Info
Jestem chirality z Lublina. Mam przejechane 42279.29 km, w tym 945.90 km w terenie, z prędkością średnią 23.87 km/h.Więcej o mnie.
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
Moje rowery
Wykresy roczne
+2
°
C
+2°
-2°
Lublin
Niedziela, 18
Poniedziałek | +1° | -1° | |
Wtorek | +2° | 0° | |
Środa | +3° | 0° | |
Czwartek | +3° | +2° | |
Piątek | +5° | 0° | |
Sobota | +2° | -3° |
Prognoza 7-dniową
Wpisy archiwalne w kategorii
dzień
Dystans całkowity: | 41096.61 km (w terenie 931.90 km; 2.27%) |
Czas w ruchu: | 1712:38 |
Średnia prędkość: | 23.93 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.10 km/h |
Suma podjazdów: | 151627 m |
Liczba aktywności: | 790 |
Średnio na aktywność: | 52.02 km i 2h 10m |
Więcej statystyk |
- DST 35.23km
- Czas 01:08
- VAVG 31.09km/h
- VMAX 43.20km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 74m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Piątek, 12 września 2014 · dodano: 13.09.2014 | Komentarze 0
Wydaje się, że plotki o końcu lata były grubo przesadzone. Piękna, słoneczna pogoda zachęca do jazdy na rowerze i oby trwała ona jak najdłużej. Dzisiaj objazd standardowej pętelki dookoła Zalewu. Na trasie wielu rowerzystów i rolkarzy, więc momentami było tłoczno. Przez kilka kilometrów wiózł mi się na kole jakiś góral - niech mu będzie na zdrowie.Czekanie na śniadanie © chirality
Kategoria <50, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa
- DST 321.56km
- Czas 12:04
- VAVG 26.65km/h
- VMAX 51.80km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 1198m
- Aktywność Jazda na rowerze
Lublin-Modliborzyce-Sandomierz-Zwoleń-Puławy-Lublin
Niedziela, 7 września 2014 · dodano: 10.09.2014 | Komentarze 0
Pogoda na niedzielę zapowiadała się wyjątkowo ładna, więc chciałem ten dzień wykorzystać na jakiś dłuższy wyjazd, bo takich okazji w tym roku może już nie być zbyt wiele. Padło na telewizyjną polską stolicę przestępczości, czyli Sandomierz. Żeby zamknąć pętlę jakimś interesującym powrotem, planowałem z Sandomierza udać się na północ do Zwolenia, tam odbić na wschód do Janowca, przepłynąć Wisłę promem i przez Kazimierz Dolny wrócić do Lublina.Z domu wyjeżdżam około dziewiątej rano. Celowo opóźniam wyjazd, bo chcę jechać na krótko, więc świat musi mieć czas, aby się trochę ogrzać. Jadąc wzdłuż Zalewu Zemborzyckiego jak zwykle sprawdzam wiatr i lubię to co widzę, bo lustro wody jest gładkie jak, no jak lustro właśnie. W Strzeszkowicach włączam się do ruchu na DK19 i komfortowo szerokim poboczem dojeżdżam do Kraśnika. Na wylotowym rondzie z miasta natrafiam na znak zakazu ruchu rowerem dla jazdy na wprost. Trochę zbija mnie on z tropu, bo przed wyjazdem wydawało mi się, że wiem, jak do Sandomierza dojechać bez mapy. Gdybym teraz sprawdził nawigację, to bym wiedział, że odcinek z zakazem można objechać odbijając na rondzie w prawo. Nie robię tego jednak i na czucie odbijam w lewo. Teren zaczyna się trochę fałdować, ale jedzie się wyjątkowo przyjemnie. Atmosferę trochę psują kordony białoruskich TIRów, które pędzą na złamanie karku. Niestety mojego. Zaczyna też mnie niepokoić brak na drogowskazach jakichkolwiek wzmianek o celu mojej podróży, bo nic tylko Janów i Janów. Pod Modliborzycami decyduję się w końcu skonsultować z nawigacją, która oświeca mnie, że jadę w złym kierunku. Chcąc to skorygować odbijam na zachód i docieram do granicy województwa lubelskiego. To jest dobra nowina. Zła nowina jest jednak taka, że wjeżdżam nie do tego województwa, co potrzeba (podkarpackiego zamiast świętokrzyskiego). Ech... Przed Zaklikowem ocieram się o krawędź lasów janowskich. W powietrzu aż czuć grzybnię i wszędzie widzę tłumy ludzi. Niektórzy bez ceregieli koszą grzyby przy samej drodze. Korci mnie, żeby się zatrzymać, ale wiem, że byłoby to nirozważne, bo grzybów bym i tak nie mógł ze sobą wieźć. Co mnie zadziwia, to niewiarygodne zaśmiecenie tutejszych lasów. Gdyby ktoś potrzebował kilka tysięcy plastykowych butelek, to są one do zabrania z lasów w gminie Zaklików. W stolicy tejże gminy pora na kolejny bład nawigacyjny, do którego przygotowało mnie już feralne rondo w Kraśniku. Za znakiem zakazu ruchu rowerów chował się tam drogowskaz mowiący „Annopol 33 km”, czy jakoś tak. Zakazany owoc kusi, więc wtedy właśnie wbiłem sobie do głowy, że Annopol to jest miejsce, w którym powinienem przekroczyć Wisłę. Do mostu w Zawichoście jest z Zaklikowa raptem 20 km w kierunku zachodnim, ale ja kieruję się na północ do Zdziechowic. Dalej na trasie do Gościeradowa ponownie wjeżdżam do województwa lubelskiego – na tym odcinku jedyny raz trafia mi się asfalt dość podłej jakości. W Gościeradowie jeszcze nie jest za późno, aby skierować się na Zawichost, ale zahipnotyzowany robię swoje i Wisłe przekraczam w Annopolu, wjeżdżając jednocześnie po raz pierwszy na rowerze do województwa świętokrzyskiego. Radość jednak nie trwa długo, bo zdaję sobie sprawę, że teraz muszę odkręcić na południe to, co tak sumiennie kręciłem na północ. Docieram w końcu do Zawichostu, pokonując od Kraśnika trasę pijanego zająca o długości 80 km, podczas gdy przy optymalnej jeździe ten dystans to mniej niż 35 km. Bywa i tak. Wjeżdżam w rejony wybitnie sadownicze, gdzie gałęzie aż się uginają od znienawidzonych przez Rosjan owoców. Do tego hopki zaczynają przybierać na amplitudzie – z tego względu Sandomierz wygląda jak miasto, które rowerzystów łatwo nie wpuszcza, ale i też łatwo nie wypuszcza. U celu mojej podróży udaję się na obchód starówki. Przy bramie głównej wita mnie Śmierć, ale wydaje mi się, że to tylko jakiś facet z kosą przebrany w odpowiednie szaty. Głowy jednak nie dam. Miasto robi wrażenie podobne jak Zamość i Kazimierz Dolny. Tłumy ludzi udeptujących kocie łby, handlarze badziewiem, ale i piękne stare budowle. Lody włoskie w cenie 5 zł oceniam na słabe 3 (w porównaniu z chełmskimi to tragedia) – ledwo zmrożone, więc trzeba się sprężać z ich jedzeniem, a do tego tak sprytnie kręcone, że lodowy wierzchołek jest pusty w środku. No, no, no! Nic tu po mnie, czas w drogę, bo i tak jestem trochę spóźniony. Żeby wyjechać z miasta, trzeba odhaczyć kolejną porcję hopek – pod względem topografii Sandomierz przypomina San Francisco. I na tym podobieństwa się kończą. Teraz jadę długi odcinek DK79 na północ. Brak pobocza, przy dosyć intensywnym ruchu to nie jest najlepsza kombinacja. Do tego jest to droga na Warszawę, więc pogiętych motocyklistów tutaj nie brakuje. Rozumiem, że niektórzy aż się rwą do rozdawnictwa własnych organów, ale ja swoich jeszcze nie skończyłem używać – klasyczny konflikt interesów. Z daleka widzę cementownię Ożarów, która prezentuje się bardzo majestatycznie. Wyprzedzającymi mnie co chwila cementowozami się jednak nie zachwycam. Po raz kolejny na trasie czuję w okolicach dwóchsetnego kilometra ogromną potrzebę wypicia mleka – napoju, którego z reguły nie pijam. Jest to pewnie atawizm, który jakiś bodziec uruchamia. Atawizm skutecznie zwalczam w ożarowskim sklepie. Między Tarłowem i Lipskem zaliczam swój pierwszy wjazd na rowerze do województwa mazowieckiego. To zresztą widać, bo po hopce na powitanie, trasa się na długo wypłaszcza. Teraz moim planem jest dotrzeć do Zwolenia i pożegnać warszawska falę pojazdów jeszcze za dnia. Prawie mi się to udaje, bo lampki jestem zmuszony odpalić w okolicach Ciepielowa i robię to głównie dlatego, że po krzakach czai się sporo policji. Przejeżdżam przez Sycynę, w której urodził się Janek Kochanowski (nomen omen, ostatecznym celem mojej podróży jest miasto, w którym był zmarł). Dojeżdżam do Zwolenia - u Państwa Kochanowskich już ciemno, więc się nawet nie zatrzymuję. Ze względu na późną porę decyduję się nie ryzykować jazdy do Janowca na prom (czuję, że po nocach to coś nie pływa), tylko kieruję się na Puławy. Jestem bardzo lekko ubrany i trochę boję się gwałtownego spadku temperatury po zmroku, ale generalnie nie jest z tym tak źle. Chłód odczuwam jedynie w pobliżu rzek i na zjazdach. Na końcówkę trasy popełniam kolejne nawigacyjne faux pas i w drodze do Kurowa objeżdżam Puławy i Końskowolę szerokim łukiem, zamiast zwyczajnie bić przez te miasta. Oświetlone na czerwono puławskie Azoty robią epickie wrażenie, podobnie jak nowy most przez Wisłę. Most spięty jest z brzegami czymś w rodzaju wielkich zamków błyskawicznych biegnących w poprzek jezdni. Dziury w tych zamkach są jednak znacznie szersze niż opona szosowa i ledwo udaje mi się przed tą pułapką wyhamować i wypiąć. Spędziłem potem na tym moście trochę czasu testując na sucho, jaką glebą taki wjazd w dziurę mógłby się skończyć i doszedłem do wniosku, że lepiej tego nie doświadczyć w realu. W Żyrzynie odbijam mocno na południe i przed Kurowem żegnam się z całym ruchem samochodowym, który wlewa się na S17. Jadę w zupełnej samotności i na stacji benzynowej tuż przed centrum Markuszowa zatrzymuję się na gorącą czekoladę. W budynku przykleja się do mnie jakiś pijany jegomość, który właśnie kupuje kolejne piwa. Chce mnie naciągnać na pieniądze, ale konsekwentnie go spławiam. Ponieważ facet zaczyna się niezdrowo nakręcać, proszę obsługę stacji, aby to ukróciła. Faceci są jednak wyjątkowo pasywni, a jakiś pracujący tam dzieciak z uśmiechem stwierdza, że oni to właściwie są bez ochrony, no a jeżeli ten delikwent coś mi zrobi, to mają monitoring. Bardzo mnie to pociesza, bo o niczym tak nie marzę, jak o nagraniu video przedstawiającym żula wbijającego mi nóż między żebra. W tym czasie pijany jegomość się ulatnia, a pracownik stacji stwierdza, że ten człowiek jest chory umysłowo i właśnie wyszedł z więzienia. Zatem jeżeli czytają to jacyś ograniczeni umysłowo kryminaliści, którzy będąc na bani znajdą się przejazdem w Markuszowie, to niech wiedzą, że na miejscowej stacji benzynowej sprzedaje się alkohol każdemu. Nie ma tam też ochrony, więc pewnie jak się głośniej krzyknie, to alkohol będzie za darmo. Na gorąco to coś planowałem z tym zrobić, bo taka sytuacja jest chora, ale z dystansu kilku dni stwierdzam, że to w sumie nie moja sprawa, czy stacja benzynowa funkcjonuje jako rejonowa melina. Mają wszak monitoring! Końcówka trasy to już zwykłe parcie do celu. Jeszcze tylko w Jastkowie rozbawiła mnie tabliczka pod znakiem zakazu ruchu oznajmiająca „Nie dotyczy rowerzystów i konduktów żałobnych”. Przez kolejne kilka kilometrów rozgrywałem w głowie możliwe konsekwencje tego napisu. Do domu dotarłem kilkanaście minut przed północą – bardzo lubię ten moment, gdy po długiej trasie ostatecznie zsiadam z roweru.
Podsumowując, wyjazd był bardzo ciekawy, chociaż nawigacyjnie to generalnie dawałem plamy – tak to się kończy, gdy wiara i czucie mówią silniej niźli mędrca szkiełko i oko (czyli tzw. GPS). Szkoda jednak, że gdzieś się jeszcze nie zgubiłem, bo do double century (dystansu dwustu mil) zabrakło mi bardzo niewiele. Cieszę się, że kolana wcale mi nie dokuczały, co przy ostatnim długim wyjeździe na szosówce było sporym problemem. Kładę to na konto odpowiedniej regulacji wysokości siodełka – drobna rzecz, a cieszy.
Bezwietrzny poranek nad Zalewem Zemborzyckim © chirality
Lubelski krajobraz w okolicach Kraśnika © chirality
Biłgorajski wyborowy klasyk w Modliborzycach © chirality
Mój rower w województwie podkarpackim © chirality
Most na Wiśle w Annopolu © chirality
Panorama Wisły z mostu w Annopolu © chirality
Mój rower w województwie świętokrzyskim © chirality
Okolice Sandomierza od strony Dwikozów © chirality
Sandomierz: Till Death Do Us Part © chirality
Brama Opatowska w Sandomierzu © chirality
Szpica NATO w Sandomierzu © chirality
Sandomierskie okno życia © chirality
Sandomierskie zioła. Nie wiem, czy dobre, bo jeszcze nie paliłem © chirality
Rynek w Sandomierzu © chirality
Bazylika Katedralna w Sandomierzu © chirality
Studnia w Sandomierzu © chirality
Wisła w Sandomierzu © chirality
Mój rower w województwie mazowieckim © chirality
- DST 35.34km
- Czas 01:06
- VAVG 32.13km/h
- VMAX 41.40km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 86m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Piątek, 5 września 2014 · dodano: 05.09.2014 | Komentarze 0
Inspekcja standardowej pętelki dookoła Zalewu - od wczoraj nic się na niej nie zmieniło. Jechało się w sumie przyjemnie, no może poza spięciem z panoszącą się po DDR parą rolkarzy, którzy chyba nie wiedzieli, że szosówki co do zasady po trawnikach nie jeżdżą. Nie wiedzieli też, że na rolkach da się (i trzeba) jeździć po chodniku, ale w tej sekcie to typowe. Powiozłem się też kilkaset metrów na kole pary wyrywnych górali i nie było to zbyt bezpieczne, bo chłopaków nosiło na wszystkie strony. Kategoria <50, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa
- DST 35.26km
- Czas 01:06
- VAVG 32.05km/h
- VMAX 41.90km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 78m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki i fabryka grzybów
Czwartek, 4 września 2014 · dodano: 04.09.2014 | Komentarze 0
Standardowa pętelka dookoła Zalewu. Przed wyruszeniem w drogę podniosłem siodło o kilka milimetrów, bo przez parę ostatnich dni odczuwałem lekki dyskomfort w kolanach podczas jazdy. Możliwe, że z zimna, ale nie mogę być tego pewien. Podczas jazdy bardzo intensywny ruch rowerowo-rolkowy, więc nie było za przyjemnie. Do tego o mały włos nie rozjechałem psa, który cierpliwie czekał, aż podjadę bliżej i dopiero wtedy postanowił przeciąć DDR.Wielu rowerzystów jeździ teraz do lasu na grzyby. W moim ogrodzie zaczyna się owocowanie boczniaka ostrygowatego na ściętej jarzębinie. Grzybnia do tworzenia zawiązków potrzebuje szoku termicznego - ich pojawienie się to nieomylny znak, że jesień już blisko. Niestety.
Zawiązki boczniaka ostygowatego na jarząbie pospolitym © chirality
Ścięty jarząb pospolity przerośnięty grzybnią boczniaka ostrygowatego © chirality
Kategoria <50, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa
- DST 35.30km
- Czas 01:07
- VAVG 31.61km/h
- VMAX 43.30km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 78m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Wtorek, 2 września 2014 · dodano: 02.09.2014 | Komentarze 0
Standardowa pętelka dookoła Zalewu. Ze względu na północno-wschodni wiatr lepiej było jednak kręcić kółko w przeciwnym kierunku, aby pod wiatr jechać trochę w lesie. A tak, czekała mnie przykra niespodzianka na nawrocie. Na trasie wyjątkowo wielu rowerzystów, szczególnie poważnie wyglądających górali. Jechali tak szybko, że nawet nie zdążyłem przeczytać wszystkich napisów na koszulkach. Kategoria <50, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa
- DST 35.28km
- Czas 01:06
- VAVG 32.07km/h
- VMAX 45.10km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 73m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Niedziela, 31 sierpnia 2014 · dodano: 31.08.2014 | Komentarze 0
Nauczony wczorajszą jazdą po omacku, dzisiaj przezornie wybrałem się na pętlę dookoła Zalewu trochę wcześniej. Temperaturowo tak przyjemnie, że ponownie można było jechać na krótko. Na trasie sporo dzieciarni na rowerach i rolkach na swoich ostatnich wakacyjnych przejażdżkach - tej grupie wiekowej nie ufam nigdy, więc trzeba było się pilnować. Jakiś góral kozaczył i wyprzedzając innych rowerzystów szedł mi na czołówkę; grupa innych rowerzystów ścinała niebezpiecznie lewoskręt. Jednym słowem, typowa niedzielna przejażdżka. Kategoria szosa, samotnie, rower szosowy, dzień, <50
- DST 24.46km
- Czas 00:47
- VAVG 31.23km/h
- VMAX 40.50km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 78m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Sobota, 30 sierpnia 2014 · dodano: 30.08.2014 | Komentarze 0
Miała być standardowa pętla, ale wyjechałem w trasę bez lampki zdecydowanie zbyt późno. Kto by przypuszczał, że dni są już takie krótkie. Wschodni brzeg Zalewu objechany w głeboką szarówkę, zachodni dobrze oświetlony lampami sodowymi, więc OK, ale dalej to już nerwówka. Na DDR wiodącej ku miastu, gdzie dodatkowo kładła się mgła, ledwo uniknąłem kolizji z rowerzystką, która postanowiła wykonać prawoskręt na kładkę przez rzekę od lewego skraju ścieżki. Przekonało mnie to ostatecznie, że najwyższy czas zakończyć tę zabawę. Zresztą pojawiło się sporo relacji z przejazdu BBTour, które chciałem przeczytać, więc bez żalu zjechałem do bazy.- DST 103.90km
- Czas 03:17
- VAVG 31.64km/h
- VMAX 47.10km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 302m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki × 7
Środa, 27 sierpnia 2014 · dodano: 28.08.2014 | Komentarze 0
Drzewiej zdarzyło mi się opleść Zalew siedem razy za jednym posiedzeniem, więc niejako z sentymentu postanowiłem to powtórzyć. Tym razem chciałem jednak kręcić kółka zgodnie z ruchem wskazówek zegara, żeby uniknąć nieprzyjemnego lewoskrętu z ulicy Osmolickiej w ulicę Żeglarską. Pogoda typowo jesienna - chłodno, wietrznie i do tego snujące się po niebie groźnie wyglądające chmury. No ale dzięki temu ruch na DDR raczej niewielki. Przez pierwsze trzy kółka było nawet interesująco, ale później znałem już na pamięć rozkład wszystkich kamyczków, gałazek, jak i rozjechanych na maź mirabelek i wiewiórek. Wzdłuż trasy były rozwieszone tablice informujące o jakimś serwisie rowerowym i rzeczywiście w okolicach ośrodka Marina ktoś gorliwie manipulował przy umieszczonym na stojaku rowerze. Nie wiem, czy to jakaś jednodniowa partyzantka, czy coś permanentnego. Przez trzy kółka omijałem stojące na dosyć ciasnym zakręcie na ulicy Cienistej rowerzystki, które oddawały się plotom - pewnie nie widziały się kilkanaście lat i stąd tak długi postój. Pod wieczór zdecydowanie się ochłodziło, więc z ulgą odhaczyłem ostatnią pętelkę i zwiałem do domu. Kategoria 100-150, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa
- DST 35.18km
- Czas 01:07
- VAVG 31.50km/h
- VMAX 44.80km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 73m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Poniedziałek, 25 sierpnia 2014 · dodano: 25.08.2014 | Komentarze 0
Pod wieczór wybrałem się na standardową pętelkę dookoła Zalewu. Nieprzyjemnie chłodno, więc po raz pierwszy od bardzo dawna ubrałem kubraczek z długim rękawem. Na trasie tabuny biegaczy i rolkarzy - pewnie im taki wygwizdów pasuje. Rowerzyści byli w zdecydowanej mniejszości na DDR, ale i tak byłoOd soboty obserwuję w Internetach relację z BBTour. W niedzielę planowałem podjechać do Opatowa, aby na żywo dopingować jego uczestników, ale pogoda była tak parszywa, że nawet psa nie wypuściłbym na rower. Tym bardziej wielki szacunek dla wszystkich, którzy w takich warunkach pedałowali ku Bieszczadom. Gratuluję wszystkim, którzy dojechali do mety, wspóczuję tym, którzy musieli odpuścić i trzymam kciuki za tych, którzy spędzą na rowerze kolejną zimną noc. Mam też nadzieję, że bikestatowi pisarze, którzy brali w tej gehennie udział, opiszą swoje przeżycia z trasy, jak tylko wróci im czucie w dłoniach.
- DST 71.21km
- Teren 2.00km
- Czas 02:50
- VAVG 25.13km/h
- VMAX 36.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 356m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Lublin-Piaski-Świdnik-Lublin
Piątek, 22 sierpnia 2014 · dodano: 23.08.2014 | Komentarze 0
Po wyjeździe w ramach Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014, podczas którego za jednym zamachem odwiedziłem Łęczną, Chełm, Włodawawę, Białą Podlaską, Łuków, Radzyń Podlaski i Parczew, do "lubelskiej korony" brakowało mi jeszcze jednego miasta - Świdnika. Jest to najbliżej Lublina położona stolica powiatu i dlatego zostawiłem ją sobie na deser. Ze względu na bliską odległość celu podróży, chciałem urozmaicić nieco ten wyjazd i postarać się przy okazji poznać kilka nowych funkcji mojego aparatu fotograficznego. Zazwyczaj strzelam zdjęcia na lenia w trybie automatycznym, ale po przebrnięciu przez instrukcję obsługi odkryłem, że nawet tak niskobudżetowy aparat rzekomo dużo potrafi.This artwork, "Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014", is a derivative of "Mapa administracyjna województwa lubelskiego '' by MaKa (CC BY SA )."Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014" is licensed under CC BY SA by chirality.
Wyjechałem z domu około szesnastej. Pomimo słonecznej pogody, dął lekko lodowaty wiatr i jazda na krótko nie była jakoś specjalnie komfortowa. Po ujechaniu kilku kilometrów ulicami Lublina zatrzymałem się na zrobienie zdjęć na Majdanku. Odwiedzanie miejsc martyrologii to lejtmotyw moich wycieczek (np. Bełżec i Sobibór) w tym roku. Po kilku kolejnych kilometrach, znalazłem się na kładce rozpiętej nad S17. Chciałem na niej sprawdzić, jak mój aparat radzi sobie zarówno z panoramami, jak i symulacją techniki tilt-shift (już w domu okazało się, że z wykonanych zdjęć daje się sklejać przyzwoite panoramy, natomiast nad tilt-shift'em muszę trochę popracować, bo zupełnie źle ustawiałem obszary rozmycia). Potem podjechałem na kolejną kładkę nad S17, gdzie znowu zająłem się pstrykaniem. Byłem tak tym zajęty, że przestrzeliłem wjazd do Świdnika. A ponieważ nie chciało mi się wracać, więc postanowiłem podjechać do Piask, a Świdnik zaliczyć na powrocie. Chyba po raz pierwszy jechałem spory kawałek do Piask po drogach na północ od S17 - są one bardziej pokręcone niż ich odpowiednik po stronie południowej. W Piaskach nie zabawiłem długo i przez Minkowice pojechałem do Świdnika. Widać gołym okiem, że to miasto było kiedyś ważnym ośrodkiem przemysłu lotniczego. Świdnik opuściłem znaną mi trasą ku lubelskiej ul. Mełgiewskiej i gdy tak sobie beztrosko jechałem, stanąłem twarzą w twarz ze znakiem zakazu ruchu rowerów. Wschodnia część obwodnicy Lublina jest prawie gotowa do użytku i mimo, że jeszcze nic po niej nie jeździ, to jednak rowerami już jej przecinać nie można. No ale nie narzekam, bo dzięki temu miałem okazje zaliczyć swieżą kładkę nad nową trasą. Do domu dotarłem w głęboką szarówkę DDR wzdłuż Bystrzycy.
Ten wyjazd był ukoronowaniem mojego Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014. Aby odwiedzić wszystkie 19 siedzib lubelskich powiatów (Lublina nie liczę) musiałem odbyć 8 podróży (4 na rowerze szosowym i tyle samo na rowerach górskich), przejechać 1675 km (1084 km na szosówce i 591 km na góralach) i spędzić w siodle prawie 65 godzin. Wszystkie wyjazdy były solo i bez żadnych noclegów. Czasami, szczególnie na dłuższych trasach, czułem pewne zrozumienie dla pogrobowców polskich komunistów, którzy trąbią o przywróceniu starego podziału administracyjnego Polski (obecne województwo lubelskie zawiera w sobie dawne województwo lubelskie, bialskopodlaskie, chełmskie i zamojskie - objechanie takiego karła z przeszłości byloby o wiele łatwiejsze). Jednak po powrocie do domu, owo zrozumienie umierało śmiercią naturalną. Lubelskie jest krajobrazowo bardzo piękne, chociaż drogi, po których dane mi było się poruszać były bardzo często takie sobie. Jest rownież ogromne, co się szczególnie czuje jadąc z południa na północ (albo odwrotnie). Reasumując, był to bardzo dobry pomysł, żeby się w coś takiego w tym roku pobawić.
Były obóz zagłady na Majdanku (monochromatycznie plus zielony) © chirality
Pomnik w byłym obozie zagłady na Majdanku (monochromatycznie) © chirality
Panorama z kładki nad S17 na wysokości Świdnika w kierunku Piask (zdjęcia klejone w Hugin Panorama Creator) © chirality
Droga S17 na wysokości Świdnika (nieudany tilt-shift) © chirality
Przystanek autobusowy (!?!) na S17 w okolicach Świdnika (nieudany tilt-shift) © chirality
Zjazd z kładki nad S17 w okolicach Świdnika © chirality
Pompa w Piaskach (nieudany tilt-shift) © chirality
Zdesymetryzowana zębem czasu brama wjazdowa w Podzamczu © chirality
Mój rower w Świdniku © chirality
Kino "Lot" w Świdniku © chirality
Helikopter w Świdniku © chirality
Wschodni fragment (jeszcze zamkniętej) obwodnicy Lublina © chirality
Kładka pieszo-rowerowa (na ukończeniu) nad obwodnicą Lublina © chirality
Dworek Grafa w Lublinie © chirality
Po raz kolejny zapomniałem przestawić mojego Garmina na nieco mniej częste rejestrowanie punktów do śladu. W konsekwencji wycieczka dorobiła się śladu GPS w trzech kawałkach.
Kategoria 50-100, dzień, samotnie, stolice lubelskich powiatów, szosa, miejsca przeklęte