się jednak, że maszynka samodzielnie przeszła już na czas ukraiński. Ruszam w dalszą drogę i jeżeli odpowiedzialni za jakość dróg na Ukrainie chcieli zrobić na mnie dobre pierwsze wrażenie, to przez kolejne 20 km zdecydowanie im się to nie udaje. Między Adaczukami a Holiadynem zmagam się z drogami gruntowymi zaprawionymi hojnie kamieniami jak, parafrazując klasyka, dobra kasza skwarkami i asfaltem, który wygląda jakby był celem dobrze skoordynowanych nalotów dywanowych. Wizualnie nie jest dobrze, ale planując trasę kilkadziesiąt metrów naprzód daje się omijać wszelkie kratery. Przy drodze kobiety zbierają maliny, a mijający mnie mali rowerzyści ślą powitania po polsku. Pewnie polskość mam wypisaną na gębie. Za Holiadynem odbijam na północny-wschód i pojawiają się rozlewiska wygladające jak rozciagnięte stawy. Tak rodzi się Prypeć, ale zamiast świętować ten fakt, skupiam się na nowej nawierzchni w postaci bardzo grubego tłucznia, który wygląda jakby był stworzony do rozcinania opon. No a tego bym nie zdzierżył, bo dzień wcześniej trzymałem w sklepie rowerowym zwijaną oponę, ale nie byłem skłonny wyżyłować na nią ponad sto złotych. Gdybym teraz się pociął, byłaby to solidna nauczka, ale tej lekcji zdecydowanie nie chcę odrabiać w takim miejscu. Jadę więc bardzo powoli i jakoś docieram do drogi Szack-Luboml, na którą się wbijam na wysokości Położewia. W końcu normalny ukraiński asfalt. Jadę na południe i przez pierwsze kilometry oswajam się ze stylem jazdy ukraińskich kierowców. Nie jest z tym źle, a do tego ruch samochodowy nie jest specjalnie intensywny. Robię krótką przerwę na ładnym parkingu w lesie – zadaszone ławki, miejsca na ognisko i masa pszczół, którym smakuje mój kwas. Jadąc dalej, omijam jezioro Zgorańskie Wielkie, nad którym jest bardzo tłoczno. Na poboczach odchodzi handel i po cenach arbuzów (trzy hrywnie za sztukę) widzę, że nie zdzierają. W okolicach przystanków autobusowych na skraju jezdni często są poustawiane pieńki. Pewnie służą podróżnym do siedzenia i wypatrywania nadjeżdżających autobusów, ale tak sobie myślę, że w nocy rowerzyści i nie tylko mogą mieć z tym pewne probemy. Do Lubomla dojeżdżam jednak bez przygód. Robiąc fotkę na tle żółto-niebieskiej tablicy z nazwą miasta zauważam, że mój żółty rower w połączeniu z niebieską koszulką i kaskiem to dobry wybór na jazdę po Ukrainie. Z jakiegoś baru podpity jegomość macha mi ręką i krzyczy "Sława Ukrainie!” - odmachuję, ale nie bardzo wiem, co mam odkrzykiwać (wystarczy proste "Sława!”). W mieście uzupełniam zapasy kwasu i za miastem skręcam na wschód na drogę magistralną M07. O ile asfalty prowadzące do Lubomla są bardzo różnej jakości, o tyle teraz robi się idealnie. W sumie tego się spodziewałem, bo M07 jest przedłużeniem naszej DK12, która dochodzi do Dorohuska. Ba, przez pierwsze kilka kilometrów, pasy ruchu w przeciwnych kierunkach są rozdzielone ziemą niczyją. W Maszowie, na wysokości drogowskazu zachęcającego do odwiedzenia Dębu Bolesława Prusa, pasy ruchu się zbiegają, ale ładne pobocze czyni jazdę bardzo przyjemną. Na dąb nie dałem się skusić, bo stał dwa kilometry od głównej drogi. Moje dendrologiczne obsesje są dosyć słabe i jestem w stanie nałożyć góra pięćset metrów, żeby coś sterczącego z gruntu zobaczyć. M07 aż do samego Kowla jest prosta jak drut. Urozmaicają ją jedynie bardzo łagodne, ale rozciągnięte hopki. Kilka kilometrów lekko w górę, potem to samo w dół i powtórka. Żeby się nie zanudzić (bezzakrętowe drogi strasznie nużą), testuję swój ukraiński, starając się tłumaczyć banery stojące w lasach. "Nie śmieć u lisa” - jestem zadowolony, bo moje zdolności lingwistyczne wydają się być naturalne i wspaniałe. A hasło mi się bardzo podoba, bo zachęca do zachowania czystości, a jednocześnie wskazuje, kto w lesie jest tak naprawdę u siebie. Tak bawiąc się językiem docieram do Kowla i po znakach kieruję się w okolice dworca kolejowego, bo wiem, że w jego okolicach jest hotel. Docieram do celu i z radością konstatuję, że to już koniec dzisiejszej jazdy na rowerze. Hotel nazywa się "Lisia Pieśń” - hmm, coś jest nie tak, bo taka nazwa jest po prostu bez sensu. Wytężam szare komórki i dochodzę do smutnego wniosku, że "ліс” to jednak nie żaden "lis”, a "las”. Teraz nie podoba mi się ani hasło z lisa lasu, ani tym bardziej mój ukraiński. Ceny w hotelu bardzo przystępne, ale recepcjonistka ma problem z moim rowerem. Koniec końców, pozwala mi go zostawić w garderobie. Chyba w garderobie, bo napis na drzwiach mógł znaczyć cokolwiek. W pokoju warunki lepsze niż się spodziewałem. Skromnie, ale czysto. Co prawda, ciepła woda ma być dopiero od dwudziestej, ale już tak długo jestem przepocony, że kilka godzin nie zrobi żadnej różnicy. Przebieram się w cywilne ubrania i wychodzę na miasto zwiedzać i kupić coś do jedzenia. Zmrożony kwas prosto z beczki stawia mnie na nogi, więc przez kilka godzin szlajam się ulicami bez konkretnego celu. W cerkwi koło dworca jakaś kobieta ostro bije w dzwony. Sobota w tutejszych świątyniach to chyba odpowiednik naszej niedzieli, bo z innej, tym razem różowej cerkwi dochodzi piękny kobiecy śpiew. Siadam w bezpiecznej odległości (poza promieniem rażenia gromów) na jakichś schodkach i zajadając drożdżówkę, wsłuchuję się przez dłuższą chwilę. Jak typowy turysta strzelam też fotki wszelkiej maści pomnikom. Do hotelu wracam grubo po zmroku, biorę upragniony prysznic, robię przepierkę rowerowych wdzianek i dopinam plany na kolejny dzień. W telewizji oglądam program o agentach Putina na szczytach hierarchii prawosławnej, wiadomości o terrorystach na wschodzie kraju i prognozę pogody. 34 stopnie na jutro.... Trochę mnie to przeraża. Noc jest parna, więc zasnąć nie jest łatwo.
Podsumowując, dojazd z Lublina do Kowla poszedł mi o niebo lepiej, niż się spodziewałem i to pomimo zabójczych upałów. Jednak gdyby nie to, że podczas letniego rowerowania już się trochę opaliłem, to dzisiejsza jazda zakończyłaby się oparzeniami dosyć wysokiego stopnia. Trasę o długości nieomal 200 km pokonałem w dziesięć godzin na litrze polskich płynów i trzech litrach ukraińskiego kwasu. Jadłem niewiele, jakieś cukierki i dwa banany, bo zwyczajnie nie miałem ochoty.

Wschód słońca nad Bystrzycą w Lublinie
Początek wyprawy - wschód słońca nad Bystrzycą w Lublinie © chirality

Poleski Park Narodowy, okolice Hańska
Poleski Park Narodowy, okolice Hańska © chirality

Poleski Park Narodowy, okolice Hańska
Poleski Park Narodowy, okolice Hańska © chirality

Kościół w Hańsku
Kościół w Hańsku © chirality

Lasy na wschód od Hańska
Lasy na wschód od Hańska © chirality

Most pontonowy na Bugu spinający polskie Zbereże i ukraińskie Adamczuki
Most pontonowy na Bugu spinający polskie Zbereże i ukraińskie Adamczuki © chirality

Infrastruktura w okolicach Adamczuków
Infrastruktura mostowo-kładkowa w okolicach Adamczuków © chirality

Kramy w Adamczukach
Kramy w Adamczukach © chirality

Ukraiński kwas
Ukraiński kwas (premium!), mmm... © chirality

Mogiłki w okolicach Adamczuków
Mogiłki w okolicach Adamczuków © chirality

Wyjazd z Adamczuków
Wyjazd z Adamczuków © chirality

Miejsce do rekreacji koło Lubomla
Miejsce do rekreacji koło Lubomla © chirality

Mój rower w Lubomlu
Mój rower w Lubomlu © chirality

Szpital w Lubomlu
Szpital w Lubomlu © chirality

Mój rower w Kowlu
Mój rower w Kowlu © chirality

Maszt w Kowlu
Maszt w Kowlu © chirality

Dworzec kolejowy w Kowlu
Dworzec kolejowy w Kowlu © chirality

Cerkiew pod dworcem kolejowym w Kowlu
Cerkiew pod dworcem kolejowym w Kowlu z kobietą bijącą w dzwony © chirality

Budka z kwasem w Kowlu
Budka z kwasem w Kowlu © chirality

Stadion piłkarski w Kowlu
Stadion piłkarski w Kowlu © chirality

Cerkwie w Kowlu
Cerkwie w Kowlu © chirality

Rzeka Turia w Kowlu
Rzeka Turia w Kowlu © chirality

Cerkwie w Kowlu
Cerkwie w Kowlu © chirality

Pomnik Tarasa Szewczenki w Kowlu
Pomnik Tarasa Szewczenki w Kowlu © chirality

Pomnik Tarasa Szewczenki w Kowlu
Pomnik Tarasa Szewczenki w Kowlu © chirality

Pomnik bohaterów II wojny światowej w Kowlu
Pomnik bohaterów II wojny światowej w Kowlu © chirality

Pomnik bohaterów II wojny światowej w Kowlu
Pomnik bohaterów II wojny światowej w Kowlu © chirality

Pomnik bohaterów II wojny światowej w Kowlu
Pomnik bohaterów II wojny światowej w Kowlu © chirality

Pomnik Łesi Ukrainki w Kowlu
Pomnik Łesi Ukrainki w Kowlu © chirality

Fontanna w Kowlu
Fontanna w Kowlu © chirality

Memoriał ofiar Majdanu w Kowlu
Memoriał ofiar Euromajdanu w Kowlu © chirality

Planowanie trasy na kolejny dzień
Planowanie trasy na kolejny dzień © chirality



  • DST 156.85km
  • Teren 5.00km
  • Czas 06:12
  • VAVG 25.30km/h
  • VMAX 44.20km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 679m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lublin-Ryki-Dęblin-Puławy-Lublin

Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 25.05.2014 | Komentarze 0

Na początku roku postanowiłem, że w 2014 postaram się odwiedzić wszystkie 20 stolic powiatów mojego ojczystego województwa. Jest to naprawdę piękny kawał naszego kraju, ale mało go znam. Idea zatem słuszna, ale samo się niestety nie pojedzie. W zimie zaliczyłem dwie pierwsze stolice, Opole Lubelskie i Kraśnik, a dzisiaj przyszła kolej na dwie następne, Ryki i Puławy. Dodatkową motywacją do jazdy był fakt, że dzisiaj był czas poważnych decyzji, a najlepiej mi się myśli na rowerze właśnie.
Droga do Ryk składała się z niewiarygodnie długich prostych sięgających po horyzont. Pewnie projektant tej drogi miał do dyspozycji jedynie linijkę i stąd to wszystko. Przy odrobinie samozaparcia można było policzyć hopki kilkanaście kilometrów do przodu i przyznam, że jest to lekko deprymujące. Oddany w zeszłym roku odcinek ekspresówki S17 między Jastkowem i Kurowem odciążył starą drogę i to do tego stopnia, że zdarzało mi się jechać kilka minut bez napotkania żywego ducha, jak i samochodu. Za Kurowem ruch się zintensyfikował, ale nie było to nic hardkorowego. Na odcinku do Ryk miałem wiatr boczno-czołowy i czołowy, ale pocieszałem się, że druga połowa trasy będzie już z wiatrem. Do Ryk dojechałem na 500 mL pseudocoli i 4 krówkach. Biorąc pod uwagę upały, było to lekkie przegięcie. Z Ryk rzut beretem do Dęblina, a dalsza trasa wzdłuż Wisły prowadząca do Puław to coś pięknego. Płasko, idealny asfalt, a do tego urokliwe krajobrazy. Co prawda pobocza tam nie ma, ale ruch był symboliczny - idyllę psuło jedynie kilku troglodytów na motocyklach, którzy cisnęli po garach, ile fabryka dała. Wiem, że gdyby potrafili czytać, to ten tekst byłby dla nich obraźliwy. Po opuszczeniu Puław zdecydowałem odbić w Końskowoli na południe, żeby uniknąć jazdy do Kurowa i powielania trasy z etapu do Ryk. I był to bardzo dobry pomysł. Drogi co prawda niezbyt dobre, ale przez kilkadziesiąt kilometrów jechałem skąpany w zieleni - pola, sady, krzewy owocowe, uprawy chmielu... Na tym etapie jedna tempówka z japiącymi psami - gdyby tak nie kłapały ryjami, to mogłyby pociągnąć pościg znacznie dłużej. A tak błyskawiczny dług tlenowy i odpuszczenie. W takim stylu nigdy nie dorwą się do żadnej łydki - zdecydowanie niedopatrzenie ze strony właścicieli. Na ostatni odcinek wbiłem się na 830-tkę między Nałęczowem i Lublinem na wysokości Tomaszowic. Nie jest to najbezpieczniejsza droga, ale na tym etapie nie miałem nastroju do szukania alternatywy.
Co do poważnych decyzji wspomnianych na wstępie, to jazda zdecydowanie pomogła. Już wiem, że podczas tygodnia rowerowego w znanej niemieckiej sieci supermarketów szarpnę się na niebieski strój rowerowy.


 photo pow2_zps4cc51a43.gif
This artwork, "Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014", is a derivative of "Mapa administracyjna województwa lubelskiego'' by MaKa (CC BY SA)."Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014" is licensed under CC BY SA by chirality.


Lubelszczyzna w pełnej krasie
Lubelszczyzna w pełnej krasie © chirality

Bociek w okolicach puławskich
Bociek w okolicach puławskich "Azotów" © chirality

Mój rower w Rykach
Mój rower w Rykach © chirality

Wisła koło Dęblina
Wisła koło Dęblina © chirality

Wisła koło Dęblina
Wisła koło Dęblina © chirality

Dziwny krajobraz koło Puław
Dziwny krajobraz w okolicy Puław © chirality

Mój rower w Puławach
Mój rower w Puławach © chirality

Para wodna koło Lublina
Para wodna koło Lublina © chirality