Info

Więcej o mnie.

2020

2019

2018

2017

2016

2015

2014


Moje rowery
Wykresy roczne

+2
°
C
+2°
-2°
Lublin
Niedziela, 18
Poniedziałek | +1° | -1° | |
Wtorek | +2° | 0° | |
Środa | +3° | 0° | |
Czwartek | +3° | +2° | |
Piątek | +5° | 0° | |
Sobota | +2° | -3° |
Prognoza 7-dniową
Wpisy archiwalne w kategorii
noc
Dystans całkowity: | 16265.21 km (w terenie 439.80 km; 2.70%) |
Czas w ruchu: | 759:17 |
Średnia prędkość: | 21.42 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.30 km/h |
Suma podjazdów: | 61260 m |
Liczba aktywności: | 206 |
Średnio na aktywność: | 78.96 km i 3h 41m |
Więcej statystyk |
- DST 29.70km
- Czas 01:19
- VAVG 22.56km/h
- VMAX 36.90km/h
- Temperatura 9.0°C
- Podjazdy 126m
- Aktywność Jazda na rowerze
Nowiny
Poniedziałek, 9 października 2017 · dodano: 11.10.2017 | Komentarze 0
Pod wieczór pojechałem na południe. Niebo zasnute ciężkimi chmurami, przykry zimny wiatr z zachodu i początkowo lekki deszcz, który jednak szybko minął. Na DDR prowadzącej nad Zalew Zemborzycki, jak i na jego wschodnim brzegu sporo gałęzi i innego drzewnego śmiecia po ostatnich wichurach. Tempo jazdy zdecydowanie spacerowe, a z letargu wyrwałem się jedynie na nawrocie w Krężnicy Jarej, gdy wyprzedził mnie jakiś szosowiec. Myślałem, że złapię koło i się powiozę, ale nic z tego – było zdecydowanie za szybko. Potem przez kilka kilometrów wydziałem jedynie tylną lampkę, która mrugała filuternie w gęstniejących ciemnościach. Powrót znad Zalewu ulicami Krężnicką i Janowską. Droga zapewne zdecydowanie krótsza, niż wariant wzdłuż Zalewu i Bystrzycy, bo na rondzie NSZ u zbiegu ulic Krochmalnej i Nadbystrzyckiej zjechałem się z tym samym szosowcem.- DST 45.47km
- Czas 02:00
- VAVG 22.73km/h
- VMAX 38.80km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 277m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Krasienin
Środa, 4 października 2017 · dodano: 05.10.2017 | Komentarze 0
Pod wieczór pojechałem na pętelkę przez Krasienin i Nasutów. Niebo zasnute ciężkim chmurami i ogólnie ponuro, ale dzięki temu temperatura nie poleciała ostro na twarz razem z zachodem słońca. A złapał mnie on tuż przed Krasieninem, więc przez resztę trasy snułem się w ciemnościach po opustoszałych drogach. Na dokładkę od Dysa jazda w deszczu, ale przynajmniej mam teraz pretekst, aby umyć rower.- DST 30.32km
- Czas 01:18
- VAVG 23.32km/h
- VMAX 40.20km/h
- Temperatura 13.0°C
- Podjazdy 224m
- Aktywność Jazda na rowerze
Dys
Poniedziałek, 2 października 2017 · dodano: 03.10.2017 | Komentarze 0
Pod wieczór pojechałem na północ od Lublina. Słonecznie i do zachodu słońca w miarę ciepło. Tenże złapał mnie, gdy zjechałem w dolinę Ciemięgi, gdzie było wilgotno i zimno jak w psiarni. Ciemności teraz nie ociągają się z zapadaniem, więc przejazd po Lublinie już regularną nocą.- DST 34.47km
- Teren 1.00km
- Czas 01:28
- VAVG 23.50km/h
- VMAX 35.60km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 189m
- Aktywność Jazda na rowerze
Mętów
Sobota, 23 września 2017 · dodano: 24.09.2017 | Komentarze 0
Kolejny bezdeszczowy dzień w tym miesiącu (to już chyba trzeci!), więc pod wieczór pojechałem na pętelkę do Mętowa, by uchwycić pierwszy jesienny zachód słońca. Do południowego krańca Zalewu Zemborzyckiego jechałem po DDR, do Mętowa opustoszałą drogą lokalna, a nawrót po DW835. Na tej ostatniej trochę zmasakrowane pobocze, ale ruch raczej niewielki, więc tragedii nie było. Końcówka już regularną nocą z lampką pracującą ostatkiem sił.
Pierwszy jesienny zachód słońca w okolicach Lublina © chirality

Pierwszy jesienny zachód słońca w okolicach Lublina © chirality
- DST 38.44km
- Teren 2.00km
- Czas 01:41
- VAVG 22.84km/h
- VMAX 40.30km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 269m
- Aktywność Jazda na rowerze
Pólko
Czwartek, 14 września 2017 · dodano: 16.09.2017 | Komentarze 0
Pod wieczór pojechałem na pętelkę po północnych okolicach Lublina. Na początku w słońcu i z mocnym wiatrem. Z północy nadciągała jednak rozlana po całym nieboskłonie falanga sinych chmur, które nie wróżyły nic dobrego. I tak jak wczoraj, z pięknych zdjęć zachodu słońca nici. Co gorsza, kilka razy wydawało mi się, że z czeluści tych chmur strzelało. Dlatego też z ulgą zrobiłem w Pólku nawrót, wpadając od razu pod czołowy wiatr. Kilkaset metrów przed sobą dostrzegłem jakiegoś rowerzystę i po stroju było widać, że to raczej nikt z okolicy w podróży po bułki, a lublinianin co się zowie. Postanowiłem jechać jego śladem, bo a nuż wpadnie jakaś nowa trasa. I tym sposobem w Dysie nie załapałem się na podjazd, a objechałem go wąskim asfaltem meandrującym doliną Ciemięgi. Do Lublina wjechałem już w zupełnych ciemnościach, ale pomimo tego było widać, że niebo jest złowieszczo czarne nie tylko z braku słońca. Do domu dotarłem z ulgą, ale konkretne zlewy przyszły dopiero po kilku godzinach.
Podlubelski krajobraz © chirality
- DST 32.00km
- Czas 01:31
- VAVG 21.10km/h
- VMAX 41.80km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 231m
- Aktywność Jazda na rowerze
Dys
Środa, 13 września 2017 · dodano: 16.09.2017 | Komentarze 0
Umyłem rower, przyciąłem mu kolejny łańcuch i pod wieczór pojechałem na objazd północnych okolic Lublina. W miarę ciepło, ale solidny południowo-zachodni wiatr nieco doskwierał na nawrocie. Zabrałem aparat z zamiarem zrobienia kilku zdjęć przy zachodzącym słońcu, ale niebo było tak zasnute chmurami, że nic z tego nie wyszło. Powrót do domu już regularną nocą.
Nad północnym fragmentem obwodnicy Lublina © chirality
- DST 245.60km
- Czas 09:50
- VAVG 24.98km/h
- VMAX 43.30km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 805m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
O w MoRDę P!
Poniedziałek, 21 sierpnia 2017 · dodano: 22.08.2017 | Komentarze 0
Ponieważ trasa Maratonu Rowerowego Dookoła Polski przebiega stosunkowo blisko Lublina, postanowiłem się na nią podpiąć w Dorohusku i jadąc pod prąd do Włodawy spróbować uchwycić kilka impresji z tego szaleństwa. Z domu wyjechałem około dziesiątej. Rześki ranek z leniwymi barankami płynącymi po błękitnym niebie. Na rower idealnie. Jakby tego było mało, wiatr miałem również wybitnie wspomagający, więc chociaż na Chełm jeździłem wielokrotnie, to jeszcze nigdy tak szybko tam nie dotarłem. I to pomimo tego, że objuczony byłem plecakiem i kufrem na bagażniku przy sztycy. Do Piask jechałem serwisówką ekspresówki, a potem do Chełma i samego Dorohuska krajową dwunastką. I chociaż ruch na niej jest zazwyczaj obłędny, lubię nią jeździć, bo pobocze jest tam przyzwoite. Jednak w Chełmie drogi fatalne, na ul. Rejowieckiej koleiny do wysokości pedałów, więc nie mogłem się doczekać, aby jak najszybciej opuścić granice miasta. Wiatr odkręcił się lekko na północ, ale i tak do Dorohuska był na plus. I tym sposobem tuż po godzinie trzynastej dotarłem na dziewięćset pięćdziesiąty szósty kilometr MRDP. Przejazd do Włodawy (dziewięćsetny kilometr trasy maratonu) przeciągałem na tyle, na ile to możliwe, ale chciałem to miasto, jak i trasę maratonu, opuścić około osiemnastej, aby mieć czas na powrót do Lublina o w miarę przyzwoitej porze. W konsekwencji mijałem zawodników, którzy przez pierwsze dwa dni jechali w tempie 430-480 km/dobę. Tych kilku, którzy jechali szybciej, dotarło do Dorohuska przede mną. Z kolei ci, którzy jechali wolniej znajdowali się przed Włodawą, gdy z niej wyjechałem. Robiłem zdjęcia, ale często wychodziły z tym niezłe jaja. Z daleka bowiem nie widać, czy dany rowerzysta jest uczestnikiem maratonu, czy też nie, więc dla pewności strzelałem wszystko, co poruszało się na dwóch kółkach. Wycieczki dzieci, grupy dorosłych, tubylców jadących po bułki, samotnych sakwiarzy, itp., itd. Niestety na odcinku Dorohusk-Włodawa spotkałem dosłownie kilku zawodników. Co mnie uderzyło, a czego mapa z monitoringu nie oddaje w pełni, to generalnie bardzo duże odległości pomiędzy kolejnymi rowerzystami po zaledwie dwóch dobach jazdy. Doszło do tego, że po kilometrach i kilometrach posuchy zaczynałem nabierać podejrzeń, że jadę złą trasą. Te podejrzenia rozwiewało dopiero pojawienie się kolejnego zawodnika. Pogoda za Wolą Uhruską zaczęła się szybko psuć. Chmury zgęstniały i posiniały, więc brak zawodników na trasie zacząłem sobie tłumaczyć opadami „w górze rzeki”. Za Zbereżem nawierzchnia zrobiła się mokra, a w Sobiborze złapała mnie konkretna zlewa. Na szczęście pod ręką był zadaszony przystanek, pod którym mogłem się schronić. Po półgodzinnych ulewach niebo zrobiło się krystalicznie czyste, wyszło słońce, zrobiło się cieplej i drogi szybko przeschły. Spodziewałem się więc skomasowanego najazdu zawodników, co jednak aż do Włodawy nie nastąpiło. Na rozwidleniu drogi DW816, którą biegła trasa maratonu i krajowej 82 prowadzącej do Lublina postanowiłem poczekać na jeszcze jednego zawodnika i gdy się w końcu pojawił, ruszyłem w drogę powrotną do domu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. W porównaniu z krajówką na Dorohusk, DK82 nie oferuje żadnego pobocza, więc jazda po niej, szczególnie po zmroku nie należy do przyjemności. Za sprzyjający wiatr do Dorohuska dostałem w rewanżu czołowy wiatr aż do samego Lublina, więc poniekąd z konieczności często schodziłem na lemondkę. Po raz pierwszy widziałem akcję służb skarbowych, które zatrzymały i kontrolowały jakiś pojazd. Zapewne droga włodawska jest głównym szlakiem przerzutowym trefnych papierosów i stąd akcje jak z filmów. Zachód słońca złapał mnie jeszcze przed Łęczną. Temperatur poleciała szybko na pysk (a jeszcze na wylocie z Włodawy tablice informowały o 20 stopniach) i na polach zaczęła kłaść się mgła. Piękna scena, gdy w resztkach światła przebijającego tę mgłę dostrzegłem sarnę z parą małych. Niestety nie dało mi się tego uchwycić aparatem, bo zwierzaki nie czekały pozując. Od Łęcznej jazda w lekkim stresie, bo ruch na trasie intensywny, ale szczęśliwe kilka minut po dwudziestej drugiej dotarłem do domu.Podsumowując, wypad bardzo przyjemny, chociaż dał mi w kość. Mogłem z aparatem u szyi (zdecydowanie kiepski pomysł na szosówkę, by kilogram szmelcu tam dyndał, więc muszę wymyślić jakieś inne rozwiązanie, gdy aparat chcę mieć pod ręką) pobujać się w tempie spacerowym po terenach przygranicznych z podłymi drogami, ale pięknymi krajobrazami. Jeżeli chodzi o sam maraton, to czuję, że będzie to dla większości uczestników przeogromne wyzwanie. Jeżeli przez pierwsze dwa dni tempem powyżej 400 km/dobę jechało niewielu zawodników, to mediana w całej grupie była pewnie w granicach 350 km. Gdy przyjdzie chroniczne zmęczenie i trasa poprowadzi w góry, nie bardzo będzie z czego oddawać. Pogoda też nie musi przestać być parszywa. O zawodników, których spotkałem na trasie jestem spokojny, bo wszyscy wyglądali niewiarygodnie dobrze. Tak czy siak, podziwiam wszystkich za podjęcie tego wyzwania, bo zmierzenie się z nim wymagało nie lada odwagi.
Zdjęcia uczestników MRDP zamieszczam w kolejności zgłoszeń. Niestety, nie spotkałem ich na trasie zbyt wielu. Następna seria zdjęć przedstawia rażące naruszenia regulaminu, które powinny skutkować natychmiastową dyskwalifikacją. A na koniec impresje i wariacje z podróży.

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Na trasie MRDP 2017 (odcinek Włodawa-Dorohusk) © chirality

Dyskwalifikacja: Jazda na kole © chirality

Dyskwalifikacja: Jazda w grupie © chirality

Dyskwalifikacja: Zły stan techniczny roweru © chirality

Dyskwalifikacja: Jazda na skróty © chirality

Dyskwalifikacja: Nieprzepisowe obuwie © chirality

Dyskwalifikacja: Pojazd towarzyszący © chirality

Dyskwalifikacja: Przejazd w towarzystwie zwierząt hodowlanych © chirality

Typowy setup na MRDP © chirality

Straż graniczna na quadach © chirality

Znaki © chirality

Po żniwach © chirality

Rozstaje dróg © chirality

Sielankowo © chirality

Mniej sielankowo © chirality

Bocian na słupie © chirality

Klawo jak cholera, Egon! © chirality

Typowa poleska droga © chirality

Lasy sobiborskie © chirality

Mokradła © chirality

Deszcz w Sobiborze © chirality

Pop i rabin we Włodawie © chirality

Zachód słońca pod Łęczną © chirality
- DST 218.86km
- Czas 10:20
- VAVG 21.18km/h
- VMAX 41.20km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 699m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Adamczuki (Ukraina)
Wtorek, 15 sierpnia 2017 · dodano: 20.08.2017 | Komentarze 0
Od kilku lat udaję się w sierpniowy dzień do Zbereża na Europejskie Dni Dobrosąsiedztwa, podczas których polski i ukraiński brzeg Bugu spina tymczasowy most pontonowy. Przekraczam granicę i szlajam się po Wołyniu, albo i dalej. W tym roku przez długi czas nie było wiadomo, czy ta impreza w ogóle się odbędzie. Jej głównym celem jest wywarcie presji na władze centralne, aby w tym miejscu otworzyć stałe przejście graniczne. Efektów tych zabiegów jednak nie widać, są tylko obiecanki cacanki, i lokalna społeczność zaczyna kwestionować sens corocznego wydawania pieniędzy w ten sposób. No ale koniec końców dobrosąsiedztwo droższe pieniędzy i tegoroczna impreza dostała zielone światło. Postanowiłem się tam wybrać szosówką, co oznaczało, że na Ukrainie sobie za bardzo nie pojeżdżę, bo najbliższa w miarę przyzwoita droga znajduje się ok. 10 km od granicy. W ramach eksperymentu bidony zalałem roztworem maltodekstryny, aby sprawdzić, jak zareaguje na nią mój żołądek. W trasę ruszyłem tuż po dziewiątej przy przyjemnych 17 stopniach. Jednak temperatura nieubłaganie rosła i szybko zrobiła się konkretna lampa. Do tego czołowy wiatr towarzyszył mi aż do samego celu podróży. W Leopoldowie wbiłem się na remontowany odcinek DW829 i do Łęcznej zaliczałem na czerwonej fali po kolei wszystkie wahadła. Za miastem mijałem jezioro, a ponieważ jestem ich kolekcjonerem (ostatnio odwiedzonym było jezioro Krzczeń), więc zrobiłem nad nim krótki postój. Mały akwen z brzegiem zarośniętym trzciną, ale z prześwitem tuż przy jezdni, w którym powstała kameralna plaża. Dopiero po powrocie do domu odkryłem, że było to jezioro Sumin. Przed Urszulinem wjechałem na DK82, którą opuściłem za Wytycznem, odbijając w bardzo boczną drogę. Im bardziej na wschód, tym asfalty robiły się coraz bardziej kiepskie. Od czasu do czasu mijałem sakwiarzy, solo i w grupach, wracających zapewne z wojaży po Ukrainie. W Sobiborze ledwo uniknąłem kolizji z pojazdem, który bez zważania na moją obecność zaczął wykonywać lewoskręt na parking. Objechałem delikwenta lewym pasem, który był na szczęście pusty i rzuciłem kilka gorzkich żołnierskich słów. Asfaltowa tragifarsa osiągnęła apogeum za stacją kolejową w Sobiborze. Gdy zobaczyłem jej budynek, wiedziałem, co mnie czeka, bo już kiedyś miałem okazję jechać tamtędy szosówką. Oglądałem kiedyś program o odkopywaniu Pompejów spod grubej warstwy wulkanicznego popiołu i stan asfaltu na bocznej drodze prowadzącej z targu niewolników do womitorium był lepszy, niż to co zaserwował Sobibór. Ostatnie kilka kilometrów do Zbereża już jednak po dobrej jakości nawierzchni. Za znakiem informującym o odbywających się Dniach Dobrosąsiedztwa odbiłem na drogę gruntową i z konieczności ostatnie 1.5 km do Bugu pokonałem z buta. Zaskoczyła mnie obecność służb celnych, które losowo sprawdzały samochody ciągnące ku głównej drodze z parkingów nad rzeką. Wiadomo, że taka impreza to raj dla mrówek, które wykorzystują okazję na handel detaliczny towarami bez polskich znaków akcyzowych. Wygląda jednak na to, że z kontrabandą na większą skalę służby próbują walczyć. Na granicy masa ludzi chcących przedostać się na drugi brzeg. Nie dziwiło mnie to, bo Ukraińcy od niedawna mogą się cieszyć ruchem bezwizowym w UE. Konsekwencje tego boleśnie odczułem stojąc w kolejce do odprawy paszportowej wśród morza ludzi, w lejącym się z nieba żarze i o pustych bidonach. Cała zabawa trwała dobrą godzinę i całe szczęście, że na ukraińskim brzegu nie musiałem stać w podobnej kolejce. W końcu dotarłem do polany, na której odbywał się dobrosąsiedzki jarmark. Czym prędzej zakupiłem wielką butlę kwasu, którym delektowałem się na umór. Drugą butlę tego specyfiku zapakowałem do plecaka z zamiarem zabrania jej do domu i zmrożenia w lodówce, ale przy panującej pogodzie nie dowiozłem do Lublina nawet kropelki. W sumie poszwendałem się wśród straganów z godzinę i udałem się z powrotem ku macierzy. Moje morale poleciało na pysk, gdy po raz kolejny zobaczyłem ogromne tłumy na Bugu. Już myślałem, że czeka mnie kolejna gehenna, ale okazało się, że obywatele UE mieli na wejście do Polski oddzielną kolejkę, w której nie stał nikt. I tym sposobem na granicy spędziłem góra 5 minut. Potem ponownie z buta do głównej drogi i w końcu mogłem wsiąść na rower. Napęd złapał sporo piachu i kurzu, więc jazgot łańcucha stał się nieodłączną muzyką w tle. Za Uhruskiem podjazd o niespotykanych w tych okolicach rozmiarach, który zapewne wyznacza granicę między płaskim Polesiem, a Pagórami Chełmskimi. W jakiejś wiosce zrobiłem postój, by usunąć z jezdni pięknego ptaka z przetrąconym skrzydłem. Akurat w pobliskim obejściu kręciła się kobieta, która przejęła ranne zwierzę. A ja z czystym sumieniem mogłem jechać dalej. Momentami asfalty były nadal podle – szczególnie pod tym względem utkwił mi w pamięci odcinek tuż za Sawinem. Epickie telepanie. W planach miałem powrót do Lublina opłotkami, ale pomimo tego, że jechałem po śladzie, to w miejscowości Bezek przeoczyłem skręt i wylądowałem na DK12. Chcąc nie chcąc, trzymałem się już tej drogi aż do końca. Zachód słońca złapał mnie w Piaskach, gdzie zrobiłem krótką przerwę na rynku. Przed dalszą drogą odpaliłem lampki i serwisówką ekspresówki dotarłem bez przygód do Lublina. Wyjazd pomimo sporego zmęczenia bardzo udany. Piękne krajobrazy, którymi mogłem cieszyć oczy, ale i masa fatalnych asfaltów, które w myślach przeklinałem. Spaliłem się też niezdrowo słońcem, ale ponieważ w godzinach jego najmocniejszego operowania jechałem ciągle na wschód, prawa strona ciała dostała znacznie większą dawkę promieni UV, niż lewa. Mój żołądek dobrze znosił maltodekstrynę, więc pewnie na dłuższych wyjazdach zacznę się tym regularnie karmić.
Okolice lotniska w Świdniku © chirality

Wahadło pod Łęczną © chirality

Hałda w Bogdance © chirality

Kładka nad jeziorem Sumin © chirality

Jezioro Sumin © chirality

Plaża nad jeziorem Sumin © chirality

Jezioro Sumin © chirality

Jezioro Sumin © chirality

Rower na wodzie © chirality

Lasy pod Sobiborem © chirality

Stacja kolejowa w Sobiborze © chirality

Zbereże © chirality

Kramy w Adamczukach © chirality

Życie jest piękne © chirality

Odpoczynek © chirality

Ukradli drogę © chirality

Trotuar po ukraińskiej stronie prowadzący nad Bug © chirality

Pola w Adamczukach © chirality

Zaliczslupek.pl © chirality

Hopka na rogatkach Uhruska © chirality

Po żniwach © chirality

Zachód słońca w Piaskach © chirality
Kategoria 200-300, dzień, Jeziora Lubelszczyzny, noc, rower szosowy, samotnie, szosa, za granicą
- DST 79.18km
- Czas 03:41
- VAVG 21.50km/h
- VMAX 36.70km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 416m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Piaski
Sobota, 20 maja 2017 · dodano: 16.06.2017 | Komentarze 0
Nadeszła pora, aby wybrać się poza miasto i obfotografować żółcące się pola rzepaku. Zapakowałem sakwy i późnym popołudniem wyruszyłem do Piask przez chmieleckie pagórki. Piękny słoneczny dzień, więc nad Zalewem Zemborzyckim tłumy. Dla odmiany, na DW835 do Piotrkowa ruch minimalny za sprawą modernizacji odcinka Piotrków-Wysokie, która skutecznie zniechęca kierowców do zapuszczania się w te rewiry. Na szczycie hopki w Chmielu zrobiłem krótką przerwę na zdjęcia, a potem wymęczyłem kilka kilometrów wertepów ciągnących się do granic gminy. Jednak później już dobry asfalt i netto z górki aż do samych Piask. Tam tradycyjna krótka przerwa na rynku i powrót do Lublina serwisówką S12. Trochę nerwowy, bo większość trasy pod ostre zachodzące słońce. Zakładałem, że skoro ja niewiele w takich warunkach widzę, to inni również, więc każdy zbliżający się z tyłu pojazd witałem z nutą niepewności. W samym Lublinie na DDR wzdłuż ul. Droga Męczenników Majdanka zauważyłem jakiegoś delikwenta jadącego na zderzenie. Zwolniłem, zawodnik dalej swoje, zatrzymałem się, ciągle to samo. Złapałem z nim kontakt wzrokowy, nadal zero reakcji. Dopiero po tym, gdy się na niego wydarłem, ledwo przede mną zahamował. Obstawiam, że miał wypalony mózg jakimiś zielem, bo na pijanego nie wyglądał. Końcówka trasy już bez większych emocji.
Okolice Chmiela © chirality

Okolice Chmiela © chirality

Okolice Chmiela © chirality

Kwitnący rzepak © chirality

Morze Żółte © chirality

Podlubelskie pagórki © chirality

Uwielbiam zapach herbicydów o poranku © chirality

Rowerzysta w rzepaku © chirality

Mój rower w rzepaku © chirality

Traktor © chirality

Zachód słońca © chirality

Zachód słońca nad ekspresówką © chirality

Ekspresówka Piaski-Lublin © chirality

Ruch na ekspresówce © chirality
- DST 132.58km
- Teren 10.00km
- Czas 06:36
- VAVG 20.09km/h
- VMAX 39.20km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 349m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Zagłębocze
Niedziela, 2 kwietnia 2017 · dodano: 12.04.2017 | Komentarze 0
Ponieważ mój najdłuższy wyjazd w tym roku miał raptem 50 km, więc pewnie ciężko byłoby mi się zmusić do zrobienia dzisiaj całej setki. No ale skoro wielu rowerzystów na całym łez padole ruszyło na rower, by uczcić pamięć Mike'a Halla, który zginął podczas The Indian Pacific Wheel Race, postanowiłem się jednak zmobilizować. Mój Ride For Mike miał mnie zaprowadzić na Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie, by w ramach objazdu lubelskich jezior odwiedzić Zagłębocze. W trasę wyruszyłem w samo południe. Warunki idealne, bo chyba najcieplejszy dzień roku, słonecznie i do tego pomagający (do czasu...) wiatr. Zarówno w Lublinie, jak i na pojezierzu mijałem bardzo wielu rowerzystów zbitych w mniejsze lub większe grupki. Klasyczne zachłyśnięcie wiosną. Do ruin w Zawieprzycach dotarłem standardowym szlakiem przez Pliszczyn i Charlęż. Odpoczywało tam już kilka wycieczek rowerowych, więc po zrobieniu paru obowiązkowych zdjęć ruszyłem w dalszą drogę. W Ludwinie zazwyczaj wbijam się na DW820, ale tym razem objechałem odcinek do zjazdu na Kaniwolę lekkimi wertepami. Kiedyś wpakowałem się tam szosówką i od tego czasu omijałem ten kawałek szerokim łukiem. Nie dzisiaj. Na DDR w kierunku jeziora Piaseczno momentami niezły bajzel – potłuczone szkło i gruby żwir, ale zazwyczaj dawało się wyłuskać w tym jakąś w miarę normalną trajektorię. Ostatnie kilometry gruntówkami przez las. Na jego skraju mijałem ogrodzoną działkę w ogniu. Właścicielka postanowiła uświęconym zwyczajem dziadów i pradziadów wypalić trawę, ale nie przewidziała, że drzewa też są palne. Brak wyobraźni, biorąc pod uwagę, że kilka metrów dalej zaczynał się regularny las. Jakiś facet gasił te płonące drzewa wiadrem, a właściwie jego zawartością. Wszystko wydawało się pod kontrolą, więc ruszyłem w dalszą drogę i po kilku kilometrach dotarłem do celu. Zagłębocze jest bardzo kameralnym jeziorkiem, ale w przeciwieństwie do jeziora Bikcze albo Mytycze w pełni ujarzmionym – łatwy dostęp, ścieżki wzdłuż brzegu i sporo infrastruktury turystycznej. Ludzi niewielu, więc trochę się tam pokręciłem. Pomimo małych rozmiarów, jezioro generowało spore fale, które miarowo uderzały o brzeg. Wiedziałem, że wcześniej, czy później będę musiał się z powodującym je wiatrem zmierzyć. Ruszyłem w drogę powrotną i gdy w Nowym Orzechowie zacząłem skręcać na zachód, przygoda z wiatrem dopiero zaczynała się rozkręcać. Im bardziej skręcałem na południe, tym huk w uszach stawał się coraz bardziej intensywny. Pod Lubartowem przeciąłem DK19 (jakoś nie miałem ochoty zabrać się nią do Lublina) i po kilku kilometrach wbiłem się w Lasy Kozłowieckie, gdzie mogłem trochę zapomnieć o wietrze. Z lasu wyjechałem kilka minut przed zachodem słońca, więc była to najwyższa pora, aby zapuścić pełne oświetlenie. Przed miejscowością Pólko odbiłem na Jakubowice Konińskie i bez przygód, nie licząc wjechania facetowi na podwórko, dotarłem do Lublina. Bardzo przyjemny wyjazd – sprzyjająca aura, płasko i dystans, jak na początek kwietnia wystarczający, aby się ujechać, ale nie zatrzeć.
Lubelskie boćki © chirality

Charlęż wczesną wiosną © chirality- (a tak wyglądał w innych porach roku)

Charlęż wczesną wiosną © chirality- (a tak wyglądał w innych porach roku)

Zawilce © chirality

Zakole Wieprza w Zawieprzycach © chirality

Spacer doliną Wieprza w Zawieprzycach © chirality

Tramwaj kowali bezskrzydłych © chirality

Kowal bezskrzydły w złoci żółtej © chirality

Wiosenne wypalanie dobytku © chirality

Bobrza robota nad jeziorem Zagłębocze © chirality

Drzewa nad jeziorem Zagłębocze © chirality

Zaskroniec nad jeziorem Zagłębocze © chirality

Jezioro Zagłębocze © chirality

Milion słońc w Zagłęboczu © chirality

Meandry pod Ostrowem Lubelskim © chirality

Bociany na gnieździe © chirality

Rowerzystki w słońcu © chirality

Zachód słońca pod Lasami Kozłowieckimi © chirality

Zachód słońca © chirality