Info

avatar Jestem chirality z Lublina. Mam przejechane 42279.29 km, w tym 945.90 km w terenie, z prędkością średnią 23.87 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

2020 button stats bikestats.pl

2019 button stats bikestats.pl

2018 button stats bikestats.pl

2017 button stats bikestats.pl

2016 button stats bikestats.pl

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

Wykresy roczne

Wykres roczny blog rowerowy chirality.bikestats.pl

Archiwum



Wpisy archiwalne w kategorii

noc

Dystans całkowity:16265.21 km (w terenie 439.80 km; 2.70%)
Czas w ruchu:759:17
Średnia prędkość:21.42 km/h
Maksymalna prędkość:56.30 km/h
Suma podjazdów:61260 m
Liczba aktywności:206
Średnio na aktywność:78.96 km i 3h 41m
Więcej statystyk
  • DST 25.04km
  • Czas 01:28
  • VAVG 17.07km/h
  • VMAX 37.20km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Podjazdy 77m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Poniedziałek, 24 października 2016 · dodano: 29.10.2016 | Komentarze 0

Szary dzień, ale trochę cieplej, niż ostatnio. Przejechałem pętelkę dookoła Zalewu, w którą wplotłem spacer po lesie. Na nowej nitce DDR w Dąbrowie pierwsza warstwa asfaltu jest już położona na całej długości. Ba, na jej kawałku jest nawet finalna jego warstwa. Odcinek jest więc już przejezdny i gdyby nie to, że turlały się po nim jakieś machiny na gąsienicach, to pewnie bym go testował. Przez spacer po lesie, powrót już po zmroku, ale warto było.


Kategoria <50, dzień, noc, sakwy, samotnie, szosa


  • DST 98.79km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:23
  • VAVG 18.35km/h
  • VMAX 32.30km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 388m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jezioro Mytycze

Niedziela, 23 października 2016 · dodano: 06.01.2017 | Komentarze 0

Przez ostatnie dwa dni deszcz lał praktycznie bez chwili wytchnienia, więc o rowerze można było zapomnieć. Dzisiaj opady odpuściły, więc postanowiłem kontynuować objazd jezior Lubelszczyzny i po niedawnym wypadzie nad jezioro Uściwierz dotrzeć nad jezioro Mytycze. Z domu wyjechałem dosyć późno, bo koło południa. Jadąc wzdłuż Bystrzycy nie można było nie zauważyć, że ostro padało przez ostatnie dni, bo dawno nie widziałem tak wysokiego poziomu wody. Do Zawieprzyc dojechałem standardową trasą przez Pliszczyn i Charlęż. Ponieważ już na rogatkach Lublina wpadło trochę terenu, więc jeszcze przed wyjazdem z miasta ja i rower byliśmy utaplani w błocie. W Zawieprzycach zrobiłem krótką przerwę na wzgórzu z ruinami. Z okolicy dochodziły odgłosy strzałów, co nie za bardzo mi się podobało, bo właśnie miałem wbijać się w knieję. A dla myśliwych dzik i rowerzysta to jedna swołocz. W Zawieprzycach zazwyczaj skręcam na wschód na Zezulin, ale tym razem pojechałem prosto przez Las Zawieprzycki. Dawno temu zdarzyło mi się tam wpakować szosówką i koniec końców musiałem się wycofać ze względu na grząską nawierzchnię. I pewnie dlatego ten odcinek omijałem później szerokim łukiem. Jednak jazda góralem to zupełnie inna bajka i przejazd przez las okazał się bardzo przyjemny. Im bliżej celu mojej podróży, tym teren stawał się coraz bardziej podmokły. W mijanych lasach niewiarygodny wysyp muchomorów – jeszcze nigdy nie widziałem ich tylu w jednym miejscu. Po dotarciu do jeziora Mytycze okazało się, że jest ono bardzo podobne do jezior Bikcze i Łukie, które odwiedziłem wcześniej, z bagnisty brzegiem porośniętym trzciną blokującą dostęp do lustra wody. Zacząłem jezioro objeżdżać i w miejscu, gdzie trzcina ustępuje drzewom pojawił się, ewidentnie uczęszczany przez ludzi, prześwit. Wbiłem się w niego, ale ze względu na grząski grunt rower pozostawiłem w krzakach. Ostatnie sto metrów do lustra wody przemierzyłem z duszą na ramieniu, bo cała okolica uginała się pod moimi stopami jak gigantyczne łóżko wodne. Każdy krok stał się poważną decyzja – jeden postawiłem nieuważnie, co zakończyło się wbiciem w bagno do połowy łydki. Koniec końców dobiłem jednak do brzegu. Kilka zdjęć i dosyć stresujący powrót na twardy grunt. Po krótkim asfaltowym odcinku, wbiłem się ponownie na gruntówkę i prześwitem wśród chaszczów dotarłem ponownie do brzegu jeziora od północy. Powrót do domu z dosyć długim odcinkiem przez Lasy Kozłowieckie. Moim celem, który udało się osiągnąć na styk, był wyjazd z leśnych otmętów jeszcze przed zmrokiem. Końcówka trasy już na pełnym oświetleniu. Jeszcze tylko wygramolenie się w Dysie z doliny Ciemięgi i koniec końców lekko ujechany dotarłem do domu. Ogólnie wyjazd przyjemny, nie licząc taplania się w bagnach.

Charlęż jesienią
Charlęż jesienią © chirality

Harlęż latem
A tak było latem © chirality

Czerwony szlak rowerowy Lublin-Wola Uhruska
A tak zimą © chirality

Charlęż jesienią
Charlęż jesienią © chirality

Harlęż latem
A tak było latem © chirality

Zimowy krajobraz w Charlężu
A tak zimą ©
chirality

Wieprz w Zawieprzycach
Wieprz w Zawieprzycach © chirality

Rowerzysta w Lesie Zawieprzyckim
Rowerzysta w Lesie Zawieprzyckim © chirality

Droga nad Mytycze
Droga nad Mytycze © chirality

Jezioro Mytycze
Jezioro Mytycze © chirality

Jezioro Mytycze z północnego brzegu
Jezioro Mytycze z północnego brzegu © chirality

Wieprz w Sernikach, mniam
Wieprz w Sernikach, mniam © chirality

Tory do het het
Tory do het het © chirality

Lasy Kozłowieckie
Lasy Kozłowieckie © chirality

Feeria barw
Feeria barw © chirality

Grzyby w trawie
Topniejące grzyby w trawie © chirality

Ławica grzybów
Ławica grzybów © chirality

Muchomory
Muchomory © chirality

Przysmak teściowej
Przysmak teściowej © chirality

Grzyby na pniu
Grzyby na pniu © chirality

Purchawka po eksplozji
Purchawka po eksplozji © chirality

Pole kapusty odmiany Bolek
Pole kapusty odmiany Bolek © chirality

Bez w deszczu
Bez z deszczem © chirality




  • DST 37.04km
  • Teren 4.00km
  • Czas 02:09
  • VAVG 17.23km/h
  • VMAX 35.70km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 175m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Operation Black Without

Poniedziałek, 17 października 2016 · dodano: 25.10.2016 | Komentarze 0

Czyli Operacja Czarny Bez. Przejechałem się po okolicy, aby narwać owoców czarnego bzu. Ostatni dzwonek na takie eskapady, bo owoce już zaczynają samoistnie opadać. Po zbiorach moje ręce wyglądały jakbym właśnie kogoś zaszlachtował. Do domu wróciłem opłotkami, walcząc z chłodnym i mocnym wiatrem ze wschodu. Wpadło trochę skąpanych w błocie gruntówek, więc rower lekko się upaćkał. W głębokiej szarówce przejeżdżałem skrajem Starego Gaju, gdzie tłumy dzikich zwierząt spacerowały w te i we wte. Jakiś cwany zając przykucnął w polu kilka metrów ode mnie myśląc, że go nie widzę. Chyba zrobił KOMa przez pole, gdy zapiszczałem mu nad uszami hamulcami. Do domu dotarłem już nocą.


Czarny bez
Black without (Czarny bez) © chirality

Czarny bez w kotle
Black without in a pot (Czarny bez w kotle) © chirality

Sok z czarnego bzu
Black without jews (Sok z czarnego bzu) © chirality




  • DST 34.32km
  • Czas 01:42
  • VAVG 20.19km/h
  • VMAX 40.90km/h
  • Temperatura 6.0°C
  • Podjazdy 154m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Polanówka

Sobota, 15 października 2016 · dodano: 22.10.2016 | Komentarze 0

Kiepski dzień do jazdy rowerem, bo zimno, a do tego porywisty wiatr ze wschodu. Było jednak sucho, więc wyskoczyłem na standardową rundkę do Polanówki. Bardzo dawno nie jechałem tą trasą, więc trochę mnie zaskoczyły nowe domy w szczerym polu. Na Zalewie wysoka fala, z której sprawcą powalczyłem na zachodnim brzegu. Walka nierówna, więc momentami nie pozostawało nic innego poza śmiechem. Końcówka już nocą przy dogorywającej lampce. Jednak nie narzekam, bo udało się wrócić do domu przed zlewą.


Kategoria <50, dzień, noc, samotnie, szosa


  • DST 37.08km
  • Czas 01:35
  • VAVG 23.42km/h
  • VMAX 36.30km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 164m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Piątek, 14 października 2016 · dodano: 22.10.2016 | Komentarze 0

Pojechałem na dwie pętelki dookoła Zalewu. Na DDR do zapory ktoś wiózł mi się na kole, ale nie chciało mi się odwracać, żeby zobaczyć, kto. Pierwsze kółko jeszcze za dnia, drugie już nie. Trafił się ładny zachód słońca zsynchronizowany ze wschodem Księżyca prawie w pełni. Na zachodnim brzegu dostawałem momentami przykrym wiatrem ze wschodu, ale były to krótkotrwałe akcje. W Dąbrowie wielu grzybiarzy z koszami pełnymi opieniek – bardzo przyjemne grzyby do zbierania, a właściwie koszenia. Powrót w ciemnościach wśród wielu, zbyt wielu, rowerzystów bez oświetlenia.

Kategoria <50, dzień, noc, samotnie, szosa


  • DST 123.61km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:46
  • VAVG 18.27km/h
  • VMAX 39.50km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 829m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kazimierskie wąwozy

Niedziela, 2 października 2016 · dodano: 08.10.2016 | Komentarze 0

W ostatni dzień przed zapowiadanym załamaniem pogody postanowiłem przejechać się do Kazimierza Dolnego i zaliczyć kilka okolicznych wąwozów, dopóki daje się to zrobić bez konieczności taplania się w błocie. Trasę wyznaczyłem bocznymi drogami, więc naturalną koleją rzeczy wpadło trochę szutrów i gruntów. Raz ślad zaprowadził mnie nawet na podwórko jakiegoś podlubelskiego farmera, ale obyło się bez ofiar. W okolicach Lublina trafiały się w obie strony spore fragmenty nowego asfaltu – widać, że infrastruktura drogowa się poprawia. W okolicy Rąblowa teren zaczął się fałdować i po pokonaniu kilku hopek dotarłem do Skowieszynka. Stamtąd przyjemny zjazd w kierunku Kazimierza i na pierwszy ogień gwiazda wśród wąwozów, czyli Korzeniowy Dół. Bardzo urokliwe miejsce, z korzeniami wielkich drzew oplatających lessowe ściany. Brałem go po całości z buta, bo chciałem porobić trochę zdjęć, a do tego w wąskiej rynnie było momentami tłoczno (wagoniki co raz dowoziły świeże grupki turystów z rynku). Później malowniczy zjazd i kolejny wąwóz, Niezabitowskich, rozciągający się po przeciwnej stronie ul. Doły. Krajobrazowo podobny do Korzeniowego Dołu, ale z mniejszą liczbą korzeni i, w konsekwencji, pozbawiony turystów. Ten starałem się podjechać, by przypomnieć sobie, jak to jest, gdy przednie koło odrywa się od gruntu. Na szczycie wzniesienia rozciągała się plantacja malin, których najwyraźniej nikt nie zbierał, bo krzaki aż się uginały od dojrzałych owoców. Zapach był tak intensywny, że aż nie chciało się stamtąd zjeżdżać. No, ale cyk Walenty, na bok sentymenty. Następnie udałem się pod miejscowy kirkut, obok którego często wcześniej przejeżdżałem, ale przy którym jakoś nigdy nie robiłem postoju. Mur wyłożony macewami, a za nim, wśród drzew, stare mogiły. Z cmentarza postanowiłem przebić się do Wąwozu Małachowskiego jakimś pomniejszym wąwozem, zamiast jechać tam ubitym traktem. Stromo i masa powalonych drzew. Pod jednym z nich musiałem przepychać rower na leżąco i sam przeciskać się na czworaka – niezła orka. Koniec końców dotarłem jednak do celu, z którego stromy zjazd zaprowadził mnie wprost na Rynek. Były tam jednak takie tłumy, że czym prędzej ulotniłem się kocimi łbami w kierunku Albrechtówki. Pośpiech był tym bardziej wskazany, że na niebie zaczynały pojawiać się pierwsze chmury, a prognozy wieszczyły na Lubelszczyźnie wieczorne opady. Po pokonaniu kamienistego podjazdu i malowniczego zjazdu znalazłem się przy mięćmierskim wiatraku ulokowanym na skarpie, z której rozciąga się piękny widok na Janowiec, Krowią Wyspę i przełom Wisły. Przed wjazdem tamże stał zamknięty szlaban i wisiała tabliczka informująca, że teren jest własnością prywatną. Nie było jednak żadnych zakazów, więc z czystym sumieniem się tam wpakowałem. Po okolicy szwendało się parę osób, a ja zająłem się robieniem zdjęć. Z urywków rozmów zrozumiałem, że wśród obecnych tam ludzi byli i właściciele tej posiadłości, którzy (co się im chwali) tolerują obecność obcych. Tabliczka przy wejściu ma jedynie uświadamiać przybyszom, że są tam gośćmi i że ten teren nie jest niczyi. Po opuszczeniu terenu wiatraka ruszyłem malowniczymi hopkami w kierunku Podgórza. W czasie tego wyjazdu spotkałem na trasie sporo górali zmagających się z grawitacją i teraz też mijałem jakąś grupę. Ostro pracowali na podjeździe i nie miałem serca, by im powiedzieć, że dalej będzie tylko gorzej. W Podgórzu zacząłem objeżdżać Skarpę Dobrską od południa i cieszyłem się, że nie musiałem się na nią wspinać. Jednocześnie wiatr, który do tej pory był moim utrapieniem, zaczął w końcu pomagać. W okolicach Niezabitowa zaliczyłem jedyny wyścig z psem tego dnia. Gdy mijałem jego zagrodę zauważyłem, że przeciska się z entuzjazmem wartym lepszej sprawy przez szczelinę pod furtką. Dało mi to kilka sekund na odpowiedni dobór przełożenia. Piesek nie miał szans, bo utrzymywałem go na bezpieczną odległość kilku metrów. Zbyt daleko, aby złapać kostkę, ale wystarczająco blisko, aby się nie zniechęcił. Co się Burek przebiegł po wsi, to jego. Od Wojciechowa jechałem już na pełnym oświetleniu, ale na bocznych drogach ruch był niewielki, więc zero stresu. Po krótkim odcinku w Starym Gaju i tarmoszeniu roweru przez tory, dotarłem do domu przed dwudziestą. Bardzo przyjemna wycieczka. Co prawda cały rower i sakwy pokryte lessem, jak i łańcuch rzężący ostatkiem sił, ale lepsze to, niż błoto.


Kasztany
Kasztany © chirality

Bystra pod Zawadą
Bystra pod Zawadą © chirality

Monument w Rąblowie
Monument w Rąblowie © chirality

Podkazimierski krajobraz
Podkazimierski krajobraz © chirality

Kazimierskie Doły
Kazimierskie Doły © chirality

Korzeniowy Dół
Korzeniowy Dół © chirality

Korzeniowy Dół
Korzeniowy Dół © chirality

Kopcie, kopcie
Kopcie, kopcie © chirality

Korzeniowy Dół
Korzeniowy Dół © chirality

Korzeniowy Dół
Korzeniowy Dół © chirality

Korzeniowy Dół
Korzeniowy Dół © chirality

Kazimierskie maliny
Jesienne maliny © chirality

Kazimierski krajobraz
Kazimierski krajobraz © chirality

Macewy w Kazimierzu
Macewy w Kazimierzu © chirality

No i pieniążków
No i pieniążków © chirality

Cmentarz żydowski w Kazimierzu
Cmentarz żydowski w Kazimierzu © chirality

Stela nagrobna
Stela nagrobna © chirality

Bezimienny wąwóz w Kazimierzu
Bezimienny wąwóz w Kazimierzu © chirality

Góra Trzech Krzyży
Góra Trzech Krzyży © chirality

Rumowisko na Albrechtówce
Rumowisko na Albrechtówce © chirality

Wiatrak w Mięćmierzu
Wiatrak w Mięćmierzu © chirality

Wiatrak w Mięćmierzu
Wiatrak w Mięćmierzu © chirality

Krowia Wyspa
Krowia Wyspa © chirality

Janowiec z Mięćmierza
Janowiec z Mięćmierza © chirality

Podmięćmierskie krajobrazy
Podmięćmierskie krajobrazy © chirality

Paralotnia
Paralotnia © chirality

Skarpa Dobrska
Skarpa Dobrska © chirality

Szyszki chmielu
Szyszki chmielu © chirality

Rezerwat Przyrody Skarpa Dobrska
Rezerwat Przyrody Skarpa Dobrska © chirality



  • DST 104.25km
  • Czas 03:22
  • VAVG 30.97km/h
  • VMAX 46.50km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 338m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki × 7

Piątek, 30 września 2016 · dodano: 05.10.2016 | Komentarze 0

Ponownie piękna pogoda, więc można się było przejechać na krótko. Po dwutygodniowej przerwie wsiadłem na szosówkę i pojechałem przekręcić tradycyjną setkę, czyli siedem pętli dookoła Zalewu. Już na początku niemiła niespodzianka, bo na zaporze zryty asfalt w przygotowaniu do przykrycia nową nawierzchnią. Niby dało się po tym jechać, ale co to za jazda. Po drugim kółku zacząłem jednak objeżdżać północny brzeg ul. Żeglarską. Nie dlatego, że klepisko na zaporze dało mi w kość, ale dlatego, że dopiero wtedy zauważyłem tam zakaz ruchu, który dotyczył również rowerów (sic!). Na początkowych kółkach nadziewałem się też na korki w Dąbrowie spowodowane ciężką maszynerią pracującą nad nową nitką DDR, ale potem i tam się uspokoiło. Podejrzewam, że na dniach będą tam lać asfalt. Jako rekompensatę za niedogodności infrastrukturalne dostawałem na zachodnim brzegu pomocny wiatr w plecy. Przejazd generalnie spokojny, jedynie na szóstym kółku jakiś delikwent wyjechał mi na czołówkę. Ostry zakręt, a zawodnik naginał skrajną lewą nawet nie patrząc przed siebie. Ledwo go objechałem chodnikiem. Ostatnie kółko już na pełnym oświetleniu, raczej z rozsądku, niż z konieczności, bo na wjeździe w ul. Osmolicką widziałem jeszcze połowę tarczy czerwonego Słońca nurkującego za horyzontem. Do tego ostatnia prosta na zachodnim brzegu przy światłach latarni. W domu zameldowałem się już regularną nocą. Bardzo przyjemny wyjazd dzięki pięknej pogodzie i względnym pustkom na trasie.




  • DST 77.08km
  • Czas 02:41
  • VAVG 28.73km/h
  • VMAX 42.30km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 271m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Czwartek, 29 września 2016 · dodano: 05.10.2016 | Komentarze 0

Dwadzieścia stopni i czyste, rozświetlone słońcem niebo. Euforia, bo mogłem się przejechać zupełnie na krótko. W sumie z końcówki dnia wycisnąłem, ile się da - wyszło tego pięć pętli dookoła Zalewu. W takiej pogodzie jechało się rzeczywiście rewelacyjnie. Do tego wiał solidny wiatr z południowego-zachodu, który na zachodnim brzegu niósł, jak malowanie. Na czwartym kółku zapaliły się już latarnie nad Zalewem, a piąte musiałem jechać na pełnym oświetleniu. Dobrze, że pętle zaczynałem od kilkukilometrowego kawałka po jezdni, bo ostatni raz brałem go jeszcze w znośnej szarówce. Na kole się za bardzo ludziom nie powoziłem. Jedynie już na powrocie do domu wpadły ze dwa kilometry za plecami jakiegoś przełajowca. Co prawda na trasie kilku szosowców mnie wyprzedzało, ale na ogół tak cisnęli, że nie byłem w stanie się z nimi zabrać. Do domu dotarłem już regularną nocą bardzo zadowolony. Na mieście mówią, że weekend ma być równie ładny. Oby.


Kategoria szosa, samotnie, noc, dzień, 50-100


  • DST 112.18km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:23
  • VAVG 20.84km/h
  • VMAX 36.50km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 287m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jezioro Uściwierz

Niedziela, 25 września 2016 · dodano: 11.10.2016 | Komentarze 0

W ramach objazdu lubelskich jezior postanowiłem dotrzeć do jeziora Uściwierz, jednego z większych akwenów na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. Wyjechałem po południu solidnie opatulony, bo na termometrze było zaledwie 14 stopni. Jednak w słońcu było tak ciepło, że szybko zacząłem się gotować. Zrzuciłem więc czym prędzej, co się dało i do celu jechałem już na krótko. Trasę wyznaczyłem tak, aby unikać głównych dróg, więc wpadło przy okazji trochę gruntów i szutrówek. W Świdniku kluczyłem po jakichś industrialnych kazamatach i po raz pierwszy trafiłem pod terminal miejscowego lotniska. W Mełgwi tablica elektroniczna na ważnym urzędzie pokazywała 20 stopni (jeszcze powyżej zera), ale dalej było już termicznie z górki, bo jechałem ku niebu, które było całkowicie przesłonięte chmurami. Mijając sielskie krajobrazy pojezierza, nawet nie wiedzieć kiedy, dotarłem do celu. Jezioro Uściwierz jest bardzo podobne do swojego zachodniego sąsiada, jeziora Bikcze, do którego próbowałem dotrzeć w zimie. Brzeg torfowo-bagienny z wysoką trzciną uniemożliwiające dostęp do lustra wody. Jest ono jednak intensywnie wykorzystywane przez wędkarzy, więc udało mi się znaleźć kilka zatoczek, z których wodę było jednak widać. Ścieżkę wzdłuż jeziora brałem generalnie z buta, bo leżało na niej sporo drzew powalonych podczas letnich wichur. Do tego strop utworzony z zachodzących na siebie krzaków był czasami tak nisko, że musiałem przemieszczać się w głębokim skłonie. Widać też było, że trasa nie jest zbytnio uczęszczana, bo rosły na niej pomarańczowe kozaki, które rwałem jak Reksio szynkę. Po opuszczeniu jeziora dotarłem przyjemnymi szutrami do Czarnego Lasu, w którym odbiłem nad Bikcze. W zimie jakiś autochton twierdził, że do tego jeziora można dotrzeć od wschodu i chciałem to sprawdzić. Nad brzegiem dostrzegłem kilka samochodów, zapewne wędkarzy, więc udałem się w ich kierunku. I rzeczywiście był tam wąski prześwit w trzcinie, przez który mogłem dostrzec taflę wody. Dzięki temu jezioro Bikcze mogłem formalnie uznać za odhaczone. Powrót do domu z wiatrem w plecy, ale i zapadającym zmrokiem. Przed drogowskazem na Kocią Górę przebiegł mi drogę lis. Nie był czarny, więc nie potraktowałem tego, jako zły omen. Jazda po bocznych drogach skończyła się w Łuszczowie, gdzie wbiłem się na DK82, na której panował bardzo intensywny ruch. Po kilku kilometrach dotarłem jednak do Turki, gdzie z ulgą opuściłem ten jazgot. Za Pliszczynem wjechałem do Lublina, ale potem przegapiłem jakiś skręt, wyjechałem ponownie z Lublina, wbiłem się znowu na DK82 i po raz kolejny wjechałem do Lublina. Końcówka utartym szlakiem wzdłuż Bystrzycy. Przyjemny wypad, ale mogłem wyjechać z domu dużo wcześniej i wtedy nie tułałbym się po ruchliwej krajówce nocą.


Lotnisko Lublin w Świdniku
Lotnisko Lublin w Świdniku © chirality

Czarny bez
Czarny bez © chirality

Poleski krajobraz
Poleski krajobraz © chirality

Potrzebuję trzech
Potrzebuję trzech © chirality

Lud Puchaczowa przeciwko Górnikowi Łęczna w Lublinie
Lud Puchaczowa przeciwko Górnikowi Łęczna w Lublinie © chirality

Hałda w Bogdance
Hałda w Bogdance © chirality

Historia Bogdanki w pigułce
Historia Bogdanki w pigułce © chirality

Bogdanka
Bogdanka © chirality

Chmury nad Polesiem
Chmury nad Polesiem © chirality

Jezioro Uściwierz
Jezioro Uściwierz © chirality

Jezioro Uściwierz
Jezioro Uściwierz © chirality

Jezioro Uściwierz
Jezioro Uściwierz © chirality

Wędkarz nad jeziorem Uściwierz
Wędkarz nad jeziorem Uściwierz © chirality

Zarośnięta ścieżka nad jeziorem Uściwierz
Zarośnięta ścieżka nad jeziorem Uściwierz © chirality

Leśny tunel nad jeziorem Uściwierz
Leśny tunel nad jeziorem Uściwierz © chirality

Kozak pomarańczowy
Kozak pomarańczowy © chirality

Muchomor
Muchomor © chirality

Okolice Czarnego Lasu
Okolice Czarnego Lasu © chirality

Jezioro Bikcze
Jezioro Bikcze © chirality

Światłość
Światłość © chirality

Zbiór dyń
Zbiór dyń © chirality

Długie cienie
Długie cienie © chirality

Zachód słońca na Polesiu
Zachód słońca na Polesiu © chirality

Plantacja chmielu po zbiorach
Plantacja chmielu po zbiorach © chirality




  • DST 362.18km
  • Czas 14:40
  • VAVG 24.69km/h
  • VMAX 42.70km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 1397m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kielce

Sobota, 10 września 2016 · dodano: 22.09.2016 | Komentarze 0

Przepiękną pogodę pierwszej dekady września postanowiłem wykorzystać na jakiś dłuższy wyjazd, bo takich okazji w tym roku może nie być już zbyt wiele. Wybór padł na Kielce, w których dziecięciem będąc parę razy zdarzyło mi się bywać. Z domu wyjechałem kilka minut po szóstej i poważnie rozważałem wyjazd na krótko, bo pomimo tak wczesnej pory było już przyjemnie ciepło (15 stopni). Koniec końców zdecydowałem się na dorzucenie koszulki termicznej z długim rękawem. I był to dobry wybór, bo nad Bystrzycą i Zalewem Zemborzyckim kładła się mgła i było odczuwalnie chłodniej. Nad Zalewem zaskoczyła mnie obecność wielu wędkarzy moczących kije. Nie wiedziałem tylko, czy dopiero wstali, czy jeszcze nie położyli się spać. Po dotarciu do Bełżyc obrałem kurs na most w Kamieniu, na którym zdarzyło mi się w tamtym roku spędzić sylwestra. Sporo nowych asfaltów, netto łagodnie w dół ku dolinie Wisły, więc jechało się bardzo przyjemnie. Dookoła sady jabłkowe z drzewami wręcz uginającymi się od dojrzałych owoców. Tak się na nie zapatrzyłem, że na obwodnicy Chodla przegapiłem zjazd na DDR. Jechałem więc konsekwentnie jezdnią, ale jakoś nikt mnie nie obtrąbił. Do mostu w Kamieniu dotarłem przed dziewiątą. Powitała mnie tablica informująca, że temperatura powietrza wzrosła już do 19 stopni i było jasnym, że konkretna patelnia zbliżała się wielkimi krokami. Po przekroczeniu Wisły skręciłem na południe i po krótkim odcinku w województwie mazowieckim, znalazłem się w województwie świętokrzyskim. Odcinek do Ostrowca Świętokrzyskiego wspominam chyba najmilej. Nadal było w płasko, ale zaczęły pojawiać się pierwsze pagórki, między którymi meandrowała dobrej jakości droga. W Bałtowie coś na kształt polskiego Disneylandu. Zrobiłem przy nim postój, aby zrzucić z siebie, co tylko legalnie możliwe, bo skwar zaczynał dokuczać. W Ostrowcu mocny ruch samochodowy, ale na szczęście i nieszczęście na krótkim odcinku była DDR. Kilkadziesiąt metrów kostki brukowej, znak końca DDR, przejście dla pieszych, znak początku DDR. I tak kilkanaście razy. Totalna głupawka. Za miastem pojawiły się już podjazdy, a w oddali zaczęło majaczyć pasmo wzgórz z Łysą Górą na pierwszym planie. U jej podnóża wspiąłem się powyżej 400 metrów. Niby nic, ale w moim macierzystym województwie nie ma nawet wzniesienia, na którym można taką barierę złamać. Czułem się prawie jak w Himalajach. Przed podjazdem w okolicach Trzcianki wyprzedził mnie jakiś szosowiec i był to tylko przedsmak tego, co miało nadejść, bo w okolicach Kielc aż roiło się od rowerzystów. Mijałem kilka grup na góralach, ale ludzi na szosówkach było zdecydowanie najwięcej. Nie wiem, czy wynika to z pofałdowania terenu, z którym wielu chce się zmierzyć, czy też z dobrej infrastruktury rowerowej. U podnóża Łysej Góry pojawił się bowiem dedykowany pas rowerowy, który momentami przepoczwarzał się w szerokie pobocze. W tak komfortowych warunkach dojechałem do Kielc. W samym mieście przeszedłem się dosyć długą centralną ulicą Sienkiewicza, na której skorzystałem z pompy wodnej ufundowanej przez miejscowe wodociągi. Darmowe płyny w upalny dzień to jest to! W centrum często wyskakiwały znaki zakazu ruchu, więc generalnie brałem wszystko z buta. Sprawdziłem też warunki wietrzno-termiczne pod miejscowym dworcem kolejowy (skwar i brak wiatru) i udałem się w drogę powrotną do Lublina. Wygrzebałem się z kieleckiej niecki i przez kilkanaście kilometrów poruszałem się obok trasy S7. W Suchedniowie kilkusekundowe spóźnienie skończyło się dziesięciominutowym czekaniem przed przejazdem kolejowym, który przed nosem zamknęła mi pani dróżniczka. Przed Wąchockiem, to nie żart, kilka podjazdów. A następnie, to również nie żart, długi zjazd do miasteczka. Uroczy rynek, jednak brak DDR, bo podobno żona sołtysa ją wyprała, ale zwyczajnie nie zdążyła rozwinąć na weekend. W okolicach Mirca minąłem sporych rozmiarów farmę wiatrową, a przed Iłżą ponownie wjechałem do województwa mazowieckiego. Praktycznie od Kielc aż do Zwolenia jechałem drogami bardzo bocznymi, mijając anonimowe miasteczka i wioski. Natrafiłem tam jedynie na dwa krótkie odcinki z telepiącym asfaltem. Wiejska sielanka skończyła się, gdy w Zwoleniu wbiłem się na krajową dwunastkę. Mocny ruch ciężarowy, brak pobocza i nadchodzący zmrok. Bardzo nieprzyjemna mieszanka. Za miastem włączyłem więc oświetlenie, wrzuciłem na siebie koszulkę termiczna, której pozbyłem się z rana w Bałtowie, i starałem się w miarę możliwości jechać po trzydziestocentymetrowym kawałku asfaltu między żwirowym poboczem, a telepiącą białą farbą. Nie było to bezpieczne, bo złapanie żwiru skończyłoby się glebą, ale przynajmniej czułem, że robię wszystko, aby nikomu nie wchodzić w drogę. Przed Leokadiowem znalazłem się w wojewódzwie lubelskim. Trzydziestocentymetrowy kawałek asfaltu zniknął, jak za dotknięciem magicznej różdżki, więc zrobiło się jeszcze mniej ciekawie. Potem ni stąd, ni zowąd pojawiło się szerokie pobocze. Nie zdążyłem się nim nacieszyć, bo wyskoczył znak zakazu ruchu rowerowego, co zmusiło mnie do jazdy w kierunku Puław boczną drogą przez Górę Puławską. I w sumie dobrze się stało, bo ruch był tam niewielki. Daję jednak głowę, że przez nowy most w Puławach już kiedyś jechałem ( o tutaj!), więc wtedy tego typu znaki zakazu musiałem przeoczyć (sic!). Przed przekroczeniem starego mostu na Wiśle zrobiło się już na tyle ciemno, że przednie światła przełączyłem z trybu „bycia widocznym” na tryb „uczciwego oświetlania drogi”. W Puławach podjąłem decyzję o jeździe do Lublina przez Bochotnicę i Nałęczów. Po pierwsze miałem lekko dosyć dwunastki, a po drugie odcinek Kurów-Lublin pokonywałem zupełnie niedawno. Od Bochotnicy czułem już bliskość domu, bo trasę Lublin-Kazimierz Dolny znam praktycznie na pamięć. Każdy zakręt, każdy podjazd, każdy zjazd. W Płouszowicach miałem jedynie okazję po raz pierwszy przejechać się po nowej drodze, która powstała chyba przy okazji budowy zachodniej obwodnicy Lublina. Jechałem nią pierwszy i chyba ostatni raz, bo prace nad biegnącą wzdłuż niej DDR mają się ku końcowi. Do domu dotarłem po dwudziestej drugiej i mogę stwierdzić, że ten dzień wykorzystałem rowerowo na maksa. Dzięki wczesnemu startowi, nie szlajałem się zbyt długo po nocy. Trasa ogólnie bardzo przyjemna, nie licząc DK12. W dzień patelnia, ale dzięki temu poranek i noc termicznie komfortowe. Na trasie pochłonąłem masę płynów, w tym dwa litry mleka, na które na długich trasach mam tradycyjnie ochotę. Przy okazji wpadło 16 nowych gmin, po które muszę się zapuszczać coraz dalej od domu.


Mgła nad Bystrzycą w Lublinie
Mgła nad Bystrzycą w Lublinie © chirality

Wschód słońca nad zaporą Zalewu Zemborzyckiego
Wschód słońca nad zaporą Zalewu Zemborzyckiego © chirality

Wschód słońca nad Zalewem Zemborzyckim
Wschód słońca nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Świt nad Zalewem Zemborzyckim
Świt nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Sady nad Wisła z Solcem w tle
Sady nad Wisłą z Solcem w tle © chirality

Most w Kamieniu o poranku
Most w Kamieniu o poranku © chirality

Niebo z widokiem na Raj
Niebo z widokiem na Raj © chirality

Okolice Bałtowa
Okolice Bałtowa © chirality

Zabawa w Ostrowcu Świętokrzyskim
Zabawa w Ostrowcu Świętokrzyskim © chirality

Góry Świętokrzyskie majaczące na horyzoncie
Góry Świętokrzyskie majaczące na horyzoncie © chirality

Święty Krzyż
Święty Krzyż © chirality

Dzięki za dobrą pogodę
Dzięki za dobrą pogodę © chirality

Jak to gdzie?! Do Lublina
Jak to dokąd?! Do Lublina © chirality

Ulica Sienkiewicza w Kielcach
Ulica Sienkiewicza w Kielcach © chirality

Skąd te podmuchy?
Skąd te podmuchy? © chirality

Dworzec kolejowy w Kielcach
Dworzec kolejowy w Kielcach © chirality

Dworzec autobusowy w Kielcach
Dworzec autobusowy w Kielcach © chirality

Kielecka architektura
Kielecka architektura © chirality

Podkieleckie krajobrazy
Podkieleckie krajobrazy © chirality

Czekanie w Suchedniowie
Czekanie w Suchedniowie © chirality

Zapuszczanie korzeni w Suchedniowie
Zapuszczanie korzeni w Suchedniowie © chirality

To nie żart
To nie żart © chirality

Ruiny w Iłży
Ruiny w Iłży © chirality