Info

Więcej o mnie.

2020

2019

2018

2017

2016

2015

2014


Moje rowery
Wykresy roczne

+2
°
C
+2°
-2°
Lublin
Niedziela, 18
Poniedziałek | +1° | -1° | |
Wtorek | +2° | 0° | |
Środa | +3° | 0° | |
Czwartek | +3° | +2° | |
Piątek | +5° | 0° | |
Sobota | +2° | -3° |
Prognoza 7-dniową
Wpisy archiwalne w kategorii
noc
Dystans całkowity: | 16265.21 km (w terenie 439.80 km; 2.70%) |
Czas w ruchu: | 759:17 |
Średnia prędkość: | 21.42 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.30 km/h |
Suma podjazdów: | 61260 m |
Liczba aktywności: | 206 |
Średnio na aktywność: | 78.96 km i 3h 41m |
Więcej statystyk |
- DST 229.34km
- Teren 12.00km
- Czas 12:58
- VAVG 17.69km/h
- VMAX 31.40km/h
- Temperatura 35.0°C
- Podjazdy 380m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Ukraina: Lublin-Kowel
Czwartek, 6 sierpnia 2015 · dodano: 03.02.2016 | Komentarze 0
Już dawno postanowiłem, że z okazji dorocznych Europejskich Dni Dobrosąsiedztwa skorzystam z tymczasowego mostu pontonowego na Bugu w Zbereżu, by ponownie pojeździć po Wołyniu. Planowałem bardzo wczesny wyjazd, więc budzik nastawiam na godz. 3 - dzwoni, ale wstaję dopiero dwie godziny później. Besztam siebie, bo wiem, że zapłacę za to jazdą w ukropie. Dom opuszczam o godz. 6 i przez pierwsze kilometry oswajam się z obciążonym rowerem. Sakwy ważą 22 kg i jeśli dodać do tego dwulitrową butelkę płynów, to bagażnik jest obciążony praktycznie do limitu. Przez całą trasę towarzyszy mi konkretny wschodni wiatr w twarz, który z jednej strony przeszkadza, ale z drugiej chłodzi. Nie chcę do granicy w Zbereżu powielać trasy z zeszłego roku, więc kieruję się na Wierzbicę przez Łęczną i Cyców. Asfalty generalnie dobre i jedynie w okolicach Wierzbicy kilkukilometrowy kiepski kawałek, który traktuję jako zaprawę przed ukraińskimi drogami. Na rogatkach Sawina mijam stojącego na poboczu sakwiarza. W locie pytam, czy jedzie na Ukrainę, ale zdaje się, że nie dosłyszał, więc jadę dalej. Na poboczu dostrzegam jelenia, który biegnie wzdłuż drogi moim tempem. Czuję, że planuje przeskoczyć na drugą stronę, więc zwalniam. I rzeczywiście, zwierzak wykorzystuje uzyskaną przewagę i przelatuje dwoma skokami przez jezdnię. Wtedy dogania mnie sakwiarz, którego wcześniej mijałem. Okazuje się, że też jest z Lublina, ale większość drogi przebył pociągiem. Ponieważ rzeczywiście jedzie na Ukrainę nad jedno z bardziej kameralnych jeziorek, więc kręcimy razem. Tempo podczas tej wspólnej jazdy niepotrzebnie wzrasta (syndrom macho, half wheeling – jak zwał, tak zwał), za co strofuję siebie w myślach. Jest to tym bardziej bez sensu, że pojawiają się od czasu do czasu hopki, których w tych okolicach się nie spodziewałem. Na szczycie podjazdu przed Piaskami Uhruskimi zatrzymujemy się na robienie zdjęć, bo widoki są przepiękne. W Woli Uhruskiej mój kompan zatrzymuje się w oczekiwaniu na znajomych, a ja ciągnę dalej. Skwar jest już solidny, płyny schodzą błyskawicznie, więc w poszukiwaniu sklepu zbaczam trochę z trasy. W Stulnie, rozsiadam się pod sklepem i podziwiam szpaler wypalonych słońcem i długotrwała suszą rododendronów. Woda i lody pomagają, więc po krótkiej przerwie jadę dalej. Przed wyjazdem założyłem nowe opony, które na asfalcie tracą nadmiarowe fragmenty gumy. Towarzyszą temu nienaturalne dźwięki, ale zakładam, że jest to normalne. Z oznakowań wynika, że wbiłem się na szlak Green Velo, a w samym Zbereżu mam okazję przetestować jego stację postojową w postaci zgrabnej wiaty. Dojazd do mostu pontonowego na Bugu tradycyjnie po piachu. W zeszłym roku miałem lżejsze sakwy i grubsze opony, więc dało się przejechać ten odcinek po całości. Teraz muszę większość brać z buta. Odprawa graniczna przebiega sprawnie i po kilku minutach jestem na Ukrainie. Wymieniam walutę w krzakach u konika i na przygranicznym jarmarku kupuję butlę kwasu (można płacić złotówkami). Nie przebywam tam długo, bo chcę pierwsze, najgorsze kilometry mieć jak najszybciej za sobą. Kawałek do Grabowa kiepski, bo nafaszerowany tłuczniem. Jest to jednak jedynie preludium do epickich kocich łbów czekających dalej, które w zeszłym roku dały mi nocą solidnie popalić. W Grabowie mijam stająca na poboczu liczną grupkę sakwiarzy, którzy dochodzą mnie na kocich łbach tuż za wsią. Okazuje się, że jadą z Chełma nad jezioro Świtaź. Na czele grupy ojciec objuczony sakwami i extrawheel'em i jego synowie zupełnie na lekko. Żartobliwie pytam, czy ułomni. Na kocich łbach ponownie bezsensowne podkręcanie tempa, młodzież i głowa rodziny szaleją, ale tym razem postanawiam jechać swoje. W Zalesiu ostry zakręt radości (płaczu, gdy brany w przeciwnym kierunku), czyli koniec kocich łbów i początek dobrego asfaltu. Żegnam się z grupa chełmską, która robi tutaj postój pod sklepem. Jadę dalej i zatrzymuję się dopiero nad jeziorem Świtaź. Ruch jak w dzień targowy w Sajgonie. Rozkładam się na brzegu i trochę pluszczę w wodzie. Jezioro jest solidnych rozmiarów, ale wydaje się wyjątkowo płytkim, bo kilkaset metrów od brzegu kręcą się ludzie, którym woda sięga zaledwie do kolan. Aż nie chce mi się wierzyć, że jest to najgłębsze jezioro Ukrainy. Opijam się mrożonym kwasem z beczki i udaję się w dalszą drogę. Do Szacka ruch bardzo intensywny, ale nikt nie pędzi, bo na drogach również wielu pieszych. W domu zaplanowałem nową trasę z Szacka na wschód, aby nie jechać tak samo, jak w zeszłym roku. Na planach się jednak skończyło w momencie, w którym urwał się asfalt. Moim oczom ukazały się kocie łby znane mi już z odcinka Grabowo-Zalesie. Ciągnęły się aż po horyzont, co skutecznie zgasiło moją chęć poznawania nowego. Z podkulonym ogonem wróciłem więc na z góry upatrzone pozycje i skierowałem się znajomą trasę na południe do Lubomla. Do znajdującego się za miastem skrzyżowania z drogą M07 prowadzącą prosto do Kowla dotarłem już solidnie wymęczony. Na stacji benzynowej przezornie uzupełniłem zapasy wody, bo wiedziałem, że dalej jest z tym kłopot. Mimo, że nawierzchnia elegancka, to odcinek bardzo ciężki ze względu na skwar i wiatr. Zaczynają się sceny jak z Kafki. Mijam zwłoki bociana. Zaraz potem biegnie poboczem pies z psią żuchwą w pysku. W powietrzu czuję słodką woń padliny i przejeżdżam obok rozpłaszczonego właściciela tejże żuchwy. Pod dworzec kolejowy w Kowlu docieram przed zachodem słońca. Postanawiam podjechać do Gruszówki, dawnej osady moich dziadków, jeszcze tego samego dnia. W domu wypatrzyłem „skrót”, więc nie jadę drogą kijowską na Lubitów, a kieruję się przez Wolę Kowelską do Zielonej. Za miasteczkiem kończy się asfalt i zaczyna gruntówka. Gdy jest już solidnie ciemno, przejeżdżam obok cmentarza na skraju lasu i bum, pakuję się w piach do połowy koła. Jeszcze działa inercja w myśleniu, więc zaczynam rower pchać. Cmentarz, ciemny las, w którym słychać jakieś trzaski, gzy wielkości pięści (no może naparstka) i ja pchający prawie czterdziestokilogramowy rower. Zerkam na mapę i przychodzi otrzeźwienie. Przecież nie dam rady przepchać się przez 10 km piachu, a tyle może go w najgorszym przypadku tutaj być aż do Białaszowa. Wycofuję się i wracam do Kowla. W hotelu pani za ladą nie chce mnie przyjąć z rowerem. Na moje argumenty, że w zeszłym roku zostawiłem rower w garderobie odpowiada, że ktoś klucze do tejże już zabrał do domu. Sugeruje, abym zostawił rower na stojance, czyli jak się domyślam parkingu strzeżonym. Nie chce tego robić z oczywistych względów, ale czuję, że inaczej się nie da. Wychodzę z hotelu, gdzie zaczepia mnie trójka chłopaków na naprawdę przyzwoitych góralach. Coś mówią po ukraińsku, odpowiadam po angielsku i zaczynamy rozmową. Idzie jak po grudzie, bo chłopakom brakuje słów, ale razem znają ich wystarczająco dużo. Rozmawiamy o podróżach rowerowych, polityce i pierdołach. Zdecydowanie zbyt długo, ale spotkanie jest o tyle dobre, że chłopcy zabierają mnie do właściciela parkingu. Coś mu tam mówią, a ten pozwala mi zostawić rower za darmo u siebie. Mimo to, i tak robię to z ciężkim sercem. Żegnam się z moimi nowymi znajomymi i wracam do hotelu. Pokój (280 hrywien) w przyzwoitym standardzie, ale bez fajerwerków. Kąpiel, pranie (tony piachu w butach, ciekawe skąd...) i czas na refleksję na temat mijającego dnia. Od butów SPD nabawiłem się bólu w lewej kostce, więc od jutra postanawiam jechać w zwykłych butach sportowych (na szczęście na pedały zamontowałem przed wyjazdem nakładki platformowe). Do tego od spodenek rowerowych otarłem udo, więc mam zamiar porzucić je na rzecz zwykłych bermudek. Zasypiam błyskawicznie.
Świt nad Bystrzycą w Lublinie, w tle Arena Lublin © chirality

Okolice Wierzbicy (lubelskie) © chirality

Panaroma w okolicach Piasków Uhruskich, na pierwszym planie przygodnie spotkany sakwiarz © chirality

Stacja Green Velo w Zbereżu © chirality

Wyjazd z Adamczuków na Wołyniu © chirality

Kocie łby za Grabowem na Wołyniu © chirality

Uff! Zakręt i koniec kocich łbów w Zalesiu na Wołyniu © chirality

Jezioro Świtaź, Wołyń © chirality

Jezioro Świtaź, Wołyń © chirality

Limo czyli pewnie lody © chirality

Droga M07 Luboml-Kowel © chirality
- DST 35.13km
- Czas 01:19
- VAVG 26.68km/h
- VMAX 43.00km/h
- Temperatura -1.0°C
- Podjazdy 95m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Wtorek, 2 grudnia 2014 · dodano: 02.12.2014 | Komentarze 0
Objazd standardowej pętelki dookoła Zalewu z kamerą przymocowaną do sztycy. Niezbyt fortunne miejsce, bo pomimo wielu prób nie udało mi się znaleźć położenia, w którym bym nie uderzał kamery udem z częstotliwością kadencji. No ale chciałem trochę poeksperymentować, bo kamera zamocowana na kierownicy łapie w kadrze pancerze przerzutek. Aby przejechać szosowy odcinek na ul. Osmolickiej jeszcze za dnia, oplotłem Zalew prawoskrętnie. Konsekwencją tego było nadzianie się na odsłoniętym zachodnim brzegu na przykry wiatr. Nie narzekam, bo wiedziałem, na co się piszę. Jak na grudzień przystało, Zalew jest już skuwany lodem. Na trasie spotkałem zaledwie kilku rowerzystów i dwóch biegaczy, z których jeden żonglował w biegu piłeczkami, a drugi wyciskał pompki (w miejscu, sie wie). Ostatnie kilometry dokręcałem już po ciemku bez lampki, więc niezbyt miłą niespodzianką były wyłączone lampy uliczne w moich rewirach Lublina, bo tego w scenariuszu zdecydowanie nie było.
Opatulony rowerzysta w Lublinie © chirality

Albo metr się na zimnie kurczy, albo ta ciężarówka jest zbyt blisko... (ul. Osmolicka, Lublin) © chirality

Zalew Zemborzycki skuwany lodem © chirality
- DST 35.24km
- Czas 01:16
- VAVG 27.82km/h
- VMAX 42.90km/h
- Temperatura 2.0°C
- Podjazdy 87m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Poniedziałek, 24 listopada 2014 · dodano: 24.11.2014 | Komentarze 0
Standardowa pętelka dookoła Zalewu. Wyjazd trochę późny, więc druga połówka trasy już po zmroku. Po wczorajszej względnej ciszy, wiatr ponownie rozbujał się na dobre. Rowerzystów na trasie mógłbym policzyć na palcach trzech rąk. Sporo osób naginało na rowerach miejskich. Pewnie dlatego, że usługa ta ma być dostępna jedynie do końca listopada, więc ludzie chcą się najeździć przed zimą.- DST 50.42km
- Czas 01:53
- VAVG 26.77km/h
- VMAX 42.30km/h
- Temperatura 3.0°C
- Podjazdy 254m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Lubelska pętelka
Wtorek, 18 listopada 2014 · dodano: 18.11.2014 | Komentarze 0
Dzisiaj padło na standardową pętelkę po południowo-zachodnich okolicach Lublina. Zimno, ale w ruchu było nawet komfortowo, a to zapewne dzięki niskiej wilgotności. Niestety, mocny wiatr nie popuszcza i o ile centralnie zmagałem się z nim jedynie na krótkich odcinkach, o tyle jego boczne podmuchy albo spychały mnie na pobocze, albo na środek jezdni. Na przejażdżkę zamontowałem do kierownicy kamerę, bo dawno nic nie nagrywałem, więc lampka musiała czekać na swoją kolej. Druga bateria w kamerze wyczerpała się gdzieś na DK19 i była na to najwyższa pora, gdyż robiło się ciemno. Z ulgą zamieniłem więc kamerę na lampkę. Przed Lublinem zorientowałem się, że od mocnego wiatru mocno łzawią mi oczy. I wtedy mnie olśniło, że podczas postoju na instalowanie oświetlenia zostawiłem gdzieś w krzakach okulary. Bywa.
Bezkolizyjna DDR wzdłuż Bystrzycy w Lublinie © chirality

Tama na Zalewie Zemborzyckim © chirality

Bażant w locie nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Wjazd do Prawiednik © chirality

Zjazd do Polanówki k/Lublina © chirality

Rolnicza machina w Żabiej Woli k/Lublina © chirality
- DST 164.77km
- Czas 06:23
- VAVG 25.81km/h
- VMAX 43.10km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 317m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Wytyckie
Wtorek, 11 listopada 2014 · dodano: 12.11.2014 | Komentarze 0
Po wycieczce nad jezioro Dratów w ramach objazdu podlubelskich akwenów, tym razem postanowiłem udać się nad Jezioro Wytyckie, które jest obszarowym liderem Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego. Z Lublina wyjechałem tuż po południu i mogłem się tylko cieszyć z pięknej słonecznej pogody. Nie zdążyłem jednak jeszcze wyjechać z miasta, a już złapałem kapcia. Pomimo tego, że miałem zapasową dętkę, to jednak załatałem tę przebitą, aby ewentualnego kolejnego kapcia złapanego nocą móc naprawić sprawniej. Na szczycie zjazdu w Ciecierzynie wyprzedziłem parę rowerzystów i trochę zdeprymowało mnie to, że jeden z nich siadł mi zbyt ciasno na kole - gdybym podczas zjazdu musiał gwałtownie hamować, byłoby nieciekawie. W Niemcach odbiłem na wschód w stronę Jawidza, a następnie wzdłuż Wieprza dotarłem do Łęcznej. Podróż kontynuowałem drogą włodawską i po minięciu Jeziora Głębokiego odbiłem na północny-wschód. Do celu chciałem dotrzeć przed zachodem Słońca, a ponieważ naprawa kapcia trochę plany nadwyrężyła, więc darowałem sobie wszelkie postoje. W okolice Jeziora Wytyckiego dotarłem na styk i przez chwilę martwiłem się, czy uda mi się dostać na jego brzeg. Jezioro to wygląda od wschodu jak warownia - od cywilizacji oddziela je wysoka grobla, u podnóża której płynie niewielka rzeczka Włodawka robiąca za fosę. Na szczęście po odbiciu na Wólkę Wytycką i przekroczeniu Włodawki znalazłem się przy grobli. Nad samym jeziorem nie zabawiłem długo, bo bezczynność zaczynała mnie wychładzać. Cała droga powrotna już na lampkach. Ponieważ podczas tego wyjazdu chciałem zatoczyć pętelkę dookoła Poleskiego Parku Narodowego, więc pociągnąłem dalej drogą włodawską do miejscowości Kołacze, gdzie odbiłem na zachód w kierunku Sosnowicy, w której skręciłem na południe w kierunku Łęcznej. Kilka kilometrów przez Ludwinem zawinąłem na stację benzynową, gdzie z ulgą uzupełniłem płyny, bo pragnienie już od wielu kilometrów mi uwierało. Odcinek Łęczna-Lublin to już standard, a intensywny ruch samochodowy połączony z brakiem pobocza nie pozwalał na chwilę relaksu. Na tej trasie znajduje się czarny punkt z tablicą informującą o liczbie ofiar śmiertelnych i rannych. Pomyślałem sobie, że ta tablica robiłaby większe wrażenie, gdyby liczby ofiar były napisane kredą, a nie farbą. W Lublinie nad Bystrzycą kotłowała się mgła i ciągnęło takim chłodem, że poczułem ulgę, gdy w końcu dotarłem do domu.
Małe ale głębokie - Jezioro Głębokie koło Cycowa © chirality

Zachód Słońca nad Jeziorem Wytyckim © chirality

Śluza na Włodawce. W tle grobla Jeziora Wytyckiego © chirality

Elementy napędu śluzy na Włodawce © chirality

Elementy napędu śluzy na Włodawce © chirality

Jezioro Wytyckie © chirality

Jezioro Wytyckie © chirality

Nad Jeziorem Wytyckim © chirality

Jezioro Wytyckie © chirality
Kategoria 150-200, dzień, kapeć, noc, rower szosowy, samotnie, szosa, Jeziora Lubelszczyzny
- DST 152.52km
- Teren 1.00km
- Czas 07:02
- VAVG 21.69km/h
- VMAX 36.50km/h
- Temperatura 9.0°C
- Podjazdy 630m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Lublin-Chełm-Lublin
Niedziela, 2 listopada 2014 · dodano: 03.11.2014 | Komentarze 0
Piękna jak na tę porę roku pogoda była dodatkową motywacją, aby odwiedzić na rowerze groby bliskich w Chełmie. Wszystkie klamoty zmieściły mi się do jednej sakwy i tuż po południu wyruszyłem w trasę. Samo wyjechanie z Lublina było wyzwaniem, bo przy cmentarzu na ulicy Męczenników Majdanka istne pandemonium. Gdyby nie DDR biegnąca w tamtych rejonach, to w korkach bym wegetował jak setki kierowców. Gdy już dotarłem do serwisówki drogi ekspresowej prowadzącej do Piask, zrobiło się przyjemnie luźno. Podróż do celu upłynęła mi w pięknym słońcu, ale odczucia psuł dosyć mocny wiatr. W Wierzchowiskach tempówka z psem - delikwent spał sobie na poboczu i myślałem, że będę miał z nim spokój. Niestety obudził się i postanowił się trochę rozruszać. Za Piaskami wbiłem się na DK12 lekkim objazdem przez Brzeziczki, dzięki któremu uniknąłem dosyć nieprzyjemnego styku krajówki z ekspresówką. Objazd bardzo malowniczy, ale ostatni kilometr po kamieniach. Przed wjazdem do Chełma karnie wskoczyłem na DDR, na której co kilkanaście metrów stały wypalone znicze. Symboliki tego gestu nie ogarniam (mam nadzieję, że pod kostką nie ma tam masowych grobów), szczególnie, że sporo szklanych pojemników było pobitych w drobny mak. Poza tym nigdy nie byłem pewien, czy pod zwałami liści nie kryje się jakaś szklana pułapka. Kilkaset metrów dalej kolejna niespodzianka, bo wyjazd z ronda na ulicę Lubeleską zamknięty. Rondo jest właśnie w dosyć pogmatwany sposób przebudowywane i kiedyś bedę musiał się tam wybrać, aby zobaczyć, co projektant miał na myśli. Do centrum miasta musiałem dojechać ulicą Rejowiecką, której nawierzchnia jest tak fatalna (koleiny do połowy koła to bonus), że z nieprzymuszonej woli nigdy się tam nie zapuszczam. Na tejże ulicy zatrzymałem się pod Biedronką po mleko - po wyjściu z ciepłego sklepu zrobiło mi się cholernie zimno, ale na szczęście uczucie to nie trwało zbyt długo. Do cmentarza na ulicy Lwowskiej dotarłem na styk z nocą. Potem jeszcze wizyta na cmentarzu pod Borkiem i można się było zwijać w drogę powrotną. Na ulicy Lubelskiej rozbroiły mnie znaki zakazu ruchu rowerowego. Jest tam DDR po lewej stronie (używam jej przy wjazdach z Lublina) i pewnie jakiś urzędnik wpadł na genialny pomysł, jak zmusić do korzystania z tejże rowerzystów prouszających się w obu kierunkach. Obcy nie muszą jednak wiedzieć, że po przeciwnej stronie biegnie jakaś DDR, bo obowiązku czytania znaków na deptaku po lewej stronie jezdni nie ma. Znak zakazu ruchu rowerowego wypycha w sposób naturalny rowerzystów na chodnik, a nie o to chyba chodziło. Ponieważ samochody jechały dziarsko ulicą Lubelską, postanowiłem podążać ich śladem, bo drugi raz na ulicę Rejowiecką pakować się nie chciałem. Blokadę wylotu ulicy Lubelskiej udało mi się pokonać objazdem przez jakieś osiedle i tym sposobem dostalem się na DK12. Powrót z wiatrem - nie tylko jechało się łatwiej, ale i odczuwana temperatura, pomimo nocy, była wyższa niż za dnia. Ruch samochodowy, w tym ciężarowy, bardzo intnsywny, ale dzięki szerokiemu poboczu jechało się bezstresowo. Zaletą takiego ruchu jest odstraszanie bestii, które mają we krwi pościgi za rowerzystami - rzeczywiście, na trasie do Piask słyszałem za plecami sapanie jakiegoś czworonoga tylko raz. Tradycyjnie, w Piaskach zrobiłem krótką przerwę na stacji benzynowej. Po wyjeździe z niej zazwyczaj oczekuje na mnie komitet powitalny w postaci watahy psów, ale tym razem ich nie było. Za to czworonóg w Wierchowiskach już się najwyraźniej wyspał, bo leciał na mnie z rozdziawionym pyskiem. Poświeciłem mu bocialarką po oczętach - odwaga go opuściła i zwiewał w krzaki, aż miło. Końcówka bez historii, bo w okolicach cmentarza na Majdanku już było o tej porze pusto. Do domu dojechałem około dwudziestej pierwszej. Wyjazd uważam za udany - jedynym problemem były długie postoje (cmentarzy nie da się odwiedzić w biegu), na których zaczynałem się wychładzać. Ciepło bijące od płonących zniczy trochę ratowało, ale momentami żałowałem, że nie zapakowałem do sakwy kompletnego stroju rowerowego na zmianę.- DST 15.41km
- Czas 00:46
- VAVG 20.10km/h
- VMAX 35.60km/h
- Temperatura 2.0°C
- Podjazdy 110m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Cmentarze nocą
Sobota, 1 listopada 2014 · dodano: 02.11.2014 | Komentarze 0
Poczekałem, aż tłumy się przerzedzą i nocą objechałem cmentarze z lampkami. Zimno, ale na cmentarzach znacznie cieplej i jaśniej niż wczoraj.
Przed cmentarzem na ul. Lipowej w Lublinie © chirality
- DST 37.00km
- Czas 01:42
- VAVG 21.76km/h
- VMAX 36.10km/h
- Temperatura 1.0°C
- Podjazdy 158m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Na cmentarz okrężną drogą
Piątek, 31 października 2014 · dodano: 02.11.2014 | Komentarze 0
W nocy wybrałem się na cmentarz zapalić światełka, ale przy okazji oplotłem też Zalew, bo dawno nie robiłem tego po ciemku. Jadąc przez las już tradycyjnie przepłoszyłem jakieś dzikie zwierzę. Nie wiem, kto się bardziej wystraszył. Na dworze bardzo zimno, ale podczas jazdy nie było to jakoś specjalnie dokuczliwe. A na cmentarzu kilka stopni cieplej ze wzgledu na płonący wszędzie wosk.
Rower na cmentarzu © chirality
- DST 92.58km
- Czas 03:36
- VAVG 25.72km/h
- VMAX 36.80km/h
- Temperatura 6.0°C
- Podjazdy 289m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Dratów
Sobota, 25 października 2014 · dodano: 26.10.2014 | Komentarze 0
W ramach objazdu podlubelskich jezior tym razem padło na Dratów. Do celu dojechałem bocznymi drogami w większości na nosa, więc trochę kluczenia było. Wiatr bardzo konkretny, który nie tylko spowalniał, ale i wychładzał. Miałem nadzieję, że nad jeziorem będą jakieś lasy, ale nic z tego - otwarta przestrzeń, więc wygwizdów jak się patrzy. Dlatego też o dłuższym postoju nie było mowy. Samo jezioro jest dosyć duże, ale nie wyglądało na takie o ambicjach turystycznych. Akurat trwa tam renowacja wałów, więc krajobrazy iście księżycowe. Do Lublina wróciłem przetartym szlakiem głównymi drogami przez Łęczną, od której przejazd już na lampce. Przed Lublinem w miejscowości Długie mała niespodzianka w postaci nowego zakazu ruchu rowerowego, który wyrósł tam za sprawą oddanej niedawno do użytku obwodnicy S17. Po chwili konsternacji wypatrzyłem w oddali jakąś kładkę nad obwodnicą. Rozwiązanie jest dla rowerzystów lekko niebezpieczne, bo aby się tam dostać trzeba na ruchliwej drodze popełnić lewoskręt. A w nocy nie jest w tym miejscu ciekawie.
Meandrujący Wieprz w Łańcuchowie © chirality

Panorama meandrującego Wieprza w Łańcuchowie © chirality

Kopalnia Węgla Kamiennego w Bogdance © chirality

Berga przy KWK Bogdanka © chirality

Zachód Słońca nad jeziorem Dratów © chirality

Kanał nad jeziorem Dratów © chirality

Śluza na kanale przy jeziorze Dratów © chirality

Jezioro Dratów © chirality

Wymagający shake'a łańcuch napędu śluzy przy jeziorze Dratów © chirality

Jezioro Dratów © chirality

Kanał nad jeziorem Dratów © chirality

Śluza na kanale przy jeziorze Dratów © chirality

Demolka wałów nad jeziorem Dratów © chirality

Miarka poziomu wody nad jeziorem Dratów © chirality

Eksplozja pałki tataraku © chirality
Kategoria 50-100, dzień, noc, rower szosowy, samotnie, szosa, Jeziora Lubelszczyzny
- DST 35.18km
- Czas 01:10
- VAVG 30.15km/h
- VMAX 44.60km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 77m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze