Info

avatar Jestem chirality z Lublina. Mam przejechane 42279.29 km, w tym 945.90 km w terenie, z prędkością średnią 23.87 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

2020 button stats bikestats.pl

2019 button stats bikestats.pl

2018 button stats bikestats.pl

2017 button stats bikestats.pl

2016 button stats bikestats.pl

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

Wykresy roczne

Wykres roczny blog rowerowy chirality.bikestats.pl

Archiwum



Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2016

Dystans całkowity:1911.66 km (w terenie 22.00 km; 1.15%)
Czas w ruchu:75:03
Średnia prędkość:25.47 km/h
Maksymalna prędkość:46.50 km/h
Suma podjazdów:6513 m
Liczba aktywności:28
Średnio na aktywność:68.27 km i 2h 40m
Więcej statystyk
  • DST 39.28km
  • Czas 01:48
  • VAVG 21.82km/h
  • VMAX 35.70km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 140m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po Lublinie i Zalew Zemborzycki

Poniedziałek, 19 września 2016 · dodano: 23.09.2016 | Komentarze 0

W bardzo jesienny dzień podjechałem na cmentarz, a wracając do domu przekręciłem jeszcze pętelkę dookoła Zalewu. Pomimo że na trasie pustki, to i tak udało mi się trochę pobujać na kole dwóch górali. Powrót już po zachodzie słońca, a że jechałem bez przedniego oświetlenia, więc na widok stojącego radiowozu na sygnale zjechałem z jezdni na chodnik. Co prawda jazda chodnikiem też niby nielegalna, ale policja generalnie takich wykroczeń nie zauważa. W trasę zabrałem do sakwy aparat i obfotografowałem postępy budowy mostu na Bystrzycy, przez którą moja standardowa pętla stała się nieprzejezdna. Ogólne zarysy mostu już widać, ale ciężko powiedzieć, czy uwiną się z budową do końca roku.


Budowa nowego mostu na Bystrzycy w Lublinie
Budowa nowego mostu na Bystrzycy w Lublinie © chirality

Budowa nowego mostu na Bystrzycy w Lublinie
Budowa nowego mostu na Bystrzycy w Lublinie © chirality

Budowa nowego mostu na Bystrzycy w Lublinie
Budowa nowego mostu na Bystrzycy w Lublinie © chirality



Kategoria <50, dzień, sakwy, samotnie, szosa


  • DST 274.02km
  • Teren 3.00km
  • Czas 11:36
  • VAVG 23.62km/h
  • VMAX 42.20km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 932m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tarnobrzeg

Sobota, 17 września 2016 · dodano: 23.09.2016 | Komentarze 0

W ostatnie podrygi lata chciałem zrobić konkretną wycieczkę. Padło na Tarnobrzeg i znajdujące się w nim sztuczne jezioro powstałe po zalaniu wyrobiska kopalni siarki. Prognozy pogody były niepewne, bo o ile w Lublinie miało być sucho aż do nocy, o tyle deszcze miały nawiedzić cel mojej podróży znacznie wcześniej. Postanowiłem zaryzykować, bo w najgorszym wypadku miałbym motywację do żwawej ucieczki przed zlewą. Z domu wyjechałem tuż po szóstej, gdy na dworze było już komfortowo widno. Zdecydowanie zimniej, niż tydzień temu, bo jedynie 12 stopni, więc w drogę wyruszyłem odpowiednio opatulony. Nad Zalewem Zemborzyckim częste przerwy na sesję fotograficzną ze słońcem w roli głównej. I ponownie, pomimo nieprzyzwoitej pory, na brzegu wielu wędkarzy. W Lubelskiem poruszałem się zazwyczaj bocznymi drogami i momentami ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. Trafił się nawet odcinek szutrowy, który mężnie wziąłem na klatę. Za Urzędowem podjazd, potem długi zjazd do Gościeradowa i wylądowałem w płaskiej jak stół dolinie Wisły. W okolicach Borowa zrobiło się na tyle ciepło, że mogłem zdjąć wiatrówkę. Na trasie nie zrzucałem już nic więcej – pierwszy od niepamiętnych czasów przejazd na długo. Po wjeździe do województwa podkarpackiego czekała mnie niemiła niespodzianka w postaci braku mostu na Sanie w okolicach Antoniowa. Nie ukradli, a zwyczajnie nie wybudowali. Gpsies traktuje przeprawy promowe jak normalne drogi i rozrysowuje trasy z ich wykorzystaniem. Cóż było robić, wykręciłem kilka dodatkowych kilometrów i dopiero w Radomyślu przejechałem remontowany most, lądując tym samym w widłach Wisły i Sanu. Wbiłem się tam na chwilę na Green Velo – dobrej jakości asfaltowa DDR, więc nie było powodów do narzekań. Jadąc dalej wzdłuż Wisły wjechałem na moment do województwa świętokrzyskiego, muskając prawobrzeżny Sandomierz. Po jego opuszczeniu od razu znalazłem się w Tarnobrzegu. Według mojej nawigacji o niebo za wcześnie, ale sprawę wyjaśniła tablica z napisem „Centrum 10 km”. Kto by się spodziewał, że Tarnobrzeg to taka metropolia... Na owe 10 km znaki wrzuciły mnie na patchworkową DDR z różnej jakości kostki brukowej, po której jechało się tak sobie. Fazowanie, podniesione krawężniki, górki i dolinki. Kilka razy kierowcy skręcający w boczne uliczki wymuszali, zapewne nieświadomie, pierwszeństwo, ale takie rzeczy zazwyczaj antycypuję. Co nie znaczy, że nie opieprzam. Oznakowanie trochę szwankowało, bo o ile DDR gdzieś tam się zaczęła, to formalnie się nie skończyła, więc jazda po chodnikach (jak to praktykowali tubylcy) wydawała się legalna, a nawet obowiązkowa. Dotarłem do dużego rynku w centrum miasta, ale nie było tam zbyt wiele do zobaczenia. Ot, jakiś pomnik, fontanna i pusta przestrzeń. Pojechałem więc nad Jezioro Tarnobrzeskie, które zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Po kopalni siarki mogła zostać wielka dziura w ziemi, a jednak udało się ją zalać wodą z pobliskiej Wisły. Nad jeziorem jest przystań, plaża, deptak, jakieś szuwary i niezbyt wielu wypoczywających. Przejechałem wzdłuż brzegu drogą rowerową (chwilami szutrową), wbiłem się na Wisłostradę i po przekroczeniu królowej naszych rzek ponownie wylądowałem w województwie świętokrzyskim. Wkrótce w Jasienicy odbiłem na północny-wschód i powitała mnie zupełnie nowa rzeczywistość w postaci mocnego czołowego wiatru, który przez następne 130 km nie pozwolił o sobie zapomnieć. Co gorsza, z każdą godziną przybierał na sile, czym skutecznie drenował moje siły i nadwyrężał morale. Do Sandomierza trasa wiodła wśród typowych dla tych rejonów krajobrazów z hektarami brzemiennych jabłoni, które wydawały się zbyt małe, aby podźwignąć taką masę owoców. Szykuje się kolejna klęska urodzaju. Długie odcinki jezdni były w remoncie i na biegnących w poprzek bruzdach nieźle telepało. Ostry podjazd po kocich łbach bronił dostępu do sandomierskiego rynku, który koniec końców zdobyłem. Jednak nie zabawiłem tam zbyt długo. Nieprzebrane tłumy turystów i przewodniczka wyjaśniająca, którą przekątną rynku śmiga na rowerze ojciec Mateusz. To zbyt wiele, więc czas było się zwijać. Za miastem kolejny żmudny podjazd i stromy zjazd do Dwikozów. Miasteczko powitało mnie zapachem sfermentowanych jabłek z miejscowych zakładów przetwórstwa owoców. Lekko wstawiony, w Zawichoście zrobiłem krótką przerwę pod sklepem na pochłonięcie pierwszej butelki mleka. Gdy po nie sięgam to wiadomo, że nie jest dobrze. W Annopolu ponownie przekroczyłem Wisłę i wylądowałem w macierzy. W miasteczku przy jakiejś restauracji zaczynało się właśnie wesele. Para młoda stała przy wejściu, a nad ich głowami fruwał dron. Złapałem się na myśli, że gdyby to wesele odbywało się w Pakistanie, to na widok drona weselnicy by się błyskawicznie rozpierzchli. Ot, taka różnica kulturowa. Przez chwilę nadal poruszałem się wzdłuż Wisły, by przed Natalinem skręcić na wschód. Ten odcinek dał mi zdrowo popalić ze względu na kombinację wiatru, długiego podjazdu i kiepskiego asfaltu. Szczególnie, że zaczynałem się czuć konkretnie ujechany. Kiepska nawierzchnia towarzyszyła mi do Granic (Graniców?), gdzie wbiłem się na DW833. Jednak cieszę się, że ten odcinek zaliczyłem, bo przejeżdżałem przez miejscowości, o których nigdy nawet nie słyszałem i to pomimo tego, że leżą tak blisko Lublina. Za Chodlem kolejna butelka mleka w przydrożnym sklepie i kierunek Bełżyce, których centrum ominąłem szerokim łukiem. Tutaj trafił się kilkukilometrowy odcinek DDR. Widać było, że nie jest ona jakoś specjalnie uczęszczana, bo chwasty rosły w najlepsze. Do tego jakaś brygada kosiła trawę na poboczu drogi wojewódzkiej, więc czułem się, jakbym buszował w zbożu, a właściwie w sianie. Jakoś doturlałem się do Konopnicy i po krótkim odcinku zakorkowaną krajówką do domu miałem już z górki. Wyjeżdżając planowałem zamknąć pętlę jeszcze za dnia i prawie mi się udało, bo na światłach przejechałem może z 10 km. Podsumowując, wyjazd konkretnie mnie upodlił ze względu na bezlitosny wiatr, ale cieszę się, że w tę podróż się wybrałem. Lato ewidentnie ma się ku końcowi i zapewne przez następne pół roku takie wycieczki będę odbywał wyłącznie palcem po mapie i z nosem przy szybie. Przy okazji wpadło siedem nowych gmin, których zdobywanie staje się coraz trudniejsze.


Wschód słońca w Lublinie
Wschód słońca w Lublinie © chirality

Nad Zalewem Zemborzyckim
Nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Wschód słońca nad Zalewem Zemborzyckim
Wschód słońca nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Wędkarz
Wędkarz © chirality

A most gdzie?
A most gdzie? © chirality

Green Velo koło Skowierzyna
Green Velo koło Skowierzyna © chirality

Zapora w Tarnobrzegu
Zapora w Tarnobrzegu © chirality

Fontanna na tarnobrzeskim rynku
Fontanna na tarnobrzeskim placu © chirality

Rynek w Tarnobrzegu
Rynek w Tarnobrzegu © chirality

Pomnik Bartka Głowackiego i jego czapki w Tarnobrzegu
Pomnik Bartka Głowackiego i jego czapki w Tarnobrzegu © chirality

Wioska, kopalnia, jezioro
Wioska, kopalnia, jezioro © chirality

Żaglówki na Jeziorze Tarnobrzeskim
Żaglówki na Jeziorze Tarnobrzeskim © chirality

Jezioro Tarnobrzeskie
Jezioro Tarnobrzeskie © chirality

Szuwary na Jeziorze Tarnobrzeskim
Szuwary na Jeziorze Tarnobrzeskim © chirality

Mosty na Wiśle
Mosty na Wiśle © chirality

Tanie smartfony w Sandomierzu
Tanie smartfony w Sandomierzu © chirality

Brama Opatowska w Sandomierzu
Brama Opatowska w Sandomierzu © chirality

Zjazd do Dwikozów
Zjazd do Dwikozów © chirality

Klęska urodzaju
Klęska urodzaju © chirality

Most na Wiśle w Annopolu
Most na Wiśle w Annopolu © chirality

Wisła w Annopolu
Wisła w Annopolu © chirality

Są pewne
Są pewne © chirality



  • DST 39.17km
  • Czas 01:36
  • VAVG 24.48km/h
  • VMAX 38.40km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 143m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Po Lublinie i Zalew Zemborzycki

Piątek, 16 września 2016 · dodano: 22.09.2016 | Komentarze 0

Na początku wycieczka do lubelskiej nekropolii, a powrót z dorzuconą rundka dookoła Zalewu. Trochę powiozłem się jakiemuś góralowi na kole, ale tak dyskretnie, że pewnie nawet tego nie zauważył. Niestety pętelkę dookoła Wielkiej Wody zaczął robić w przeciwnym kierunku, więc na zaporze wożenie się skończyło. Mijałem go potem w lesie i miałem nadzieję, że na zjeździe z pętli znowu go wykorzystam, ale nasze rowery już się nie spotkały. Na zachodnim brzegu wyprzedziłem jakiegoś dzieciaka, ale czułem, że tak tego nie zostawi. Dzieci już tak mają, gorąca krew. I rzeczywiście spiął się i wyszedł na czoło. Już się cieszyłem z perspektywy brania kolejnego koła, tym razem nawet bez udawanych wyrzutów sumienia, ale nic z tego. Malec myślał, że jest na torze kolarskim i właśnie rozgrywa klasyczny sprint. Zaczęło się czarowanie, skakanie od lewej do prawej, oglądanie się za siebie i tym podobne bzdury. Co chwila musiałem hamować i tylko czekałem, kiedy te zawody skończą się czołówką z jakimś Bogu ducha winnym rowerzystą. Na szczęście mały szybko odpuścił (albo dojechał do mety tego wyimaginowanego sprintu) i reszta trasy upłynęła już bez ekscesów.


Kategoria <50, dzień, sakwy, samotnie, szosa


  • DST 50.45km
  • Czas 01:50
  • VAVG 27.52km/h
  • VMAX 40.90km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 174m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Czwartek, 15 września 2016 · dodano: 22.09.2016 | Komentarze 0

Trzy pętelki dookoła Zalewu przy nadal pięknej pogodzie. Trochę wiało z północy, co szczególnie doskwierało na zachodnim brzegu, ale nie był aż tak tragicznie. Zastępy rowerzystów już się przerzedziły i można w końcu jeździć w cywilizowanych warunkach. Na ostatnim kółku siadł mi na kole jakiś góral i wiózł się do oporu. Pomimo zachęt z mojej strony nie kwapił się, by dać zmianę. Nawet coś tam jęczał, gdy na zachodnim brzegu zjeżdżałem na chodnik (zachęta do wyjścia na czoło), bo wtedy dostawał wiatrem w lico. Powrót do domu grubo przed zachodem słońca.


Kategoria 50-100, dzień, samotnie, szosa


  • DST 50.56km
  • Czas 01:52
  • VAVG 27.09km/h
  • VMAX 38.90km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 165m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Środa, 14 września 2016 · dodano: 21.09.2016 | Komentarze 0

Wygląda na to, że lato zaczyna się powoli zwijać, bo dzisiaj zdecydowanie chłodniej, niż przez ostatnie kilka dni. Jednak jak dla mnie, 20 stopni to optymalna temperatura do jazdy na rowerze. Pojechałem więc nad Zalew przekręcić dookoła niego trzy pętle. Warunki na trasie bardzo dobre, bo niższa temperatura skutecznie przerzedziła tłumy rowerzystów, ale i tak było nas sporo. Na Zalewie konkretne fale i wiele wszelkiej maści żaglówek. Również i ja korzystałem na zachodnim brzegu z mocnego północnego wiatru, który gdzie indziej potrafił jednak przeszkadzać. Wyjechałem z domu wcześniej, niż zwykle, więc i powrót kulturalnie za dnia.


Kategoria 50-100, dzień, samotnie, szosa


  • DST 50.52km
  • Czas 01:47
  • VAVG 28.33km/h
  • VMAX 39.30km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 171m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Wtorek, 13 września 2016 · dodano: 21.09.2016 | Komentarze 0

Ciąg dalszy prawdziwego lata, więc wyjechałem na trzy pętle dookoła Zalewu. Ledwo przejechałem kilkaset metrów, gdy tuż za kładką na Bystrzycy ruszyłem z kopyta, by złapać koło szosowca, który mnie właśnie wyprzedził. Niby trochę za wcześnie na szarpanie, ale pomyślałem sobie, że taka sytuacja może się dzisiaj już nie powtórzyć. W sumie wyszło tego wożenia ok. 12 km po całej DDR do Zalewu, wzdłuż jego zachodniego brzegu, aż po skrzyżowanie ulic Cienistej i Osmolickiej. Jakieś tam zmiany dawałem, ale tak raczej dla picu, żeby to jakoś przyzwoicie wyglądało. Później dwa i pół kółka już samodzielnie. Jechało się naprawdę przyjemnie aż do ostatniego zjazdu ul. Żeglarską, u podnóża którego jakaś koza za kółkiem wyjechała mi prosto przed rower z podporządkowanej. Dałem mocno po hamulcach i miałem tylko nadzieję, że kierowca samochodu, który jechał za moimi plecami zrobi to samo. Zrobił. A dziewczę, jak gdyby nigdy nic, kontynuowało lewoskręt samochodem wypełnionym po sufit pasażerami. Do domu udało mi się wrócić za dnia, co o tej porze roku należy uznać za sukces.


Kategoria 50-100, dzień, samotnie, szosa


  • DST 50.45km
  • Czas 01:51
  • VAVG 27.27km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 163m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Poniedziałek, 12 września 2016 · dodano: 19.09.2016 | Komentarze 0

Pogodowo nadal rewelacyjnie, więc wybrałem się na trzy pętelki dookoła Zalewu. Tykający miarowo zegar przypominał o zbliżającym się końcu lata. Zrobiło się trochę melancholijnie. Trwało to do czasu, gdy dotarło do mnie, że owo tykanie dochodzi z czeluści suportu, a nie jakiegoś tam czasomierza. Czar prysł, bo oprócz kasety, łańcuchów i kółek przerzutki, będę musiał również wymienić kolejny element napędu. Przejażdżka bardzo przyjemna, nie licząc delikwenta, który na zjeździe wyskoczył mi na czołówkę, bo ambicja nakazywała mu wyprzedzenie dwóch rowerzystek właśnie w tym momencie. No i dziewczęcia, które ul. Osmolicką pędziło rowerem pod prąd. Kukurydza na polach już w pełni dojrzała, więc musiałem ostrzec grupkę ludzi podkradających kolby, że to badziewie nie nadaje się do jedzenia. Raczej nie uwierzyli, bo rwali dalej. Należało więc życzyć epickiego zatwardzenia. Nie udało mi się niestety powieźć nikomu na kole. Trochę się napracowałem, żeby dojść jakiegoś szosowca, ale gdy tylko się zorientował, że jestem za nim, zaczął podziwiać krajobrazy i wypinać się z pedałów. Wiedziałem, że nic tam po mnie, więc samodzielnie skierowałem się do bazy.


Kategoria 50-100, dzień, samotnie, szosa


  • DST 37.13km
  • Czas 01:28
  • VAVG 25.32km/h
  • VMAX 37.00km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 117m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Niedziela, 11 września 2016 · dodano: 19.09.2016 | Komentarze 0

Późnym popołudniem, gdy już skwar trochę odpuścił, wyskoczyłem na dwie pętelki dookoła Zalewu. Jechało się dosyć ciężko, więc brałem koło od kogo się tylko dało. A że na trasie tłumy, więc było z czego wybierać. Na początku był to KTM. Cały w bieli, łącznie z oponami. Wyglądał jak zjawa. Później wypasiony 29er z amortyzowaną sztycą i 10-rzędową kasetą. Miałem czas, to liczyłem zębatki. Jego właściciel kręcił z bardzo wysoką kadencją, więc było widać, że jeździ głównie terenowo, a na kostkę brukową zwyczajnie zbłądził. Gdy kolejnemu góralowi siadłem na koło, skręcił w las. Pech, ale nie można mieć wszystkiego.


Kategoria <50, dzień, samotnie, szosa


  • DST 362.18km
  • Czas 14:40
  • VAVG 24.69km/h
  • VMAX 42.70km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 1397m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kielce

Sobota, 10 września 2016 · dodano: 22.09.2016 | Komentarze 0

Przepiękną pogodę pierwszej dekady września postanowiłem wykorzystać na jakiś dłuższy wyjazd, bo takich okazji w tym roku może nie być już zbyt wiele. Wybór padł na Kielce, w których dziecięciem będąc parę razy zdarzyło mi się bywać. Z domu wyjechałem kilka minut po szóstej i poważnie rozważałem wyjazd na krótko, bo pomimo tak wczesnej pory było już przyjemnie ciepło (15 stopni). Koniec końców zdecydowałem się na dorzucenie koszulki termicznej z długim rękawem. I był to dobry wybór, bo nad Bystrzycą i Zalewem Zemborzyckim kładła się mgła i było odczuwalnie chłodniej. Nad Zalewem zaskoczyła mnie obecność wielu wędkarzy moczących kije. Nie wiedziałem tylko, czy dopiero wstali, czy jeszcze nie położyli się spać. Po dotarciu do Bełżyc obrałem kurs na most w Kamieniu, na którym zdarzyło mi się w tamtym roku spędzić sylwestra. Sporo nowych asfaltów, netto łagodnie w dół ku dolinie Wisły, więc jechało się bardzo przyjemnie. Dookoła sady jabłkowe z drzewami wręcz uginającymi się od dojrzałych owoców. Tak się na nie zapatrzyłem, że na obwodnicy Chodla przegapiłem zjazd na DDR. Jechałem więc konsekwentnie jezdnią, ale jakoś nikt mnie nie obtrąbił. Do mostu w Kamieniu dotarłem przed dziewiątą. Powitała mnie tablica informująca, że temperatura powietrza wzrosła już do 19 stopni i było jasnym, że konkretna patelnia zbliżała się wielkimi krokami. Po przekroczeniu Wisły skręciłem na południe i po krótkim odcinku w województwie mazowieckim, znalazłem się w województwie świętokrzyskim. Odcinek do Ostrowca Świętokrzyskiego wspominam chyba najmilej. Nadal było w płasko, ale zaczęły pojawiać się pierwsze pagórki, między którymi meandrowała dobrej jakości droga. W Bałtowie coś na kształt polskiego Disneylandu. Zrobiłem przy nim postój, aby zrzucić z siebie, co tylko legalnie możliwe, bo skwar zaczynał dokuczać. W Ostrowcu mocny ruch samochodowy, ale na szczęście i nieszczęście na krótkim odcinku była DDR. Kilkadziesiąt metrów kostki brukowej, znak końca DDR, przejście dla pieszych, znak początku DDR. I tak kilkanaście razy. Totalna głupawka. Za miastem pojawiły się już podjazdy, a w oddali zaczęło majaczyć pasmo wzgórz z Łysą Górą na pierwszym planie. U jej podnóża wspiąłem się powyżej 400 metrów. Niby nic, ale w moim macierzystym województwie nie ma nawet wzniesienia, na którym można taką barierę złamać. Czułem się prawie jak w Himalajach. Przed podjazdem w okolicach Trzcianki wyprzedził mnie jakiś szosowiec i był to tylko przedsmak tego, co miało nadejść, bo w okolicach Kielc aż roiło się od rowerzystów. Mijałem kilka grup na góralach, ale ludzi na szosówkach było zdecydowanie najwięcej. Nie wiem, czy wynika to z pofałdowania terenu, z którym wielu chce się zmierzyć, czy też z dobrej infrastruktury rowerowej. U podnóża Łysej Góry pojawił się bowiem dedykowany pas rowerowy, który momentami przepoczwarzał się w szerokie pobocze. W tak komfortowych warunkach dojechałem do Kielc. W samym mieście przeszedłem się dosyć długą centralną ulicą Sienkiewicza, na której skorzystałem z pompy wodnej ufundowanej przez miejscowe wodociągi. Darmowe płyny w upalny dzień to jest to! W centrum często wyskakiwały znaki zakazu ruchu, więc generalnie brałem wszystko z buta. Sprawdziłem też warunki wietrzno-termiczne pod miejscowym dworcem kolejowy (skwar i brak wiatru) i udałem się w drogę powrotną do Lublina. Wygrzebałem się z kieleckiej niecki i przez kilkanaście kilometrów poruszałem się obok trasy S7. W Suchedniowie kilkusekundowe spóźnienie skończyło się dziesięciominutowym czekaniem przed przejazdem kolejowym, który przed nosem zamknęła mi pani dróżniczka. Przed Wąchockiem, to nie żart, kilka podjazdów. A następnie, to również nie żart, długi zjazd do miasteczka. Uroczy rynek, jednak brak DDR, bo podobno żona sołtysa ją wyprała, ale zwyczajnie nie zdążyła rozwinąć na weekend. W okolicach Mirca minąłem sporych rozmiarów farmę wiatrową, a przed Iłżą ponownie wjechałem do województwa mazowieckiego. Praktycznie od Kielc aż do Zwolenia jechałem drogami bardzo bocznymi, mijając anonimowe miasteczka i wioski. Natrafiłem tam jedynie na dwa krótkie odcinki z telepiącym asfaltem. Wiejska sielanka skończyła się, gdy w Zwoleniu wbiłem się na krajową dwunastkę. Mocny ruch ciężarowy, brak pobocza i nadchodzący zmrok. Bardzo nieprzyjemna mieszanka. Za miastem włączyłem więc oświetlenie, wrzuciłem na siebie koszulkę termiczna, której pozbyłem się z rana w Bałtowie, i starałem się w miarę możliwości jechać po trzydziestocentymetrowym kawałku asfaltu między żwirowym poboczem, a telepiącą białą farbą. Nie było to bezpieczne, bo złapanie żwiru skończyłoby się glebą, ale przynajmniej czułem, że robię wszystko, aby nikomu nie wchodzić w drogę. Przed Leokadiowem znalazłem się w wojewódzwie lubelskim. Trzydziestocentymetrowy kawałek asfaltu zniknął, jak za dotknięciem magicznej różdżki, więc zrobiło się jeszcze mniej ciekawie. Potem ni stąd, ni zowąd pojawiło się szerokie pobocze. Nie zdążyłem się nim nacieszyć, bo wyskoczył znak zakazu ruchu rowerowego, co zmusiło mnie do jazdy w kierunku Puław boczną drogą przez Górę Puławską. I w sumie dobrze się stało, bo ruch był tam niewielki. Daję jednak głowę, że przez nowy most w Puławach już kiedyś jechałem ( o tutaj!), więc wtedy tego typu znaki zakazu musiałem przeoczyć (sic!). Przed przekroczeniem starego mostu na Wiśle zrobiło się już na tyle ciemno, że przednie światła przełączyłem z trybu „bycia widocznym” na tryb „uczciwego oświetlania drogi”. W Puławach podjąłem decyzję o jeździe do Lublina przez Bochotnicę i Nałęczów. Po pierwsze miałem lekko dosyć dwunastki, a po drugie odcinek Kurów-Lublin pokonywałem zupełnie niedawno. Od Bochotnicy czułem już bliskość domu, bo trasę Lublin-Kazimierz Dolny znam praktycznie na pamięć. Każdy zakręt, każdy podjazd, każdy zjazd. W Płouszowicach miałem jedynie okazję po raz pierwszy przejechać się po nowej drodze, która powstała chyba przy okazji budowy zachodniej obwodnicy Lublina. Jechałem nią pierwszy i chyba ostatni raz, bo prace nad biegnącą wzdłuż niej DDR mają się ku końcowi. Do domu dotarłem po dwudziestej drugiej i mogę stwierdzić, że ten dzień wykorzystałem rowerowo na maksa. Dzięki wczesnemu startowi, nie szlajałem się zbyt długo po nocy. Trasa ogólnie bardzo przyjemna, nie licząc DK12. W dzień patelnia, ale dzięki temu poranek i noc termicznie komfortowe. Na trasie pochłonąłem masę płynów, w tym dwa litry mleka, na które na długich trasach mam tradycyjnie ochotę. Przy okazji wpadło 16 nowych gmin, po które muszę się zapuszczać coraz dalej od domu.


Mgła nad Bystrzycą w Lublinie
Mgła nad Bystrzycą w Lublinie © chirality

Wschód słońca nad zaporą Zalewu Zemborzyckiego
Wschód słońca nad zaporą Zalewu Zemborzyckiego © chirality

Wschód słońca nad Zalewem Zemborzyckim
Wschód słońca nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Świt nad Zalewem Zemborzyckim
Świt nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Sady nad Wisła z Solcem w tle
Sady nad Wisłą z Solcem w tle © chirality

Most w Kamieniu o poranku
Most w Kamieniu o poranku © chirality

Niebo z widokiem na Raj
Niebo z widokiem na Raj © chirality

Okolice Bałtowa
Okolice Bałtowa © chirality

Zabawa w Ostrowcu Świętokrzyskim
Zabawa w Ostrowcu Świętokrzyskim © chirality

Góry Świętokrzyskie majaczące na horyzoncie
Góry Świętokrzyskie majaczące na horyzoncie © chirality

Święty Krzyż
Święty Krzyż © chirality

Dzięki za dobrą pogodę
Dzięki za dobrą pogodę © chirality

Jak to gdzie?! Do Lublina
Jak to dokąd?! Do Lublina © chirality

Ulica Sienkiewicza w Kielcach
Ulica Sienkiewicza w Kielcach © chirality

Skąd te podmuchy?
Skąd te podmuchy? © chirality

Dworzec kolejowy w Kielcach
Dworzec kolejowy w Kielcach © chirality

Dworzec autobusowy w Kielcach
Dworzec autobusowy w Kielcach © chirality

Kielecka architektura
Kielecka architektura © chirality

Podkieleckie krajobrazy
Podkieleckie krajobrazy © chirality

Czekanie w Suchedniowie
Czekanie w Suchedniowie © chirality

Zapuszczanie korzeni w Suchedniowie
Zapuszczanie korzeni w Suchedniowie © chirality

To nie żart
To nie żart © chirality

Ruiny w Iłży
Ruiny w Iłży © chirality



  • DST 37.24km
  • Czas 01:26
  • VAVG 25.98km/h
  • VMAX 35.90km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 115m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Piątek, 9 września 2016 · dodano: 09.09.2016 | Komentarze 0

Piękny dzień, więc pod wieczór wybrałem się na dwie pętelki dookoła Zalewu. Sporo ludzi na trasie i nie obyło się bez incydentów. Na zjeździe z kładki przez Bystrzycę jakiś rowerzysta wywinął orła. Trochę się wkurzył na kilku delikwentów (i wcale się facetowi nie dziwię), którzy stojąc rowerami obok siebie skutecznie blokowali mu przejazd. Zahaczył o rower jednego z nich i gleba. Dalej jadąc DDR wzdłuż Bystrzycy zobaczyłem gościa pchającego taczkę, a na niej kostki siana z pobliskiego pola. Na zapytania, dlaczego kradnie, odpowiadał lakonicznie, że „mu potrzebne, to se bierze”. Gdy przez ostatnie kilka dni przejeżdżałem obok tego pola, jakiś farmer z Lublina to kosił, przerzucał, a potem (czego już nie widziałem) kostkował. Narobił się, a ktoś mu to zaczął kraść. Gdy już wracałem do domu, prawowity właściciel tych kostek ładował je na przyczepę traktora. Podjechałem i opowiedziałem mu o złodzieju z taczką. Zadziwiające, ale przyjął to z rozbawieniem. Wracając do jazdy, to pętelki dookoła Zalewu bardzo przyjemne, pomimo tłumów. Do domu dobiłem jeszcze przed zmrokiem, czyli na dzisiejsze czasy w okolicach dobranocki.


Kategoria <50, dzień, samotnie, szosa