Info

Więcej o mnie.

2020

2019

2018

2017

2016

2015

2014


Moje rowery
Wykresy roczne

+2
°
C
+2°
-2°
Lublin
Niedziela, 18
Poniedziałek | +1° | -1° | |
Wtorek | +2° | 0° | |
Środa | +3° | 0° | |
Czwartek | +3° | +2° | |
Piątek | +5° | 0° | |
Sobota | +2° | -3° |
Prognoza 7-dniową
Wpisy archiwalne w kategorii
teren
Dystans całkowity: | 13156.71 km (w terenie 932.50 km; 7.09%) |
Czas w ruchu: | 609:45 |
Średnia prędkość: | 21.46 km/h |
Maksymalna prędkość: | 47.30 km/h |
Suma podjazdów: | 49655 m |
Liczba aktywności: | 271 |
Średnio na aktywność: | 48.55 km i 2h 16m |
Więcej statystyk |
- DST 104.09km
- Teren 5.00km
- Czas 05:13
- VAVG 19.95km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 9.0°C
- Podjazdy 365m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Kunów
Niedziela, 27 marca 2016 · dodano: 08.05.2016 | Komentarze 0
Na pierwszą wiosenną przejażdżkę postanowiłem reaktywować objazd lubelskich jezior udając się nad Kunów. Gwiazdą okolic Lubartowa jest bez wątpienia jezioro Firlej i pomimo tego, że bywam nad nim od dziecka, to nad leżący po drugiej stronie krajówki Kunów jeszcze się nie zapuściłem. Po przedwiosennym ataku jakiejś eboli byłem nadal lekko przeziębiony, ale pogoda zrobiła się tak piękna, że grzechem byłoby siedzieć w czterech ścianach. W drodze do celu wiatr generalnie pomagał, chociaż gdy czasami zawiewał z burty, to potrafiło mnie spychać na środek jezdni. Mijałem też wielu rowerzystów, którzy heroicznie walczyli z czołowym wiatrem, więc nie miałem złudzeń, co mnie czeka podczas powrotu. Trasa znana do bólu, ale i tak jechało się przyjemnie, bo ruch samochodowy na bocznych drogach niewielki. W Pryszczowej Górze miałem nadzieję spotkać bociana, który w tamtym roku szlajał się po okolicznych polach, ale nic z tego – boćków na trasie brak. Z map wiedziałem, że brzegi Kunowa są miejscami bagniste, więc ucieszyło mnie, że dało się bez problemu podjechać nad sam brzeg. Jadąc wzdłuż niego taplałem się momentami w konkretnym błocie, ale zwykle grunt pod kołami się nie zapadał. Kunów jest bez wątpienia krajobrazowo bardziej urokliwy niż Firlej – brzegi porośnięte trzciną, masa kładek i jakichś bliżej niezidentyfikowanych budek. Jest nawet mikroplaża z prawdziwym żółtym piaskiem. Po rundce dookoła jeziora, wpadłem jeszcze nad Firlej, aby wygodnie rozsiąść się na ławce. Tutaj ludzi zdecydowanie więcej, ale nadal panowała przedsezonowa senność. Do domu postanowiłem wrócić krajówką. Trochę obawiałem się nawalonych na okoliczność świąt kierowców, ale nic zdrożnego mnie z ich strony nie spotkało. Cała droga pod wiatr, a że po walce z bagnami byłem już lekko ujechany, więc entuzjazmu nie było. Gdzieś w okolicach Niemców jest długi prosty odcinek. Zawsze gdy po nim jadę nachodzą mnie smętne myśli, bo tamtejsze pobocze jest pełne krzyży. Na jednym zauważyłem w przelocie napis „ojciec i syn”. Pod Lublinem zapaliłem światła. Nie żeby była taka potrzeba, ale wolałem nie wchodzić w konflikt z policjantami biorącymi udział w akcji kryptonim „Bezpieczne święta”. W Lublinie po raz pierwszy od bardzo dawna przejechałem się po rondzie rowerowym przy dworku Graffa. Przez blokadę DDR nad Bystrzycą jest ono praktycznie odcięte od południowych rejonów miasta. Objazdem przy Arenie Lublin doturlałem się do domu. Z ulgą.
Pułapka na cetyńce w lasach pod Lubartowem © chirality

Jezioro Kunów © chirality

Wywrócona łódka nad jeziorem Kunów © chirality

Łódka nad jeziorem Kunów © chirality

Pęknięte drzewo nad jeziorem Kunów © chirality

Zdezelowana kładka nad jeziorem Kunów © chirality

Niesymetryczne drzewo nad jeziorem Kunów © chirality

Kładka nad jeziorem Kunów © chirality

Wiosna nad jeziorem Kunów © chirality

Motocykle nad jeziorem Firlej © chirality
- DST 24.59km
- Teren 2.00km
- Czas 01:09
- VAVG 21.38km/h
- VMAX 32.10km/h
- Temperatura 3.0°C
- Podjazdy 76m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Niedziela, 13 marca 2016 · dodano: 20.03.2016 | Komentarze 0
Rundka dookoła Zalewu. Nie za ciepło, a do tego mocny polarny wiatr z północnego-wschodu. Przejechałem się też trochę po lesie, bo nie chciałem pakować się na jezdnię bez kasku.- DST 35.84km
- Teren 3.00km
- Czas 01:53
- VAVG 19.03km/h
- VMAX 33.70km/h
- Temperatura 4.0°C
- Podjazdy 113m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Wtorek, 16 lutego 2016 · dodano: 19.02.2016 | Komentarze 0
Tak mi się spodobało szlajanie po wertepach wzdłuż Bystrzycy i Czechówki, że dzisiaj znowu się tam wybrałem. Trochę więcej błota, zimniej i do tego porywisty wiatr z północy. Już po zapadnięciu zmroku rundka dookoła Zalewu i do bazy.
Stopień wodny na Czechówce w Lublinie © chirality

Przedwiośnie: Przebiśniegi w pąkach © chirality

Przedwiośnie: Bazie na wierzbie japońskiej © chirality
- DST 36.89km
- Teren 3.00km
- Czas 01:49
- VAVG 20.31km/h
- VMAX 34.10km/h
- Temperatura 8.0°C
- Podjazdy 116m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Niedziela, 14 lutego 2016 · dodano: 19.02.2016 | Komentarze 0
Wyjechałem jeszcze za dnia i trochę poturlałem się po niezłych wertepach wzdłuż Bystrzycy i Czechówki. W niektórych rewirach nie byłem od dziecka. Ciągle daje się objechać blokadę na DDR wzdłuż Bystrzycy drugim brzegiem, ale ponieważ mosty spinają zazwyczaj oba brzegi, więc pewnie ta możliwość niedługo zniknie. Po zmroku objechałem jeszcze Zalew Zemborzycki i zwinąłem do bazy.
Blokada DDR wzdłuż Bystrzycy w Lublinie - brakuje tylko fosy © chirality

Zachód słońca nad Bystrzycą w Lublinie © chirality

Trawy nad Bystrzycą © chirality
- DST 22.55km
- Teren 3.00km
- Czas 01:15
- VAVG 18.04km/h
- VMAX 30.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 60m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Wtorek, 9 lutego 2016 · dodano: 11.02.2016 | Komentarze 0
Jeszcze przed zachodem słońca wybrałem się nad Zalew, aby przetestować filtr ND10 w aparacie. Niewiarygodnie ciepło jak na luty, ale mocny południowy wiatr konsekwentnie dął. Na trasie sporo truchtających biegaczy i niewielu rowerzystów. Gdy na mostku dla morsów przy zaporze ustawiłem się do robienia zdjęć, jakiś chłopak postanowił zażyć kąpieli. Niby technicznie zima, ale 10 stopni powyżej zera, więc nie wiem, czy można ten występek uznać za morsowanie. Wschodni brzeg przejechałem blisko wody (dawno tego nie robiłem), by później wbić się w las. Miejscami trochę mokro, ale tragedii nie było. Przepłoszyłem stado saren, ale zanim udało mi się wyciągnąć aparat pozostało po nich wspomnienie. Na zachodnim brzegu już z wiatrem, a do tego ostatnie kilka kilometrów udało mi się powieźć na kole jakiegoś górala. Do bazy zawinąłem już po zmroku.
Zapora na Zalewie Zemborzyckim widziana z podestu dla morsów © chirality

Zapora na Zalewie Zemborzyckim widziana z podestu dla morsów (filtr ND10) © chirality

Zachód słońca nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Zalew Zemborzycki (filtr ND10) © chirality

Icehenge na Zalewie Zemborzyckim © chirality

Zalew Zemborzycki o zmierzchu © chirality
- DST 103.10km
- Teren 10.00km
- Czas 06:54
- VAVG 14.94km/h
- VMAX 31.20km/h
- Temperatura -5.0°C
- Podjazdy 296m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Bikcze
Sobota, 23 stycznia 2016 · dodano: 25.01.2016 | Komentarze 0
Piękna słoneczna pogoda i lekki, pięciostopniowy mróz zachęcały do dłuższego wyjazdu, szczególnie, że na następne dni zapowiadana jest odwilż. Postanowiłem więc wziąć na celownik jezioro Bikcze, jako kolejny etap inspekcji lubelskich akwenów. Przed wyjazdem zmieniłem opony na takie z bardziej wyrazistym bieżnikiem i z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że na slickach daleko bym nie zajechał. Na DDR wzdłuż Bystrzycy sporo rozjechanego śniegu posypanego miejscami piaskiem. Rower zachowywał się stabilnie, czułem pod kołami tarcie, co mnie cieszyło. Prawdziwie zimowe warunki zaczęły się jeszcze w Lublinie, zaledwie kilometr od pulsujących miejskim gwarem rewirów, ale po ubitym śniegu jechało się całkiem dobrze. Po kilku kilometrach gruntówkami wbiłem się na czarny asfalt i dobre warunki utrzymywały się mniej więcej do Sobianowic. Później zaczęły się pojawiać coraz częściej oblodzone fragmenty, których już nie dawało się tak łatwo objechać po czarnym. Często więc brałem lód pod koła i problemu nie było. Do czasu. Sielanka skończyła się za Charlężem, gdzie wjechałem na lodowisko. Jadę po tym lodzie i widzę, że zaczyna on nabierać nachylenia w kierunku prostopadłym do mojego kierunku jazdy. Zacząłem się zastanawiać, jak i czy powinienem to nowe zjawisko skorygować rowerem. Problem nie jest prosty, więc rozważałem go jeszcze wtedy, gdy już sunąłem tyłkiem po lodzie. Dobrze, że w pobliżu nie było żadnych samochodów, bo mogłoby być bardzo nieciekawie. Dopiero gdy podnosiłem siebie i rower zdałem sobie sprawę, jak niewiarygodnie śliski był ten lód. Rower niewiele przy upadku ucierpiał, bo musiałem jedynie poprawić tylne koło, które wysunęło się z widełek. Od tej pory starałem się jednak w miarę możliwości unikać kontaktu z lodem. Czasami nawet jechałem lewym pasem, gdy właśnie tam była jedyna czarna kreska asfaltu, a czasami brnąłem przez śnieg na poboczu. Zimowe krajobrazy rekompensowały jednak wszelkie niedogodności. Pierwszy konkretny postój zrobiłem na wzgórzu w Zawieprzycach – ładna panorama meandrującego Wieprza, którego w tych okolicach zasila nasza lubelska Bystrzyca. Jeszcze w Zawieprzycach wbiłem się w jakaś drogę, która na pewno nie łapała się na pierwszą piątkę w kolejności odśnieżania. Potem był z tym lepiej, ale aż do Ludwina zdarzały się oblodzone fragmenty. Później kilka kilometrów drogą wojewódzką w miarę przyzwoitych warunkach, chociaż ciężki ruch samochodowy był konkretny. Po skręcie na Piaseczno znowu zrobiło się biało, ale generalnie było widać na drodze cienką czarną kreskę. Na tym odcinku jest w szczerym polu kilkukilometrowa DDR i chociaż nie była odśnieżona, to postanowiłem się po niej przejechać. W okolicach jeziora Bikcze zacząłem improwizować, bo na moich mapach nie było żadnego dojazdu do samego lustra wody. Jakąś ścieżką dostałem się na okalającą jezioro groblę. Po jednej stronie grobli kanał, a po drugiej gęste chaszcze. Na świeżym śniegu masa tropów i śladów zwierząt i do tego jakieś nory, do których nie odważyłem się zaglądać. Według mojego GPS byłem ok. 200 metrów od wody, więc postanowiłem poruszać się groblą w poszukiwaniu ludzkich tropów wbijających się w chaszcze w kierunku jeziora. Udało mi się w końcu coś takiego znaleźć i lekkim prześwitem zacząłem się przedzierać w kierunku wody. Po kilkudziesięciu metrach ślady ludzkie się urwały w miejscu, w którym właściciel tych śladów popełnił był wycinkę młodych brzóz. Skoro jakiś tubylec nie zapuszczał się głębiej, więc i ja to sobie odpuściłem i to pomimo tego, że byłem jakieś 100 metrów od brzegu. Dookoła roślinność wybitnie bagienna, ale grunt zmarznięty na kość, więc z przemieszczaniem się nie było problemów. Jednak ewentualne załamanie się lodu na bagnach to nie moja bajka. Słońce chyliło się już ku zachodowi, więc trzeba się było zwijać. Polami dotarłem do jakiejś gruntówki w okolicach Rozpłucia. Pierwotnie planowałem powrót bocznymi drogami, ale na tyle miałem dosyć jazdy figurowej na lodzie, że postanowiłem przez Piaseczno dobić jednak do DW820 i bez kombinowania dotrzeć nią do Łęcznej i dalej do Lublina. Jeszcze koło jeziora pogadałem z jakimś miejscowym, którego pies wyprowadził na spacer, o możliwości dojścia do brzegu jeziora. Podobno w Czarnym Lesie jest ścieżka prowadząca prosto nad wodę, ale przebiega ona przez podwórko jakiegoś gospodarza (sic!). Na mapach satelitarnych rzeczywiście widać dróżkę, więc na pewno ten wariant przetestuję podczas zaliczania kolejnego okolicznego jeziora, bo tych tutaj dostatek. Co ciekawe, na mapach Garmina Bikcze nazwane jest Zagłęboczem pomimo tego, że inne Zagłębocze znajduje się jakieś 7 km na północ. A powrót do Lublina już na lampkach. Słońce spadło pod horyzont, ale w tym samym czasie wyskoczył spod niego Księżyc w pełni. Szkoda, że przez całą drogę miałem go lekko z tyłu. Gdy dobiłem do drogi wojewódzkiej wiedziałem, że czeka na mnie czarny asfalt aż do samego Lublina. Co prawda do Łęcznej pobocze było miejscami oblodzone i nie dało się jechać skrajną prawicą, ale ruch samochodowy był na tyle niewielki, że przez większość czasu mogłem spokojnie sunąć środkiem pasa i zjeżdżać jedynie na dźwięk zbliżających się pojazdów. Na świątecznie przystrojonym rynku w Łęcznej zrobiłem krótką przerwę, ale nie było sensu się rozsiadać, bo już zrobiło się odczuwalnie zimniej, niż za dnia. Droga do samego Lublina w dobrym stanie, jedynie miejscami musiałem przebijać się przez gryzący smog, bo niektórzy w taką pogodę palą w piecach byle czym. Pal licho smród, ale taka mgiełka drastycznie obniża widoczność na drodze. Najgorzej było z tym na rogatkach Lublina, więc przez chwilę myślałem, że zbłądziłem do Krakowa. W Łuszczowie odcinkowy pomiar prędkości i rzeczywiście ruch samochodowy jakoś nienaturalnie spowolniony. Przewidywałem, że po tym odcinku zacznie się sajgon, gdy kierowcy będą chcieli nadrobić stracony na przepisowej jeździe czas, ale żadnych szaleństw nie zaobserwowałem. Muszę jednak powiedzieć, że z ulgą dotarłem do DDR nad Bystrzycą, bo miałem już lekko dosyć towarzystwa samochodów. Nad rzeką gęsta mgła, że nożem kroić. Oczywiście nie mogło się obyć bez spotkania z rowerzystą jadącym bez jakiegokolwiek oświetlenia. Podsumowując, wyjazd męczący, ale bardzo przyjemny, bo szczególnie za dnia zima była jak z obrazka. Nieco psuły całokształt oblodzone fragmenty dróg, ale jak jest zima, to musi być i on.
Skrzyżowanie w Lublinie © chirality

Ulica Orzechowa w Lublinie © chirality

Tunel pod S17 w Rudniku © chirality

Bystrzyca po zasileniu Ciemięgą w Sobianowicach © chirality

Lew przyprószony w Sobianowicach © chirality

Figurka religijna w Sobianowicach © chirality

Zimowy krajobraz w Charlężu © chirality

Czerwony szlak rowerowy Lublin-Wola Uhruska © chirality

Szklana pogoda na jezdni © chirality

Wieprz po spotkaniu z Bystrzycą w Zawieprzycach © chirality

Nadwieprzańskie klimaty © chirality

Polska w ruinie w Zawieprzycach © chirality

DDR w Uciekajce © chirality

Ściernisko zimą © chirality

Infrastruktura kanału wokół jeziora Bikcze © chirality

Brzezina nad Bikczem © chirality

Tropy nad Bikczem © chirality

Chaszcze okalające jezioro Bikcze © chirality

Drzewa upadłe nad Bikczem © chirality

Zachód słońca nad Bikczem © chirality

Mój druh o zachodzie słońca © chirality

Okolice Rozpłucia © chirality

Okolice Piaseczna © chirality

Wschód Księżyca w okolicach Rogóźna © chirality

Świątecznie na rynku w Łęcznej © chirality
- DST 22.97km
- Teren 7.00km
- Czas 01:17
- VAVG 17.90km/h
- VMAX 27.20km/h
- Temperatura -1.0°C
- Podjazdy 62m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Środa, 6 stycznia 2016 · dodano: 07.01.2016 | Komentarze 0
Lekki mróz, trochę śniegu, więc najwyższy czas nadgryźć baton BS 2016. Postanowiłem przejechać się dookoła Zalewu. Miałem co prawda wcześniej zmienić slicki na coś z wyrazistym bieżnikiem, ale jakoś tak zeszło. Dlatego przez pierwsze kilometry trochę obaw, co do stabilności roweru na śniegu. Początkowy odcinek DDR prowadzącej do Zalewu posypany piaskiem, więc nie było źle. Później zresztą też nie, ale hamulce działały tak sobie. Na trasie masa ludzi, głównie tych dających z buta (zarówno spacerowiczów, jak i biegaczy). Chciałem porobić trochę zdjęć z zapory i dzięki temu odkryłem, że jest ona w końcu przejezdna. Wisi tam co prawda zakaz ruchu, ale mam nadzieję, że niedługo zniknie. Nad Zalewem, a właściwie NA Zalewie tłumy ludzi - wytężając wzrok mogłem nawet dostrzec śmiałków robiących sobie spacerek przez sam jego środek. Wschodni brzeg przejechałem terenowo przez Dąbrowę, co sprawiło mi masę radości. Zachodni brzeg wolałem objechać po chodniku (kostka z frezem), bo DDR wyglądała na śliską. Wyprzedził mnie tam jakiś rowerzysta na przełajówce, co zmobilizowało mnie do trzymania jego tempa. Momentami wiozłem się na kole, ale nie wydawało się to jakoś specjalnie rozsądne. Do bazy zawinąłem na styk z mrokiem.
DDR prowadząca nad Zalew Zemborzycki © chirality

Kaczki na Bystrzycy © chirality

DDR wzdłuż Bystrzycy widziana z zapory Zalewu Zemborzyckiego © chirality

Spacerowicze na Zalewie Zemborzyckim © chirality

Zalew Zemborzycki skuty lodem © chirality

Zabawy na Zalewie Zemborzyckim © chirality

Spacer po Zalewie Zemborzyckim © chirality

Dąbrowa nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Dąbrowa nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Zalew Zemborzycki widziany z Dąbrowy © chirality

Ptasia enklawa na Zalewie Zemborzyckim © chirality
- DST 207.45km
- Teren 15.00km
- Czas 11:08
- VAVG 18.63km/h
- VMAX 31.90km/h
- Temperatura -3.0°C
- Podjazdy 952m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Solec nad Wisłą
Czwartek, 31 grudnia 2015 · dodano: 06.01.2016 | Komentarze 0
Obiecane załamanie pogody przyszło, ale nie ma takiego mrozu, jakim straszono w telewizji narodowej. Poprzednie Sylwestry zlewają mi się w jeden wielki i głośny fajerwerk made in China, więc postanawiam, że ten ma być trochę inny, aby wyróżniał się z tej pirotechnicznej orgii. Pada na odwiedzenie Solca nad Wisłą dosyć zamaszystą pętlą. Ubieram się tak samo, jak na poprzednią wycieczkę (koszulka termalna, softshell i wiatrówka), ale ponieważ temperatura przez te kilka dni spadła o kilkanaście stopni, o rozbieraniu się na trasie nie będzie mowy. Przezornie zamiast bidonu zabieram termos z gorącą kawą, bo bardzo nie lubię wyskrobywać picia kluczami imbusowymi. Wyjeżdżam kilka minut po dziesiątej w ciemnych okularach, które dobrze chronią przed oślepiającym zimowym słońcem. Na Zalewie Zemborzyckim ani jednej fali, ale to raczej nie przez brak wiatru (który rzeczywiście jest słaby w porównaniu z weekendowym), a skucie jego powierzchni lodem. Rowerzystów nad Zalewem nawet sporo, co trochę mnie zaskakuje. Do Kraśnika nie jadę DK19, a drogami lokalnymi, bo mam w tych rewirach do odhaczenia jedną gminę. Za Niedrzwicą Kościelną wpadam na pierwszy terenowy kawałek, który wiedzie przez las. Wszystko gładkie i elegancko ubite, więc przyjemność z jazdy duża. Potem w miarę dobre meandrujące asfalty, którymi dojeżdżam na kilka kilometrów przed Kraśnik. Tam asfalt się urywa i wpadam na epicko rozjechane ciągnikami błoto. Kilka dni wcześniej byłoby to ciężkie do przejechania, ale teraz wszystko jest zmarznięte na kość. Końcówka po ażurowych płytach i już jestem w mieście. Kraśnik leży w niecce, więc po początkowym zjeździe przychodzi czas na dosyć długie podjeżdżanie. Za miastem nagroda w postaci stromego zjazdu po ostrych łukach w Olbięcinie. Niestety jest to jedno z niewielu miejsc na trasie, gdzie dostrzegam pokrywającą asfal szadź, więc o szaleństwach mowy nie ma. W Liśniku Małym zjeżdżam z asfaltu i od razu podjazd po zmaltretowanym gruncie, na którym spod kół uciekają przerażone zastępy kur. Potem bardzo przyjemny odcinek wąską asfaltówką w płytkim wąwozie, który po ponownym urwaniu asfaltu zjawiskowo się pogłębił. Wąwóz zakończył bardzo stromy zjazd, po którym ponownie wylądowałem na asfalcie w Dzierzkowicach-Podwody. Później długi odcinek wzdłuż Wyżnianki, będący częścią czerwonego szlaku rowerowego Kraśnik-Kazimierz Dolny. Szlak ten będzie mi towarzyszył z przerwami do samego Kazimierza. Przejeżdżam obok rolnika rozsypującego na polu wapno – dosyć niecodzienny widok, jak na ostatni dzień w roku. Zmrok łapie mnie w okolicach Józefowa nad Wisłą. Kieruję się na Kamień i w końcu dostrzegam majaczące w oddali światła spinające przeciwległe brzegi królowej naszych rzek. Na moście pusto, zimno i wilgotno, więc po krótkiej przerwie przedostaję się na drugi brzeg do województwa mazowieckiego. Tuż przed Solcem mijam się z innym sakwiarzem (na Stravie nie pojawił się on jako mój flyby, więc de facto nie istnieje) i po łagodnym podjeździe ląduję w centrum miasteczka. Pusto i swąd spalenizny z jakiegoś komina, więc nie widzę sensu, aby zabawić tu dłużej. Opuszczam rynek, gdy kościelne dzwony biją na Teleexpress i kieruję się z powrotem na most. W czasie mojej krótkiej nieobecności tamże temperatura zdążyła spaść o kolejne dwa stopnie, więc wiem, że nic tam po mnie. Generalnie na trasie unikam dłuższych przerw, bo wychłodzenie przychodzi bardzo szybko. Kieruję się na Kazimierz i mijam kolejne miejscowości w których domy przystrojone milionami światełek, ale żywego ducha brak. Na krystalicznie czystym niebie kolejne miliardy światełek, ale o ile kilka dni temu w podobnych warunkach żałowałem, że nie zabrałem statywu do aparatu, o tyle teraz pstrykanie mi nie w głowie. Ruch samochodowy niewielki, co mnie bardzo cieszy, bo kierowcy w taką noc mogą być w przeróżnym stanie. Tutaj nabieram awersji do nowych słupków prowadzących przy drogach. Są wykonane z wygiętego w łuk kawałka plastyku i są tak giętkie, że nie da się oprzeć o nie roweru. Za Dobrem poziomice na mapie zaczynają się zagęszczać i z pewnością nie jest to zjazd, bo w ciemnościach majaczy przede mną jeszcze ciemniejsza ścianka. Podjazd rozgrzewa solidnie, ale następujący po nim długi zjazd do Kazimierza wymraża mnie na potęgę. Zajeżdżam na rynek i z ulgą dostrzegam otwarty sklep. Uzupełniam w przytulnym cieple płyny i ruszam w dalszą drogę. Wilgoć od Wisły zamraża mi po raz pierwszy tego dnia dłonie i wiem, że muszę jak najszybciej uciec od wody. I rzeczywiście, już w Bochotnicy wszystko wraca do normy. Aby podnieść morale obiecuję sobie kolejny postój w Nałęczowie, ale w głębi serca wiem, że to ściema, na którą się jednak nabieram. Do rogatek Lublina docieram około godziny 22. Jest -7 stopni Celsjusza, a ulice pokrywa szron. Fajerwerki walą z lewa i prawa, więc przez chwilę myślę, że zegarek w mojej nawigacji spóźnia się o 2 godziny. Gdy czekam na skrzyżowaniu na zmianę świateł, jakiś przechodzień krzyczy, że jazda na rowerze w takich warunkach może być niebezpieczna. -Wiem, wiem – odpowiadam, ale łapię się na myśli, że facet powinien był mi to powiedzieć 200 km wcześniej. Do domu docieram tuż po 22 i wskakuję do gorącej kąpieli, o której marzyłem już od Solca. Reasumując, z wyjazdu jestem zadowolony i wierzę, że taki Sylwester długo nie zleje mi się w pamięci z tymi fajerwerkowymi. Była to moja pierwsza dłuższa wycieczka w mrozie, ale termicznie było znacznie bardziej komfortowo, niż się spodziewałem. Trasę zrobiłem w regularnych letnich adidasach (a właściwie pumach, ale to też adidasy, tylko że pumy) na platformach i chłód doskwierał mi jedynie w spody stóp. Bocialarka w takich warunkach sprawowała się znakomicie i nocny odcinek trasy przejechałem na jednym akumulatorku. Podczas tego wyjazdu znalazłem się po raz pierwszy i ostatni w tym roku w innym województwie, zaliczyłem kilka nadwiślańskich gmin i odhaczyłem Rapha Festive 500 na Stravie. Przy okazji otworzyłem konto na tejże i trochę ją przetestowałem. Fajna zabawka i wcale mnie nie dziwi, że masa ludzi ma na jej punkcie bzika.
Okolice Kraśnika © chirality

Malowanie szronem © chirality

Zjazd w okolicach Kraśnika © chirality

Okolice Liśnika Małego k/Kraśnika © chirality

Wąwóz w okolicach Dzierzkowic © chirality

Zjazd w okolicach Dzierzkowic © chirality

Most na Wiśle w Kamieniu © chirality

Solec nad Wisłą © chirality
- DST 255.47km
- Teren 15.00km
- Czas 13:00
- VAVG 19.65km/h
- VMAX 26.70km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 683m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Stoczek Łukowski
Niedziela, 27 grudnia 2015 · dodano: 06.01.2016 | Komentarze 0
Piękna pogoda, jak na grudzień, a że za kilka dni ma przyjść z Rosji front (pogodowy, tym razem), więc może to być ostatni dzwonek na dłuższy wyjazd w tym roku. Postanawiam dotrzeć na południowo-wschodnie krańce mojego województwa, których w ogóle, i to nie tylko z perspektywy rowerowego siodełka, nie znam. Trasa ta wisi u mnie na tapecie od dłuższego czasu, ale aż do tej pory odkładałem ją na później. Wyjeżdżam z domu przed dziesiątą i tuż za Lublinem robię pierwszy postój, aby zrzucić trochę ubrań, bo zaczynam się gotować. Do sakwy chowam softshellową kurtkę, zostając w koszulce termicznej i wiatrówce. Dodatkowej warstwy nie nałożę już do końca. A wiatrówka zdecydowanie się przydaje, bo wieje konkretnie. Przekonam się o tym w całej krasie na powrocie, bo teraz dostaję wiatrem głównie z boku. Wjeżdżam w Lasy Kozłowieckie – niby wszędzie błoto, ale zawsze można w nim wyłuskać wąską kreskę ubitego gruntu, więc idzie sprawnie. Po wjeździe do Kozłówki wyścig z psami. Pierwszy z wielu dzisiejszego dnia, bo pogoda naszym czworonożnym przyjaciołom sprzyja. Od Kamionki standardowa i bardzo przyjemna trasa przez las nad jezioro Firlej. W lesie wyprzedza mnie jakiś szosowiec i jest to jedyny rowerzysta, nie licząc tubylców jadących po bułki, którego spotykam na trasie. Przecinam drogę krajową i już jestem nad jeziorem. W porównaniu z letnim sajgonem, teraz tutaj cicho i spokojnie. Po kilkuminutowej przerwie ruszam w dalszą drogę DK19 w stronę Kocka. Coś mi się wydaje, że na tym odcinku chlapnęli nowy asfalt, bo w zeszłym roku było tutaj bardziej koleinowo. Do samego miasta docieram jednak bocznymi drogami, aby nie wpakować się na ekspresówkę, co zdarzyło mi się podczas ostatniej wizyty w Kocku. Za miastem zaczyna się nieznany dla mnie świat. Wita mnie tam krążący nad drogą bocian. Albo z wcześnie przyleciał, ale zagapił się z odlotem. Trasa do samego Stoczka bardzo przyjemna, bo płasko i krajobraz z licznymi połaciami bielejącej brzeziny. Drogi generalnie też dobre, z masą długich prostych odcinków i minimalnym, pomimo kończących się Świąt, ruchem samochodowym. Nawet w mijanych wioskach nie widzę zbyt wielu ludzi i komitety powitalne składają się zazwyczaj jedynie z psów. Przed samym Stoczkiem dwa razy wpadam na odcinki terenowe. Z jednego jestem zmuszony się wycofać, bo rower grzęźnie w piachu, ale szczęśliwie znajduję asfaltowy objazd. U celu podróży jestem już po zmroku. Na centralnym placu pustki, ale kuszą mnie zapachy dolatujące z otwartej piekarni. Ulegam i w drogę powrotną ruszam z zapasem gorącego pieczywa. W nocy wrażeń wizualnych raczej brak, więc skupiam się na jeździe i rozmyślaniu o pierdołach. Niebo jest krystalicznie czyste, a że Księżyca jeszcze nie ma, więc gwiazdy widać jak na dłoni. Gdy Księżyc w końcu wschodzi, jest spowity w chmurach, więc wiem, że tam gdzie jadę pogoda będzie gorsza. Kilka razy daję się Garminowi nawigacyjnie oszukać. Zbiera punkty do śladu co pięć sekund i trochę czasu mu zajmuje, aby reagować na moje skręty na skrzyżowaniach. Po kilku takich numerach już wiem, czego się spodziewać i nie daję się wyprowadzać w pole (dosłownie i w przenośni). Grudniowa noc, ale jest wyjątkowo ciepło i jedynie gdy przekraczam rozlany Wieprz zaciąga przenikliwym chłodem. W mijanych wioskach sklepy pozamykane na cztery spusty i dopiero w Michowie trafiam na otwarty, gdzie mogę w końcu uzupełnić płyny. Przez ostatnie kilkadziesiąt kilometrów wiatr daje mi zdrowo popalić. Aby odwrócić od niego uwagę, planuję menu na kolację po dotarciu do bazy. Dobijam do Samoklęsk (powiało optymizmem) i dobrze znaną trasą, którą często pokonuję wracając znad jeziora Firlej, kieruję się na Lublin. W Snopkowie niespodzianka, bo zamiast wjazdu do Lublina po niezłych wertepach, wpadam na jakąś nową drogę. Szeroka jak plac defilad w Phenianie i tak samo pozbawiona ruchu samochodowego. To drugie mnie nie dziwi, bo jest już prawie północ. A droga jest tak nowa, że jeszcze nie ma jej na mapach Garmina. Do domu dojeżdżam już po północy, konkretnie ujechany. Kilkadziesiąt minut później zaczyna padać deszcz, więc przynajmniej on mnie ominął. Wyjazd bardzo przyjemny, pomimo wiejącego wiatru. Teraz pogoda może się już załamywać.
Lasy Kozłowieckie: Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie © chirality

Wjazd w Lasy Kozłowieckie © chirality

Wycinka w Lasach Kozłowieckich © chirality

Jezioro Firlej © chirality

Podlasie Południowe, czyli brzezina na płaskim © chirality

Figurka Chrystusa Frasobliwego w Oszczepalinie © chirality

Zachód słońca w okolicach Stoczka Łukowskiego © chirality
- DST 117.44km
- Teren 25.00km
- Czas 06:32
- VAVG 17.98km/h
- VMAX 36.70km/h
- Temperatura 7.0°C
- Podjazdy 767m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Kazimierz Dolny
Sobota, 5 grudnia 2015 · dodano: 10.12.2015 | Komentarze 0
Piękną grudniową pogodę chciałem wykorzystać na jakiś konkretny wyjazd, a nie kulanie się wokół komina. Padło na czerwony szlak rowerowy do Kazimierza Dolnego. Byłem tam rowerem wielokrotnie, pokonując trasy pokrywające się w mniejszym lub większym stopniu z tymże szlakiem, ale nigdy nie przejechałem go po całości. Wycieczka miała być z aparatem w ręku (a właściwie w sakwie), więc w planach były częste postoje. Wyjazd w samo południe, co zapowiadało pokonywanie znacznej części trasy nocą. Na początku przebiłem się przez miasto na oficjalny początek szlaku przed Muzeum Wsi Lubelskiej, które większość lublinian nazywa zwyczajnie Skansenem. Początek szlaku to zjazd po starożytnych i telepiących kocich łbach – złe miłego początki. U jego podnóża zakłóciłem wypoczynek lisowi, który czmychnął w pobliskie chaszcze. Miałem niezbyt aktualną mapę (wszystko przez Polskę w budowie) i już na samym początku pojawiła się znienacka nowa droga (S17). Szczęśliwie biegła pod nią nitka nowej DDR. W dolinie Czechówki było trochę błota, co wzbudziło moje obawy, ale był to praktycznie jedyny odcinek, na którym można się było utaplać. Przejeżdżałem tam obok zagajnika wyciętego w pień przez bobry – widać, że Lublin i okolice tym zwierzętom służą. Wiatr na odcinku do Kazimierza momentami bywał w przykry, ale w dolinach nie miał szansy się w pełni wykazać. Za Dąbrowicą szlak się niespodziewanie urwał na zakazie ruchu z powodu budowy S19. Musiałem objazdem nałożyć kilka kilometrów i na chwilę wbić się na DW830, która na powrocie z Kazimierza miała prowadzić mnie od początku do końca. W Nowym Gaju pierwszy zjazd wąwozem po ażurowych płytach i przyjemny terenowy kawałek do Nałęczowa. Przed Wąwolnicą minąłem Zarzekę. Niedawno w TVP Historia oglądałem program o spaleniu Zarzeki i Wąwolnicy przez UB w maju 1946 roku, które sfotografował przypadkowo przebywający w okolicy Amerykanin. Podobno skutki tej pacyfikacji daje się odczuć w tych okolicach po dzień dzisiejszy. W Wąwolnicy podjazd Wąwozem Lipnickim, którego wyłożenie kostką brukową uważam za kompletną głupotę. W Rąblowie zaliczyłem po raz pierwszy stromy zjazd po płytach obok wyciągu narciarskiego. Wcześniej zdarzało mi się po nim wspinać, ale zjazd wydawał mi się równie wymagający, bo obie pary klocków hamulcowych pewnie zdarłem na nim do samej krwi. Za Rąblowem złapała mnie regularna noc, więc zrobiło się mniej klimatycznie, a bardziej złowieszczo. Szczególne wrażenie robiły wjazdy do nieprzeniknionych wąwozów. Na szczycie jakiegoś podjazdu przepłoszyłem stado saren – początkowo zafiksowała je moja lampka, ale po chwili już ich nie było. Ze Skowieszynka praktycznie cały czas w dół do samego Kazimierza. Kusiło mnie, aby ten odcinek pokonać na lenia asfaltem, jednak koniec końców postanowiłem trzymać się szlaku. Po wjeździe do Kazimierza powitały mnie pustki na ulicach. Senność zakłócały jedynie szalejące po ulicach dorożki. Gdy wlokłem się za taką jedną nie mogąc jej wyprzedzić ze względu na podwójną ciągłą, usłyszałem nadciągającą z tyłu kolejną. Kłus jej napędu wydawał mi się niezbyt kontrolowany, więc czym prędzej wyprzedziłem tę pierwsza. I całe szczęście, bo nieomal doszło do najechania jednej dorożki na drugą. Na kazimierski rynek dotarłem równo z Teleexpresem. Po uzupełnieniu prowiantu w miejscowym sklepiku, porobiłem trochę zdjęć. Temperatura raczej nie zachęcała do dłuższych postojów i po pół godziny byłem już w drodze do Lublina. Trasa głównymi drogami przez Nałęczów, którą odbębniłem bez postoju, by jak najszybciej dotrzeć do domu. Nocny przejazd, ale zupełnie bez historii. Żadnych szalejących kierowców wyprzedzających na zapałkę, żadnych nieoświetlonych pieszych, żadnych kłapiących czworonogów.
Bobrza robota w dolinie Czechówki © chirality

I co teraz? Urwany szlak rowerowy do Kazimierza © chirality

Budowa nitki S19 w Dąbrowicy © chirality

Grudniowe jabłko © chirality

Kapliczka z błędem © chirality

Ale to stary znak... © chirality

Tablica informacyjna szlaku młynów wodnych rzeki Bystrej © chirality

Tablica informacyjna ścieżki dydaktycznej SACRUM-NATURA-HISTORIA w Zarzece © chirality

Krzywe pola w Zarzece k/Wąwolnicy © chirality

Wjazd do Wąwozu Lipnickiego w Wąwolnicy © chirality

Wąwóz Lipnicki w Wąwolnicy © chirality

Wąwóz Lipnicki w Wąwolnicy © chirality

Zachód słońca w okolicach Wąwolnicy © chirality

U podnóża podjazdu płytowego w Rąblowie © chirality

Zmierzch w okolicach Rąblowa © chirality

Nocny wjazd do wąwozu w okolicach Skowieszynka © chirality

Kazimierz Dolny nocą © chirality

Kazimierz Dolny nocą © chirality

Kazimierz Dolny nocą © chirality