Info

avatar Jestem chirality z Lublina. Mam przejechane 42279.29 km, w tym 945.90 km w terenie, z prędkością średnią 23.87 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

2020 button stats bikestats.pl

2019 button stats bikestats.pl

2018 button stats bikestats.pl

2017 button stats bikestats.pl

2016 button stats bikestats.pl

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

Wykresy roczne

Wykres roczny blog rowerowy chirality.bikestats.pl

Archiwum



  • DST 229.10km
  • Teren 5.00km
  • Czas 12:23
  • VAVG 18.50km/h
  • VMAX 38.70km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Podjazdy 913m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Roztocze

Sobota, 15 sierpnia 2015 · dodano: 26.01.2016 | Komentarze 0

Postanowiłem wybrać się z ustawką Rowerowego Lublina na kompletne odludzie w Puszczy Solskiej, aby pofotografować Drogę Mleczną. Na wyjazd na Ukrainę szarpnąłem się na lustrzankę, więc teraz trzeba z niej korzystać, ile się da. W przeciwieństwie do planów organizatora, które zakładały dojazd koleją w pobliże celu, chciałem trasę w obie strony zrobić na dwóch kołach. Pogoda znowu tropikalna i pomimo zmęczenia wyruszam w trasę o 14:30. Po kontuzji na Ukrainie, trochę zraziłem się do zatrzasków na długich dystansach, więc jadę w platformach. Do tego strój jak na plażę, a przy rowerze sakwy. Aparat przezornie pakuję do prawej, aby był dalej od wyprzedzających samochodów. Za Lublinem pierwsza bomba. Siadam pod drzewem i wodą z tym walczę. Zastanawiam się, czy jazda w takich warunkach ma sens i czy może nie lepiej wrócić do domu i z zimnym drinkiem w ręku pobyczyć się pod palmami, ewentualnie wiśnią. No ale czuję się już lepiej, więc postanawiam jechać dalej. Pierwszy etap dobrze wydeptaną trasą do źródła Bystrzycy w Sulowie. Płasko i sennie. Zatrzymuję się pod jakimś sklepem, gdzie przezornie uzupełniam zapasy wody. Przed wejściem do sklepy długaśne lepy na muchy z ogromną liczbą przyklejonych doń ofiar. Wygląda to ohydnie, ale zastanawiam się nad głupotą tych owadów. Skoro mucha widzi, że na pasku są setki jej martwych współplemieńców, to dlaczego na nim siada? Przecież to oczywiste, że coś jest na rzeczy. Na filozofowaniu schodzi mi aż do źródła Bystrzycy. Zatrzymuję się tam i robię kilka zdjęć. Zdewastowaną tablicę wymieniono na nową, a okolica wydaje się bardziej zarośnięta, niż drzewiej. Po pożegnaniu ze źródłem krajobraz zaczyna być coraz bardziej falisty, aż pojawiają się konkretne hopki. Są one dla mnie zaskoczeniem, bo o ile trasę w poziomie zaplanowałem dobrze, o tyle w pionie już nie za bardzo. To, że mam sakwy i platformy z pewnością nie pomaga. Przepiękne krajobrazy Centralnego Szlaku Rowerowego Roztocza trochę kompensują wysiłek, oczywiście o ile coś da się dostrzec przez zalewający oczy pot. Otaczające mnie pagóry wyglądają tak, jakby Stwórca nabierał ziemię wielką łyżką do lodów gałkowych i rozstawiał je tu i tam. Internety pouczają, że są to wzgórza ostańcowe. Sprawdziłem, bo czułem, że takie dziwactwo musi mieć nazwę. Po zjeździe do Batorza staję pod kościołem i ponownie muszę stosować kurację wodną, aby dojść do siebie. W Goraju również robię przerwę na rynku – pomimo zmroku, sporo na nim ludzi. Kieruję się na Frampol i przypominam sobie zeszłoroczny powrót z Biłgoraja, gdy za Frampolem właśnie miałem bardzo długi zjazd. Zastanawiałem się wtedy, jak takie coś by się podjeżdżało. Ciekawość pierwszym stopniem do piekła, więc teraz mam szansę się o tym przekonać. Podjazd nie jest jakiś wybitnie stromy, ale zdecydowanie się dłuży. W miasteczku widzę otwarty sklep. Odwiedzam go, aby uzupełnić zapasy płynów. Kilkuletni gówniarz robiący tam za pomocnika, chodzi za mną krok w krok i patrzy mi na ręce. Mam ochotę go opieprzyć, ale nie chcę, żeby z tego powodu moczył się po nocach.
Początkowo planowałem jechać z Framopla bocznymi drogami przez Ignatówkę, aby sfotografować jedyne w okolicy serpentyny. No ale jest już ciemno, więc decyduję się trzymać głównej drogi do Biłgoraja. W mieście nowy objazd do trasy na Zamość, którego nie ma u mnie na mapach (tzn. Zamość jeszcze jest, ale tego objazdu nie ma). Dakota z wymyślaniem nowej trasy do celu szaleje, piszczy i piszczy, bo nie wie, o co chodzi. Muszę zdecydowania zaktualizować mapę, dla własnego i nawigacji dobra. Dojazd do Tereszpola Zorendy bez problemów. Mijają mnie jacyś sakwiarze i krzyczę do nich, czy są z Lublina. Kręcą jak zombi, więc reakcji żadnej. W sumie się im nie dziwię, bo zbliża się północ. Ostatnie kilka kilometrów do celu, czyli starego mostu, dosyć kiepskie jeżeli chodzi o nawierzchnię. Ciemno i pięknie rozgwieżdżone niebo. Most jak z filmów grozy. Porośnięty trawą, a daleko pod nim tory kolejowe. Ustawka, jeśli była, musiała się stąd już ulotnić. Na miejscu nie przebywam zbyt długo, bo jest tak ciemno, że nie widzę czubka własnego nosa. Wyjazd z miejscówki do cywilizacji w kierunku Szozdów. Też kiepska droga, ale i sporo sfrustrowanych psów. W Szozdach wypada zza węgła konkretna hopka – nierozgrzane mięśnie bolą. W Zwierzyńcu jestem już grubo po północy, ale życie kwitnie tu na całego. Koncerty, libacje. Jakiś fotograf widząc, że strzelam zdjęcia mówi, abym fotografował odbicie pałacyku w stawie. Fotografuję. Na wyjeździe z miasta witam się na rondzie z mijającym mnie sakwiarzem. Do Szczebrzeszyna praktycznie cały czas DDR. W sumie mnie ona nie dotyczy, bo znajduje się po przeciwnej stronie jezdni, ale korzystam z niej, bo jakościowo piękny asfalt, dużo kładek rozbijających monotonię, a do tego jazda na zupełnym luzie. Kilka kilometrów przed miastem DDR się kończy i przechodzi w pas rowerowy. Jedyny zgrzyt w tej sielance to nagłe urwanie się tego pasa zwieńczone zakazem ruchu rowerów. Chwilę mi zajęło, nim znalazłem zaczajoną w krzakach kolejną nitkę DDR. W Szczebrzeszynie robię przerwę i zakładam coś długiego, bo noc jednak chłodna. Rynek objeżdża policyjny radiowóz, ale na tym się kończy. Wyjeżdżam z miasta i o mały włos nie przegapiam niepozornego skrętu na Lublin. Gdybym jechał w błogiej nieświadomości prosto, to wylądowałbym w Zamościu. Około drugiej w nocy postanawiam przeczekać do świtu na przystanku w Sutowie. Jestem lekko zmęczony, ale przede wszystkim mam dosyć zbyt częstych spotkań z czworonogami. Przystanek oszklony, więc zero prywatności – jak się okazało później, na drugim końcu wsi był elegancki obmurowany przystanek z długa ławka. Szkoda, że nie ma ogólnopolskiej bazy przystanków autobusowych z ich opisem pod kątem komfortu rowerzysty. Uczyniłoby to planowanie długich tras o wiele łatwiejszym. Przed piątą ruszam w dalszą drogę i na dzień dobry strzelam wschód słońca pod Czernięcinem. W jakiejś miejscowości z całą masą paneli słonecznych stoją na chodniku przy domach bańki ze świeżo wydojonym mlekiem - ma ono najlepszy transport, bo inaczej się zsiada. Jest to druga droga mleczna, której doświadczam w czasie tej wycieczki. W jakiejś miejscowości przed Wysokiem były, co wynika z transparentów, dzień wcześniej dożynki. Ulice przyozdobione, pod budynkiem OSP jakieś kukły chłopa i baby, a na przeciwko pod budynkiem ślady ostrej libacji. W Wysokiem robię przerwę i łapię pierwsze promyki słońca po chłodnej nocy. Ruszam w dalszą trasę na Bychawę, ale tuż za Wysokiem bomba totalna. Zwalam się na pobocze i staram się dojść do siebie. Nie idzie to za dobrze. Zatrzymuje się kierowca w angliku na brytyjskich numerach i pyta, czy wszystko w porządku. Pytam, czy ma wodę. Szczęśliwie ma i odpala mi butelkę, która w większości wylewam sobie na głowę. Dzięki wielkie! Wlokę się dalej i pojawia się sklep. Niby zamknięty w niedzielę, ale otwiera się na dzwonek. Kupuje wodę i lody – siadam pod drzewem i się opieprzam. Bomba przechodzi nagle, a w czasie jej apogeum spodziewałem się, że nie będę w stanie dojechać do Lublina. Wsiadam więc na rower i jadę w kierunku Bychawy, gdzie nawet się nie zatrzymuję. Czuję się na tyle dobrze, że postanawiam jechać do Lublina główną drogą. Na wyjeździe z Bychawy jest podjazd, który będąc w stanie bombowym planowałem objechać. No ale teraz czuję się zbyt dobrze na takie kombinowanie. Dojeżdżam do Zalewu, czyli do bardzo oklepanych tras i bez przygód docieram do domu. W drodze byłem dokładnie dobę. Kilka kryzysów, ale na szczęście dało się je pokonać. Jazda w nocy przyjemna, gdyby nie te cholerne psy. Z wycieczki wyniosłem postanowienie przejechania Centralnego Szlaku Rowerowego Roztocza w całości, a przynajmniej polskiej jego części. Trochę trzeba będzie się wspinać, ale widoki są tego bez wątpienia warte.

Mucha nie siada
Mucha nie siada © chirality

Źródło Bystrzycy w Sulowie
Źródło Bystrzycy w Sulowie © chirality

Roztoczański krajobraz
Roztoczański krajobraz © chirality

Roztoczański krajobraz
Roztoczański krajobraz © chirality

Pałacyk w Zwierzyńcu (zdjęcie do góry nogami, albo i nie...)
Pałacyk w Zwierzyńcu (zdjęcie do góry nogami, albo i nie...) © chirality

Wschód słońca pod Czermięcinem
Wschód słońca pod Czermięcinem © chirality




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.