Info

avatar Jestem chirality z Lublina. Mam przejechane 42279.29 km, w tym 945.90 km w terenie, z prędkością średnią 23.87 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

2020 button stats bikestats.pl

2019 button stats bikestats.pl

2018 button stats bikestats.pl

2017 button stats bikestats.pl

2016 button stats bikestats.pl

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

Wykresy roczne

Wykres roczny blog rowerowy chirality.bikestats.pl

Archiwum



Wpisy archiwalne w kategorii

kolizja

Dystans całkowity:236.76 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:09:10
Średnia prędkość:25.83 km/h
Maksymalna prędkość:45.80 km/h
Suma podjazdów:656 m
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:118.38 km i 4h 35m
Więcej statystyk
  • DST 160.48km
  • Czas 05:51
  • VAVG 27.43km/h
  • VMAX 45.80km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 389m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

XXII Święto Roweru w Lubartowie

Niedziela, 28 czerwca 2015 · dodano: 22.01.2016 | Komentarze 0

Kolejna odsłona tej imprezy. Plany na ten dzień były ambitne, bo miała pęknąć pierwsza dwusetka w tym roku. Plany... Przed ósmą rano wyjechałem z domu obierając kurs na Nasutów, gdzie znajdował się punkt kontrolny jednej z tras. Organizator honoruje przejazd z Lublina do Lubartowa jako zaliczenie pętelki, co mu się chwali. W Nasutowie dostałem kwit z pieczątką i wbiłem się na pętlę nr 3, która ze względu na odcinki pylistego szutru nie za bardzo nadawała się dla szosówki. Było źle, a zrobiło się jeszcze gorzej, gdy w jakiejś wsi ściął zakręt i wyjechał mi przed koła lokalny rowerzysta na wycieczce z familią. Nie widział mnie wcale i pomimo tego, że próbowałem go objechać, przeleciałem przez jego przednie koło. Już w locie przemknęło mi przez głowę, że to na dzisiaj koniec jazdy. Adrenalina tłumi ból, więc początkowo zauważyłem jedynie lekkie szlify na nogach i krwawiące dłonie. Rowerowi, poza wykręconą klamkomanetką i rozregulowaną tylną przerzutką nic się nie stało. Nawet koło, które przyjęło uderzenie, się nie rozcentrowało. Facet był solidnym klocem, tak ze 120 kg, więc na swoim rowerze się nawet nie zachwiał. Po kilku minutach pojechałem dalej i dopiero gdzieś w okolicach Lubartowa zacząłem odczuwać mocny ból w lewym kciuku. Po dotarciu do bazy Święta, udałem się pod zainstalowaną kurtynę wodną, gdzie umyłem zbroczoną krwią owijkę i ręce. Po ponadgodzinnej kolejce do rejestracji (13 tysięcy rowerzystów zgotowało sobie ten los), kiedy to bezlitośnie ganiłem wszelkich delikwentów próbujących wcisnąć się do niej na krzywy ryj, odebrałem koszulkę i w miarę wyregulowałem rower. Co prawda kciuk bolał i spuchł tak, że nie mogłem zdjąć rękawiczki, ale postanowiłem przejechać najkrótszą, 17-km trasę. Potem skusiłem się na ponadtrzydziestokilometrową trasę nr 2, ale momentami był tam dosyć kiepski asfalt, który mojemu kciukowi dał popalić. Potem jeździłem już tylko na najkrótszej trasie, na której asfalt był bez zarzutu. Na jednej z pętli zauważyłem, jak jadący z naprzeciwka samochód powoduje upadek wyprzedzanego rowerzysty. Kierowca postanowił się nie zatrzymywać, więc wyjechałem mu naprzeciwko i zmusiłem do zmiany decyzji. Facet twierdził, że się nie zatrzymał, bo ocenił, że nic poważnego się nie stało. Właśnie tacy delikwenci zbiegają z miejsca wypadku, ale jakim trzeba być idiotą, żeby wywijać taki numer w obecności setek świadków. W tej kolizji raczej nic poważnego rowerzyście się nie stało. Tempo na trasie było z reguły spacerowe, bo tłumy rowerzystów po obu stronach, jak i samochody, nie zachęcały do szaleństw. Jedynie raz siadłem jakiemuś szosowcowi na kole. Potem wyprzedził nas inny szosowiec, na którego koło się przerzuciłem. Nie jechało się jednak za dobrze, ze względu na karygodny brak zdyscyplinowania innych rowerzystów, więc cały czas wyciągałem szyję, aby widzieć, co się dzieje przed dającym koło. Na trasie wszelkiej maści rowery i rowerzyści, ale mnie najbardziej podobały się klasyczne szosówki, których dosiadali rowerzyści w strojach z epoki (żadnych kasków, jedynie czapeczki z daszkiem). Gdy już byłem gotowy na konsumpcję tradycyjnej fasolki, która jest na tej imprezie całkiem spoko, okazało się, że wyszła i będzie dopiero za pół godziny. Mogłem stać przez ten czas w kolejce, ale postanowiłem jednak nie marnować czasu i przejechać jeszcze jedno kółko. Po dotarciu do mety i opchnięciu dwóch porcji fasolki, udałem się w drogę powrotną do domu standardową trasą po DK 19. Końcówka z doskwierającym bólem kciuka. Było tak źle, że gdy zbliżałem się do jakiejkolwiek nierówności nawierzchni, odrywałem lewą rękę od kierownicy, co samo w sobie było igraniem z ogniem. Podsumowując, wyjazd z przygodami i kontuzja kciuka raczej zmusi mnie do odstawienie roweru na jakiś czas. Mam nadzieję, że palec dojdzie do siebie, bo jeszcze nie skończyłem go używać. Planowałem tego dnia wykręcić pierwszą dwusetkę w tym roku. Nie wyszło, ale biorąc pod uwagę kolizję, nie narzekam, bo mogło być znacznie mizerniej. Kiedyś miałem bliskie spotkanie ze skuterem i gdy to opisywałem zastanawiałem się, czy dodanie kategorii wpisu "kolizja" nie będzie kuszeniem losu. Kategorię dodałem i teraz wrzucam do niej kolejny wpis. Ech...


XXII Lubartowskie Święto Roweru: kolejka do rejestracji
XXII Lubartowskie Święto Roweru: kolejka do rejestracji © chirality

XXII Lubartowskie Święto Roweru: mapa tras
XXII Lubartowskie Święto Roweru: mapa tras © chirality

XXII Lubartowskie Święto Roweru: bicykl
XXII Lubartowskie Święto Roweru: bicykl © chirality

XXII Lubartowskie Święto Roweru: fat bike
XXII Lubartowskie Święto Roweru: fat bike z kością © chirality

XXII Lubartowskie Święto Roweru: monocykl
XXII Lubartowskie Święto Roweru: monocykl © chirality

XXII Lubartowskie Święto Roweru: czarne chmury
XXII Lubartowskie Święto Roweru: czarne chmury © chirality



  • DST 76.28km
  • Czas 03:19
  • VAVG 23.00km/h
  • VMAX 39.90km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Podjazdy 267m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

A miało być tak pięknie

Sobota, 8 marca 2014 · dodano: 08.03.2014 | Komentarze 0

W planach ustawki Rowerowego Lublina był dojazd do granicy Polski A z Polską B i podziwianie przez dziurę w płocie lepszego świata po drugiej stronie Wisły. Mój udział w wyprawie zakończył się nieoczekiwanie w miejscowości Godów k/Chodla. Kątem oka widziałem na poboczu majstrującą osobę przy skuterze, ot widok jakich wiele. Ku mojemu zaskoczeniu majsterkowicz wypuścił skuter samopas na pełnym gazie na jezdnię tuż przede mną. Instynktownie odbiłem w lewo i przez chwilę myślałem, że się z tego jakoś wywinę. Niestety, skuter przywalił mi w tylne koło. Efektem tego spotkania jest wygięty fragment ramy robiący za hak przerzutki tylnej, jak i wózek samej przerzutki. Na poprzedniej przerzutce przejeździłem 16 lat, na obecnej raptem dwa tygodnie. W sumie i tak skończyło się szczęśliwie, bo mogłem wracać do Lublina z nogą w plecaku, a jeszcze nie skończyłem jej używać. W skuterze przedni błotnik w kawałkach, a pani skuterzystka bardzo roztrzęsiona (pech, że w takim dniu). Obyło się bez policji - w poniedziałek oddam rower do lekarza, który oceni straty. Teraz już wiem, że w obliczu zagrożenia życie nie przelatuje człowiekowi przed oczami. To mit. Co przelatuje, to słownik wyrazów powszechnie uważanych za wulgarne. Nawet nie wiedziałem, że w tak niszowej dziedzinie jestem w stanie błysnąć elokwencją.
Sama ustawka w bardzo rwanym tempie. Nie tylko dlatego, że na drogach w okolicach Bełżyc wprowadzono na wielu odcinkach ruch wahadłowy. Kilku uczestników miało parcie na szybkie zatarcie, a że zabronić tego nie można, to grupa co chwila się rozrywała. Oczywiście wielkie podziękowania dla chłopaków za jako takie wyprostowanie haka metodą na chama. Powrót do Lublina samotnie na nowopowstałymfixie, przy dźwiękach dobiegających z obu przerzutek. Muszę się rowerowi dokładniej przyjrzeć, ale na chwilę obecną nie mam do tego serca. A mówili mi, żeby zostać przy szachach...

Prawie tak niebezpieczne, jak jazda rowerem
Prawie tak niebezpieczne, jak jazda rowerem © chirality