Info

Więcej o mnie.

2020

2019

2018

2017

2016

2015

2014


Moje rowery
Wykresy roczne

+2
°
C
+2°
-2°
Lublin
Niedziela, 18
Poniedziałek | +1° | -1° | |
Wtorek | +2° | 0° | |
Środa | +3° | 0° | |
Czwartek | +3° | +2° | |
Piątek | +5° | 0° | |
Sobota | +2° | -3° |
Prognoza 7-dniową
Wpisy archiwalne w kategorii
noc
Dystans całkowity: | 16265.21 km (w terenie 439.80 km; 2.70%) |
Czas w ruchu: | 759:17 |
Średnia prędkość: | 21.42 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.30 km/h |
Suma podjazdów: | 61260 m |
Liczba aktywności: | 206 |
Średnio na aktywność: | 78.96 km i 3h 41m |
Więcej statystyk |
- DST 35.84km
- Teren 3.00km
- Czas 01:53
- VAVG 19.03km/h
- VMAX 33.70km/h
- Temperatura 4.0°C
- Podjazdy 113m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Wtorek, 16 lutego 2016 · dodano: 19.02.2016 | Komentarze 0
Tak mi się spodobało szlajanie po wertepach wzdłuż Bystrzycy i Czechówki, że dzisiaj znowu się tam wybrałem. Trochę więcej błota, zimniej i do tego porywisty wiatr z północy. Już po zapadnięciu zmroku rundka dookoła Zalewu i do bazy.
Stopień wodny na Czechówce w Lublinie © chirality

Przedwiośnie: Przebiśniegi w pąkach © chirality

Przedwiośnie: Bazie na wierzbie japońskiej © chirality
- DST 36.89km
- Teren 3.00km
- Czas 01:49
- VAVG 20.31km/h
- VMAX 34.10km/h
- Temperatura 8.0°C
- Podjazdy 116m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Niedziela, 14 lutego 2016 · dodano: 19.02.2016 | Komentarze 0
Wyjechałem jeszcze za dnia i trochę poturlałem się po niezłych wertepach wzdłuż Bystrzycy i Czechówki. W niektórych rewirach nie byłem od dziecka. Ciągle daje się objechać blokadę na DDR wzdłuż Bystrzycy drugim brzegiem, ale ponieważ mosty spinają zazwyczaj oba brzegi, więc pewnie ta możliwość niedługo zniknie. Po zmroku objechałem jeszcze Zalew Zemborzycki i zwinąłem do bazy.
Blokada DDR wzdłuż Bystrzycy w Lublinie - brakuje tylko fosy © chirality

Zachód słońca nad Bystrzycą w Lublinie © chirality

Trawy nad Bystrzycą © chirality
- DST 31.36km
- Czas 01:26
- VAVG 21.88km/h
- VMAX 38.30km/h
- Temperatura 4.0°C
- Podjazdy 153m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Sobota, 13 lutego 2016 · dodano: 19.02.2016 | Komentarze 0
Wieczorna pętelka dookoła Zalewu. Za dnia padało, więc poczekałem aż trochę przeschnie. Na nic się to zdało, bo tuż po wyjeździe zaczęło lekko mżyć, ale nie na tyle, aby psioczyć. Kompletne pustki – nie spotkałem żadnego rowerzysty. Na nieoświetlonym kawałku ul. Cienistej ktoś zastawił DDR furgonetką z lawetą. Trochę bez wyobraźni, bo wystarczy rowerzysta bez oświetlenia i kolizja gotowa. Gdy przejeżdżałem obok pomostu morsów przy zaporze, zauważyłem sporą grupkę ludzi zażywających kąpieli. Mżawka, cztery stopnie i ciemno – pomimo to, niespecjalnie mnie to zdziwiło. Powrót ulicami Droga Męczenników Majdanka i Krochmalną, a gdy już dotarłem do domu, rozpadało się na dobre.- DST 41.58km
- Czas 01:57
- VAVG 21.32km/h
- VMAX 37.10km/h
- Temperatura 6.0°C
- Podjazdy 225m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Polanówka
Piątek, 12 lutego 2016 · dodano: 19.02.2016 | Komentarze 0
Wyjechałem jeszcze przed zmrokiem, ale po kilku kilometrach już czułem potrzebę jechania na lampkach. Do zbiegu ulic Osmolickiej i Cienistej dotarłem przez Dąbrowę, aby wśród drzew schronić się przed południowym wiatrem. Na szczycie wzniesienia w Prawiednikach chciałem zrobić parę zdjęć, ale akurat zasadziła się tak jakaś fotografka z Nikonem. Nie znam się na fotograficznym savoir-vivrze, więc wolałem zatrzymać się trochę dalej. Na ul. Cienistej jest zawsze najzimniej i najbardziej mokro. Tak było i tym razem, bo był to jedyny odcinek pokryty skrzypiącym śniegiem. Na zachodni brzeg Zalewu wtoczyłem się kilka minut przed piątą i widać, że dni są coraz dłuższe, bo lampy wzdłuż DDR były jeszcze wyłączone. Zanim dojechałem do zapory, wszystkie już się jednak rozświetliły. Powrót ulicami Droga Męczenników Majdanka i Krochmalna. Gdy stałem na skrzyżowaniu ul. Kunickiego z ul. Dywizjonu 303, jakiś pieszy przechodził na czerwonym świetle. Miał pecha, bo jego tropem podążył cywilny samochód, który okazał się policją. Tak mnie to zmotywowało, że od skrzyżowania przejechałem się kawałkiem DDR prowadzącej donikąd.
Rower wsród rzepów © chirality
- DST 30.53km
- Czas 01:26
- VAVG 21.30km/h
- VMAX 33.90km/h
- Temperatura 6.0°C
- Podjazdy 166m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Poniedziałek, 8 lutego 2016 · dodano: 11.02.2016 | Komentarze 0
Nocna pętelka dookoła Zalewu. Przyjemnie ciepło i nieprzyjemnie wietrznie (S). Myślałem, że w takich warunkach będę na trasie sam, ale na ścieżce do Zalewu wielu biegaczy. Na trasie spotkałem w sumie trzech rowerzystów, więc tłumów nie było. Sporo piachu na kostce, więc trzeba było uważać. Podejrzewam, że miasto to uprzątnie, gdy ruszy sezon Lubelskiego Roweru Miejskiego. Ze względu na wiatr, objechałem Zalew prawoskrętnie, aby na południe jechać w lesie. Zachodni brzeg z wiatrem w plecy to już sama przyjemność. Powrót przez ulice Zemborzycką, Kunickiego i Droga Męczenników Majdanka. Przed Mostem Kultury przypomniałem sobie, że DDR wzdłuż Bystrzycy do domu już nie dojadę ze względu na zakaz ruchu, więc przetestowałem alternatywny objazd. Jego końcówka lekko żwirowo-błotnista. Podczas wiosennych deszczów będę się musiał trzymać od tego miejsca z daleka.
Wiewiórka pospolita © chirality

Kawka zwyczajna © chirality
- DST 79.92km
- Czas 04:12
- VAVG 19.03km/h
- VMAX 31.10km/h
- Temperatura 6.0°C
- Podjazdy 353m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Ta ostatnia niedziela
Niedziela, 7 lutego 2016 · dodano: 11.02.2016 | Komentarze 0
Na Piaski, ale w kierunku odwrotnym niż zwykle. Na DDR wzdłuż Bystrzycy sporo piachu po zimowym sypaniu, ale to nie jest największy mankament tego odcinka. Tenże ma postać zakazu ruchu, który zacznie obowiązywać od poniedziałku, więc dzisiaj ostatnia niedziela, aby się tą trasą przejechać. Pod znakiem zakazu porozmawiałem z kimś z Porozumienia Rowerowego no i wychodzi na to, że takie utrudnienia będą aż do września, bo tyle zajmie budowa mostu. Nie jest to jakaś wielka niedogodność, ale wszystkie moje standardowe pętelki ( taka i owaka) trafia na ten czas szlag. Większość wyjazdów poza miasto na północ i wschód kończyłem DDR wzdłuż Bystrzycy, aby ostatnie kilometry przejechać w ciszy i spokoju z dala od samochodów. Teraz tak nie będzie. No cóż, po otarciu łez udałem się w dalszą drogę. Zaliczyłem kilka kładek nad ekspresówką, z których planowałem strzelić parę fotek. Przed Piaskami wyprzedziła mnie para szosowców. Pomyślałem, że fajnie byłoby im siąść na koło, ale czym prędzej zacząłem myśleć o czymś innym. W Piaskach krótka przerwa i skierowałem się na Piotrków. Ciągnęło mnie tam, bo wiedziałem, że po skręcie na północny-zachód, będę miał w końcu wiatr w plecy. A wiatr upadlał mnie od Lublina konkretnie. Do Zalewu dojechałem równo z zachodem słońca. Zatrzymałem się jeszcze przed stadem kotów, które wulgarnie wtargnęły na ścieżkę. Jeden ładniejszy od drugiego. Na początku mnie oblegały, ale gdy tylko zorientowały się, że jedzenia nie będzie, przestaliśmy być kolegami. Na DDR od Zalewu wyprzedził mnie jakiś góral, więc skorzystałem z okazji, aby się powieźć. Pod koniec mu podziękowałem. –Proszę bardzo – odparł. Słowem Wersal. Do domu dotarłem z uczuciem ulgi, bo już czułem się lekko ujechany.
Objazd zamkniętego odcinka DDR wzdłuż Bystrzycy w Lublinie © chirality

Zamknięta DDR wzdłuż Bystrzycy w Lublinie © chirality

S17 Lublin-Piaski © chirality

Mój rower na rynku w Piaskach © chirality

Hopki przed masztem w Chmielu © chirality

Widok ze wzniesienia w Chmielu © chirality

Zachód słońca pod Lublinem © chirality

Kot przy rowerze © chirality

Koty opętane nad Zalewem Zemborzyckim © chirality
- DST 103.10km
- Teren 10.00km
- Czas 06:54
- VAVG 14.94km/h
- VMAX 31.20km/h
- Temperatura -5.0°C
- Podjazdy 296m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Bikcze
Sobota, 23 stycznia 2016 · dodano: 25.01.2016 | Komentarze 0
Piękna słoneczna pogoda i lekki, pięciostopniowy mróz zachęcały do dłuższego wyjazdu, szczególnie, że na następne dni zapowiadana jest odwilż. Postanowiłem więc wziąć na celownik jezioro Bikcze, jako kolejny etap inspekcji lubelskich akwenów. Przed wyjazdem zmieniłem opony na takie z bardziej wyrazistym bieżnikiem i z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że na slickach daleko bym nie zajechał. Na DDR wzdłuż Bystrzycy sporo rozjechanego śniegu posypanego miejscami piaskiem. Rower zachowywał się stabilnie, czułem pod kołami tarcie, co mnie cieszyło. Prawdziwie zimowe warunki zaczęły się jeszcze w Lublinie, zaledwie kilometr od pulsujących miejskim gwarem rewirów, ale po ubitym śniegu jechało się całkiem dobrze. Po kilku kilometrach gruntówkami wbiłem się na czarny asfalt i dobre warunki utrzymywały się mniej więcej do Sobianowic. Później zaczęły się pojawiać coraz częściej oblodzone fragmenty, których już nie dawało się tak łatwo objechać po czarnym. Często więc brałem lód pod koła i problemu nie było. Do czasu. Sielanka skończyła się za Charlężem, gdzie wjechałem na lodowisko. Jadę po tym lodzie i widzę, że zaczyna on nabierać nachylenia w kierunku prostopadłym do mojego kierunku jazdy. Zacząłem się zastanawiać, jak i czy powinienem to nowe zjawisko skorygować rowerem. Problem nie jest prosty, więc rozważałem go jeszcze wtedy, gdy już sunąłem tyłkiem po lodzie. Dobrze, że w pobliżu nie było żadnych samochodów, bo mogłoby być bardzo nieciekawie. Dopiero gdy podnosiłem siebie i rower zdałem sobie sprawę, jak niewiarygodnie śliski był ten lód. Rower niewiele przy upadku ucierpiał, bo musiałem jedynie poprawić tylne koło, które wysunęło się z widełek. Od tej pory starałem się jednak w miarę możliwości unikać kontaktu z lodem. Czasami nawet jechałem lewym pasem, gdy właśnie tam była jedyna czarna kreska asfaltu, a czasami brnąłem przez śnieg na poboczu. Zimowe krajobrazy rekompensowały jednak wszelkie niedogodności. Pierwszy konkretny postój zrobiłem na wzgórzu w Zawieprzycach – ładna panorama meandrującego Wieprza, którego w tych okolicach zasila nasza lubelska Bystrzyca. Jeszcze w Zawieprzycach wbiłem się w jakaś drogę, która na pewno nie łapała się na pierwszą piątkę w kolejności odśnieżania. Potem był z tym lepiej, ale aż do Ludwina zdarzały się oblodzone fragmenty. Później kilka kilometrów drogą wojewódzką w miarę przyzwoitych warunkach, chociaż ciężki ruch samochodowy był konkretny. Po skręcie na Piaseczno znowu zrobiło się biało, ale generalnie było widać na drodze cienką czarną kreskę. Na tym odcinku jest w szczerym polu kilkukilometrowa DDR i chociaż nie była odśnieżona, to postanowiłem się po niej przejechać. W okolicach jeziora Bikcze zacząłem improwizować, bo na moich mapach nie było żadnego dojazdu do samego lustra wody. Jakąś ścieżką dostałem się na okalającą jezioro groblę. Po jednej stronie grobli kanał, a po drugiej gęste chaszcze. Na świeżym śniegu masa tropów i śladów zwierząt i do tego jakieś nory, do których nie odważyłem się zaglądać. Według mojego GPS byłem ok. 200 metrów od wody, więc postanowiłem poruszać się groblą w poszukiwaniu ludzkich tropów wbijających się w chaszcze w kierunku jeziora. Udało mi się w końcu coś takiego znaleźć i lekkim prześwitem zacząłem się przedzierać w kierunku wody. Po kilkudziesięciu metrach ślady ludzkie się urwały w miejscu, w którym właściciel tych śladów popełnił był wycinkę młodych brzóz. Skoro jakiś tubylec nie zapuszczał się głębiej, więc i ja to sobie odpuściłem i to pomimo tego, że byłem jakieś 100 metrów od brzegu. Dookoła roślinność wybitnie bagienna, ale grunt zmarznięty na kość, więc z przemieszczaniem się nie było problemów. Jednak ewentualne załamanie się lodu na bagnach to nie moja bajka. Słońce chyliło się już ku zachodowi, więc trzeba się było zwijać. Polami dotarłem do jakiejś gruntówki w okolicach Rozpłucia. Pierwotnie planowałem powrót bocznymi drogami, ale na tyle miałem dosyć jazdy figurowej na lodzie, że postanowiłem przez Piaseczno dobić jednak do DW820 i bez kombinowania dotrzeć nią do Łęcznej i dalej do Lublina. Jeszcze koło jeziora pogadałem z jakimś miejscowym, którego pies wyprowadził na spacer, o możliwości dojścia do brzegu jeziora. Podobno w Czarnym Lesie jest ścieżka prowadząca prosto nad wodę, ale przebiega ona przez podwórko jakiegoś gospodarza (sic!). Na mapach satelitarnych rzeczywiście widać dróżkę, więc na pewno ten wariant przetestuję podczas zaliczania kolejnego okolicznego jeziora, bo tych tutaj dostatek. Co ciekawe, na mapach Garmina Bikcze nazwane jest Zagłęboczem pomimo tego, że inne Zagłębocze znajduje się jakieś 7 km na północ. A powrót do Lublina już na lampkach. Słońce spadło pod horyzont, ale w tym samym czasie wyskoczył spod niego Księżyc w pełni. Szkoda, że przez całą drogę miałem go lekko z tyłu. Gdy dobiłem do drogi wojewódzkiej wiedziałem, że czeka na mnie czarny asfalt aż do samego Lublina. Co prawda do Łęcznej pobocze było miejscami oblodzone i nie dało się jechać skrajną prawicą, ale ruch samochodowy był na tyle niewielki, że przez większość czasu mogłem spokojnie sunąć środkiem pasa i zjeżdżać jedynie na dźwięk zbliżających się pojazdów. Na świątecznie przystrojonym rynku w Łęcznej zrobiłem krótką przerwę, ale nie było sensu się rozsiadać, bo już zrobiło się odczuwalnie zimniej, niż za dnia. Droga do samego Lublina w dobrym stanie, jedynie miejscami musiałem przebijać się przez gryzący smog, bo niektórzy w taką pogodę palą w piecach byle czym. Pal licho smród, ale taka mgiełka drastycznie obniża widoczność na drodze. Najgorzej było z tym na rogatkach Lublina, więc przez chwilę myślałem, że zbłądziłem do Krakowa. W Łuszczowie odcinkowy pomiar prędkości i rzeczywiście ruch samochodowy jakoś nienaturalnie spowolniony. Przewidywałem, że po tym odcinku zacznie się sajgon, gdy kierowcy będą chcieli nadrobić stracony na przepisowej jeździe czas, ale żadnych szaleństw nie zaobserwowałem. Muszę jednak powiedzieć, że z ulgą dotarłem do DDR nad Bystrzycą, bo miałem już lekko dosyć towarzystwa samochodów. Nad rzeką gęsta mgła, że nożem kroić. Oczywiście nie mogło się obyć bez spotkania z rowerzystą jadącym bez jakiegokolwiek oświetlenia. Podsumowując, wyjazd męczący, ale bardzo przyjemny, bo szczególnie za dnia zima była jak z obrazka. Nieco psuły całokształt oblodzone fragmenty dróg, ale jak jest zima, to musi być i on.
Skrzyżowanie w Lublinie © chirality

Ulica Orzechowa w Lublinie © chirality

Tunel pod S17 w Rudniku © chirality

Bystrzyca po zasileniu Ciemięgą w Sobianowicach © chirality

Lew przyprószony w Sobianowicach © chirality

Figurka religijna w Sobianowicach © chirality

Zimowy krajobraz w Charlężu © chirality

Czerwony szlak rowerowy Lublin-Wola Uhruska © chirality

Szklana pogoda na jezdni © chirality

Wieprz po spotkaniu z Bystrzycą w Zawieprzycach © chirality

Nadwieprzańskie klimaty © chirality

Polska w ruinie w Zawieprzycach © chirality

DDR w Uciekajce © chirality

Ściernisko zimą © chirality

Infrastruktura kanału wokół jeziora Bikcze © chirality

Brzezina nad Bikczem © chirality

Tropy nad Bikczem © chirality

Chaszcze okalające jezioro Bikcze © chirality

Drzewa upadłe nad Bikczem © chirality

Zachód słońca nad Bikczem © chirality

Mój druh o zachodzie słońca © chirality

Okolice Rozpłucia © chirality

Okolice Piaseczna © chirality

Wschód Księżyca w okolicach Rogóźna © chirality

Świątecznie na rynku w Łęcznej © chirality
- DST 103.65km
- Czas 05:14
- VAVG 19.81km/h
- VMAX 32.30km/h
- Temperatura 3.0°C
- Podjazdy 594m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Wysokie
Sobota, 9 stycznia 2016 · dodano: 11.01.2016 | Komentarze 0
Pogoda jak na styczeń łaskawa i dlatego aż się prosiło o dłuższy wyjazd. Padło na prawoskrętną pętelkę do Wysokiego. Wyjeżdżam przed południem pod piękne zimowe słońce i żałuję, że nie zabrałem się z domu wcześniej. Na dojazdowej DDR do Zalewu Zemborzyckiego i trasie wzdłuż niego leżą resztki śniegu, ale jest zbyt ciepło, aby się na nim ślizgać. Gdy wjeżdżam na regularną jezdnię, śniegu ani śladu. Generalnie jest mokro i spod kół pryskają na wszystkie strony kropelki błota, które kilka razy smakuję w ustach. Są też jednak odcinki, na których jest zupełnie sucho. Mijam wiszące na masztach flagi, które łopoczą żwawo i już wiem, że jadąc na zachód będę musiał zmierzyć się z konkretnym wiatrem. Łącznikiem przez Prawiedniki wbijam się w Mętowie w drogę na Przemyśl - drogowskazy to krzyczą, więc przemyśliwam. Do Piotrkowa droga z poboczem, więc jedzie się bardzo komfortowo. Za miasteczkiem pobocze się kończy i zaczynają hopki. Najwyższy punkt trasy znajduje się w okolicy masztu w Bożym Darze (co za przypadek, że maszty budują na najwyższych górkach w okolicy), który zazwyczaj mijam w bezpiecznej odległości. Teraz jednak postanawiam pod niego podjechać. Boczna droga pokryta śniegiem i lodem, ale widoki ze wzniesienia są warte odrobiny wysiłku. Dalsza droga aż do Wysokiego biegnie dosyć pomarszczonym terenem i kończy się długim zjazdem. W miasteczku robię przerwę i popijając gorącą kawę z termosu (smakuje sto razy lepiej niż w domu) obserwuję dwóch facetów finalizujących na parkingu sprzedaż łódki. Z Wysokiego wyjeżdżam okrężną drogą przez Dragany i za tablicą z napisemEDIT: Zdjęcia zamieszczam poniżej, ale nie gwarantuję, że się wyświetlają. Strona photo.bikestats.eu jest coraz bardziej niestabilna i przerwy w dostępie do niej są coraz częstsze i dłuższe. Lekko irytujące.

Zalew Zemborzycki na biało © chirality

Problem brudnych szyb rozwiązany © chirality

Kościół w Jabłonnej k/Lublina © chirality

RTCN Boży Dar © chirality

Panorama ze wzgórza w Bożym Darze © chirality

Granica dawnego województwa zamojskiego © chirality

Hopki w okolicach Giełczewa © chirality

Kapliczka w Draganach © chirality

Drzewa w jemiole © chirality

Cmentarz wojenny w Tarnawce © chirality

Cmentarz wojenny w Tarnawce © chirality

Cmentarz wojenny w Tarnawce © chirality

Cmentarz wojenny w Tarnawce © chirality

Okolice Tarnawki © chirality

Drzewo © chirality

Niskie Słońce nad Tarnawką © chirality

Zjazd do Starej Wsi © chirality

Zachód słońca nad Starą Wsią © chirality

Wróg czy przyjaciel? © chirality
- DST 207.45km
- Teren 15.00km
- Czas 11:08
- VAVG 18.63km/h
- VMAX 31.90km/h
- Temperatura -3.0°C
- Podjazdy 952m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Solec nad Wisłą
Czwartek, 31 grudnia 2015 · dodano: 06.01.2016 | Komentarze 0
Obiecane załamanie pogody przyszło, ale nie ma takiego mrozu, jakim straszono w telewizji narodowej. Poprzednie Sylwestry zlewają mi się w jeden wielki i głośny fajerwerk made in China, więc postanawiam, że ten ma być trochę inny, aby wyróżniał się z tej pirotechnicznej orgii. Pada na odwiedzenie Solca nad Wisłą dosyć zamaszystą pętlą. Ubieram się tak samo, jak na poprzednią wycieczkę (koszulka termalna, softshell i wiatrówka), ale ponieważ temperatura przez te kilka dni spadła o kilkanaście stopni, o rozbieraniu się na trasie nie będzie mowy. Przezornie zamiast bidonu zabieram termos z gorącą kawą, bo bardzo nie lubię wyskrobywać picia kluczami imbusowymi. Wyjeżdżam kilka minut po dziesiątej w ciemnych okularach, które dobrze chronią przed oślepiającym zimowym słońcem. Na Zalewie Zemborzyckim ani jednej fali, ale to raczej nie przez brak wiatru (który rzeczywiście jest słaby w porównaniu z weekendowym), a skucie jego powierzchni lodem. Rowerzystów nad Zalewem nawet sporo, co trochę mnie zaskakuje. Do Kraśnika nie jadę DK19, a drogami lokalnymi, bo mam w tych rewirach do odhaczenia jedną gminę. Za Niedrzwicą Kościelną wpadam na pierwszy terenowy kawałek, który wiedzie przez las. Wszystko gładkie i elegancko ubite, więc przyjemność z jazdy duża. Potem w miarę dobre meandrujące asfalty, którymi dojeżdżam na kilka kilometrów przed Kraśnik. Tam asfalt się urywa i wpadam na epicko rozjechane ciągnikami błoto. Kilka dni wcześniej byłoby to ciężkie do przejechania, ale teraz wszystko jest zmarznięte na kość. Końcówka po ażurowych płytach i już jestem w mieście. Kraśnik leży w niecce, więc po początkowym zjeździe przychodzi czas na dosyć długie podjeżdżanie. Za miastem nagroda w postaci stromego zjazdu po ostrych łukach w Olbięcinie. Niestety jest to jedno z niewielu miejsc na trasie, gdzie dostrzegam pokrywającą asfal szadź, więc o szaleństwach mowy nie ma. W Liśniku Małym zjeżdżam z asfaltu i od razu podjazd po zmaltretowanym gruncie, na którym spod kół uciekają przerażone zastępy kur. Potem bardzo przyjemny odcinek wąską asfaltówką w płytkim wąwozie, który po ponownym urwaniu asfaltu zjawiskowo się pogłębił. Wąwóz zakończył bardzo stromy zjazd, po którym ponownie wylądowałem na asfalcie w Dzierzkowicach-Podwody. Później długi odcinek wzdłuż Wyżnianki, będący częścią czerwonego szlaku rowerowego Kraśnik-Kazimierz Dolny. Szlak ten będzie mi towarzyszył z przerwami do samego Kazimierza. Przejeżdżam obok rolnika rozsypującego na polu wapno – dosyć niecodzienny widok, jak na ostatni dzień w roku. Zmrok łapie mnie w okolicach Józefowa nad Wisłą. Kieruję się na Kamień i w końcu dostrzegam majaczące w oddali światła spinające przeciwległe brzegi królowej naszych rzek. Na moście pusto, zimno i wilgotno, więc po krótkiej przerwie przedostaję się na drugi brzeg do województwa mazowieckiego. Tuż przed Solcem mijam się z innym sakwiarzem (na Stravie nie pojawił się on jako mój flyby, więc de facto nie istnieje) i po łagodnym podjeździe ląduję w centrum miasteczka. Pusto i swąd spalenizny z jakiegoś komina, więc nie widzę sensu, aby zabawić tu dłużej. Opuszczam rynek, gdy kościelne dzwony biją na Teleexpress i kieruję się z powrotem na most. W czasie mojej krótkiej nieobecności tamże temperatura zdążyła spaść o kolejne dwa stopnie, więc wiem, że nic tam po mnie. Generalnie na trasie unikam dłuższych przerw, bo wychłodzenie przychodzi bardzo szybko. Kieruję się na Kazimierz i mijam kolejne miejscowości w których domy przystrojone milionami światełek, ale żywego ducha brak. Na krystalicznie czystym niebie kolejne miliardy światełek, ale o ile kilka dni temu w podobnych warunkach żałowałem, że nie zabrałem statywu do aparatu, o tyle teraz pstrykanie mi nie w głowie. Ruch samochodowy niewielki, co mnie bardzo cieszy, bo kierowcy w taką noc mogą być w przeróżnym stanie. Tutaj nabieram awersji do nowych słupków prowadzących przy drogach. Są wykonane z wygiętego w łuk kawałka plastyku i są tak giętkie, że nie da się oprzeć o nie roweru. Za Dobrem poziomice na mapie zaczynają się zagęszczać i z pewnością nie jest to zjazd, bo w ciemnościach majaczy przede mną jeszcze ciemniejsza ścianka. Podjazd rozgrzewa solidnie, ale następujący po nim długi zjazd do Kazimierza wymraża mnie na potęgę. Zajeżdżam na rynek i z ulgą dostrzegam otwarty sklep. Uzupełniam w przytulnym cieple płyny i ruszam w dalszą drogę. Wilgoć od Wisły zamraża mi po raz pierwszy tego dnia dłonie i wiem, że muszę jak najszybciej uciec od wody. I rzeczywiście, już w Bochotnicy wszystko wraca do normy. Aby podnieść morale obiecuję sobie kolejny postój w Nałęczowie, ale w głębi serca wiem, że to ściema, na którą się jednak nabieram. Do rogatek Lublina docieram około godziny 22. Jest -7 stopni Celsjusza, a ulice pokrywa szron. Fajerwerki walą z lewa i prawa, więc przez chwilę myślę, że zegarek w mojej nawigacji spóźnia się o 2 godziny. Gdy czekam na skrzyżowaniu na zmianę świateł, jakiś przechodzień krzyczy, że jazda na rowerze w takich warunkach może być niebezpieczna. -Wiem, wiem – odpowiadam, ale łapię się na myśli, że facet powinien był mi to powiedzieć 200 km wcześniej. Do domu docieram tuż po 22 i wskakuję do gorącej kąpieli, o której marzyłem już od Solca. Reasumując, z wyjazdu jestem zadowolony i wierzę, że taki Sylwester długo nie zleje mi się w pamięci z tymi fajerwerkowymi. Była to moja pierwsza dłuższa wycieczka w mrozie, ale termicznie było znacznie bardziej komfortowo, niż się spodziewałem. Trasę zrobiłem w regularnych letnich adidasach (a właściwie pumach, ale to też adidasy, tylko że pumy) na platformach i chłód doskwierał mi jedynie w spody stóp. Bocialarka w takich warunkach sprawowała się znakomicie i nocny odcinek trasy przejechałem na jednym akumulatorku. Podczas tego wyjazdu znalazłem się po raz pierwszy i ostatni w tym roku w innym województwie, zaliczyłem kilka nadwiślańskich gmin i odhaczyłem Rapha Festive 500 na Stravie. Przy okazji otworzyłem konto na tejże i trochę ją przetestowałem. Fajna zabawka i wcale mnie nie dziwi, że masa ludzi ma na jej punkcie bzika.
Okolice Kraśnika © chirality

Malowanie szronem © chirality

Zjazd w okolicach Kraśnika © chirality

Okolice Liśnika Małego k/Kraśnika © chirality

Wąwóz w okolicach Dzierzkowic © chirality

Zjazd w okolicach Dzierzkowic © chirality

Most na Wiśle w Kamieniu © chirality

Solec nad Wisłą © chirality
- DST 255.47km
- Teren 15.00km
- Czas 13:00
- VAVG 19.65km/h
- VMAX 26.70km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 683m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Stoczek Łukowski
Niedziela, 27 grudnia 2015 · dodano: 06.01.2016 | Komentarze 0
Piękna pogoda, jak na grudzień, a że za kilka dni ma przyjść z Rosji front (pogodowy, tym razem), więc może to być ostatni dzwonek na dłuższy wyjazd w tym roku. Postanawiam dotrzeć na południowo-wschodnie krańce mojego województwa, których w ogóle, i to nie tylko z perspektywy rowerowego siodełka, nie znam. Trasa ta wisi u mnie na tapecie od dłuższego czasu, ale aż do tej pory odkładałem ją na później. Wyjeżdżam z domu przed dziesiątą i tuż za Lublinem robię pierwszy postój, aby zrzucić trochę ubrań, bo zaczynam się gotować. Do sakwy chowam softshellową kurtkę, zostając w koszulce termicznej i wiatrówce. Dodatkowej warstwy nie nałożę już do końca. A wiatrówka zdecydowanie się przydaje, bo wieje konkretnie. Przekonam się o tym w całej krasie na powrocie, bo teraz dostaję wiatrem głównie z boku. Wjeżdżam w Lasy Kozłowieckie – niby wszędzie błoto, ale zawsze można w nim wyłuskać wąską kreskę ubitego gruntu, więc idzie sprawnie. Po wjeździe do Kozłówki wyścig z psami. Pierwszy z wielu dzisiejszego dnia, bo pogoda naszym czworonożnym przyjaciołom sprzyja. Od Kamionki standardowa i bardzo przyjemna trasa przez las nad jezioro Firlej. W lesie wyprzedza mnie jakiś szosowiec i jest to jedyny rowerzysta, nie licząc tubylców jadących po bułki, którego spotykam na trasie. Przecinam drogę krajową i już jestem nad jeziorem. W porównaniu z letnim sajgonem, teraz tutaj cicho i spokojnie. Po kilkuminutowej przerwie ruszam w dalszą drogę DK19 w stronę Kocka. Coś mi się wydaje, że na tym odcinku chlapnęli nowy asfalt, bo w zeszłym roku było tutaj bardziej koleinowo. Do samego miasta docieram jednak bocznymi drogami, aby nie wpakować się na ekspresówkę, co zdarzyło mi się podczas ostatniej wizyty w Kocku. Za miastem zaczyna się nieznany dla mnie świat. Wita mnie tam krążący nad drogą bocian. Albo z wcześnie przyleciał, ale zagapił się z odlotem. Trasa do samego Stoczka bardzo przyjemna, bo płasko i krajobraz z licznymi połaciami bielejącej brzeziny. Drogi generalnie też dobre, z masą długich prostych odcinków i minimalnym, pomimo kończących się Świąt, ruchem samochodowym. Nawet w mijanych wioskach nie widzę zbyt wielu ludzi i komitety powitalne składają się zazwyczaj jedynie z psów. Przed samym Stoczkiem dwa razy wpadam na odcinki terenowe. Z jednego jestem zmuszony się wycofać, bo rower grzęźnie w piachu, ale szczęśliwie znajduję asfaltowy objazd. U celu podróży jestem już po zmroku. Na centralnym placu pustki, ale kuszą mnie zapachy dolatujące z otwartej piekarni. Ulegam i w drogę powrotną ruszam z zapasem gorącego pieczywa. W nocy wrażeń wizualnych raczej brak, więc skupiam się na jeździe i rozmyślaniu o pierdołach. Niebo jest krystalicznie czyste, a że Księżyca jeszcze nie ma, więc gwiazdy widać jak na dłoni. Gdy Księżyc w końcu wschodzi, jest spowity w chmurach, więc wiem, że tam gdzie jadę pogoda będzie gorsza. Kilka razy daję się Garminowi nawigacyjnie oszukać. Zbiera punkty do śladu co pięć sekund i trochę czasu mu zajmuje, aby reagować na moje skręty na skrzyżowaniach. Po kilku takich numerach już wiem, czego się spodziewać i nie daję się wyprowadzać w pole (dosłownie i w przenośni). Grudniowa noc, ale jest wyjątkowo ciepło i jedynie gdy przekraczam rozlany Wieprz zaciąga przenikliwym chłodem. W mijanych wioskach sklepy pozamykane na cztery spusty i dopiero w Michowie trafiam na otwarty, gdzie mogę w końcu uzupełnić płyny. Przez ostatnie kilkadziesiąt kilometrów wiatr daje mi zdrowo popalić. Aby odwrócić od niego uwagę, planuję menu na kolację po dotarciu do bazy. Dobijam do Samoklęsk (powiało optymizmem) i dobrze znaną trasą, którą często pokonuję wracając znad jeziora Firlej, kieruję się na Lublin. W Snopkowie niespodzianka, bo zamiast wjazdu do Lublina po niezłych wertepach, wpadam na jakąś nową drogę. Szeroka jak plac defilad w Phenianie i tak samo pozbawiona ruchu samochodowego. To drugie mnie nie dziwi, bo jest już prawie północ. A droga jest tak nowa, że jeszcze nie ma jej na mapach Garmina. Do domu dojeżdżam już po północy, konkretnie ujechany. Kilkadziesiąt minut później zaczyna padać deszcz, więc przynajmniej on mnie ominął. Wyjazd bardzo przyjemny, pomimo wiejącego wiatru. Teraz pogoda może się już załamywać.
Lasy Kozłowieckie: Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie © chirality

Wjazd w Lasy Kozłowieckie © chirality

Wycinka w Lasach Kozłowieckich © chirality

Jezioro Firlej © chirality

Podlasie Południowe, czyli brzezina na płaskim © chirality

Figurka Chrystusa Frasobliwego w Oszczepalinie © chirality

Zachód słońca w okolicach Stoczka Łukowskiego © chirality