Info

Więcej o mnie.

2020

2019

2018

2017

2016

2015

2014


Moje rowery
Wykresy roczne

+2
°
C
+2°
-2°
Lublin
Niedziela, 18
Poniedziałek | +1° | -1° | |
Wtorek | +2° | 0° | |
Środa | +3° | 0° | |
Czwartek | +3° | +2° | |
Piątek | +5° | 0° | |
Sobota | +2° | -3° |
Prognoza 7-dniową
Wpisy archiwalne w kategorii
teren
Dystans całkowity: | 13156.71 km (w terenie 932.50 km; 7.09%) |
Czas w ruchu: | 609:45 |
Średnia prędkość: | 21.46 km/h |
Maksymalna prędkość: | 47.30 km/h |
Suma podjazdów: | 49655 m |
Liczba aktywności: | 271 |
Średnio na aktywność: | 48.55 km i 2h 16m |
Więcej statystyk |
- DST 37.04km
- Teren 4.00km
- Czas 02:09
- VAVG 17.23km/h
- VMAX 35.70km/h
- Temperatura 9.0°C
- Podjazdy 175m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Operation Black Without
Poniedziałek, 17 października 2016 · dodano: 25.10.2016 | Komentarze 0
Czyli Operacja Czarny Bez. Przejechałem się po okolicy, aby narwać owoców czarnego bzu. Ostatni dzwonek na takie eskapady, bo owoce już zaczynają samoistnie opadać. Po zbiorach moje ręce wyglądały jakbym właśnie kogoś zaszlachtował. Do domu wróciłem opłotkami, walcząc z chłodnym i mocnym wiatrem ze wschodu. Wpadło trochę skąpanych w błocie gruntówek, więc rower lekko się upaćkał. W głębokiej szarówce przejeżdżałem skrajem Starego Gaju, gdzie tłumy dzikich zwierząt spacerowały w te i we wte. Jakiś cwany zając przykucnął w polu kilka metrów ode mnie myśląc, że go nie widzę. Chyba zrobił KOMa przez pole, gdy zapiszczałem mu nad uszami hamulcami. Do domu dotarłem już nocą.
Black without (Czarny bez) © chirality

Black without in a pot (Czarny bez w kotle) © chirality

Black without jews (Sok z czarnego bzu) © chirality
- DST 49.47km
- Teren 10.00km
- Czas 02:28
- VAVG 20.06km/h
- VMAX 36.50km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 191m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Lubelskie opłotki
Niedziela, 9 października 2016 · dodano: 10.10.2016 | Komentarze 0
Po południu pogoda aż zachęcała do przejażdżki. Było co prawda dosyć rześko, ale za to bardzo słonecznie. Postanowiłem przejechać się bez planu po podlubelskich siołach. Wpadło trochę polnych dróg, lasu, ale i bardzo dobrych asfaltów, na których ani żywego ducha. Sielanka nie trwała długo, bo po nawrocie stanąłem oko w oko z sinymi nabrzmiałymi chmurami. W konsekwencji kilka kilometrów przed Zalewem Zemborzyckim wjechałem w deszcz. Dało mi to motywację do podkręcenia tempa, ale i tak do domu dotarłem przemoczony do suchej nitki. Bywa.
Prześwity © chirality
- DST 123.61km
- Teren 20.00km
- Czas 06:46
- VAVG 18.27km/h
- VMAX 39.50km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 829m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Kazimierskie wąwozy
Niedziela, 2 października 2016 · dodano: 08.10.2016 | Komentarze 0
W ostatni dzień przed zapowiadanym załamaniem pogody postanowiłem przejechać się do Kazimierza Dolnego i zaliczyć kilka okolicznych wąwozów, dopóki daje się to zrobić bez konieczności taplania się w błocie. Trasę wyznaczyłem bocznymi drogami, więc naturalną koleją rzeczy wpadło trochę szutrów i gruntów. Raz ślad zaprowadził mnie nawet na podwórko jakiegoś podlubelskiego farmera, ale obyło się bez ofiar. W okolicach Lublina trafiały się w obie strony spore fragmenty nowego asfaltu – widać, że infrastruktura drogowa się poprawia. W okolicy Rąblowa teren zaczął się fałdować i po pokonaniu kilku hopek dotarłem do Skowieszynka. Stamtąd przyjemny zjazd w kierunku Kazimierza i na pierwszy ogień gwiazda wśród wąwozów, czyli Korzeniowy Dół. Bardzo urokliwe miejsce, z korzeniami wielkich drzew oplatających lessowe ściany. Brałem go po całości z buta, bo chciałem porobić trochę zdjęć, a do tego w wąskiej rynnie było momentami tłoczno (wagoniki co raz dowoziły świeże grupki turystów z rynku). Później malowniczy zjazd i kolejny wąwóz, Niezabitowskich, rozciągający się po przeciwnej stronie ul. Doły. Krajobrazowo podobny do Korzeniowego Dołu, ale z mniejszą liczbą korzeni i, w konsekwencji, pozbawiony turystów. Ten starałem się podjechać, by przypomnieć sobie, jak to jest, gdy przednie koło odrywa się od gruntu. Na szczycie wzniesienia rozciągała się plantacja malin, których najwyraźniej nikt nie zbierał, bo krzaki aż się uginały od dojrzałych owoców. Zapach był tak intensywny, że aż nie chciało się stamtąd zjeżdżać. No, ale cyk Walenty, na bok sentymenty. Następnie udałem się pod miejscowy kirkut, obok którego często wcześniej przejeżdżałem, ale przy którym jakoś nigdy nie robiłem postoju. Mur wyłożony macewami, a za nim, wśród drzew, stare mogiły. Z cmentarza postanowiłem przebić się do Wąwozu Małachowskiego jakimś pomniejszym wąwozem, zamiast jechać tam ubitym traktem. Stromo i masa powalonych drzew. Pod jednym z nich musiałem przepychać rower na leżąco i sam przeciskać się na czworaka – niezła orka. Koniec końców dotarłem jednak do celu, z którego stromy zjazd zaprowadził mnie wprost na Rynek. Były tam jednak takie tłumy, że czym prędzej ulotniłem się kocimi łbami w kierunku Albrechtówki. Pośpiech był tym bardziej wskazany, że na niebie zaczynały pojawiać się pierwsze chmury, a prognozy wieszczyły na Lubelszczyźnie wieczorne opady. Po pokonaniu kamienistego podjazdu i malowniczego zjazdu znalazłem się przy mięćmierskim wiatraku ulokowanym na skarpie, z której rozciąga się piękny widok na Janowiec, Krowią Wyspę i przełom Wisły. Przed wjazdem tamże stał zamknięty szlaban i wisiała tabliczka informująca, że teren jest własnością prywatną. Nie było jednak żadnych zakazów, więc z czystym sumieniem się tam wpakowałem. Po okolicy szwendało się parę osób, a ja zająłem się robieniem zdjęć. Z urywków rozmów zrozumiałem, że wśród obecnych tam ludzi byli i właściciele tej posiadłości, którzy (co się im chwali) tolerują obecność obcych. Tabliczka przy wejściu ma jedynie uświadamiać przybyszom, że są tam gośćmi i że ten teren nie jest niczyi. Po opuszczeniu terenu wiatraka ruszyłem malowniczymi hopkami w kierunku Podgórza. W czasie tego wyjazdu spotkałem na trasie sporo górali zmagających się z grawitacją i teraz też mijałem jakąś grupę. Ostro pracowali na podjeździe i nie miałem serca, by im powiedzieć, że dalej będzie tylko gorzej. W Podgórzu zacząłem objeżdżać Skarpę Dobrską od południa i cieszyłem się, że nie musiałem się na nią wspinać. Jednocześnie wiatr, który do tej pory był moim utrapieniem, zaczął w końcu pomagać. W okolicach Niezabitowa zaliczyłem jedyny wyścig z psem tego dnia. Gdy mijałem jego zagrodę zauważyłem, że przeciska się z entuzjazmem wartym lepszej sprawy przez szczelinę pod furtką. Dało mi to kilka sekund na odpowiedni dobór przełożenia. Piesek nie miał szans, bo utrzymywałem go na bezpieczną odległość kilku metrów. Zbyt daleko, aby złapać kostkę, ale wystarczająco blisko, aby się nie zniechęcił. Co się Burek przebiegł po wsi, to jego. Od Wojciechowa jechałem już na pełnym oświetleniu, ale na bocznych drogach ruch był niewielki, więc zero stresu. Po krótkim odcinku w Starym Gaju i tarmoszeniu roweru przez tory, dotarłem do domu przed dwudziestą. Bardzo przyjemna wycieczka. Co prawda cały rower i sakwy pokryte lessem, jak i łańcuch rzężący ostatkiem sił, ale lepsze to, niż błoto.
Kasztany © chirality

Bystra pod Zawadą © chirality

Monument w Rąblowie © chirality

Podkazimierski krajobraz © chirality

Kazimierskie Doły © chirality

Korzeniowy Dół © chirality

Korzeniowy Dół © chirality

Kopcie, kopcie © chirality

Korzeniowy Dół © chirality

Korzeniowy Dół © chirality

Korzeniowy Dół © chirality

Jesienne maliny © chirality

Kazimierski krajobraz © chirality

Macewy w Kazimierzu © chirality

No i pieniążków © chirality

Cmentarz żydowski w Kazimierzu © chirality

Stela nagrobna © chirality

Bezimienny wąwóz w Kazimierzu © chirality

Góra Trzech Krzyży © chirality

Rumowisko na Albrechtówce © chirality

Wiatrak w Mięćmierzu © chirality

Wiatrak w Mięćmierzu © chirality

Krowia Wyspa © chirality

Janowiec z Mięćmierza © chirality

Podmięćmierskie krajobrazy © chirality

Paralotnia © chirality

Skarpa Dobrska © chirality

Szyszki chmielu © chirality

Rezerwat Przyrody Skarpa Dobrska © chirality
- DST 54.19km
- Teren 1.00km
- Czas 02:01
- VAVG 26.87km/h
- VMAX 42.80km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 181m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Sobota, 1 października 2016 · dodano: 04.10.2016 | Komentarze 0
Wczoraj był zjawiskowo krwawy zachód słońca, więc dzisiaj zapakowałem aparat w sakwę z nadzieją, że coś podobnego uchwycę. Planowałem przekręcić trzy pętle dookoła Zalewu i zakończyć je tuż przed zniknięciem naszej gwiazdy. Ciepło jak w uchu, więc jechało się bardzo przyjemnie. Na trasie wielu rowerzystów i z wyjątkiem idioty, który na DDR z rozdzielonymi jednokierunkowymi pasami naginał pod prąd prosto na czołówkę (hamowałem i bluzgałem jednocześnie), wszystko przebiegało bez incydentów. Zachód słońca niestety nie wypalił, bo nad horyzontem sunęły akurat delikatne chmury. Szkoda. Powrót do domu w szarówce.
Żeglarze na Zalewie Zemborzyckim © chirality

Wiszący owad © chirality

Zmierzch nad Zalewem Zemborzyckim © chirality
- DST 112.18km
- Teren 15.00km
- Czas 05:23
- VAVG 20.84km/h
- VMAX 36.50km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 287m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Uściwierz
Niedziela, 25 września 2016 · dodano: 11.10.2016 | Komentarze 0
W ramach objazdu lubelskich jezior postanowiłem dotrzeć do jeziora Uściwierz, jednego z większych akwenów na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. Wyjechałem po południu solidnie opatulony, bo na termometrze było zaledwie 14 stopni. Jednak w słońcu było tak ciepło, że szybko zacząłem się gotować. Zrzuciłem więc czym prędzej, co się dało i do celu jechałem już na krótko. Trasę wyznaczyłem tak, aby unikać głównych dróg, więc wpadło przy okazji trochę gruntów i szutrówek. W Świdniku kluczyłem po jakichś industrialnych kazamatach i po raz pierwszy trafiłem pod terminal miejscowego lotniska. W Mełgwi tablica elektroniczna na ważnym urzędzie pokazywała 20 stopni (jeszcze powyżej zera), ale dalej było już termicznie z górki, bo jechałem ku niebu, które było całkowicie przesłonięte chmurami. Mijając sielskie krajobrazy pojezierza, nawet nie wiedzieć kiedy, dotarłem do celu. Jezioro Uściwierz jest bardzo podobne do swojego zachodniego sąsiada, jeziora Bikcze, do którego próbowałem dotrzeć w zimie. Brzeg torfowo-bagienny z wysoką trzciną uniemożliwiające dostęp do lustra wody. Jest ono jednak intensywnie wykorzystywane przez wędkarzy, więc udało mi się znaleźć kilka zatoczek, z których wodę było jednak widać. Ścieżkę wzdłuż jeziora brałem generalnie z buta, bo leżało na niej sporo drzew powalonych podczas letnich wichur. Do tego strop utworzony z zachodzących na siebie krzaków był czasami tak nisko, że musiałem przemieszczać się w głębokim skłonie. Widać też było, że trasa nie jest zbytnio uczęszczana, bo rosły na niej pomarańczowe kozaki, które rwałem jak Reksio szynkę. Po opuszczeniu jeziora dotarłem przyjemnymi szutrami do Czarnego Lasu, w którym odbiłem nad Bikcze. W zimie jakiś autochton twierdził, że do tego jeziora można dotrzeć od wschodu i chciałem to sprawdzić. Nad brzegiem dostrzegłem kilka samochodów, zapewne wędkarzy, więc udałem się w ich kierunku. I rzeczywiście był tam wąski prześwit w trzcinie, przez który mogłem dostrzec taflę wody. Dzięki temu jezioro Bikcze mogłem formalnie uznać za odhaczone. Powrót do domu z wiatrem w plecy, ale i zapadającym zmrokiem. Przed drogowskazem na Kocią Górę przebiegł mi drogę lis. Nie był czarny, więc nie potraktowałem tego, jako zły omen. Jazda po bocznych drogach skończyła się w Łuszczowie, gdzie wbiłem się na DK82, na której panował bardzo intensywny ruch. Po kilku kilometrach dotarłem jednak do Turki, gdzie z ulgą opuściłem ten jazgot. Za Pliszczynem wjechałem do Lublina, ale potem przegapiłem jakiś skręt, wyjechałem ponownie z Lublina, wbiłem się znowu na DK82 i po raz kolejny wjechałem do Lublina. Końcówka utartym szlakiem wzdłuż Bystrzycy. Przyjemny wypad, ale mogłem wyjechać z domu dużo wcześniej i wtedy nie tułałbym się po ruchliwej krajówce nocą.
Lotnisko Lublin w Świdniku © chirality

Czarny bez © chirality

Poleski krajobraz © chirality

Potrzebuję trzech © chirality

Lud Puchaczowa przeciwko Górnikowi Łęczna w Lublinie © chirality

Hałda w Bogdance © chirality

Historia Bogdanki w pigułce © chirality

Bogdanka © chirality

Chmury nad Polesiem © chirality

Jezioro Uściwierz © chirality

Jezioro Uściwierz © chirality

Jezioro Uściwierz © chirality

Wędkarz nad jeziorem Uściwierz © chirality

Zarośnięta ścieżka nad jeziorem Uściwierz © chirality

Leśny tunel nad jeziorem Uściwierz © chirality

Kozak pomarańczowy © chirality

Muchomor © chirality

Okolice Czarnego Lasu © chirality

Jezioro Bikcze © chirality

Światłość © chirality

Zbiór dyń © chirality

Długie cienie © chirality

Zachód słońca na Polesiu © chirality

Plantacja chmielu po zbiorach © chirality
- DST 274.02km
- Teren 3.00km
- Czas 11:36
- VAVG 23.62km/h
- VMAX 42.20km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 932m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Tarnobrzeg
Sobota, 17 września 2016 · dodano: 23.09.2016 | Komentarze 0
W ostatnie podrygi lata chciałem zrobić konkretną wycieczkę. Padło na Tarnobrzeg i znajdujące się w nim sztuczne jezioro powstałe po zalaniu wyrobiska kopalni siarki. Prognozy pogody były niepewne, bo o ile w Lublinie miało być sucho aż do nocy, o tyle deszcze miały nawiedzić cel mojej podróży znacznie wcześniej. Postanowiłem zaryzykować, bo w najgorszym wypadku miałbym motywację do żwawej ucieczki przed zlewą. Z domu wyjechałem tuż po szóstej, gdy na dworze było już komfortowo widno. Zdecydowanie zimniej, niż tydzień temu, bo jedynie 12 stopni, więc w drogę wyruszyłem odpowiednio opatulony. Nad Zalewem Zemborzyckim częste przerwy na sesję fotograficzną ze słońcem w roli głównej. I ponownie, pomimo nieprzyzwoitej pory, na brzegu wielu wędkarzy. W Lubelskiem poruszałem się zazwyczaj bocznymi drogami i momentami ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. Trafił się nawet odcinek szutrowy, który mężnie wziąłem na klatę. Za Urzędowem podjazd, potem długi zjazd do Gościeradowa i wylądowałem w płaskiej jak stół dolinie Wisły. W okolicach Borowa zrobiło się na tyle ciepło, że mogłem zdjąć wiatrówkę. Na trasie nie zrzucałem już nic więcej – pierwszy od niepamiętnych czasów przejazd na długo. Po wjeździe do województwa podkarpackiego czekała mnie niemiła niespodzianka w postaci braku mostu na Sanie w okolicach Antoniowa. Nie ukradli, a zwyczajnie nie wybudowali. Gpsies traktuje przeprawy promowe jak normalne drogi i rozrysowuje trasy z ich wykorzystaniem. Cóż było robić, wykręciłem kilka dodatkowych kilometrów i dopiero w Radomyślu przejechałem remontowany most, lądując tym samym w widłach Wisły i Sanu. Wbiłem się tam na chwilę na Green Velo – dobrej jakości asfaltowa DDR, więc nie było powodów do narzekań. Jadąc dalej wzdłuż Wisły wjechałem na moment do województwa świętokrzyskiego, muskając prawobrzeżny Sandomierz. Po jego opuszczeniu od razu znalazłem się w Tarnobrzegu. Według mojej nawigacji o niebo za wcześnie, ale sprawę wyjaśniła tablica z napisem „Centrum 10 km”. Kto by się spodziewał, że Tarnobrzeg to taka metropolia... Na owe 10 km znaki wrzuciły mnie na patchworkową DDR z różnej jakości kostki brukowej, po której jechało się tak sobie. Fazowanie, podniesione krawężniki, górki i dolinki. Kilka razy kierowcy skręcający w boczne uliczki wymuszali, zapewne nieświadomie, pierwszeństwo, ale takie rzeczy zazwyczaj antycypuję. Co nie znaczy, że nie opieprzam. Oznakowanie trochę szwankowało, bo o ile DDR gdzieś tam się zaczęła, to formalnie się nie skończyła, więc jazda po chodnikach (jak to praktykowali tubylcy) wydawała się legalna, a nawet obowiązkowa. Dotarłem do dużego rynku w centrum miasta, ale nie było tam zbyt wiele do zobaczenia. Ot, jakiś pomnik, fontanna i pusta przestrzeń. Pojechałem więc nad Jezioro Tarnobrzeskie, które zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Po kopalni siarki mogła zostać wielka dziura w ziemi, a jednak udało się ją zalać wodą z pobliskiej Wisły. Nad jeziorem jest przystań, plaża, deptak, jakieś szuwary i niezbyt wielu wypoczywających. Przejechałem wzdłuż brzegu drogą rowerową (chwilami szutrową), wbiłem się na Wisłostradę i po przekroczeniu królowej naszych rzek ponownie wylądowałem w województwie świętokrzyskim. Wkrótce w Jasienicy odbiłem na północny-wschód i powitała mnie zupełnie nowa rzeczywistość w postaci mocnego czołowego wiatru, który przez następne 130 km nie pozwolił o sobie zapomnieć. Co gorsza, z każdą godziną przybierał na sile, czym skutecznie drenował moje siły i nadwyrężał morale. Do Sandomierza trasa wiodła wśród typowych dla tych rejonów krajobrazów z hektarami brzemiennych jabłoni, które wydawały się zbyt małe, aby podźwignąć taką masę owoców. Szykuje się kolejna klęska urodzaju. Długie odcinki jezdni były w remoncie i na biegnących w poprzek bruzdach nieźle telepało. Ostry podjazd po kocich łbach bronił dostępu do sandomierskiego rynku, który koniec końców zdobyłem. Jednak nie zabawiłem tam zbyt długo. Nieprzebrane tłumy turystów i przewodniczka wyjaśniająca, którą przekątną rynku śmiga na rowerze ojciec Mateusz. To zbyt wiele, więc czas było się zwijać. Za miastem kolejny żmudny podjazd i stromy zjazd do Dwikozów. Miasteczko powitało mnie zapachem sfermentowanych jabłek z miejscowych zakładów przetwórstwa owoców. Lekko wstawiony, w Zawichoście zrobiłem krótką przerwę pod sklepem na pochłonięcie pierwszej butelki mleka. Gdy po nie sięgam to wiadomo, że nie jest dobrze. W Annopolu ponownie przekroczyłem Wisłę i wylądowałem w macierzy. W miasteczku przy jakiejś restauracji zaczynało się właśnie wesele. Para młoda stała przy wejściu, a nad ich głowami fruwał dron. Złapałem się na myśli, że gdyby to wesele odbywało się w Pakistanie, to na widok drona weselnicy by się błyskawicznie rozpierzchli. Ot, taka różnica kulturowa. Przez chwilę nadal poruszałem się wzdłuż Wisły, by przed Natalinem skręcić na wschód. Ten odcinek dał mi zdrowo popalić ze względu na kombinację wiatru, długiego podjazdu i kiepskiego asfaltu. Szczególnie, że zaczynałem się czuć konkretnie ujechany. Kiepska nawierzchnia towarzyszyła mi do Granic (Graniców?), gdzie wbiłem się na DW833. Jednak cieszę się, że ten odcinek zaliczyłem, bo przejeżdżałem przez miejscowości, o których nigdy nawet nie słyszałem i to pomimo tego, że leżą tak blisko Lublina. Za Chodlem kolejna butelka mleka w przydrożnym sklepie i kierunek Bełżyce, których centrum ominąłem szerokim łukiem. Tutaj trafił się kilkukilometrowy odcinek DDR. Widać było, że nie jest ona jakoś specjalnie uczęszczana, bo chwasty rosły w najlepsze. Do tego jakaś brygada kosiła trawę na poboczu drogi wojewódzkiej, więc czułem się, jakbym buszował w zbożu, a właściwie w sianie. Jakoś doturlałem się do Konopnicy i po krótkim odcinku zakorkowaną krajówką do domu miałem już z górki. Wyjeżdżając planowałem zamknąć pętlę jeszcze za dnia i prawie mi się udało, bo na światłach przejechałem może z 10 km. Podsumowując, wyjazd konkretnie mnie upodlił ze względu na bezlitosny wiatr, ale cieszę się, że w tę podróż się wybrałem. Lato ewidentnie ma się ku końcowi i zapewne przez następne pół roku takie wycieczki będę odbywał wyłącznie palcem po mapie i z nosem przy szybie. Przy okazji wpadło siedem nowych gmin, których zdobywanie staje się coraz trudniejsze.
Wschód słońca w Lublinie © chirality

Nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Wschód słońca nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Wędkarz © chirality

A most gdzie? © chirality

Green Velo koło Skowierzyna © chirality

Zapora w Tarnobrzegu © chirality

Fontanna na tarnobrzeskim placu © chirality

Rynek w Tarnobrzegu © chirality

Pomnik Bartka Głowackiego i jego czapki w Tarnobrzegu © chirality

Wioska, kopalnia, jezioro © chirality

Żaglówki na Jeziorze Tarnobrzeskim © chirality

Jezioro Tarnobrzeskie © chirality

Szuwary na Jeziorze Tarnobrzeskim © chirality

Mosty na Wiśle © chirality

Tanie smartfony w Sandomierzu © chirality

Brama Opatowska w Sandomierzu © chirality

Zjazd do Dwikozów © chirality

Klęska urodzaju © chirality

Most na Wiśle w Annopolu © chirality

Wisła w Annopolu © chirality

Są pewne © chirality
- DST 56.03km
- Teren 1.00km
- Czas 02:02
- VAVG 27.56km/h
- VMAX 40.90km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 195m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Czwartek, 8 września 2016 · dodano: 09.09.2016 | Komentarze 0
Pierwsza dekada września pogodowo rozpieszcza, więc wybrałem się na standardowe trzy rundki dookoła Zalewu. Zapakowałem aparat do sakwy i wyjechałem o takiej porze, aby po trzecim kółku zdążyć na wschodni brzeg tuż przed zachodem słońca. Początkowo jechało się nieco ociężale – nawet zatrzymałem się, by sprawdzić, czy klocki hamulcowe mi czasami gdzieś nie obcierają. Casus złej baletnicy i rąbka u spódnicy, bo przed wyjazdem wchłonąłem ogromny talerz pierogów ze śliwkami, które robiły za balast. Na drugim kółku nieomal zerwałem łańcuch na kombinacji zjazd-podjazd, na której trzeba szybko redukować biegi. Skakałem po kasecie tak agresywnie, że cały napęd się zaklinował. Na szczęście przestałem cisnąć na korbę i problem sam się rozwiązał. Na szczycie tego podjazdu wyprzedziłem jakiegoś rowerzystę na trekkingu, ten się jednak spiął i po kilkuset metrach wyszedł ponownie na czoło. Trochę mnie to zdziwiło, bo jak ludzie dają koło, to trzeba brać i chociaż bujać się po zmianach. A że nie miałem zbytniej ochoty na wyścigi, i do tego do jazdy na kole nie trzeba mnie jakoś specjalnie namawiać, więc przez ładnych kilka kilometrów się powiozłem. Gdy mój towarzysz podróży wyglądał już na lekko ujechanego, bezczelnie go zerwałem. W sumie to mogłem mu dać koło, ale podejrzewam, że znowu by się zaczął ścigać. Trzecią pętlę zakończyłem zgodnie z planem 20 minut przed zachodem słońca. Podjechałem więc na wschodni brzeg i porobiłem trochę zdjęć. Ponieważ zmierzch fotografowałem wczoraj, więc dzisiaj go sobie odpuściłem i dzięki temu dotarłem do domu w przyzwoitych warunkach świetlnych.
Zachód słońca nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Zachód słońca nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Zachód słońca z kaczką © chirality

Zachód słońca nad Zalewem Zemborzyckim © chirality
- DST 52.12km
- Teren 1.00km
- Czas 01:56
- VAVG 26.96km/h
- VMAX 43.70km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 175m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Środa, 7 września 2016 · dodano: 09.09.2016 | Komentarze 0
Piękny ciepły dzień, więc zapakowałem aparat w sakwę i pojechałem na trzy pętle dookoła Zalewu. Plan był taki, aby po trzecim kółku zrobić sesję fotograficzną z zachodzącym słońcem w roli głównej. Coś tam jednak źle obliczyłem, albo słońce zaczęło znikać przedwcześnie, więc na trzeciej pętli dojechałem jedynie do DDR na ul. Osmolickiej (aby później nocą już nie szlajać się po jezdni) i przez las dotarłem nad Zalew. Pochodziłem wzdłuż brzegu przez 40 minut robiąc zdjęcia i już nocą ponownie przebiłem się przez las do miejsca, w którym porzuciłem trzecią pętlę. Tym razem jechałem na pełnym oświetleniu, więc było bardzo komfortowo. Do tego zachodni brzeg skąpany w światłach latarni. Przeszkadzała jedynie lekka mgła nad Zalewem i trochę gęstsza jej wersja nad Bystrzycą.
Zmierzch nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Butelka nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Odbicia © chirality

Kaczki na Zalewie Zemborzyckim © chirality

Czerwienie nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Zmierzch nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Zmierzch nad Zalewem Zemborzyckim © chirality

Swiatła na zachodnim brzegu Zalewu Zemborzyckiego © chirality

Księżyc i jego odbicie © chirality

Odbicie lasu w Zalewie Zemborzyckim © chirality
- DST 44.72km
- Teren 2.00km
- Czas 01:47
- VAVG 25.08km/h
- VMAX 36.70km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 145m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki
Wtorek, 6 września 2016 · dodano: 08.09.2016 | Komentarze 0
Załatałem wczorajszego kapcia i wyciągnąłem solidny kawałek szkła z opony. Na jazdę nie zostało zbyt wiele czasu, ale ładna pogoda kusiła. Pomyślałem więc, że dwie pętle dookoła Zalewu uda mi się wykręcić przed zmrokiem. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Pierwsze kółko przy pięknie zachodzącym słońcu. Sporo też rowerzystów na trasie. W Dąbrowie mały korek, bo jakaś kobieta złapała gumę i z powodu braku pobocza blokowała (a właściwie jej samochód) pół jezdni. Gdy zjeżdżałem ul. Żeglarską, tarcza słoneczna zaczynała dotykać horyzontu. Zmotywowało mnie to do żwawej jazdy. Na drugim kółku nadwodne robactwo rozzuchwalone brakiem Wielkiej Lampy zaczęło wylatywać na żer, ale i tak musiałem zdjąć okulary, aby poprawić sobie widoczność. W Dąbrowie do kobiety z gumą podjechała już policja i próbowała jakoś ogarnąć powstałe zamieszanie. Niby formalnie było już po zachodzie słońca, ale przejechałem obok nich bez świateł. Udało się. Gdy na ul. Żeglarskiej miałem zjeżdżać na DDR wzdłuż Bystrzycy i skierować się do bazy, zorientowałem się, że zgubiłem okulary. Cóż było robić, zawróciłem i jadąc jezdnią bez przedniego oświetlenia obserwowałem jej przeciwny pas. Robiła się już głęboka szarówka, okularów nie widać, a policjanci przy kobiecie z kapciem coraz bliżej. Aby nie kusić losu, postanowiłem objechać stróżów prawa lasem. Tam już zupełna ciemnica, więc jechałem praktycznie na pamięć. Między drzewami widziałem jednak przepiękną grę głębokich czerwieni na Zalewie i dotykającym go nieboskłonie. Muszę to niedługo obfotografować. Wyjechałem z lasu i wbiłem się na DDR wzdłuż ul. Osmolickiej. Tam, ku mojej radości, odnalazłem te cholerne okulary. Misja zakończona, więc zawróciłem, ponownie objechałem policjantów lasem i w ciemnościach wbiłem się na DDR wzdłuż Bystrzycy. Tutaj dodatkowo kładła się mgła, więc jazda przestawała być zabawna. Szczególnie, że na trasie spore tłumy, w tym wielu podobnych do mnie idiotów bez oświetlenia. Jakoś jednak doturlałem się do cywilizacji rozjaśnionej latarniami, a stamtąd już tylko rzut beretem do domu. Uff!
Kapeć nie wziął się znikąd © chirality
- DST 22.29km
- Teren 7.00km
- Czas 03:20
- VAVG 6.69km/h
- VMAX 26.50km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 295m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Skok przez trzy granice: Do diabła!
Środa, 17 sierpnia 2016 · dodano: 11.02.2017 | Komentarze 0
Obudził mnie tupot kropli deszczu na szybie. Nie tak miało być, chociaż gdy sprawdzałem jeszcze w Lublinie długoterminową prognozę pogody, Winditv to wieszczyło. Nie chciałem tego jednak przyjąć do wiadomości. Ogarnąłem się i zszedłem na śniadanie do hotelowe restauracji. Szwedzki stół, więc objadłem się jak prosię. Gdybym o tym wiedział, to z Lublina jechałbym na głodniaka. Moje plany na dzień we Lwowie były raczej skromne. Nie miałem ambicji zobaczenia wszystkiego, bo skończyłoby się na niezobaczeniu niczego. Dlatego przede wszystkim chciałem kontynuować zdobywanie Korony Roztocza, które rozpocząłem w lipcu. Wszak największe roztoczańskie wzniesienia znajdują się właśnie we Lwowie. Pomimo padającego deszczu byłem zdeterminowany, aby trzymać się planu, więc po dziewiątej opuściłem hotel i skierowałem się na wschodnie obrzeża miasta z zamiarem zdobycia Czartowskiej Skały. Jazda rowerem po śliskim lwowskim bruku nie jest zbyt bezpieczna, dlatego poruszałem się głównie torowiskami tramwajowymi i chodnikami. Za miastem odbiłem w teren i zrobiło się zarówno śmieszno, jak i straszno. Deszcze rozbujały się już na dobre i rozpętała się burza – niezbyt dobre warunki na szwendanie się po najwyższym wzniesieniu w okolicy. Pomimo wymalowanych na drzewach znaków przeróżnych tras MTB, ścieżka była momentami w dość kiepskim stanie, więc sporo jej fragmentów brałem z buta. Krajobrazowo pięknie, bo szlak wytyczony w gęstej buczynie meandrował wśród wąwozów. Do ulokowanego na szczycie wzniesienia ostańca dotarłem zdrowo ujechany, ale szczęśliwy. Był to bowiem pierwszy raz, gdy na rowerze znalazłem się na wysokości przekraczającej 400 metrów. I to bez maski tlenowej i bez zakładania obozów przejściowych. Do tej pory moim rekordem był Długi Goraj (391.5 m), nawiasem mówiąc, najwyższe wzniesienie polskiej części Roztocza. Ze względu na fatalną pogodę nie delektowałem się sukcesem pod skałami zbyt długo. Zjazd z górki okazał się bardziej wymagający, niż podjazd. Grunt miał czas przesiąknąć, więc wszędzie grząski i śliski margiel. Gdy wpakowałem się w koleinę sięgającą pasa myślałem, że się z niej z rowerem nie wygramolę. Koniec końców dotarłem jednak do regularnej drogi. Po zdobyciu Czartowskiej Skały planowałem pojechać na pobliski Łyczaków i znajdujący się tam cmentarz, ale byłem tak upaprany błotem, że rozsądnym wydawał się powrót do hotelu. Ku mojej wielkiej konsternacji, konsekwencją zdobywania szczytu na mokro okazało się doszczętne zdarcie klocków hamulcowych. Klamki mogłem zaciskać znacznie głębiej, niż zaledwie kilka godzin wcześniej. Towarzyszył temu pisk metalu szorującego metal, a hamulce i tak nie spełniały swej roli. Niedobrze, bo pal licho jazdę po mieście, ale wkrótce czekały mnie góry, z których na takich hamulcach nie byłbym w stanie zjechać. Oczywiście do głowy mi nie przyszło, aby zapasowe klocki zabrać z domu – to najlepiej świadczy o poziomie moich przygotowań do tego wyjazdu. Do hotelu dotarłem przed południem i z rowerem wpakowałem się do jego wnętrza. Wszędzie błyszczące marmury, a ze mnie i roweru lało się błoto. Jaja. Czułem się jak czerwonoarmista, który po szturmie Pałacu Zimowego defekuje do porcelanowych waz, strzelając przy tym do kryształowych żyrandoli. Odezwała się jednak we mnie burżuazyjna wrażliwość i w pierwszym odruchu zacząłem to błoto wycierać jakąś szmatą. Efekty tych zabiegów były jednak przeciwne do zamierzonych, więc zostawiłem rower w holu i dyskretnie ulotniłem się do pokoju. Deszcze nie odpuszczały do późnego popołudnia. Do tego czasu zdążyłem się jakoś ogarnąć i kolejny szczyt Korony Roztocza, Wysoki Zamek, postanowiłem zdobyć z buta. I była to dobra decyzja, bo podjazd rowerem jest nań niemożliwy, gdyż na szczyt prowadzą strome schody. Po krótkim spacerze po starej części miasta, dotarłem do podstawy górki i razem z wycieczką ukraińskiej młodzieży wspiąłem się na jej szczyt. Przy ruinach zamku dzieciarnia zatrzymała się przy poświęconym temu miejscu pomniku i z tego co zdołałem zrozumieć, przewodniczka opowiadała im o polskim królu Kazimierzu Wielkim, który zdobył Lwów i na jego prominentnym wzniesieniu wybudował fortecę. Na szczycie Wysokiego Zamku usypany jest kopiec Unii Lubelskiej, na którego wierzchołek prowadzą spiralne schody. Niespodziewanie złapał mnie tam lęk wysokości, więc ledwo zdołałem o miękkich nogach dotrzeć na szczyt. Rozpościerała się z niego piękna panorama miasta, ale nie byłem w nastroju, aby nią się zachwycać. Chciałem jedynie jak najprędzej opuścić szczyt kurhanu, co też pospiesznie uczyniłem. Szwendając się po mieście natrafiłem na sklep sportowy z rowerami. Jakoś wyjaśniłem sprzedawcy, że potrzebuję jedynie klocków hamulcowych, ale okazało się, że można tam było nabyć tylko całe rowery. Ponieważ aż tak zdesperowany nie byłem, więc zapytałem o sklep z częściami. Sprzedawca poinformował mnie, że znajduje się on na ul. Bohaterów UPA. Natychmiast włączyła mi się pokerowa twarz. Koniec końców do tego sklepu jednak nie dotarłem, bo było już zbyt późno. Trochę szkoda, bo z tego, co sprawdzałem w bazach danych, w żadnym mieście w Polsce nie ma sklepu rowerowego na ul. Bohaterów UPA. Spać poszedłem dosyć wcześnie, gdyż w planach miałem równie wczesną pobudkę.Podsumowując, przez fatalną pogodę, dzień okazał się lekko zwariowany. Ale przynajmniej Czartowską Skałę zdobywałem w adekwatnych do nazwy warunkach.

Rogatki Lwowa z Czartowską Skałą w tle © chirality

Początek podjazdu na Czartowską Skałe (w lewo) © chirality

Podjazd pod Czartowską Skałę © chirality

Szczyt Czartowskiej Skały © chirality

Ostaniec na szczycie Czartowskiej Skały © chirality

Czartowska Skała © chirality

Próba zrobienia zdjęcia na Czartowskiej Skale. Przypadek? © chirality

Stok Czartowskiej Skały © chirality

Na stoku Czartowskiej Skały © chirality

Lwowski pomnik Mickiewicza z iglicą masztu na Wysokim Zamku we mgle © chirality

Spotkanie z Mickiewiczem © chirality

Pomnik Tarasa Szewczenki we Lwowie © chirality

U podnóża Wysokiego Zamku © chirality

Schody na Wysoki Zamek © chirality

Ukraińska wycieczka na szczycie Wysokiego Zamku © chirality

Ruiny na szczycie Wysokiego Zamku © chirality

Ruiny na szczycie Wysokiego Zamku © chirality

Droga na kopiec Unii Lubelskiej na Wysokim Zamku © chirality

Kopiec Unii Lubelskiej © chirality

Panorama Lwowa z kopca Unii Lubelskej © chirality

Ukraińska flaga na kopcu Unii Lubelskiej © chirality

Panorama Lwowa z kopca Unii Lubelskiej © chirality

Lwów © chirality

Stary Lwów © chirality

Stary Lwów © chirality

Maryja z dzieciątkiem z iglicą masztu na Wysokim Zamku w tle © chirality

Wysoki Zamek © chirality

Gmach Opery Lwowskiej w słońcu © chirality

Posąg na gmachu Opery Lwowskiej © chirality

Panorma Lwowa © chirality

Mickiewicz rzucający cień © chirality

Pomnik Tarasa Szewczenki z Falą Odrodzenia Narodowego w tle © chirality

Fala Odrodzenia Narodowego we Lwowie © chirality

Modlitwa o pokój na Ukrainie © chirality

Chrystus we Lwowie © chirality

Pełnia Księżyca nad Lwowem © chirality

Wysoki Zamek nocą © chirality

Reklamówka sklepu rowerowego na ul. Bohaterów UPA - ze skóry tam nie obedrą © chirality