Info

avatar Jestem chirality z Lublina. Mam przejechane 42279.29 km, w tym 945.90 km w terenie, z prędkością średnią 23.87 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

2020 button stats bikestats.pl

2019 button stats bikestats.pl

2018 button stats bikestats.pl

2017 button stats bikestats.pl

2016 button stats bikestats.pl

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

Wykresy roczne

Wykres roczny blog rowerowy chirality.bikestats.pl

Archiwum



  • DST 197.36km
  • Teren 50.00km
  • Czas 08:50
  • VAVG 22.34km/h
  • VMAX 37.80km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • Podjazdy 239m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ukraina: Lublin-Kowel

Sobota, 9 sierpnia 2014 · dodano: 14.08.2014 | Komentarze 0

Jedną z imprez w ramach Europejskich Dni Dobrosąsiedztwa 2014 miało być połączenie tymczasowym mostem pontonowym leżącego na zachodnim brzegu Bugu polskiego Zbereża ze znajdującymi się po przeciwnej stronie ukraińskimi Adamczukami. Ponieważ most ten miał służyć przez cztery dni jako pieszo-rowerowe przejście graniczne, postanowiłem skorzystać z okazji i wyjechać na Ukrainę do małej ojczyzny moich przodków. Traktowałem to jako spore wyzwanie ponieważ po raz pierwszy jeździłbym rowerem poza granicami Polski. Na dokładkę, byłby to również mój pierwszy wyjazd z sakwami. Zarówno bagażnik, jak i sakwy zamówiłem w ostatniej chwili, więc po ich przymocowaniu do roweru nie miałem nawet okazji na zrobienie żadnej testowej jazdy po okolicy. Poza standardowymi przygotowaniami musiałem również zdobyć dokładną mapę zachodniej Ukrainy, bo mapy bazowe Garmina są po prostu beznadziejne. Bardzo dobry okazał się OpenStreetMap i wielką zaletą tego serwisu jest to, że może generować mapy niewielkich obszarów. Nie trzeba więc dedykować zbyt dużo pamięci wewnętrznej, która w niektórych urządzeniach może być bardzo limitowana.
Z domu wyjeżdżam kilka minut po szóstej rano. Na termometrze jest już siedemnaście kresek, więc ubrany jestem na krótko. Jadąc DDR wzdłuż Bystrzycy oswajam się z obciążonym sakwami rowerem i nasłuchuję, czy nic podejrzanie nie skrzypi. Stwierdzam z ulgą, że jedzie się lepiej, niż się spodziewałem – balast daje się nieco odczuć jedynie na podjazdach. Ma to też swoje złe strony, bo co chwila odwracam głowę, by sprawdzić, czy sakwy ciągle wiszą tam, gdzie powinny. Wskakuję na DK82 i jadę w stronę Łęcznej. Po przejechaniu miasta kieruję się na Włodawę, ale w Świerszczowie opuszczam DK82 odbijając na wschód. Jakość asfaltu spada, ale nie mam nawet czasu ponarzekać, bo zastępują go szutry, a następnie grunty. Tego w umowie nie było, bo moim planem było dotarcie do granicy jak najszybciej i w miarę bezboleśnie. No ale GPSies o tym nie wiedziało. Poza tym jestem w Poleskim Parku Narodowym i jego otulinie, a poruszam się czerwonym szlakiem Lublin-Wola Uhruska, który jest częścią Centralnego Szlaku Rowerowego Roztocza, więc raczej nie wypada liczyć na nic lepszego. Asfalt wraca przed Hańskiem, gdzie kupuję nieznanej mi marki, ale bajecznie tani napój energetyczny. Za miastem wjeżdżam w las, gdzie ponownie królują drogi gruntowe. Są one jednak dobrze ubite i suche, więc jedzie się bardzo przyjemnie. Mrówek pełno jak mrówek. Są tak wielkie, że ich hordy dobrze widać z wysokości rowerowego siodełka. Po przecięciu drogi Chełm-Włodawa wraca dobrej jakości asfalt, którym mogę cieszyć się aż do Zbereża. Na tym odcinku spotykam bardzo wielu sakwiarzy, w tym bardzo dużą grupę z Chełma. Z niektórymi rowerzystami zamieniam kilka słów, ale żaden z nich nie planuje zapuszczać się na Ukrainę jakoś specjalnie głeboko. Jeszcze tylko kilometr po kurzu i przed jedenastą dobijam do mostu granicznego. Odprawa z obu stron odbywa się błyskawicznie i po chwili jestem pomiędzy kramami na ukraińskiej stronie. Ceny zarówno w złotych, jak i w hrywniach. Ponieważ zaczynają się solidne upały, więc kupuję butlę kwasu (mam do tego napitku pewną słabość) na dalszą drogę. Przez moment jestem lekko skołowany, bo według Garmina, upicie paru łyków z butelki zajęło mi godzinę. Staram się zweryfikować skład tego trunku, ale po chwili orientuję się jednak, że maszynka samodzielnie przeszła już na czas ukraiński. Ruszam w dalszą drogę i jeżeli odpowiedzialni za jakość dróg na Ukrainie chcieli zrobić na mnie dobre pierwsze wrażenie, to przez kolejne 20 km zdecydowanie im się to nie udaje. Między Adaczukami a Holiadynem zmagam się z drogami gruntowymi zaprawionymi hojnie kamieniami jak, parafrazując klasyka, dobra kasza skwarkami i asfaltem, który wygląda jakby był celem dobrze skoordynowanych nalotów dywanowych. Wizualnie nie jest dobrze, ale planując trasę kilkadziesiąt metrów naprzód daje się omijać wszelkie kratery. Przy drodze kobiety zbierają maliny, a mijający mnie mali rowerzyści ślą powitania po polsku. Pewnie polskość mam wypisaną na gębie. Za Holiadynem odbijam na północny-wschód i pojawiają się rozlewiska wygladające jak rozciagnięte stawy. Tak rodzi się Prypeć, ale zamiast świętować ten fakt, skupiam się na nowej nawierzchni w postaci bardzo grubego tłucznia, który wygląda jakby był stworzony do rozcinania opon. No a tego bym nie zdzierżył, bo dzień wcześniej trzymałem w sklepie rowerowym zwijaną oponę, ale nie byłem skłonny wyżyłować na nią ponad sto złotych. Gdybym teraz się pociął, byłaby to solidna nauczka, ale tej lekcji zdecydowanie nie chcę odrabiać w takim miejscu. Jadę więc bardzo powoli i jakoś docieram do drogi Szack-Luboml, na którą się wbijam na wysokości Położewia. W końcu normalny ukraiński asfalt. Jadę na południe i przez pierwsze kilometry oswajam się ze stylem jazdy ukraińskich kierowców. Nie jest z tym źle, a do tego ruch samochodowy nie jest specjalnie intensywny. Robię krótką przerwę na ładnym parkingu w lesie – zadaszone ławki, miejsca na ognisko i masa pszczół, którym smakuje mój kwas. Jadąc dalej, omijam jezioro Zgorańskie Wielkie, nad którym jest bardzo tłoczno. Na poboczach odchodzi handel i po cenach arbuzów (trzy hrywnie za sztukę) widzę, że nie zdzierają. W okolicach przystanków autobusowych na skraju jezdni często są poustawiane pieńki. Pewnie służą podróżnym do siedzenia i wypatrywania nadjeżdżających autobusów, ale tak sobie myślę, że w nocy rowerzyści i nie tylko mogą mieć z tym pewne probemy. Do Lubomla dojeżdżam jednak bez przygód. Robiąc fotkę na tle żółto-niebieskiej tablicy z nazwą miasta zauważam, że mój żółty rower w połączeniu z niebieską koszulką i kaskiem to dobry wybór na jazdę po Ukrainie. Z jakiegoś baru podpity jegomość macha mi ręką i krzyczy "Sława Ukrainie!” - odmachuję, ale nie bardzo wiem, co mam odkrzykiwać (wystarczy proste "Sława!”). W mieście uzupełniam zapasy kwasu i za miastem skręcam na wschód na drogę magistralną M07. O ile asfalty prowadzące do Lubomla są bardzo różnej jakości, o tyle teraz robi się idealnie. W sumie tego się spodziewałem, bo M07 jest przedłużeniem naszej DK12, która dochodzi do Dorohuska. Ba, przez pierwsze kilka kilometrów, pasy ruchu w przeciwnych kierunkach są rozdzielone ziemą niczyją. W Maszowie, na wysokości drogowskazu zachęcającego do odwiedzenia Dębu Bolesława Prusa, pasy ruchu się zbiegają, ale ładne pobocze czyni jazdę bardzo przyjemną. Na dąb nie dałem się skusić, bo stał dwa kilometry od głównej drogi. Moje dendrologiczne obsesje są dosyć słabe i jestem w stanie nałożyć góra pięćset metrów, żeby coś sterczącego z gruntu zobaczyć. M07 aż do samego Kowla jest prosta jak drut. Urozmaicają ją jedynie bardzo łagodne, ale rozciągnięte hopki. Kilka kilometrów lekko w górę, potem to samo w dół i powtórka. Żeby się nie zanudzić (bezzakrętowe drogi strasznie nużą), testuję swój ukraiński, starając się tłumaczyć banery stojące w lasach. "Nie śmieć u lisa” - jestem zadowolony, bo moje zdolności lingwistyczne wydają się być naturalne i wspaniałe. A hasło mi się bardzo podoba, bo zachęca do zachowania czystości, a jednocześnie wskazuje, kto w lesie jest tak naprawdę u siebie. Tak bawiąc się językiem docieram do Kowla i po znakach kieruję się w okolice dworca kolejowego, bo wiem, że w jego okolicach jest hotel. Docieram do celu i z radością konstatuję, że to już koniec dzisiejszej jazdy na rowerze. Hotel nazywa się "Lisia Pieśń” - hmm, coś jest nie tak, bo taka nazwa jest po prostu bez sensu. Wytężam szare komórki i dochodzę do smutnego wniosku, że "ліс” to jednak nie żaden "lis”, a "las”. Teraz nie podoba mi się ani hasło z lisa lasu, ani tym bardziej mój ukraiński. Ceny w hotelu bardzo przystępne, ale recepcjonistka ma problem z moim rowerem. Koniec końców, pozwala mi go zostawić w garderobie. Chyba w garderobie, bo napis na drzwiach mógł znaczyć cokolwiek. W pokoju warunki lepsze niż się spodziewałem. Skromnie, ale czysto. Co prawda, ciepła woda ma być dopiero od dwudziestej, ale już tak długo jestem przepocony, że kilka godzin nie zrobi żadnej różnicy. Przebieram się w cywilne ubrania i wychodzę na miasto zwiedzać i kupić coś do jedzenia. Zmrożony kwas prosto z beczki stawia mnie na nogi, więc przez kilka godzin szlajam się ulicami bez konkretnego celu. W cerkwi koło dworca jakaś kobieta ostro bije w dzwony. Sobota w tutejszych świątyniach to chyba odpowiednik naszej niedzieli, bo z innej, tym razem różowej cerkwi dochodzi piękny kobiecy śpiew. Siadam w bezpiecznej odległości (poza promieniem rażenia gromów) na jakichś schodkach i zajadając drożdżówkę, wsłuchuję się przez dłuższą chwilę. Jak typowy turysta strzelam też fotki wszelkiej maści pomnikom. Do hotelu wracam grubo po zmroku, biorę upragniony prysznic, robię przepierkę rowerowych wdzianek i dopinam plany na kolejny dzień. W telewizji oglądam program o agentach Putina na szczytach hierarchii prawosławnej, wiadomości o terrorystach na wschodzie kraju i prognozę pogody. 34 stopnie na jutro.... Trochę mnie to przeraża. Noc jest parna, więc zasnąć nie jest łatwo.
Podsumowując, dojazd z Lublina do Kowla poszedł mi o niebo lepiej, niż się spodziewałem i to pomimo zabójczych upałów. Jednak gdyby nie to, że podczas letniego rowerowania już się trochę opaliłem, to dzisiejsza jazda zakończyłaby się oparzeniami dosyć wysokiego stopnia. Trasę o długości nieomal 200 km pokonałem w dziesięć godzin na litrze polskich płynów i trzech litrach ukraińskiego kwasu. Jadłem niewiele, jakieś cukierki i dwa banany, bo zwyczajnie nie miałem ochoty.

Wschód słońca nad Bystrzycą w Lublinie
Początek wyprawy - wschód słońca nad Bystrzycą w Lublinie © chirality

Poleski Park Narodowy, okolice Hańska
Poleski Park Narodowy, okolice Hańska © chirality

Poleski Park Narodowy, okolice Hańska
Poleski Park Narodowy, okolice Hańska © chirality

Kościół w Hańsku
Kościół w Hańsku © chirality

Lasy na wschód od Hańska
Lasy na wschód od Hańska © chirality

Most pontonowy na Bugu spinający polskie Zbereże i ukraińskie Adamczuki
Most pontonowy na Bugu spinający polskie Zbereże i ukraińskie Adamczuki © chirality

Infrastruktura w okolicach Adamczuków
Infrastruktura mostowo-kładkowa w okolicach Adamczuków © chirality

Kramy w Adamczukach
Kramy w Adamczukach © chirality

Ukraiński kwas
Ukraiński kwas (premium!), mmm... © chirality

Mogiłki w okolicach Adamczuków
Mogiłki w okolicach Adamczuków © chirality

Wyjazd z Adamczuków
Wyjazd z Adamczuków © chirality

Miejsce do rekreacji koło Lubomla
Miejsce do rekreacji koło Lubomla © chirality

Mój rower w Lubomlu
Mój rower w Lubomlu © chirality

Szpital w Lubomlu
Szpital w Lubomlu © chirality

Mój rower w Kowlu
Mój rower w Kowlu © chirality

Maszt w Kowlu
Maszt w Kowlu © chirality

Dworzec kolejowy w Kowlu
Dworzec kolejowy w Kowlu © chirality

Cerkiew pod dworcem kolejowym w Kowlu
Cerkiew pod dworcem kolejowym w Kowlu z kobietą bijącą w dzwony © chirality

Budka z kwasem w Kowlu
Budka z kwasem w Kowlu © chirality

Stadion piłkarski w Kowlu
Stadion piłkarski w Kowlu © chirality

Cerkwie w Kowlu
Cerkwie w Kowlu © chirality

Rzeka Turia w Kowlu
Rzeka Turia w Kowlu © chirality

Cerkwie w Kowlu
Cerkwie w Kowlu © chirality

Pomnik Tarasa Szewczenki w Kowlu
Pomnik Tarasa Szewczenki w Kowlu © chirality

Pomnik Tarasa Szewczenki w Kowlu
Pomnik Tarasa Szewczenki w Kowlu © chirality

Pomnik bohaterów II wojny światowej w Kowlu
Pomnik bohaterów II wojny światowej w Kowlu © chirality

Pomnik bohaterów II wojny światowej w Kowlu
Pomnik bohaterów II wojny światowej w Kowlu © chirality

Pomnik bohaterów II wojny światowej w Kowlu
Pomnik bohaterów II wojny światowej w Kowlu © chirality

Pomnik Łesi Ukrainki w Kowlu
Pomnik Łesi Ukrainki w Kowlu © chirality

Fontanna w Kowlu
Fontanna w Kowlu © chirality

Memoriał ofiar Majdanu w Kowlu
Memoriał ofiar Euromajdanu w Kowlu © chirality

Planowanie trasy na kolejny dzień
Planowanie trasy na kolejny dzień © chirality




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.