Info
Jestem chirality z Lublina. Mam przejechane 42279.29 km, w tym 945.90 km w terenie, z prędkością średnią 23.87 km/h.Więcej o mnie.
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
Moje rowery
Wykresy roczne
+2
°
C
+2°
-2°
Lublin
Niedziela, 18
Poniedziałek | +1° | -1° | |
Wtorek | +2° | 0° | |
Środa | +3° | 0° | |
Czwartek | +3° | +2° | |
Piątek | +5° | 0° | |
Sobota | +2° | -3° |
Prognoza 7-dniową
Wpisy archiwalne w kategorii
dzień
Dystans całkowity: | 41096.61 km (w terenie 931.90 km; 2.27%) |
Czas w ruchu: | 1712:38 |
Średnia prędkość: | 23.93 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.10 km/h |
Suma podjazdów: | 151627 m |
Liczba aktywności: | 790 |
Średnio na aktywność: | 52.02 km i 2h 10m |
Więcej statystyk |
- DST 124.01km
- Czas 04:10
- VAVG 29.76km/h
- VMAX 45.60km/h
- Temperatura 31.0°C
- Podjazdy 340m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Kock
Wtorek, 8 lipca 2014 · dodano: 08.07.2014 | Komentarze 0
Dzisiejszym celem był przejazd do Lubartowa i odbiór różowej koszulki za udział w Święcie Roweru. Jazda na północ z mocnym wiatrem, ale wiedziałem, że po nawrocie zapłacę za to z parabankowymi odsetkami. W Lubartowie trochę mi zeszło nim znalazłem sklep rowerowy (wiedziałem, że jest na ulicy jakiegoś wieszcza, ale nie pamiętałem którego), ale jak już dostałem upragnioną koszulkę, to żałowałem, że nie wyjechałem z Lublina topless, bo mógłbym w tym różu trochę się polansować tu i teraz. Ponieważ z nieba lał się żar, postanowiłem pojechać jeszcze trochę na północ, do mojej ulubionej lodziarni na jeziorem Firlej. Nad wodą sezon już się rozkręcił na dobre, wszędzie tłumy ludzi, a w powietrzu unosił się wyrafinowany zapach smażonych ryb. Lodziarnia miała w ofercie lody we wszystkich kolorach tęczy, więc na kilka gałek się szarpnąłem. W trakcie zajadania lodów pomyślałem, że pojadę jeszcze trochę dalej na północ do Kocka na tamtejszy cmentarz wojenny. Przed samym miastem, DK17 przepoczwarzyło się w S17, na którą się bezsensownie wpakowałem. Obyło się jednak bez ofiar. W mieście (bardzo zadbanym i dynamicznie rozrastającym się) wypytywałem miejscowych o cmentarz - początkowo wysyłali mnie na jakieś polne dróżki, ale w końcu dwójka dzieci pokazała, co i jak. Cmentarz bardzo ładnie utrzymany, chociaż mniejszy, niż się spodziewałem. Spoczywają na nim żołnierze polegli w ostatniej bitwie Kampanii Wrześniowej razem ze swoim dowódcą. Były dwie płyty poświęcone gen. Kleebergowi, co mnie trochę zdziwiło.W drodze powrotnej wpadłem jeszcze raz do Firleja, by zrobić rundkę po DDR wokół jeziora. Wszędzie pełno piachu z plaży i półprzytomnych spacerowiczów, więc z hamowaniem miałem sporo zabawy. Powrót do Lublina dosyć ciężki ze względu na demoralizujący wiatr. Już w samym mieście jakiś ukraiński TIR nieomal wcisnął mnie w krawężnik. Doszedł mnie na podjeździe i zaczął się nań wspinać z taką samą prędkościa jak ja. Byłem zmuszony odpuścić, bo te wielkie koła były stanowczo zbyt blisko, a na prawo uciekać nie mogłem. Byłem wkurzony jak statystyczny Brazylijczyk po 35 minutach meczu Brazylia-Niemcy.
Koszulka XXI Lubartowskiego Święta Roweru - awers © chirality
Koszulka XXI Lubartowskiego Święta Roweru - rewers © chirality
Lody w Firleju do wyboru do koloru © chirality
Jezioro Firlej © chirality
Tatarak nad jeziorem Firlej © chirality
Rynek w Kocku z animowaną fontanną © chirality
Cmentarz wojenny w Kocku © chirality
Kwatery żołnierskie na cmentarzu w Kocku © chirality
Płyta ku pamięci gen. Kleeberga na cmentarzu w Kocku © chirality
Kategoria 100-150, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa
- DST 222.08km
- Teren 0.10km
- Czas 08:48
- VAVG 25.24km/h
- VMAX 52.60km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 699m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Lublin-Janów Lubelski-Biłgoraj-Lublin
Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 06.07.2014 | Komentarze 0
Po niedawnych odwiedzinach w Hrubieszowie i Krasnymstawie w ramach Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014, dzisiaj postanowiłem uderzyć na południe i dotrzeć do Janowa Lubelskiego i Biłgoraja. Na środek lokomocji wybrałem mojego wysłużonego górala, a nie rower szosowy, bo trochę obawiałem się o stan nawierzchni w Lasach Janowskich, które planowałem przeciąć.This artwork, "Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014", is a derivative of "Mapa administracyjna województwa lubelskiego '' by MaKa (CC BY SA )."Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014" is licensed under CC BY SA by chirality.
W trasę wyruszyłem w samo południe, bo ranek jakoś tak sam z siebie zleciał. Jadąc wzdłuż Zalewu Zemborzyckiego, na którym była dość solidna fala, stało się jasne, że nie tylko wysoka temperatura, ale i mocny wiatr będą czynnikami wpływającymi na komfort jazdy. Pocieszałem się jedynie, że po nawrocie w Biłgoraju wiatr zmieni się z zażartego wroga na lojalnego sojusznika. Trasa do Janowa Lubelskiego to swoiste déjà vu, gdyż początkowy jej odcinek przebyłem już kilkakrotnie podczas wycieczek do źródła Bystrzycy . Jazdę po gminnych drogach zakończyłem w Modliborzycach, gdzie wbiłem się na DK74. Po 10 km jazdy w niezbyt komfortowym towarzystwie wszelkiej maści ciężarówek, zameldowałem się w Janowie, gdzie zrobiłem krótką przerwę na rynku, żeby w fontannie obmyć sól z twarzy i trochę się ochłodzić. Po opuszczeniu Janowa, wjechałem w lasy i był to najlepszy odcinek tej wyprawy. Wiatr zamarł i zrobiło się odczuwalnie chłodniej. Jakość dróg była zaskakująco dobra, no może z wyjątkiem środkowego odcinka, którego bez złorzeczenia by się na szosówce przejechać nie udało. Wszędzie pełno jagodników i sporo ludzi zbierających ich owoce. W omijanych skupach ceny jagód wahały się w przedziale 8.00-8.30 zł/kg. Granda w biały dzień! Przy drogach wiele osób sprzedawało jagody i kurki na własną rekę, ale nie pytałem, jakie były ich ceny. W dzieciństwie spędzałem całe dnie w lasach na zbieraniu jagód i grzybów i wiem, że psychologicznie nie byłbym w stanie sprzedać tego, co uzbierałem. Podziwiam więc ludzi, którzy to robią. Bezwietrzna sielanka skończyła się po opuszczeniu lasów i wjeździe na drogę 835. Powitał mnie tam tak mocny wiatr czołowy, że nawet na zjazdach musiałem uczciwie dokręcać. Dlatego też ostatnie 10 km do Biłgoraja lekko się dłużyło. U celu mojej podróży zrobiłem krótką przerwę na posiłek i planowanie drogi powrotnej. W mieście odbywał się akurat festiwal muzyczny Soli Deo. Właśnie dziewczęta śpiewały Hymn o Miłości wg listu św. Pawła do Koryntian i nawet ładnie im to wychodziło. Sentymenty sentymentami, ale nie mogłem tam jednak siedzieć długo, bo zachód słońca nie poczeka. Aby nie wyjeżdżać z Biłgoraja tą samą trasą, którą do niego wjechałem, zrobiłem mały objazd. Pojechałem więc początkowo drogą 858 na Zamość i odbiłem w Hedwiżynie na północ. Na tym odcinku, po wyjeździe z Ignatówki, był najciekawszy podjazd całej wyprawy w postaci serpentyn w stylu górskim. Spokojnie można się tak było ustawić do fotki, żeby ten krótki podjazd robił za Karpaty, albo inne Alpy. Na drogę 835 wbiłem się tuż przed Frampolem, gdzie uzupełniłem płyny w supermarkecie z drzwiami z klamką i ekspedientkami witającymi każdego klienta jak dalekiego krewnego. Za miastem teren zrobił się zdecydowanie hopkowaty. Do tego na odcinku aż do Wysokiego trwa generalna wymiana nawierzchni i poszerzanie drogi. Wiąże się z tym to, że na wielu odcinkach odbywa się ruch wahadłowy pod reżimem świateł, które o ile to było możliwe ignorowałem. Sądząc po czasie w jakim doganiały mnie fale samochodów, zmiany świateł następowały co 7-8 minut (istny obłęd!). Światła te często były ustawione u podnóża podjazdów – patrzenie się na górkę przez kilka minut i pozwalanie mięśniom stężeć to nie jest najlepszy pomysł na jazdę w takim terenie. Zapewne ze względu na MŚ w piłce kopanej drogi były generalnie opustoszałe, więc zazwyczaj byłem tylko ja i pachnący nowością asfalt. W Wysokiem wkroczyłem na znane mi tereny, które oznaczyłem w czasie wypadu szosówką pod koniec czerwca. Taka znajomość trasy ma duże znaczenie. Wiedziałem, że gdy minę maszt w Bożym Darze, nachylenie terenu zrobi się generalnie spadkowe. Wiedziałem również, że od Piotrkowa pojawi się szerokie pobocze. Takie detale są bardzo pomocne, bo rozbijają długie etapy, na łatwiejsze do osiągnięcia cele. Ponieważ nie zabrałem w trasę lampki przedniej (optymizm zmieszany z głupotą), więc moim planem było dotarcie do bazy przed regularną nocą. Na DDR wzdłuż Zalewu Zemborzyckiego wjechałem w taką szarówkę, że jazda w ciemnych okularach była niemożliwa – niby nic, ale żerujące robactwo ginęło na moim ciele tysiącami, więc powieki miałem dla bezpieczeństwa ledwo co uchylone. Do domu zawinąłem, gdy ciemności nie były jeszcze egipskie, najwyżej algierskie, bo o tej porze roku dzień po zachodzie słońca umiera bardzo powoli.
Podsumowując, mój góral zaliczył życiówkę, z czego się bardzo w jego imieniu cieszę. Na trasie nie było absolutnie żadnych zagrożeń ze strony kierowców. Ba, nawet nie musiałem się ścigać z jakimkolwiek czworonogiem. I oby ta passa trwała.
Fala na Zalewie Zemborzyckim, Lublin. Akcja ratownicza trwa © chirality
Mój rower w Janowie Lubelskim © chirality
Gąsienica w Janowie Lubelskim © chirality
Dworzec autobusowy w Janowie Lubelskim © chirality
Kościół w Janowie Lubelskim © chirality
Pomnik patrona Janowa Lubelskiego © chirality
Rynek w Janowie Lubelskim © chirality
Fontanny na rynku w Janowie Lubelskim © chirality
Lasy Janowskie © chirality
Oldschoolowa linia telefoniczna/elektryczna w Lasach Janowskich © chirality
Jedna z wielu kapliczek w Lasach Janowskich © chirality
Kościół w Momotach Górnych, Lasy Janowskie © chirality
Małe już dorosły. Rodzina bociania w Lasach Janowskich © chirality
Pomnik płk. Zieleniwskiego w Momotach Górnych, Lasy Janowskie © chirality
Wermaht? Wermacht? Wehrmacht? © chirality
Szybki wyjazd z Ujścia Kiszki, Lasy Janowskie © chirality
Mój rower w Biłgoraju © chirality
Centrum Biłgoraja © chirality
Festiwal Soli Deo w Biłgoraju © chirality
Chyba nie żyje. Okolice Biłgoraja © chirality
Próba uchwycenia roju komarów na tle zachodzącego Słońca w Wysokiem © chirality
Niezła demolka. Okolice Lublina © chirality
Kategoria 200-300, dzień, samotnie, stolice lubelskich powiatów, szosa
- DST 137.95km
- Teren 10.00km
- Czas 05:23
- VAVG 25.63km/h
- VMAX 45.50km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 480m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Kombinacja lubelska
Czwartek, 3 lipca 2014 · dodano: 04.07.2014 | Komentarze 0
Dzisiaj chciałem połączyć objazd standardowej pętli dookoła Zalewu Zemborzyckiego z ustawką Rowerowego Lublina (RL). Dwukrotny objazd Zalewu wszedł mi solidnie w nogi ze względu na dosyć silny wiatr. Gdzieś na trasie wzdłuż wody wyprzedziła mnie para szosowców, a ponieważ nie cisnęli jakoś specjalnie ostro, więc siadłem im na koło. Jadąc obok siebie zaserwowali mi solidne krycie i przez kilka kilometrów jechałem jak król. Z tego etapu jazdy wróciłem trochę upodlony i do tego spóźniony, tak że nawet nie miałem czasu, aby uzupełnić płyny. W rezultacie, przez cały wyjazd z RL, na który zdążyłem na styk, myślałem o czymś zimnym i mokrym z lodówki. Na tej ustawce, której celem były południowo-wschodnie okolice Lublina, pojawiło się bodajże 11 rowerzystów. Tempo było generalnie bardzo spokojne, chociaż momentami peleton ożywał w konwulsjach ściganek. Było również kilka terenowych odcinków, które uświadomiły mi, jak mało jeżdżę w tym roku po czymś innym niż asfalt. Monotonię jazdy przerywały zmasowane ataki miejscowych psów, które w tym dniu chyba też miały wychodne. Skąd tyle frustracji w psiej nacji, nie wiem. Jakieś 10 km od domu, już na DDR wzdłuż Zalewu, wyprzedził naszą grupę samotny rowerzysta. Siadłem mu na kole i powiozłem się praktycznie do mety. Żeby nie wyglądało to jakoś źle, dałem krótką zmianę, ale nie robiłem tego z jakimś wielkim sercem. Gdy ktoś mi siada na kole, mam odruchową i irracjonalną tendencję do mocniejszego niż zwykle deptania na korbę. Aby tego uniknąć, powtarzam sobie w myślach "zwolnij" jak mantrę. Zawodnik, za którym jechałem też cisnął zbyt mocno (znacznie mocniej, niż gdy nas wyprzedzał) i oczekiwałem, że lada moment się zatrze. Chociaż miał zdecydowanie dosyć, to jednak dotrwał do momentu naszego rozstania, co mu się chwali.W domu czekała mnie niemiła niespodzianka w postaci jedynie częściowo zapisanego śladu z wyjazdu z RL. Po raz kolejny popełniłem sztubacki błąd i nie zmieniłem częstotliwości rejestrowania punktów do śladu. Moj Garmin zbierał je co sekundę, a że limit punktów na ślad wynosi 10 tysiecy, więc po niecałych 3 godzinach, zaczął najstarsze punkty zastępować najnowszymi. Już miałem zamiar postawić siebie w kącie, ale tym razem zauważyłem, że folder Garmina "Archive" uległ niedawnej modyfikacji. Okazuje się, że Garmin co prawda zastępuje najstarsze punkty najnowszymi, gdy limit punktów się wyczerpuje, ale najstarszych fragmentów śladu nie wysyła do piekła, tylko zapisuje je w dedykownym folderze. Dobre i to. Mimo, że pliki gpx. można w prosty sposób scalać, nie zrobiłem tego tym razem, bo może tak być, że pliki te mają jakieś fragmenty audytorskie, które pomagają wykryć manipulację. Nie, kogo ja oszukuję. Po prostu nie chciało mi się w tym babrać, dlatego ślad z wyjazdu z RL wkleiłem w dwóch kawałkach.
- DST 14.54km
- Czas 00:40
- VAVG 21.81km/h
- VMAX 35.80km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 62m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Po Lublinie
Środa, 2 lipca 2014 · dodano: 04.07.2014 | Komentarze 0
- DST 84.53km
- Czas 02:57
- VAVG 28.65km/h
- VMAX 46.00km/h
- Temperatura 29.0°C
- Podjazdy 325m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
XXI Lubartowskie Święto Roweru
Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 30.06.2014 | Komentarze 0
Po wczorajszej ekspedycji, dzisiaj należał się relaks, jak psu owies. Zapewnili go organizatorzy XXI Lubartowskiego Święta Roweru. Ponieważ Lubartów jest siedzibą powiatu, więc przy okazji mogłem odhaczyć kolejny cel w moim 2014 Stolice Lubelskich Powiatów Tour.This artwork, "Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014", is a derivative of "Mapa administracyjna województwa lubelskiego '' by MaKa (CC BY SA )."Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014" is licensed under CC BY SA by chirality.
Z wyjazdem do Lubartowa zbierałem się jak sójka za morze i dom opuściłem grubo po piętnastej. Po raz pierwszy miałem okazję jechać nowym odcinkiem DK19 na wylocie z Lublina. Pomimo, że jeszcze opachołkowany, to jednak jedzie się nim znacznie lepiej niż jego starszą wersją, która straszyła tam jeszcze w zeszłym roku. W bazie Święta Rowerów byłem na 10 minut przed zakończeniem rejestracji uczestników. Do przejechania organizatorzy przygotowali cztery trasy o różnej długości (od 17 km do 58 km). Oczywiście wybrałem tę najkrótszą, bo pogodziłem się z tym, że tego dnia najdłuższego dystansu i tak raczej nie wykręcę - ambitni jeżdżący tam od 8:00 do 18:00 zazwyczaj robią coś koło 300 km. Strasznie fajnie jedzie się rowerem wsród masy innych rowerzystów i już dla tego uczucia warto pojawić się w Lubartowie. W połowie trasy (po całych 9 km!), obok pałacu w Kozłówce znajdował się punkt kontrolny, na którym podbiłem swoją kartę i wyjechałem w daleką podróz do mety w Lubartowie (8 km!). Po wizycie w punkcie kontrolnym, udałem się w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku po nagrodę. Niestety, okazało się, że te już się skończyły (z tego wnoszę, że w imprezie wzięło udział ponad 12 tysięcy rowerzystów, bo tyle koszulek-nagród organizatorzy przygotowali). No ale tragedii nie ma, bo organizatorzy obiecali przygotować kolejną ich partię. Czeka mnie więc niedługo wyjazd do Lubartowa po odbiór różowej koszulki lidera (fajny kolor, bo będzie pasował do lakieru na moich paznokciach). Po opchnięciu porcji darmowej grochówki, przyłączyłem się do tradycyjnej parady rowerowej po ulicach miasta, którą prowadził facet na monocyklu z trąbką. Pomimo tego, że kolejnym punktem programu były dekoracje zwycięzców w różnych kategoriach, jak i losowanie wśród wszystkich uczestników 21 rowerów, to jednak zdecydowałem się wracać do Lublina, żeby nie szlajać się po zmroku na DK19 (błąd z zeszłego roku). Jak się okazało, pomysł trafiony, bo w Ciecierzynie złapałem kapcia. Dobrze, że po wczorajszym zakupie torby podsiodłowej w niemieckiej sieci supermarketów, zacząłem wozić sporo gratów ze sobą, więc obyło się bez wycieczki z buta.
Reasumując, bardzo udana impreza i w przyszłym roku również postaram się wziąć w niej udział. Będę wtedy chciał przejechać każdą z tras przynajmniej raz, bo kręcenie 17 km w obecności kilkunastu tysięcy rowerzystów to jednak lekki obciach - tyle robiły dzieci na rowerkach trójkołowych.
Mój rower w Lubartowie © chirality
Moj rower w Lubartowie, wersja tablicowa © chirality
Baza XXI Święta Roweru w Lubartowie - ciekawe, jakiego koloru są w tym roku koszulki... © chirality
Pałac w Kozłówce © chirality
Nagrody na XXI Święcie Roweru w Lubartowie © chirality
Nagroda pocieszenia na XXI Święcie Roweru w Lubartowie © chirality
Przed Paradą Rowerów na XXI Święcie Roweru w Lubartowie © chirality
Parada Rowerów na XXI Święcie Roweru w Lubartowie © chirality
Parada Rowerów na XXI Święcie Roweru w Lubartowie © chirality
Parada Rowerów na XXI Święcie Roweru w Lubartowie © chirality
Parada Rowerów na XXI Święcie Roweru w Lubartowie © chirality
Parada Rowerów na XXI Święcie Roweru w Lubartowie © chirality
Parada Rowerów na XXI Święcie Roweru w Lubartowie © chirality
Kategoria 50-100, dzień, rower szosowy, samotnie, stolice lubelskich powiatów, szosa, kapeć
- DST 263.88km
- Czas 09:49
- VAVG 26.88km/h
- VMAX 49.10km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 1199m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Ani Golgota, ani piknik
Sobota, 28 czerwca 2014 · dodano: 28.06.2014 | Komentarze 0
czyli Lublin-Hrubieszów-Krasnystaw-Lublin. Po niedawnych odwiedzinach w Rykach i Puławach w ramach Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014, na dzisiaj zaplanowałem uderzyć na południowy-wschód i zawitać do Krasnegostawu i Hrubieszowa. Rozrysownie trasy było trochę kłopotliwe, gdyż linia Krasnystaw-Hrubieszów przebiega w bliskiej odegłości od Chełma na północy i Zamościa na południu. Te dwa miasta są również stolicami powiatów i mógłbym je odhaczyć w czasie tego wyjazdu małym nakładem sił, ale planuję odwiedzić je w ramach innych wycieczek. Chciałem również uniknąć powrotu z Hrubieszowa tą samą trasą, którą do niego przybyłem. Dlatego wyznaczyłem dwie nitki Lublin-Hrubieszów, z których jedna biegła po drogach głównych, a druga wręcz przeciwnie. Tę drugą zdecydowałem się wykorzystać na dojazd do celu, bo lepiej tarmosić się ze spodziewanymi wertepami na świeżo. Do tego trasa ta była o 20 km dłuższa i jak sie również okazało, trzeba ją było pokonać pod wiatr. Przed wyjazdem wbiłem sobie do głowy szacunek dla dystansu (życiówka), ponieważ nie miałem zielonego pojęcią, jak mój organizm na takie coś zareaguje. Konsekwentnie, wykluczyłem wszelkiego rodzaju heroizmy, szczególnie na początku, gdy noga aż się rwie, żeby mocniej deptać na korbę.This artwork, "Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014", is a derivative of "Mapa administracyjna województwa lubelskiego '' by MaKa (CC BY SA )."Stolice Lubelskich Powiatów Tour 2014" is licensed under CC BY SA by chirality.
Poranny wyjazd opóźniła planowana wcześniej wizyta w znanej niemieckiej sieci supermarketów, gdzie odbywał się był dzień rowerowy. Interesowała mnie jedynie torba podsiodłowa z narzędziami, którą nomen omen kupiłem dla samej torby (narzędzia już mam). Niska cena, solidne wykonanie, wodoodporność - czego chcieć więcej. Zamontowałem to to do mojego roweru, napełniłem niezbędnymi gratami i udałem się w drogę. Pierwsze ~50 km to znane mi rejony i dopóki jechałem drogą 835 (~40 km), stan nawierzchni był w porządku. No a potem się zaczęło. Już Forrest Gump mawiał, że drogi są jak pudełko czekoladek; nigdy nie wiesz, na jaką trafisz. Problem z lubelskimi czekoladkami jest jednak taki, że ich "najlepiej spożyć przed" przypadała na czasy późnego Edwarda "Pomożecie" Gierka. Mogłem się naocznie przekonać, że "ch** tam z tą Polską wschodnią" to jednak nie tylko czcze gadanie jakiegoś niewychowanego ćwoka. Oczywiście krajobrazowo te tereny powalają. Przez jakieś 100 km jechałem skąpany w zieloności i moje oczy mieszczucha nasycały się chlorofilem ile wlezie. Drogi puste, a i ludzi napotykałem od wielkiego dzwona. W Hrubieszowie zrobiłem przerwę na posiłek. Pod Domem Kultury szykował się jakiś koncert, ale załapałem się jedynie na strojenie instrumentów. Nie chciałem się tam zasiedzieć, więc zebrałem się na jazdę w kierunku Krasnegostawu. Pierwsze 20 km to droga 844 na północ w kierunku Chełma z późniejszym odbiciem na zachód w Teratynie na drogę 846. Ten odcinek jechałem pełen oczekiwań, bo dziecięciem będąc bywałem w Teratynie na wakacjach. Myślałem, że wizyta w tej miejscowości odświeży mi pamięć i coś tam rozpoznam. Niestety, srodze się rozczarowałem, bo nic nie wydawało mi się znajome. W okolicach miejscowości Uchanie wyprzedziło mnie dwóch szosowców kręcących treningową pętelkę do Chełma. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, czy nie powieźć im się na kole. Z jednej strony zawsze to łatwiej, ale z drugiej obiecałem sobie przed startem, że szarpanie tempa sobie odpuszczę. Koniec końców, powiozłem się na kole kilka kilometrów - wrażenia jak najbardziej pozytywne :-). W Krasnymstawie zatrzymałem się jedynie na fotkę z tablicą z nazwą miasta, bo jak najszybciej chciałem dotrzeć do znanych mi okolic bliżej Lublina. DK17 wiodąca do Piask solidnie zastawiona pachołkami. Do tego na białej linii oddzielającej pobocze, fragmentami poinstalowane w asfalcie odblaski (chyba). Te ustrojstwa wystają kilka centymetrów ponad asfalt - pewnie w nocy wygląda to uroczo, ale dla rowerzystów może być zabójcze. Maszt w Piaskach widziałem przez prawie 20 km i gdy go ominąłem, wjechałem do znajomych mi rewirów. W Piaskach krótka przerwa na uzupełnienie płynów, a po niej ostatni odcinek drogą serwisową ekspresówki do Lublina. Do domu zawinąłem jeszcze za dnia (jako niepoprawny optymista, w drogę nie zabrałem lampki przedniej) i, jak się chwilę potem okazało, przed deszczem.
Jeżeli chodzi o zagrożenia na trasie, to biorąc pod uwagę jej długość, było ich niewiele. Raz samochód wyprzedził mnie nieprzyzwoicie blisko. Dwa razy psy wyskoczyły do mnie z lewego pobocza, kłapiąc ryjami i obierając kurs na zderzenie - musiałem odbijać na pobocze, aby się z nimi nie spotkać i nie upaprać ramy psimi wnętrznościami. No i w samym Lublinie jakiś delikwent, widząc mnie jadącego skulonego z dość długiego zjazdu, postanowił pokazać, kto jest szefem i wylazł z rowerem na przejście. Szans na bezpieczne wyhamowanie nie było i gdyby nie to, że pas obok był wolny, nie byłbym w stanie zawodnika objechać. Zapytałem się go jeszcze, czy jest nienormalny (tu parafrazuję, bo moje słownictwo było niższych lotów), co potwierdził.
W trasie najbardziej obawiałem się jednak o ból w lędźwiowym odcinku kręgosłupa, który podczas ostatniej 100-kilometrowej przejażdżki dał mi popalić. Okazuje się, że jest to dosyć typowa przypadłość i Internety są pełne przeróżnych rad, jak ją wyeliminować. Z tego szumu informacyjnego jednak niewiele wynika. Ponieważ zauważyłem, że tymczasową ulgę przynosiło wstawanie z siodła i wyginanie lędźwi do przodu, postanowiłem tę pozycję przyjąć na stałe. No i lekkie pochylenie siodła noskiem do dołu kompletnie wyeliminowało tę delogliwość. Pojawiło się co prawda w zamian drętwienie palców lewej stopy, ale w trasie walczyłem z nim poprzez chwilowe wypinanie się z pedała. Z regulacją bloku będę się musiał jednak pobawić.
Reasumując, z wyjazdu jestem bardzo zadowolony. Na trasie nie było jakichś poważnych kryzysów i do bazy zawinąłem w znacznie lepszym stanie, niż się spodziwałem.
Zielona Lubelszczyzna © chirality
Plantacja chmielu na Lubelszczyźnie © chirality
Mój rower w Hrubieszowie © chirality
Pomnik Bolesława Prusa w Hrubieszowie © chirality
Przed Festiwalem Sztuk Wszelakich w Hrubieszowie © chirality
Ładne oblicze centrum Hrubieszowa © chirality
Rozbabrane centrum Hrubieszowa © chirality
Mój nawigacyjny dylemat © chirality
Dzieci biegnące do kościoła w Bończy © chirality
Mój rower w Krasnymstawie © chirality
Maszt w Piaskach © chirality
Fontanna w Piaskach © chirality
Kategoria 200-300, dzień, rower szosowy, samotnie, stolice lubelskich powiatów, szosa
- DST 100.06km
- Czas 03:19
- VAVG 30.17km/h
- VMAX 48.50km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 503m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Wysokie
Wtorek, 24 czerwca 2014 · dodano: 25.06.2014 | Komentarze 0
Próba rozciągnięcia południowej lubelskiej pętli do miejscowości Wysokie. Żeby trochę urozmaicić, trasa przejechana lewoskrętnie. Generalnie, drogi reprezentowały typowy lubelski standard, czyli widelec miał co tłumić. W okolicach Tarnawki przejeżdżałem obok zabitego dzika - szkoda zwierzaka, ale gdybym był na góralu jechałby ze mną na ramie do domu.Muszę trochę zmienić ustawienie siodła albo kierownicy, bo pod koniec jazdy ból w lędźwiowym fragmencie kręgosłupa psuł radość z jazdy. Ekstrapolując te odczucia, nie mam wątpliwości, że przy dłuższych dystansach taka dolegliwość jest w stanie człowieka zgnoić na cacy.
Kościół w Wysokiem © chirality
Niebo nad Wysokiem © chirality
Maszt w Bożym Darze © chirality
Kategoria 100-150, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa
- DST 35.22km
- Czas 01:06
- VAVG 32.02km/h
- VMAX 43.90km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 73m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Poniedziałek, 23 czerwca 2014 · dodano: 23.06.2014 | Komentarze 0
Objazd standardowej pętli dookoła Zalewu. Niby ciepło, ale wiatr chłodnawy. Na DDR mijałem dwie zakonnice na rowerach - jadąca z tyłu wzorowo trzymała koło. Kategoria <50, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa
- DST 35.24km
- Czas 01:13
- VAVG 28.96km/h
- VMAX 43.80km/h
- Temperatura 13.0°C
- Podjazdy 82m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zdążyć przed falangą
Niedziela, 22 czerwca 2014 · dodano: 23.06.2014 | Komentarze 0
Przez cały weekend pogoda fatalna. Krótkie ale intensywne deszcze przechodziły falami co kilka godzin, więc okoliczne rewiry nie miały cienia szans na przeschnięcie. Do tego zimno i wietrznie jak pamiętnego dnia pod Baligrodem. Dopiero pod wieczór niebo się trochę wyklarowało, więc wyskoczyłem na standardową pętelkę dookoła Zalewu Zemborzyckiego. Początek trasy w kierunku tęczy z poprzedniej zlewy (nie byłem w stanie jej dogonić), podczas gdy z południa nadciągała już kolejna seria ciężkich chmur. Na trasie jedynie kilku rowerzystów i rolkarzy. W sumie nie działo się nic ciekawego z wyjątkiem wtargnięcia na DDR kota z myszą w pysku - widać było, że mu się gdzieś spieszyło. Ostatnie kilometry pod dosyć silny południowo-zachodni wiatr, ale szczęśliwie kolejna fala deszczu zdążyła mnie jedynie liznąć tuż przed domem.Przez ostatnie kilka dni śledziłem końcówkę RAAMu w kategorii solo. Nasz rodak, Remigiusz Siudziński, dojechał do mety z czterogodzinnym zapasem. Oprócz niego, kibicowałem również zawodnikom, którzy jechali "na styk" jeżeli chodzi o limit czasowy. Niektórym udało się dociągnąć do mety, podczas gdy inni odpuszczali blisko (a jednak tak daleko) niej.
Na lokalnym podwórku, grupa z Rowerowego Lublina zaplanowała sobie na ten weekend 400-kilometrowy maraton. Przez kilka tygodni poprzedzających start wiało wsród uczestników takim kunktatorstwem, że postawiłem na tej grupie przysłowiowy krzyżyk. A gdy kilka dni temu pogoda się załamała, zapaliłem również kadzidło. Wbrew moim prognozom, uczestnicy wykazali się wielkim sercem i chyba wszyscy poprawili swoje życiówki, często gęsto grubo ponad 400 km/24 h.
- DST 50.45km
- Czas 01:39
- VAVG 30.58km/h
- VMAX 44.80km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 227m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Lubelska pętelka
Czwartek, 19 czerwca 2014 · dodano: 19.06.2014 | Komentarze 0
Standardowa pętla po południowo-zachodnich okolicach Lublina. Na DDR do i obok Zalewu Zemborzyckiego rowerzystów zatrzęsienie, co przekładało się na sporą liczbę wkurzających sytuacji. W Prawiednikach tradycyjnie czekał na mnie za płotem duży pies. Zawsze jak tylko się zorientuje, że skręcam w prawo, zaczynamy się ścigać do końca jego posesji. Gdy jadę na góralu, dochodzimy do mety jednocześnie, więc może mi w nagrodę pokłapać do ucha. Z szosą nie ma jednak żadnych szans, ale i tak próbuje - charakterny, nie ma co.Obserwuję naszego zawodnika, Remigiusza Siudzińskiego, biorącego udział w RAAM i mam nadzieję, że uda mu się dojechać do mety w limicie czasu. Średnią ma minimalnie ponad plan, ale ostatnie 700 mil będzie bez wątpienia najgorsze. Jak ci ludzie mogą wykręcać ponad 400 km przez 12 kolejnych dni jest dla mnie nie do ogarnięcia.
Kategoria 50-100, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa