Info

avatar Jestem chirality z Lublina. Mam przejechane 42279.29 km, w tym 945.90 km w terenie, z prędkością średnią 23.87 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

2020 button stats bikestats.pl

2019 button stats bikestats.pl

2018 button stats bikestats.pl

2017 button stats bikestats.pl

2016 button stats bikestats.pl

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

Wykresy roczne

Wykres roczny blog rowerowy chirality.bikestats.pl

Archiwum



  • DST 213.95km
  • Teren 20.00km
  • Czas 13:03
  • VAVG 16.39km/h
  • VMAX 35.40km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 862m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skok przez trzy granice: Na Lwów!

Wtorek, 16 sierpnia 2016 · dodano: 09.02.2017 | Komentarze 0

Noc spokojna, ale jak na połowę sierpnia dosyć chłodna. Obudziłem się jeszcze w ciemnościach i z braku lepszego zajęcia polowałem z aparatem na wschód słońca. Uchwyciłem jego pierwsze promienie, ogarnąłem majdan, wyjadłem resztki prowiantu, który wiozłem z domu i po szóstej czasu lokalnego ruszyłem w dalszą drogę. Wjechałem do Makowiczów, gdzie pomimo wczesnej pory przy obejściach kręciło się już wielu mieszkańców. Gdy widziałem, że moja obecność o takiej porze zakłócała komuś poranne rytuały, machałem ręką wołając „dobryj deń!” (bladym świtem powinno być jednak „dobryj ranok!” - człowiek uczy się całe życie). Wiadomo, że ktoś kto ma złe zamiary się raczej nie wita. Za miasteczkiem wjechałem na gruntówkę do Twerdyń. Jest tam kilka hopek i postanowiłem przejechać je jednym ciągiem, aby na Stravie postawić takiego KOM'a, którego przez długi czas nikt nie byłby w stanie mi odebrać. Plan niestety spalił na panewce, gdy zobaczyłem nadciągającą od strony wioski sforę psów. Ponieważ wolałem nie sprawdzać na własnej skórze, czy są przyjazne, więc odbiłem w bok i z bezpiecznej odległości je obserwowałem. Gdy przebiegły, wróciłem na trasę, ale co raz odwracałem się za siebie, bo a nuż pieskom zachciałoby się wracać. W Twerdyniach mieszkańcy wyprowadzali już zwierzęta na pastwiska i po manewrze z „dobryj deń!” strofowali towarzyszące im psiaki, gdy te reagowały na obcego kłapaniem pysków. Przed Kisielinem zboczyłem z głównej drogi i podjechałem pod zbiorową mogiłę 500 miejscowych Żydów. W zeszłym roku przejeżdżałem obok tego miejsca, ale było wtedy przed żniwami i pomnik skrywał się gdzieś w żółtych łanach zboża. Dodatkowo niewiarygodny skwar skutecznie wybijał mi z głowy wszelką ciekawość świata. Tym razem był inaczej, bo poranek rześki, a miejsce doskonale widoczne wśród krótko skoszonych pól. Prosty monument, ale taki właśnie w tym miejscu pasował. Żydowskich mieszkańców tych okolic wymordowano hurtem poza osadami ludzkimi podczas likwidacji kisielińskiego getta w sierpniu 1942 roku. Rok później, Polaków i innych (np. w Kupyczowie, przez który przejeżdżałem wczoraj, mieszkało przed wojną wielu Czechów) na raty i zwykle wśród domostw. W samym Kisielinie zrobiłem krótki postój przed ruinami kościoła, pod którym doszło w 1943 roku do rzezi i na tym definitywnie skończyłem z martyrologią, bo ile można. Był to o tyle ważny moment mojej podróży, że odtąd poruszałem się po zupełnie dla mnie nowych terenach. Za kościołem przejechałem mostek na rzece Stochód i wbiłem się w gęste lasy. Zrobiło się lekko klaustrofobicznie, na flankach pojawiły się mokradła, a do tego dopadła mnie krótkotrwała mżawka. Droga była miejscami dosyć piaszczysta, co zmuszało mnie do brania niektórych odcinków z buta. Po wyjechaniu z lasu pobujałem się trochę po gruntówkach, aż trafiłem na bardzo popularną w tych rewirach nawierzchnię, czyli gruby i byle jak ubity tłuczeń. Mijałem anonimowe sioła i coraz bardziej jazda po tych wertepach przestawała mi się podobać. Na mapie widziałem, że jadę praktycznie równolegle do drogi H-22 Włodzimierz Wołyński-Łuck i jeżeli będę trzymał się śladu, to wbiję się w nią dopiero przed Torczynem. Zdecydowałem się jednak zakończyć przygodę z tłuczniem jak najszybciej i skręcając na Sirniczki dotarłem po paru kilometrach do asfaltu. Jego jakość była oględnie mówiąc taka sobie, ale i tak reprezentował on wyższy poziom cywilizacji, niż kamienie. W Torczynie podjechałem do centrum, aby uzupełnić zapasy płynów. Szaro-buro, więc nie zabawiłem tam długo. Przed południem dotarłem do Łucka, który przywitał mnie chaosem na drogach. Ze względu na to, jak i na typ zabudowy i obecność trolejbusów, miasto przypominało mi Lublin, więc pewnie dlatego chciałem je czym prędzej opuścić. Na rogatkach czekało mnie podjęcie ważnej decyzji. Początkowo planowałem jechać na Lwów opłotkami, ale po wcześniejszych doświadczeniach z tłuczniem, zdecydowałem się trzymać głównej magistrali H-17. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że była to bardzo dobra decyzja, bo nawierzchnia jak i natężenie ruchu sprawiały, że jechało się przez większość trasy komfortowo. O ile do Łucka zachodni wiatr pomagał, o tyle na odcinku do Lwowa nasza relacja zyskała na subtelności. Na długich prostych biegnących na południowy-zachód dawał mi popalić, a na tych biegnących minimalnie bardziej na południe już nie. Na rogatkach podłuckiego Horodyszcza zrobiłem przerwę w przydrożnym barze na kawę i ukraińską wersję hamburgera. Pierwsze 100 km za Łuckiem okazało się dosyć interwałowe. Ciągle góra-dół, więc nie było czasu się nudzić. Tuż za Horodyszczem, gdy wspinałem się na jakiś długawy podjazd, wyprzedził mnie szosowiec. Ogromnie mnie to zaskoczyło, bo był to pierwszy raz, kiedy spotkałem na Ukrainie kogokolwiek na tak delikatnym rowerze. Ponieważ droga była prosta po horyzont, więc widziałem go przed sobą jeszcze przez wiele kilometrów. Pojawiał się na szczytach podjazdów, by po chwili zanurkować w kolejnej dolince. Później dostrzegłem przed sobą rowerzystkę, która strasznie twardo brała wszystkie podjazdy. Gdy ją wyprzedzałem okazało się, że ma tylko jedno przełożenie – jednak przerzutki to dobra rzecz. Ponieważ zatrzymywałem się na robienie zdjęć, więc tasowałem się z niewiastą na rowerze jeszcze dosyć długo. O ile wczoraj mijałem wiele osób handlujących tym, co urodziły lasy, o tyle teraz były to tradycyjne płody rolne. Przed obejściami na stołkach poustawiane były misy, a w nich jabłka, gruszki, mirabelki, pomidory i Bóg wie, co jeszcze. Nikt tego nie pilnował, więc gdybym wykazał się odrobiną przedsiębiorczości... Za Żurawnikami opuściłem rejon wołyński i wjechałem do rejonu lwowskiego. Żeby nie było za kolorowo, w Radziechowie wpadł kilkukilometrowy odcinek, na którym droga H-17 była w fatalnym stanie. Pojazdy wyszukiwały sensownej trajektorii między licznymi wyrwami, więc kończyło się na tym, że niektóre jechały prawą stroną „jezdni”, niektóre lewą, a inne środkiem. Istne ruchy Browna. Już nieco bliżej Lwowa trafiłem też na serię kilkukilometrowych odcinków, na których musiałem przystawać, aby wyczyścić opony ubrudzone lepikiem i przyklejonym do niego drobnym żwirem. Z moich dziecięcych wojaży po Ukrainie pamiętałem, że zalewanie dziur w asfalcie lepką mazią i posypywanie tego kamykami, to równie popularna, co bezsensowna metoda remontu dróg. Z ogromną ulgą wyprzedziłem brygadę parającą się tym procederem, bo wiedziałem, że przed nią droga będzie czysta. Po 100 km interwałów, kolejne 30 km było przyjemnie płaskie. Złapał mnie tam co prawda deszcz, ale był tak krótkotrwały, że nawet nie zdążyłem się zatrzymać, aby wrzucić na siebie kurtkę. Jakieś 30 km od Lwowa wyskoczyło kilka 10% podjazdów, jakość nawierzchni wyraźnie się pogorszyła, ale i tak nie była specjalnie tragiczna. Tutaj też zaczęło się ściemniać, więc tym bardziej miałem motywację do jazdy. Na wiele kilometrów przed Lwowem ruch samochodowy zrobił się bardzo intensywny. Do tego drogowskazy zdawały się pokazywać odległość dzielącą mnie od centrum, która nijak nie miała się do rzeczywistości. Było to lekko irytujące, gdy czytałem „Lwów 7”, by po kilku kilometrach przeczytać „Lwów 13”. Koniec końców dobiłem jednak pod gmach Opery Lwowskiej. Z dzieciństwa pamiętałem, że w tych okolicach był hotel „Intourist” i pomimo tego, że funkcjonował teraz pod innym szyldem (hotel Lviv), dosyć szybko go odnalazłem. Przed godziną 22 uwinąłem się z rezerwacją pokoju (standard naprawdę przyzwoity) i po krótkim wypadzie na miasto po zakupy, o godzinie 23 poszedłem spać. Rower z ciężkim sercem zostawiłem w korytarzu na niskim parterze, nawet go nie zapinając linką.
Podsumowując, dzień dosyć udany pomimo tego, że na taki się nie zapowiadał. Rankiem dopadł mnie na wołyńskich wertepach spory kryzys i w kniejach pod Kisielinem zastanawiałem się, czy będę w stanie doturlać się chociaż do Łucka. Ale gdy już tam byłem, zapewne za sprawą pięknej pogody, wstąpiły we mnie nowe siły. Entuzjazm do dalszego kręcenia powrócił, gdy zobaczyłem, jak dobre asfalty czekały na mnie w drodze na Lwów.


Wołyński świt
Wołyński świt © chirality

Pierwszy promyk słońca
Pierwszy promyk słońca © chirality

Wołyński wschód słońca
Wołyński wschód słońca © chirality

Żniwa, żniwa i po żniwach
Żniwa, żniwa i po żniwach © chirality

Okolice Kisielina
Okolice Kisielina © chirality

Zbiorowa mogiła pod Kisielinem
Zbiorowa mogiła pod Kisielinem © chirality

Zbiorowa mogiła pomordowanych Żydów pod Kisielinem
Zbiorowa mogiła pomordowanych Żydów pod Kisielinem © chirality

Memoriał masakry Żydów w Kisielinie
Memoriał masakry Żydów w Kisielinie © chirality

Trochę o historii Kisielina i okolic
Trochę o żydowskiej historii Kisielina i okolic © chirality

Mapa pomnika pod Kisielinem
Mapa pomnika pod Kisielinem © chirality

Tablica pamiątkowa w miejscu masakry Żydów w Kisielinie
Tablica pamiątkowa w miejscu masakry Żydów w Kisielinie © chirality

Słowo o kościele katolickim w Kisielinie
Słowo o kościele katolickim w Kisielinie © chirality

Ruiny kościoła w Kisielinie
Ruiny kościoła w Kisielinie © chirality

Plebania kościoła w Kisielinie
Plebania kościoła w Kisielinie © chirality

Miejsce pochówku ofiar masakry w Kisielinie
Miejsce pochówku ofiar masakry w Kisielinie © chirality

Kościół w Kisielinie
Kościół w Kisielinie © chirality

Kisielińskie lasy
Kisielińskie lasy © chirality

174 jaskółki
174 jaskółki © chirality

Cerkiew w Zubilnie
Cerkiew w Zubilnie © chirality

Okolice Uhrynowa
Okolice Uhrynowa © chirality

Okolice Szklina
Okolice Szklina © chirality

Żurawniki
Żurawniki © chirality

Wołyński krajobraz
Wołyński krajobraz © chirality

Bociany w okolicach Żurawników
Bociany w okolicach Żurawników © chirality

Pogranicze między rejonem wołyńskim i lwowskim
Pogranicze między rejonem wołyńskim i lwowskim © chirality

Monument w Stojanowie
Monument w Stojanowie © chirality

Pod Radziechowem
Pod Radziechowem © chirality

Pomnik w Radziechowie
Pomnik w Radziechowie © chirality

Brygada lepikowo-żwirowa w okolicach Grzędy
Brygada lepikowo-żwirowa w okolicach Grzędy © chirality

Hopki w okolicach Wisłoboków
Hopki w okolicach Wisłoboków © chirality

Spontaniczna formacja pasa rowerowego w okolicach Kłodzienka
Spontaniczna formacja pasa rowerowego w okolicach Kłodzienka © chirality

Gmach Opery Lwowskiej
Gmach Opery Lwowskiej © chirality




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.