Info
Jestem chirality z Lublina. Mam przejechane 42279.29 km, w tym 945.90 km w terenie, z prędkością średnią 23.87 km/h.Więcej o mnie.
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
Moje rowery
Wykresy roczne
+2
°
C
+2°
-2°
Lublin
Niedziela, 18
Poniedziałek | +1° | -1° | |
Wtorek | +2° | 0° | |
Środa | +3° | 0° | |
Czwartek | +3° | +2° | |
Piątek | +5° | 0° | |
Sobota | +2° | -3° |
Prognoza 7-dniową
Wpisy archiwalne w kategorii
Jeziora Lubelszczyzny
Dystans całkowity: | 2154.83 km (w terenie 136.00 km; 6.31%) |
Czas w ruchu: | 100:47 |
Średnia prędkość: | 21.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 47.60 km/h |
Suma podjazdów: | 6567 m |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 134.68 km i 6h 17m |
Więcej statystyk |
- DST 218.86km
- Czas 10:20
- VAVG 21.18km/h
- VMAX 41.20km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 699m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Adamczuki (Ukraina)
Wtorek, 15 sierpnia 2017 · dodano: 20.08.2017 | Komentarze 0
Od kilku lat udaję się w sierpniowy dzień do Zbereża na Europejskie Dni Dobrosąsiedztwa, podczas których polski i ukraiński brzeg Bugu spina tymczasowy most pontonowy. Przekraczam granicę i szlajam się po Wołyniu, albo i dalej. W tym roku przez długi czas nie było wiadomo, czy ta impreza w ogóle się odbędzie. Jej głównym celem jest wywarcie presji na władze centralne, aby w tym miejscu otworzyć stałe przejście graniczne. Efektów tych zabiegów jednak nie widać, są tylko obiecanki cacanki, i lokalna społeczność zaczyna kwestionować sens corocznego wydawania pieniędzy w ten sposób. No ale koniec końców dobrosąsiedztwo droższe pieniędzy i tegoroczna impreza dostała zielone światło. Postanowiłem się tam wybrać szosówką, co oznaczało, że na Ukrainie sobie za bardzo nie pojeżdżę, bo najbliższa w miarę przyzwoita droga znajduje się ok. 10 km od granicy. W ramach eksperymentu bidony zalałem roztworem maltodekstryny, aby sprawdzić, jak zareaguje na nią mój żołądek. W trasę ruszyłem tuż po dziewiątej przy przyjemnych 17 stopniach. Jednak temperatura nieubłaganie rosła i szybko zrobiła się konkretna lampa. Do tego czołowy wiatr towarzyszył mi aż do samego celu podróży. W Leopoldowie wbiłem się na remontowany odcinek DW829 i do Łęcznej zaliczałem na czerwonej fali po kolei wszystkie wahadła. Za miastem mijałem jezioro, a ponieważ jestem ich kolekcjonerem (ostatnio odwiedzonym było jezioro Krzczeń), więc zrobiłem nad nim krótki postój. Mały akwen z brzegiem zarośniętym trzciną, ale z prześwitem tuż przy jezdni, w którym powstała kameralna plaża. Dopiero po powrocie do domu odkryłem, że było to jezioro Sumin. Przed Urszulinem wjechałem na DK82, którą opuściłem za Wytycznem, odbijając w bardzo boczną drogę. Im bardziej na wschód, tym asfalty robiły się coraz bardziej kiepskie. Od czasu do czasu mijałem sakwiarzy, solo i w grupach, wracających zapewne z wojaży po Ukrainie. W Sobiborze ledwo uniknąłem kolizji z pojazdem, który bez zważania na moją obecność zaczął wykonywać lewoskręt na parking. Objechałem delikwenta lewym pasem, który był na szczęście pusty i rzuciłem kilka gorzkich żołnierskich słów. Asfaltowa tragifarsa osiągnęła apogeum za stacją kolejową w Sobiborze. Gdy zobaczyłem jej budynek, wiedziałem, co mnie czeka, bo już kiedyś miałem okazję jechać tamtędy szosówką. Oglądałem kiedyś program o odkopywaniu Pompejów spod grubej warstwy wulkanicznego popiołu i stan asfaltu na bocznej drodze prowadzącej z targu niewolników do womitorium był lepszy, niż to co zaserwował Sobibór. Ostatnie kilka kilometrów do Zbereża już jednak po dobrej jakości nawierzchni. Za znakiem informującym o odbywających się Dniach Dobrosąsiedztwa odbiłem na drogę gruntową i z konieczności ostatnie 1.5 km do Bugu pokonałem z buta. Zaskoczyła mnie obecność służb celnych, które losowo sprawdzały samochody ciągnące ku głównej drodze z parkingów nad rzeką. Wiadomo, że taka impreza to raj dla mrówek, które wykorzystują okazję na handel detaliczny towarami bez polskich znaków akcyzowych. Wygląda jednak na to, że z kontrabandą na większą skalę służby próbują walczyć. Na granicy masa ludzi chcących przedostać się na drugi brzeg. Nie dziwiło mnie to, bo Ukraińcy od niedawna mogą się cieszyć ruchem bezwizowym w UE. Konsekwencje tego boleśnie odczułem stojąc w kolejce do odprawy paszportowej wśród morza ludzi, w lejącym się z nieba żarze i o pustych bidonach. Cała zabawa trwała dobrą godzinę i całe szczęście, że na ukraińskim brzegu nie musiałem stać w podobnej kolejce. W końcu dotarłem do polany, na której odbywał się dobrosąsiedzki jarmark. Czym prędzej zakupiłem wielką butlę kwasu, którym delektowałem się na umór. Drugą butlę tego specyfiku zapakowałem do plecaka z zamiarem zabrania jej do domu i zmrożenia w lodówce, ale przy panującej pogodzie nie dowiozłem do Lublina nawet kropelki. W sumie poszwendałem się wśród straganów z godzinę i udałem się z powrotem ku macierzy. Moje morale poleciało na pysk, gdy po raz kolejny zobaczyłem ogromne tłumy na Bugu. Już myślałem, że czeka mnie kolejna gehenna, ale okazało się, że obywatele UE mieli na wejście do Polski oddzielną kolejkę, w której nie stał nikt. I tym sposobem na granicy spędziłem góra 5 minut. Potem ponownie z buta do głównej drogi i w końcu mogłem wsiąść na rower. Napęd złapał sporo piachu i kurzu, więc jazgot łańcucha stał się nieodłączną muzyką w tle. Za Uhruskiem podjazd o niespotykanych w tych okolicach rozmiarach, który zapewne wyznacza granicę między płaskim Polesiem, a Pagórami Chełmskimi. W jakiejś wiosce zrobiłem postój, by usunąć z jezdni pięknego ptaka z przetrąconym skrzydłem. Akurat w pobliskim obejściu kręciła się kobieta, która przejęła ranne zwierzę. A ja z czystym sumieniem mogłem jechać dalej. Momentami asfalty były nadal podle – szczególnie pod tym względem utkwił mi w pamięci odcinek tuż za Sawinem. Epickie telepanie. W planach miałem powrót do Lublina opłotkami, ale pomimo tego, że jechałem po śladzie, to w miejscowości Bezek przeoczyłem skręt i wylądowałem na DK12. Chcąc nie chcąc, trzymałem się już tej drogi aż do końca. Zachód słońca złapał mnie w Piaskach, gdzie zrobiłem krótką przerwę na rynku. Przed dalszą drogą odpaliłem lampki i serwisówką ekspresówki dotarłem bez przygód do Lublina. Wyjazd pomimo sporego zmęczenia bardzo udany. Piękne krajobrazy, którymi mogłem cieszyć oczy, ale i masa fatalnych asfaltów, które w myślach przeklinałem. Spaliłem się też niezdrowo słońcem, ale ponieważ w godzinach jego najmocniejszego operowania jechałem ciągle na wschód, prawa strona ciała dostała znacznie większą dawkę promieni UV, niż lewa. Mój żołądek dobrze znosił maltodekstrynę, więc pewnie na dłuższych wyjazdach zacznę się tym regularnie karmić.Okolice lotniska w Świdniku © chirality
Wahadło pod Łęczną © chirality
Hałda w Bogdance © chirality
Kładka nad jeziorem Sumin © chirality
Jezioro Sumin © chirality
Plaża nad jeziorem Sumin © chirality
Jezioro Sumin © chirality
Jezioro Sumin © chirality
Rower na wodzie © chirality
Lasy pod Sobiborem © chirality
Stacja kolejowa w Sobiborze © chirality
Zbereże © chirality
Kramy w Adamczukach © chirality
Życie jest piękne © chirality
Odpoczynek © chirality
Ukradli drogę © chirality
Trotuar po ukraińskiej stronie prowadzący nad Bug © chirality
Pola w Adamczukach © chirality
Zaliczslupek.pl © chirality
Hopka na rogatkach Uhruska © chirality
Po żniwach © chirality
Zachód słońca w Piaskach © chirality
Kategoria 200-300, dzień, Jeziora Lubelszczyzny, noc, rower szosowy, samotnie, szosa, za granicą
- Aktywność Jazda na rowerze
Jeziora Lubelszczyzny na dwóch kołach
Wtorek, 25 lipca 2017 · dodano: 28.07.2017 | Komentarze 0
16. Jezioro Sumin
15. Jezioro Krzczeń
14. Jezioro Zagłębocze
13. Jezioro Głębokie
12. Jezioro Mytycze
11. Jezioro Uściwierz
10. Jezioro Nielisz
9. Jezioro Łukie
8. Jezioro Kunów
7. Jezioro Bikcze
6. Jezioro Łukcze
5. Jezioro Wytyckie
4. Jezioro Dratów
3. Jezioro Rogóźno
2. Jezioro Piaseczno
1. Jezioro Firlej
Kategoria bezjazdowo, Jeziora Lubelszczyzny
- DST 107.43km
- Teren 30.00km
- Czas 05:08
- VAVG 20.93km/h
- VMAX 44.90km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 445m
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Krzczeń
Niedziela, 23 lipca 2017 · dodano: 28.07.2017 | Komentarze 0
W ramach kolejnego etapu objazdu lubelskich akwenów, postanowiłem dzisiaj dotrzeć do jeziora Krzczeń na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. No ale skoro stałem się posiadaczem górala z amortyzacją, chciałem wkomponować w ten wyjazd wiele odcinków terenowych. I dlatego dałem Gpsies wolną rękę w rozrysowaniu trasy pod rower górski. No i z tego zadania serwis wywiązał się znakomicie. Był szuter, kamienie, drogi polne, leśne ścieżki, betonowe płyty, kocie łby i pozbawione wszelkiej finezji wertepy. Tych ostatnich było najwięcej. Trafiła się również droga leśna, której nie było, więc musiałem trochę improwizować. Upalny dzień, ale do celu miałem sprzyjający wiatr, więc jechało się w miarę komfortowo. Na polach pojawiły się potężne kombajny pochłaniające rzepak, który dojrzały wygląda znacznie gorzej, niż podczas kwitnienia. Jezioro Krzczeń zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie – duży akwen z łatwym dostępem, co w tych rewirach nie jest normą (TUTAJ i TUTAJ), i niewielką liczbą turystów, z których większość stanowili wędkarze. Jezioro otoczone jest dobrze utrzymaną groblą, po której dało się je objechać po całości. Rozwalił mnie bocian, który spacerował sobie wśród grillujących wędkarzy, jakby był jednym z nich. Chciałem go obfotografować, ale na widok obcego szybko się zmył. Zrobiłem krótki postój nad kanałem Wieprz-Krzna przebiegającym po drugiej stronie grobli. Powrót do Lublina dosyć męczący i to nie tylko ze względu na wiatr. O ile w drodze nad jezioro trafiały się okazjonalnie błotniste fragmenty, o tyle na nawrocie było tego bez liku i im bliżej Lublina, tym tereny robiły się coraz bardziej grząskie. W konsekwencji do domu dotarłem upaćkany błotem na cacy. O rowerze nie wspomnę. Wyjazd generalnie udany, ale w niektóre rewiry zapuściłem się zbyt wcześnie po obfitych opadach deszczu.Podlubelskie wertepy © chirality
Podlubelskie wertepy © chirality
Leśny dukt © chirality
Jezioro Krzczeń © chirality
Jezioro Krzczeń © chirality
Obumarłe drzewa nad jeziorem Krzczeń © chirality
Jezior Krzczeń © chirality
Machina nad jeziorem Krzczeń © chirality
Nad kanałem Wieprz-Krzna © chirality
Jezioro Krzczeń © chirality
Rower w zaroślach © chirality
Przystań nad jeziorem Krzczeń © chirality
Bociany w locie © chirality
Bociany na łące © chirality
- DST 132.58km
- Teren 10.00km
- Czas 06:36
- VAVG 20.09km/h
- VMAX 39.20km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 349m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Zagłębocze
Niedziela, 2 kwietnia 2017 · dodano: 12.04.2017 | Komentarze 0
Ponieważ mój najdłuższy wyjazd w tym roku miał raptem 50 km, więc pewnie ciężko byłoby mi się zmusić do zrobienia dzisiaj całej setki. No ale skoro wielu rowerzystów na całym łez padole ruszyło na rower, by uczcić pamięć Mike'a Halla, który zginął podczas The Indian Pacific Wheel Race, postanowiłem się jednak zmobilizować. Mój Ride For Mike miał mnie zaprowadzić na Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie, by w ramach objazdu lubelskich jezior odwiedzić Zagłębocze. W trasę wyruszyłem w samo południe. Warunki idealne, bo chyba najcieplejszy dzień roku, słonecznie i do tego pomagający (do czasu...) wiatr. Zarówno w Lublinie, jak i na pojezierzu mijałem bardzo wielu rowerzystów zbitych w mniejsze lub większe grupki. Klasyczne zachłyśnięcie wiosną. Do ruin w Zawieprzycach dotarłem standardowym szlakiem przez Pliszczyn i Charlęż. Odpoczywało tam już kilka wycieczek rowerowych, więc po zrobieniu paru obowiązkowych zdjęć ruszyłem w dalszą drogę. W Ludwinie zazwyczaj wbijam się na DW820, ale tym razem objechałem odcinek do zjazdu na Kaniwolę lekkimi wertepami. Kiedyś wpakowałem się tam szosówką i od tego czasu omijałem ten kawałek szerokim łukiem. Nie dzisiaj. Na DDR w kierunku jeziora Piaseczno momentami niezły bajzel – potłuczone szkło i gruby żwir, ale zazwyczaj dawało się wyłuskać w tym jakąś w miarę normalną trajektorię. Ostatnie kilometry gruntówkami przez las. Na jego skraju mijałem ogrodzoną działkę w ogniu. Właścicielka postanowiła uświęconym zwyczajem dziadów i pradziadów wypalić trawę, ale nie przewidziała, że drzewa też są palne. Brak wyobraźni, biorąc pod uwagę, że kilka metrów dalej zaczynał się regularny las. Jakiś facet gasił te płonące drzewa wiadrem, a właściwie jego zawartością. Wszystko wydawało się pod kontrolą, więc ruszyłem w dalszą drogę i po kilku kilometrach dotarłem do celu. Zagłębocze jest bardzo kameralnym jeziorkiem, ale w przeciwieństwie do jeziora Bikcze albo Mytycze w pełni ujarzmionym – łatwy dostęp, ścieżki wzdłuż brzegu i sporo infrastruktury turystycznej. Ludzi niewielu, więc trochę się tam pokręciłem. Pomimo małych rozmiarów, jezioro generowało spore fale, które miarowo uderzały o brzeg. Wiedziałem, że wcześniej, czy później będę musiał się z powodującym je wiatrem zmierzyć. Ruszyłem w drogę powrotną i gdy w Nowym Orzechowie zacząłem skręcać na zachód, przygoda z wiatrem dopiero zaczynała się rozkręcać. Im bardziej skręcałem na południe, tym huk w uszach stawał się coraz bardziej intensywny. Pod Lubartowem przeciąłem DK19 (jakoś nie miałem ochoty zabrać się nią do Lublina) i po kilku kilometrach wbiłem się w Lasy Kozłowieckie, gdzie mogłem trochę zapomnieć o wietrze. Z lasu wyjechałem kilka minut przed zachodem słońca, więc była to najwyższa pora, aby zapuścić pełne oświetlenie. Przed miejscowością Pólko odbiłem na Jakubowice Konińskie i bez przygód, nie licząc wjechania facetowi na podwórko, dotarłem do Lublina. Bardzo przyjemny wyjazd – sprzyjająca aura, płasko i dystans, jak na początek kwietnia wystarczający, aby się ujechać, ale nie zatrzeć.Lubelskie boćki © chirality
Charlęż wczesną wiosną © chirality- (a tak wyglądał w innych porach roku)
Charlęż wczesną wiosną © chirality- (a tak wyglądał w innych porach roku)
Zawilce © chirality
Zakole Wieprza w Zawieprzycach © chirality
Spacer doliną Wieprza w Zawieprzycach © chirality
Tramwaj kowali bezskrzydłych © chirality
Kowal bezskrzydły w złoci żółtej © chirality
Wiosenne wypalanie dobytku © chirality
Bobrza robota nad jeziorem Zagłębocze © chirality
Drzewa nad jeziorem Zagłębocze © chirality
Zaskroniec nad jeziorem Zagłębocze © chirality
Jezioro Zagłębocze © chirality
Milion słońc w Zagłęboczu © chirality
Meandry pod Ostrowem Lubelskim © chirality
Bociany na gnieździe © chirality
Rowerzystki w słońcu © chirality
Zachód słońca pod Lasami Kozłowieckimi © chirality
Zachód słońca © chirality
- DST 151.97km
- Czas 07:40
- VAVG 19.82km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 1.0°C
- Podjazdy 270m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Rapha Festive 500, dzień 8/8: Polesie po szosie
Sobota, 31 grudnia 2016 · dodano: 03.01.2017 | Komentarze 0
Żeby dokręcić do 500 km w te święta, musiałem wybrać się dzisiaj na konkretną przejażdżkę. Aby sobie zadanie nieco ułatwić, wybrałem bardzo płaską trasę dookoła Poleskiego Parku Narodowego. Gdy wyjeżdżałem tuż po dziesiątej, to pomimo mocno operującego słońca i krystalicznie czystego nieba, wszystko było pokryte szronem. Trochę obawiałem się czarnego lodu na ulicach, ale niepotrzebnie, bo wszędzie było sucho. Do tego solarki pracowały pełną parą i na wielu odcinkach widziałem świeże kryształki soli rozsypanej tak na wszelki wypadek. Przez Łęczną i Cyców aż do Kołaczów jechało się wręcz rewelacyjnie. Co prawda czułem, że było to spowodowane sprzyjającym wiatrem, z którym na powrocie będę musiał się zmagać, ale pomyślałem, że nie ma co się martwić na zapas. W Głębokiem zatrzymałem się nad niewielkim, skutym lodem jeziorem o tej samej nazwie, aby odhaczyć kolejny akwen w ramach objazdu lubelskich jezior. W Kołaczach skręciłem na zachód i jak oczekiwałem, dostałem konkretnym wiatrem w twarz. Jazda zaczęła wymagać więcej wysiłku, prędkość spadła i zrobiło się odczuwalnie zimniej. Każdy wjazd w las witałem z radością, bo wtedy drzewa brały wiatr na siebie. W Sosnowicy termometr na jakimś sklepie wskazywał 3 stopnie na plusie – całkiem nieźle, ale ponieważ zachód słońca zbliżał się wielkimi krokami, oczekiwałem termicznej zapaści lada moment. W miasteczku kolejny ostry zakręt, tym razem na południe. Tutaj lasów znacznie więcej aż do okolic Rogóźna, więc wiatr nie miał zbytnio szansy się wykazać. Na tym odcinku ostatecznie pożegnałem się ze słońcem, ale z kniei udało mi się wyjechać jeszcze przed konkretną ciemnicą. Krótka przerwa na zakupy w Ludwinie i po kilku dodatkowych kilometrach zameldowałem się na rynku w Łęcznej. Ostatni odcinek krajówką do Lublina dosyć nieprzyjemny. O ile wcześniej ruch samochodowy był na trasie raczej symboliczny, o tyle teraz cała Łęczna wydawała się jechać na sylwestra do Lublina. Czarę goryczy przelewał mocny wiatr, egipskie ciemności i chłód, więc te ostatnie 30 km wydawało się dłużyć w nieskończoność. Do domu dotarłem tuż po osiemnastej ujechany na cacy. Koniec końców udało mi się zaliczyć rzutem na taśmę Rapha Festive 500, ale było to znacznie bardziej wymagające, niż w zeszłym roku. Nie narzekam jednak, bo warunki atmosferyczne w końcówce grudnia mogły być znacznie gorsze.Jezioro Głębokie © chirality
Jemioła © chirality
Brzezina © chirality
Rynek w Łęcznej © chirality
- DST 98.79km
- Teren 15.00km
- Czas 05:23
- VAVG 18.35km/h
- VMAX 32.30km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 388m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Mytycze
Niedziela, 23 października 2016 · dodano: 06.01.2017 | Komentarze 0
Przez ostatnie dwa dni deszcz lał praktycznie bez chwili wytchnienia, więc o rowerze można było zapomnieć. Dzisiaj opady odpuściły, więc postanowiłem kontynuować objazd jezior Lubelszczyzny i po niedawnym wypadzie nad jezioro Uściwierz dotrzeć nad jezioro Mytycze. Z domu wyjechałem dosyć późno, bo koło południa. Jadąc wzdłuż Bystrzycy nie można było nie zauważyć, że ostro padało przez ostatnie dni, bo dawno nie widziałem tak wysokiego poziomu wody. Do Zawieprzyc dojechałem standardową trasą przez Pliszczyn i Charlęż. Ponieważ już na rogatkach Lublina wpadło trochę terenu, więc jeszcze przed wyjazdem z miasta ja i rower byliśmy utaplani w błocie. W Zawieprzycach zrobiłem krótką przerwę na wzgórzu z ruinami. Z okolicy dochodziły odgłosy strzałów, co nie za bardzo mi się podobało, bo właśnie miałem wbijać się w knieję. A dla myśliwych dzik i rowerzysta to jedna swołocz. W Zawieprzycach zazwyczaj skręcam na wschód na Zezulin, ale tym razem pojechałem prosto przez Las Zawieprzycki. Dawno temu zdarzyło mi się tam wpakować szosówką i koniec końców musiałem się wycofać ze względu na grząską nawierzchnię. I pewnie dlatego ten odcinek omijałem później szerokim łukiem. Jednak jazda góralem to zupełnie inna bajka i przejazd przez las okazał się bardzo przyjemny. Im bliżej celu mojej podróży, tym teren stawał się coraz bardziej podmokły. W mijanych lasach niewiarygodny wysyp muchomorów – jeszcze nigdy nie widziałem ich tylu w jednym miejscu. Po dotarciu do jeziora Mytycze okazało się, że jest ono bardzo podobne do jezior Bikcze i Łukie, które odwiedziłem wcześniej, z bagnisty brzegiem porośniętym trzciną blokującą dostęp do lustra wody. Zacząłem jezioro objeżdżać i w miejscu, gdzie trzcina ustępuje drzewom pojawił się, ewidentnie uczęszczany przez ludzi, prześwit. Wbiłem się w niego, ale ze względu na grząski grunt rower pozostawiłem w krzakach. Ostatnie sto metrów do lustra wody przemierzyłem z duszą na ramieniu, bo cała okolica uginała się pod moimi stopami jak gigantyczne łóżko wodne. Każdy krok stał się poważną decyzja – jeden postawiłem nieuważnie, co zakończyło się wbiciem w bagno do połowy łydki. Koniec końców dobiłem jednak do brzegu. Kilka zdjęć i dosyć stresujący powrót na twardy grunt. Po krótkim asfaltowym odcinku, wbiłem się ponownie na gruntówkę i prześwitem wśród chaszczów dotarłem ponownie do brzegu jeziora od północy. Powrót do domu z dosyć długim odcinkiem przez Lasy Kozłowieckie. Moim celem, który udało się osiągnąć na styk, był wyjazd z leśnych otmętów jeszcze przed zmrokiem. Końcówka trasy już na pełnym oświetleniu. Jeszcze tylko wygramolenie się w Dysie z doliny Ciemięgi i koniec końców lekko ujechany dotarłem do domu. Ogólnie wyjazd przyjemny, nie licząc taplania się w bagnach.Charlęż jesienią © chirality
A tak było latem © chirality
A tak zimą © chirality
Charlęż jesienią © chirality
A tak było latem © chirality
A tak zimą © chirality
Wieprz w Zawieprzycach © chirality
Rowerzysta w Lesie Zawieprzyckim © chirality
Droga nad Mytycze © chirality
Jezioro Mytycze © chirality
Jezioro Mytycze z północnego brzegu © chirality
Wieprz w Sernikach, mniam © chirality
Tory do het het © chirality
Lasy Kozłowieckie © chirality
Feeria barw © chirality
Topniejące grzyby w trawie © chirality
Ławica grzybów © chirality
Muchomory © chirality
Przysmak teściowej © chirality
Grzyby na pniu © chirality
Purchawka po eksplozji © chirality
Pole kapusty odmiany Bolek © chirality
Bez z deszczem © chirality
- DST 112.18km
- Teren 15.00km
- Czas 05:23
- VAVG 20.84km/h
- VMAX 36.50km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 287m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Uściwierz
Niedziela, 25 września 2016 · dodano: 11.10.2016 | Komentarze 0
W ramach objazdu lubelskich jezior postanowiłem dotrzeć do jeziora Uściwierz, jednego z większych akwenów na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. Wyjechałem po południu solidnie opatulony, bo na termometrze było zaledwie 14 stopni. Jednak w słońcu było tak ciepło, że szybko zacząłem się gotować. Zrzuciłem więc czym prędzej, co się dało i do celu jechałem już na krótko. Trasę wyznaczyłem tak, aby unikać głównych dróg, więc wpadło przy okazji trochę gruntów i szutrówek. W Świdniku kluczyłem po jakichś industrialnych kazamatach i po raz pierwszy trafiłem pod terminal miejscowego lotniska. W Mełgwi tablica elektroniczna na ważnym urzędzie pokazywała 20 stopni (jeszcze powyżej zera), ale dalej było już termicznie z górki, bo jechałem ku niebu, które było całkowicie przesłonięte chmurami. Mijając sielskie krajobrazy pojezierza, nawet nie wiedzieć kiedy, dotarłem do celu. Jezioro Uściwierz jest bardzo podobne do swojego zachodniego sąsiada, jeziora Bikcze, do którego próbowałem dotrzeć w zimie. Brzeg torfowo-bagienny z wysoką trzciną uniemożliwiające dostęp do lustra wody. Jest ono jednak intensywnie wykorzystywane przez wędkarzy, więc udało mi się znaleźć kilka zatoczek, z których wodę było jednak widać. Ścieżkę wzdłuż jeziora brałem generalnie z buta, bo leżało na niej sporo drzew powalonych podczas letnich wichur. Do tego strop utworzony z zachodzących na siebie krzaków był czasami tak nisko, że musiałem przemieszczać się w głębokim skłonie. Widać też było, że trasa nie jest zbytnio uczęszczana, bo rosły na niej pomarańczowe kozaki, które rwałem jak Reksio szynkę. Po opuszczeniu jeziora dotarłem przyjemnymi szutrami do Czarnego Lasu, w którym odbiłem nad Bikcze. W zimie jakiś autochton twierdził, że do tego jeziora można dotrzeć od wschodu i chciałem to sprawdzić. Nad brzegiem dostrzegłem kilka samochodów, zapewne wędkarzy, więc udałem się w ich kierunku. I rzeczywiście był tam wąski prześwit w trzcinie, przez który mogłem dostrzec taflę wody. Dzięki temu jezioro Bikcze mogłem formalnie uznać za odhaczone. Powrót do domu z wiatrem w plecy, ale i zapadającym zmrokiem. Przed drogowskazem na Kocią Górę przebiegł mi drogę lis. Nie był czarny, więc nie potraktowałem tego, jako zły omen. Jazda po bocznych drogach skończyła się w Łuszczowie, gdzie wbiłem się na DK82, na której panował bardzo intensywny ruch. Po kilku kilometrach dotarłem jednak do Turki, gdzie z ulgą opuściłem ten jazgot. Za Pliszczynem wjechałem do Lublina, ale potem przegapiłem jakiś skręt, wyjechałem ponownie z Lublina, wbiłem się znowu na DK82 i po raz kolejny wjechałem do Lublina. Końcówka utartym szlakiem wzdłuż Bystrzycy. Przyjemny wypad, ale mogłem wyjechać z domu dużo wcześniej i wtedy nie tułałbym się po ruchliwej krajówce nocą.Lotnisko Lublin w Świdniku © chirality
Czarny bez © chirality
Poleski krajobraz © chirality
Potrzebuję trzech © chirality
Lud Puchaczowa przeciwko Górnikowi Łęczna w Lublinie © chirality
Hałda w Bogdance © chirality
Historia Bogdanki w pigułce © chirality
Bogdanka © chirality
Chmury nad Polesiem © chirality
Jezioro Uściwierz © chirality
Jezioro Uściwierz © chirality
Jezioro Uściwierz © chirality
Wędkarz nad jeziorem Uściwierz © chirality
Zarośnięta ścieżka nad jeziorem Uściwierz © chirality
Leśny tunel nad jeziorem Uściwierz © chirality
Kozak pomarańczowy © chirality
Muchomor © chirality
Okolice Czarnego Lasu © chirality
Jezioro Bikcze © chirality
Światłość © chirality
Zbiór dyń © chirality
Długie cienie © chirality
Zachód słońca na Polesiu © chirality
Plantacja chmielu po zbiorach © chirality
- DST 322.34km
- Teren 40.00km
- Czas 17:35
- VAVG 18.33km/h
- VMAX 39.70km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 1405m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Korona Roztocza Wschodniego
Sobota, 23 lipca 2016 · dodano: 14.01.2017 | Komentarze 0
Zaplanowałem wyjazd, podczas którego mógłbym upiec kilka pieczeni przy jednym ogniu. Jego pierwszym etapem miało być dotarcie nad Nielisz w ramach objazdu lubelskich jezior. Początkowo miałem zamiar wyjechać z domu o drugiej rano, aby nad wodę dotrzeć razem ze wschodem słońca na sesję fotograficzną. Koniec końców wyjechałem o piątej, ale ponieważ niebo było zaciągnięte chmurami, to i tak nie miało znaczenia, kiedy nad ten Nielisz dotrę. Tak siebie przynajmniej rozgrzeszałem za brak motywacji. Początkowo jakoś specjalnie ciepło nie było, bo raptem 13 stopni. Nad Zalewem Zemborzyckim ponuro, ale i tak na jego brzegu tłumy wędkarzy moczących kije. Ciekawe, że jeszcze nie widziałem, by ktoś tam cokolwiek złowił. Do masztu w Bożym Darze jechałem przetartym szlakiem, bo trasa pokrywała się ze standardową pętelką do Wysokiego. W Zielonej odbiłem jednak na Krzczonów i po hopkach przez Żółkiewkę dotarłem nad Nielisz. Gdy robiłem nad nim zdjęcia, dojechał do mnie konkretnie objuczony sakwiarz, a właściwie torbiarz. Jechał z Tczewa do Polańczyka w Bieszczadach (to się nazywa wycieczka!), a że nasze trasy się pokrywały, więc ruszyliśmy w dalszą drogę razem. W Szczebrzeszynie zrobiliśmy krótką przerwę, aby mój kompan mógł uzupełnić zapas płynów. Wtem pod rynek podjechały radiowozy i policjanci zaczęli kierować ruchem. Powód zamieszania wyjaśnił się, gdy do miasta wtoczyły się autokary z pielgrzymami na Światowe Dni Młodzieży. Machali nam, to i my machaliśmy, bo jednak staropolska gościnność zobowiązuje. Po machaniu ruszyliśmy w dalszą podróż jezdnią a później przyjmną DDR, ale w Zwierzyńcu nasze drogi się rozeszły. Sakwiarz pojechał na Biłgoraj, a ja na Józefów, w którym powitały mnie znaki objazdu do Suśca. Nie wiedziałem, czy dałoby się jechać pierwotną trasą rowerem, ale dla pewności do Hamerni udałem się jednak objazdem. Pogoda zaczynała się poprawiać. Wyjrzało słońce, a przy czystym niebie zrobiła się konkretna lampa. Od Zwierzyńca jechałem przez lasy Roztoczańskiego Parku Narodowego i Parku Krajobrazowego Puszczy Solskiej usłane dywanami owocujących właśnie jagodników. Asfalty marne, ale jokoś specjalnie mi to nie przeszkadzało. W Suściu atmosfera czysto letniskowa. Na większości domów wisiały szyldy zachęcające turystów do noclegu. Tamże zaczął się też drugi etap mojej podróży, czyli przejechanie niebieskiego szlaku pieszego Szumów na Tanwi i Jeleniu (15 km). Jego początek wiódł przez piękne lasy, aż w końcu dobiłem do rzeki. Bardzo malowniczo, a szumy głośniejsze, niż się spodziewałem. Tłumy ludzi na szczęście tylko w pobliżu drogi w Hucie Szumy, gdzie znajduje się wypożyczalnia kajaków. Dalej już tylko pojedynczy turyści. Z mapy widzę, że tutaj pierwszy raz wjechałem na chwilę do województwa podkarpackiego. W dalszej części trasy, która biegła pograniczem, zdarzyło mi się to jeszcze kilka razy. Nad Tanwią robiłem częste postoje na fotografowanie ze statywu i lokując się na stromym stoku nieomal utopiłem aparat w rzece. Sztuka wymaga ofiar. Po kilku kilometrach odjechałem od Tanwi i zaczęły się schody. Dosłownie. Kamienne schody prowadzące na szczyt sporego wzniesienia, które musiałem brać z buta. Dalej spokojny kawałek przez las, na którym pojawiły się ostrzeżenia o niebezpieczeństwach na szlaku. Myślałem, że ktoś dramatyzuje, ale kilkaset metrów dalej ukazało się strome urwisko najeżonego korzeniami. Jakoś udało mi się ten kawałek przebrnąć i po chwili zamknąłem pętelkę lądując ponownie w Suścu. Teraz przyszła kolej na trzeci etap tego wyjazdu, czyli atak na polską część Korony Roztocza Wschodniego. Wjechałem na dłużej do województwa podkarpackiego i przez Narol, jak i i po krótkim postoju przy cmentarzu cholerycznym na rogatkach Jędrzejówki, dotarłem do Huty Złomy. Tam rozpocząłem zdobywanie Wielkiego Działu. Minąłem umocnienia linii Mołotowa (betonowe płyty i bunkier) i zacząłem ostatni podjazd. Gdyby nie piaszczyste odcinki, dałoby się go podjechać po całości, bo jakichś zabójczych gradientów nie było, a tak niektóre fragmenty musiałem brać z buta. Przed szczytem przejechałem obok jakiegoś biednego zwierzaka złapanego we wnyki. Przestraszony wydawał złowrogie dźwięki i był bardzo niespokojny, więc nie było najmniejszej szansy, abym mógł mu bezpiecznie pomóc. Na szczycie Wielkiego Działu drogowskaz i punkt pomiarowy, dzięki któremu wiedziałem, że na pewno jestem w jego najwyższym punkcie. Zjechałem do Woli Wielkiej i rozpocząłem podjazd na dwa Goraje. W lesie wyskoczyło co prawda kilka zakazów ruchu, ale je zignorowałem. Szlak momentami znikał pod gęstymi krzakami i gdyby nie to, że trasę miałem wklepaną w nawigację, łatwo byłoby się zgubić. Sam szczyt Długiego Goraju, najwyższego szczytu polskiej części Roztocza, też zarośnięty chaszczami, więc trudno było się tam wgramolić nawet z buta. A o wjechaniu rowerem nie było mowy. Potem delikatne siodło, przez które przebiega granica województw podkarpackiego i lubelskiego, i podejście na Krągły Goraj. Minąłem kolejny sowiecki bunkier, nieco wyżej jakiś nieoznakowany słup i w końcu dotarłem na szczyt. Wyżej w województwie lubelskim nie ma nigdzie! Niestety ze względu na gęste zalesienie widoki były kiepskie, a wręcz żadne. Szkoda. Później zjazd do Huty Lubyckiej, gdzie z ulgą wróciłem na asfalt. Do Lubyczy Królewskiej dotarłem, gdy zaczynało już szarzeć. Co prawda mogłem teraz jechać do Zamościa elegancką DK17 przez Tomaszów Lubelski, ale czwartym etapem tego wyjazdu miało być zaliczanie brakujących gmin południowo-wschodnich rubieży województwa lubelskiego. Dlatego też po krótkiej przerwie na uzupełnienie prowiantu, zacząłem meandrowanie do Zamościa bocznymi drogami, których jakość była generalnie taka sobie. Jazda po takich rewirach nocą wiąże się zazwyczaj z częstymi atakami psów. Tak było i tym razem. Doszło to tego, że przez tereny z zabudowaniami jechałem z przednią lampką w dłoni, by oślepiać każdego goniącego mnie czworonoga. Rykoszetem obrywało się też bocianom śpiącym na stojąco na gniazdach. Gdzieś na wyboistej drodze wypuściłem lampkę z dłoni i z duszą na ramieniu obserwowałem, jak robi salta na asfalcie. Na szczęście nie zgasła, bo bez niej dalsza jazda byłaby niemożliwa. Trochę martwiły mnie też dogorywające baterie w nawigacji, ale na kilka minut przed dwudziestą drugą natrafiłem w Ulhówku na jeszcze otwarty sklep. Za Łaszczowem skierowałem się ku Tyszowcom na trzecią już w tym roku wizytę (wcześniej tu i tu). Poprzednio przejeżdżałem obok farmy wiatrowej, lecz teraz w okolicach Dobużka trasa wiodła pomiędzy jej wiatrakami. Szumiące majestatyczne giganty. Zresztą podczas tego wyjazdu nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że farmy wiatrowe wyrastają na pagórkowatym Roztoczu jak grzyby po deszczu. Za Tyszowcami jechałem przez chwilę trasą na Tomaszów Lubelski, którą pokonywałem wcześniej w przeciwnym kierunku, ale w Kaliwach odbiłem na Zubowice, by kontynuować zaliczanie gmin. W miejscowości Dub przejechałem obok szpaleru ustawionych przy drodze straganów i rozświetlonego jak na Zaduszki cmentarza. Nie wiem, co to za lokalny zwyczaj, ale specjalnie się przyglądałem i nie widziałem grobu, na którym nie paliłaby się lampka. W nocy w pełni lata wyglądało to dosyć nietypowo. Za cmentarzem zasadziła się na mnie spora grupka psów, więc na krótkim odcinku podkręciłem tempo. Pomimo bardzo późnej pory mijałem od czasu do czasu pracujące na polach kombajny. Rzucały potężne snopy światła i wydawały pomruki zadowolenia pochłaniając kolejne łany zboża. Łunę Zamościa dostrzegłem z daleka i już nie mogłem się doczekać dotarcia do niego, bo gonitw z psami zaczynałem już mieć serdecznie dosyć. Na zamojskim rynku zameldowałem się o trzeciej nad ranem i trochę tam posiedziałem. Niby mogłem robić ciekawe nocne zdjęcia, szczególnie że targałem w sakwie statyw, ale jakoś nie miałem na to weny. Początkowo planowałem dotrzeć do Lublina opłotkami przez Żółkiewkę, ale zmieniłem plany i ruszyłem DK17 w kierunku Krasnegostawu. Nie ujechałem jednak daleko, bo w Sitańcu złapał mnie kryzys i odechciało mi się kręcić. Ulokowałem się więc na przystanku, opatuliłem w folię NRC i postanowiłem przeczekać do świtu. Opis końcówki tego wyjazdu tutaj.Wiatrak © chirality
Podlubelski krajobraz © chirality
Bociany na łące © chirality
Jezioro Nielisz © chirality
Dzika część jeziora Nielisz © chirality
Objuczony rower mojego kompana w Szczebrzeszynie © chirality
Chrząszcz w Szczebrzeszynie © chirality
Zegar słoneczny w Józefowie © chirality
Zegar słoneczny w Józefowie © chirality
Mrowisko w Roztoczańskim PN © chirality
Powalone drzewo w Roztoczańskim PN © chirality
Pomnik partyzantów w Roztoczańskim PN © chirality
Szlak w Roztoczańskim PN © chirality
Susiec © chirality
Pawlak molestujący Kargula © chirality
Piłsudski tu był © chirality
Puszcza Solska © chirality
Szumy na Tanwi © chirality
Szumy na Tanwi w czerni i bieli © chirality
Szumy na Tanwi © chirality
Szumy na Tanwi © chirality
Szlak pieszy wzdłuż Tanwi © chirality
Szumy na Tanwi © chirality
Szumy na Tanwi © chirality
Szumy na Tanwi © chirality
Szumy na Tanwi © chirality
Owocujący jagodnik © chirality
Grzyby na mchu © chirality
Szumy na Jeleniu © chirality
Wodospad na Jeleniu © chirality
Ostrzeżenia na szlaku © chirality
Urwisko w Puszczy Solskiej © chirality
Urwisko w Puszczy Solskiej © chirality
Skrzypy © chirality
Puszcza Solska © chirality
Piaski w Puszczy Solskiej © chirality
Roztoczański krajobraz © chirality
Roztoczański widok © chirality
Roztoczański krajobraz © chirality
Kolumna w Narolu © chirality
Rogatki Jędrzejówki © chirality
Cmentarz choleryczny w Jędrzejówce © chirality
Krzyż u podnóża Wiekiego Działu © chirality
Tablica informacyjna o linii Mołotowa © chirality
Elementy linii Mołotowa u podnóża Wielkiego Działu © chirality
Sowiecki bunkier na stoku Wielkiego Działu © chirality
Moja nawigacja na szczycie Wielkiego Działu © chirality
Wielki Dział © chirality
Stok Wielkiego Działu © chirality
Sowiecki bunkier u szczytu Krągłego Goraja © chirality
Mój rower na dachu województwa lubelskiego (Krągły Goraj) © chirality
Okolice Lubyczy Królewskiej © chirality
Zmierzch na Roztoczu © chirality
Zmierzch na Roztoczu © chirality
Zmierzch na Roztoczu © chirality
- DST 134.37km
- Teren 10.00km
- Czas 06:17
- VAVG 21.39km/h
- VMAX 39.80km/h
- Temperatura 31.0°C
- Podjazdy 289m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Łukie
Sobota, 2 lipca 2016 · dodano: 06.07.2016 | Komentarze 0
Po inspekcji jeziora Kunów, w ramach objazdu lubelskich akwenów, teraz padło na Jezioro Łukie, które szczyci się mianem największego na terenie Poleskiego Parku Narodowego. Z domu wyjechałem po czternastej, gdy termometr wskazywał ponad trzydzieści stopni. Trasa do celu identyczna do tej, którą przemierzyłem zimą jadąc nad Bikcze. No ale wtedy wszystko przykrywał śnieg i temperatura była o jakieś 50 stopni niższa, więc nie oczekiwałem, że będę się nudził. Wiatr lekko przeszkadzał, ale dawał w ramach rekompensaty trochę ochłody. Zrobiłem tradycyjną krótką przerwę przy ruinach w Zawieprzycach, a następnie na rozstaju dróg w Ludwinie, gdzie uzupełniłem szybko kurczące się zapasy płynów. Potem kilka kilometrów ruchliwą DW820 – nie było za ciekawie, bo droga bez pobocza, a kolumny samochodów wyprzedzały na styk. Dlatego też z ulgą skręciłem w boczną drogę prowadzącą nad Piaseczno. Na skraju lasów pojawili się już pierwsi sprzedawcy jagód i kurek, więc pewnie warto samemu zapuścić się w knieje za runem. W Starym Załuczu wyprzedziłem jakąś wycieczkę rowerową i wbiłem się na gruntówkę, która zaprowadziła mnie nad bagna przylegające do jeziora. Wybudowano nad nimi kilkukilometrową drewnianą kładkę, która prowadzi do właściwego brzegu. Szerokość tej kładki nie powala, ale że oficjalnie jest ona przeznaczona wyłącznie dla ruchu pieszego, więc nie ma co narzekać. Trochę jednak szkoda, bo człowiek skupia się bardziej na jeździe (bagna błędów nie wybaczają), niż na obserwowaniu krajobrazów, które zmieniają się jak w kalejdoskopie. Na pomoście wychodzącym nad lustro jeziora nie byłem sam, bo przez chwilę gościło tam kilkuosobowe towarzystwo pieszo-rowerowe. Jeden z rowerzystów zepsuł mi humor pokazując nadciągające z północy chmury, które wypisz wymaluj wyglądały jak burzowe. Samo jezioro bardzo urokliwe – widać, że toczy ono z bagnem walkę o przetrwanie. Z bagien wyrwałem się drugą odnogą kładki i po krótkim odcinku gruntowym opuściłem teren Parku. Później bocznymi drogami do Urszulina, gdzie lokalna władza walnęła znak zakazu ruchu rowerów, zmuszający do przetestowania kilkusetmetrowego odcinka DDR. Za Bogdanką zaczęły pojawiać się przelotne deszcze. Nie martwiły mnie one, bo temperatura była nadal bardzo wysoka. Niepokoiły mnie jednak błyskawice wypluwane ze zwałów ciemnych chmur, które szeroką ławą zbliżały się od północy. Grzmotów jeszcze nie słyszałem, ale świadomość tego, że pogoda może się w każdej chwili załamać dodawała mi motywacji do jazdy. Pomimo, że na trasie wypiłem sporo płynów, to jednak czułem się cholernie odwodniony i przez ostatnie 30 km wizualizowałem moment, gdy wyciągam z lodówki zimne piwo. Zmaterializował się on po dwudziestej drugiej, gdy dotarłem do domu. Koniec końców pośpiech okazał się zbędny, bo pogoda zeszła na psy dopiero nad ranem. Podsumowując, wyjazd bardzo udany. Jezioro Łukie jest bardzo pięknym zakątkiem Poleskiego Parku Narodowego, a temu, kto wpadł na pomysł wybudowania tam kładki nad bagnami należą się wielkie brawa. Mam też nadzieję, że nie jest to moja ostatnia wizyta w tym miejscu. Poniżej pozwoliłem sobie wkleić film grupy rowerowej TSR z Lubartowa z ich wyjazdu nad Jezioro Łukie.Desant na osty © chirality
Niezła balanga © chirality
Charlęż latem © chirality
A tak było zimą © chirality
Charlęż latem © chirality
A tak było zimą © chirality
Dolina Wieprza w Zawieprzycach © chirality
Uczta na ostach © chirality
Początek ścieżki przyrodniczej "Spławy" nad Jeziorem Łukie © chirality
Poleski Park Narodowy © chirality
Kładka nad bagnami w brzezinie © chirality
Torfowisko przejściowe nad Jeziorem Łukie © chirality
Torfowisko przejściowe nad Jeziorem Łukie © chirality
Domek dla pszczół © chirality
Kładka nad bagnami © chirality
Ols kępowo-dolinkowy nad Jeziorem Łukie © chirality
Kładka nad bagnami © chirality
Miejsce piknikowe na Jeziorem Łukie © chirality
Skalpowanie maślaka © chirality
Skrzypy © chirality
Pomost nad Jezioro Łukie © chirality
Jezioro Łukie © chirality
Jezioro Łukie © chirality
Jezioro Łukie © chirality
Jezioro Łukie © chirality
Jezioro Łukie © chirality
Raczej niesprawny wiatrak © chirality
Prześwity © chirality
Kopalnia Bogdanka © chirality
Kopalnia Bogdanka © chirality
- DST 104.09km
- Teren 5.00km
- Czas 05:13
- VAVG 19.95km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 9.0°C
- Podjazdy 365m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Kunów
Niedziela, 27 marca 2016 · dodano: 08.05.2016 | Komentarze 0
Na pierwszą wiosenną przejażdżkę postanowiłem reaktywować objazd lubelskich jezior udając się nad Kunów. Gwiazdą okolic Lubartowa jest bez wątpienia jezioro Firlej i pomimo tego, że bywam nad nim od dziecka, to nad leżący po drugiej stronie krajówki Kunów jeszcze się nie zapuściłem. Po przedwiosennym ataku jakiejś eboli byłem nadal lekko przeziębiony, ale pogoda zrobiła się tak piękna, że grzechem byłoby siedzieć w czterech ścianach. W drodze do celu wiatr generalnie pomagał, chociaż gdy czasami zawiewał z burty, to potrafiło mnie spychać na środek jezdni. Mijałem też wielu rowerzystów, którzy heroicznie walczyli z czołowym wiatrem, więc nie miałem złudzeń, co mnie czeka podczas powrotu. Trasa znana do bólu, ale i tak jechało się przyjemnie, bo ruch samochodowy na bocznych drogach niewielki. W Pryszczowej Górze miałem nadzieję spotkać bociana, który w tamtym roku szlajał się po okolicznych polach, ale nic z tego – boćków na trasie brak. Z map wiedziałem, że brzegi Kunowa są miejscami bagniste, więc ucieszyło mnie, że dało się bez problemu podjechać nad sam brzeg. Jadąc wzdłuż niego taplałem się momentami w konkretnym błocie, ale zwykle grunt pod kołami się nie zapadał. Kunów jest bez wątpienia krajobrazowo bardziej urokliwy niż Firlej – brzegi porośnięte trzciną, masa kładek i jakichś bliżej niezidentyfikowanych budek. Jest nawet mikroplaża z prawdziwym żółtym piaskiem. Po rundce dookoła jeziora, wpadłem jeszcze nad Firlej, aby wygodnie rozsiąść się na ławce. Tutaj ludzi zdecydowanie więcej, ale nadal panowała przedsezonowa senność. Do domu postanowiłem wrócić krajówką. Trochę obawiałem się nawalonych na okoliczność świąt kierowców, ale nic zdrożnego mnie z ich strony nie spotkało. Cała droga pod wiatr, a że po walce z bagnami byłem już lekko ujechany, więc entuzjazmu nie było. Gdzieś w okolicach Niemców jest długi prosty odcinek. Zawsze gdy po nim jadę nachodzą mnie smętne myśli, bo tamtejsze pobocze jest pełne krzyży. Na jednym zauważyłem w przelocie napis „ojciec i syn”. Pod Lublinem zapaliłem światła. Nie żeby była taka potrzeba, ale wolałem nie wchodzić w konflikt z policjantami biorącymi udział w akcji kryptonim „Bezpieczne święta”. W Lublinie po raz pierwszy od bardzo dawna przejechałem się po rondzie rowerowym przy dworku Graffa. Przez blokadę DDR nad Bystrzycą jest ono praktycznie odcięte od południowych rejonów miasta. Objazdem przy Arenie Lublin doturlałem się do domu. Z ulgą.Pułapka na cetyńce w lasach pod Lubartowem © chirality
Jezioro Kunów © chirality
Wywrócona łódka nad jeziorem Kunów © chirality
Łódka nad jeziorem Kunów © chirality
Pęknięte drzewo nad jeziorem Kunów © chirality
Zdezelowana kładka nad jeziorem Kunów © chirality
Niesymetryczne drzewo nad jeziorem Kunów © chirality
Kładka nad jeziorem Kunów © chirality
Wiosna nad jeziorem Kunów © chirality
Motocykle nad jeziorem Firlej © chirality