Info

avatar Jestem chirality z Lublina. Mam przejechane 42279.29 km, w tym 945.90 km w terenie, z prędkością średnią 23.87 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

2020 button stats bikestats.pl

2019 button stats bikestats.pl

2018 button stats bikestats.pl

2017 button stats bikestats.pl

2016 button stats bikestats.pl

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

Wykresy roczne

Wykres roczny blog rowerowy chirality.bikestats.pl

Archiwum



Wpisy archiwalne w kategorii

teren

Dystans całkowity:13156.71 km (w terenie 932.50 km; 7.09%)
Czas w ruchu:609:45
Średnia prędkość:21.46 km/h
Maksymalna prędkość:47.30 km/h
Suma podjazdów:49655 m
Liczba aktywności:271
Średnio na aktywność:48.55 km i 2h 16m
Więcej statystyk
  • DST 213.95km
  • Teren 20.00km
  • Czas 13:03
  • VAVG 16.39km/h
  • VMAX 35.40km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 862m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skok przez trzy granice: Na Lwów!

Wtorek, 16 sierpnia 2016 · dodano: 09.02.2017 | Komentarze 0

Noc spokojna, ale jak na połowę sierpnia dosyć chłodna. Obudziłem się jeszcze w ciemnościach i z braku lepszego zajęcia polowałem z aparatem na wschód słońca. Uchwyciłem jego pierwsze promienie, ogarnąłem majdan, wyjadłem resztki prowiantu, który wiozłem z domu i po szóstej czasu lokalnego ruszyłem w dalszą drogę. Wjechałem do Makowiczów, gdzie pomimo wczesnej pory przy obejściach kręciło się już wielu mieszkańców. Gdy widziałem, że moja obecność o takiej porze zakłócała komuś poranne rytuały, machałem ręką wołając „dobryj deń!” (bladym świtem powinno być jednak „dobryj ranok!” - człowiek uczy się całe życie). Wiadomo, że ktoś kto ma złe zamiary się raczej nie wita. Za miasteczkiem wjechałem na gruntówkę do Twerdyń. Jest tam kilka hopek i postanowiłem przejechać je jednym ciągiem, aby na Stravie postawić takiego KOM'a, którego przez długi czas nikt nie byłby w stanie mi odebrać. Plan niestety spalił na panewce, gdy zobaczyłem nadciągającą od strony wioski sforę psów. Ponieważ wolałem nie sprawdzać na własnej skórze, czy są przyjazne, więc odbiłem w bok i z bezpiecznej odległości je obserwowałem. Gdy przebiegły, wróciłem na trasę, ale co raz odwracałem się za siebie, bo a nuż pieskom zachciałoby się wracać. W Twerdyniach mieszkańcy wyprowadzali już zwierzęta na pastwiska i po manewrze z „dobryj deń!” strofowali towarzyszące im psiaki, gdy te reagowały na obcego kłapaniem pysków. Przed Kisielinem zboczyłem z głównej drogi i podjechałem pod zbiorową mogiłę 500 miejscowych Żydów. W zeszłym roku przejeżdżałem obok tego miejsca, ale było wtedy przed żniwami i pomnik skrywał się gdzieś w żółtych łanach zboża. Dodatkowo niewiarygodny skwar skutecznie wybijał mi z głowy wszelką ciekawość świata. Tym razem był inaczej, bo poranek rześki, a miejsce doskonale widoczne wśród krótko skoszonych pól. Prosty monument, ale taki właśnie w tym miejscu pasował. Żydowskich mieszkańców tych okolic wymordowano hurtem poza osadami ludzkimi podczas likwidacji kisielińskiego getta w sierpniu 1942 roku. Rok później, Polaków i innych (np. w Kupyczowie, przez który przejeżdżałem wczoraj, mieszkało przed wojną wielu Czechów) na raty i zwykle wśród domostw. W samym Kisielinie zrobiłem krótki postój przed ruinami kościoła, pod którym doszło w 1943 roku do rzezi i na tym definitywnie skończyłem z martyrologią, bo ile można. Był to o tyle ważny moment mojej podróży, że odtąd poruszałem się po zupełnie dla mnie nowych terenach. Za kościołem przejechałem mostek na rzece Stochód i wbiłem się w gęste lasy. Zrobiło się lekko klaustrofobicznie, na flankach pojawiły się mokradła, a do tego dopadła mnie krótkotrwała mżawka. Droga była miejscami dosyć piaszczysta, co zmuszało mnie do brania niektórych odcinków z buta. Po wyjechaniu z lasu pobujałem się trochę po gruntówkach, aż trafiłem na bardzo popularną w tych rewirach nawierzchnię, czyli gruby i byle jak ubity tłuczeń. Mijałem anonimowe sioła i coraz bardziej jazda po tych wertepach przestawała mi się podobać. Na mapie widziałem, że jadę praktycznie równolegle do drogi H-22 Włodzimierz Wołyński-Łuck i jeżeli będę trzymał się śladu, to wbiję się w nią dopiero przed Torczynem. Zdecydowałem się jednak zakończyć przygodę z tłuczniem jak najszybciej i skręcając na Sirniczki dotarłem po paru kilometrach do asfaltu. Jego jakość była oględnie mówiąc taka sobie, ale i tak reprezentował on wyższy poziom cywilizacji, niż kamienie. W Torczynie podjechałem do centrum, aby uzupełnić zapasy płynów. Szaro-buro, więc nie zabawiłem tam długo. Przed południem dotarłem do Łucka, który przywitał mnie chaosem na drogach. Ze względu na to, jak i na typ zabudowy i obecność trolejbusów, miasto przypominało mi Lublin, więc pewnie dlatego chciałem je czym prędzej opuścić. Na rogatkach czekało mnie podjęcie ważnej decyzji. Początkowo planowałem jechać na Lwów opłotkami, ale po wcześniejszych doświadczeniach z tłuczniem, zdecydowałem się trzymać głównej magistrali H-17. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że była to bardzo dobra decyzja, bo nawierzchnia jak i natężenie ruchu sprawiały, że jechało się przez większość trasy komfortowo. O ile do Łucka zachodni wiatr pomagał, o tyle na odcinku do Lwowa nasza relacja zyskała na subtelności. Na długich prostych biegnących na południowy-zachód dawał mi popalić, a na tych biegnących minimalnie bardziej na południe już nie. Na rogatkach podłuckiego Horodyszcza zrobiłem przerwę w przydrożnym barze na kawę i ukraińską wersję hamburgera. Pierwsze 100 km za Łuckiem okazało się dosyć interwałowe. Ciągle góra-dół, więc nie było czasu się nudzić. Tuż za Horodyszczem, gdy wspinałem się na jakiś długawy podjazd, wyprzedził mnie szosowiec. Ogromnie mnie to zaskoczyło, bo był to pierwszy raz, kiedy spotkałem na Ukrainie kogokolwiek na tak delikatnym rowerze. Ponieważ droga była prosta po horyzont, więc widziałem go przed sobą jeszcze przez wiele kilometrów. Pojawiał się na szczytach podjazdów, by po chwili zanurkować w kolejnej dolince. Później dostrzegłem przed sobą rowerzystkę, która strasznie twardo brała wszystkie podjazdy. Gdy ją wyprzedzałem okazało się, że ma tylko jedno przełożenie – jednak przerzutki to dobra rzecz. Ponieważ zatrzymywałem się na robienie zdjęć, więc tasowałem się z niewiastą na rowerze jeszcze dosyć długo. O ile wczoraj mijałem wiele osób handlujących tym, co urodziły lasy, o tyle teraz były to tradycyjne płody rolne. Przed obejściami na stołkach poustawiane były misy, a w nich jabłka, gruszki, mirabelki, pomidory i Bóg wie, co jeszcze. Nikt tego nie pilnował, więc gdybym wykazał się odrobiną przedsiębiorczości... Za Żurawnikami opuściłem rejon wołyński i wjechałem do rejonu lwowskiego. Żeby nie było za kolorowo, w Radziechowie wpadł kilkukilometrowy odcinek, na którym droga H-17 była w fatalnym stanie. Pojazdy wyszukiwały sensownej trajektorii między licznymi wyrwami, więc kończyło się na tym, że niektóre jechały prawą stroną „jezdni”, niektóre lewą, a inne środkiem. Istne ruchy Browna. Już nieco bliżej Lwowa trafiłem też na serię kilkukilometrowych odcinków, na których musiałem przystawać, aby wyczyścić opony ubrudzone lepikiem i przyklejonym do niego drobnym żwirem. Z moich dziecięcych wojaży po Ukrainie pamiętałem, że zalewanie dziur w asfalcie lepką mazią i posypywanie tego kamykami, to równie popularna, co bezsensowna metoda remontu dróg. Z ogromną ulgą wyprzedziłem brygadę parającą się tym procederem, bo wiedziałem, że przed nią droga będzie czysta. Po 100 km interwałów, kolejne 30 km było przyjemnie płaskie. Złapał mnie tam co prawda deszcz, ale był tak krótkotrwały, że nawet nie zdążyłem się zatrzymać, aby wrzucić na siebie kurtkę. Jakieś 30 km od Lwowa wyskoczyło kilka 10% podjazdów, jakość nawierzchni wyraźnie się pogorszyła, ale i tak nie była specjalnie tragiczna. Tutaj też zaczęło się ściemniać, więc tym bardziej miałem motywację do jazdy. Na wiele kilometrów przed Lwowem ruch samochodowy zrobił się bardzo intensywny. Do tego drogowskazy zdawały się pokazywać odległość dzielącą mnie od centrum, która nijak nie miała się do rzeczywistości. Było to lekko irytujące, gdy czytałem „Lwów 7”, by po kilku kilometrach przeczytać „Lwów 13”. Koniec końców dobiłem jednak pod gmach Opery Lwowskiej. Z dzieciństwa pamiętałem, że w tych okolicach był hotel „Intourist” i pomimo tego, że funkcjonował teraz pod innym szyldem (hotel Lviv), dosyć szybko go odnalazłem. Przed godziną 22 uwinąłem się z rezerwacją pokoju (standard naprawdę przyzwoity) i po krótkim wypadzie na miasto po zakupy, o godzinie 23 poszedłem spać. Rower z ciężkim sercem zostawiłem w korytarzu na niskim parterze, nawet go nie zapinając linką.
Podsumowując, dzień dosyć udany pomimo tego, że na taki się nie zapowiadał. Rankiem dopadł mnie na wołyńskich wertepach spory kryzys i w kniejach pod Kisielinem zastanawiałem się, czy będę w stanie doturlać się chociaż do Łucka. Ale gdy już tam byłem, zapewne za sprawą pięknej pogody, wstąpiły we mnie nowe siły. Entuzjazm do dalszego kręcenia powrócił, gdy zobaczyłem, jak dobre asfalty czekały na mnie w drodze na Lwów.


Wołyński świt
Wołyński świt © chirality

Pierwszy promyk słońca
Pierwszy promyk słońca © chirality

Wołyński wschód słońca
Wołyński wschód słońca © chirality

Żniwa, żniwa i po żniwach
Żniwa, żniwa i po żniwach © chirality

Okolice Kisielina
Okolice Kisielina © chirality

Zbiorowa mogiła pod Kisielinem
Zbiorowa mogiła pod Kisielinem © chirality

Zbiorowa mogiła pomordowanych Żydów pod Kisielinem
Zbiorowa mogiła pomordowanych Żydów pod Kisielinem © chirality

Memoriał masakry Żydów w Kisielinie
Memoriał masakry Żydów w Kisielinie © chirality

Trochę o historii Kisielina i okolic
Trochę o żydowskiej historii Kisielina i okolic © chirality

Mapa pomnika pod Kisielinem
Mapa pomnika pod Kisielinem © chirality

Tablica pamiątkowa w miejscu masakry Żydów w Kisielinie
Tablica pamiątkowa w miejscu masakry Żydów w Kisielinie © chirality

Słowo o kościele katolickim w Kisielinie
Słowo o kościele katolickim w Kisielinie © chirality

Ruiny kościoła w Kisielinie
Ruiny kościoła w Kisielinie © chirality

Plebania kościoła w Kisielinie
Plebania kościoła w Kisielinie © chirality

Miejsce pochówku ofiar masakry w Kisielinie
Miejsce pochówku ofiar masakry w Kisielinie © chirality

Kościół w Kisielinie
Kościół w Kisielinie © chirality

Kisielińskie lasy
Kisielińskie lasy © chirality

174 jaskółki
174 jaskółki © chirality

Cerkiew w Zubilnie
Cerkiew w Zubilnie © chirality

Okolice Uhrynowa
Okolice Uhrynowa © chirality

Okolice Szklina
Okolice Szklina © chirality

Żurawniki
Żurawniki © chirality

Wołyński krajobraz
Wołyński krajobraz © chirality

Bociany w okolicach Żurawników
Bociany w okolicach Żurawników © chirality

Pogranicze między rejonem wołyńskim i lwowskim
Pogranicze między rejonem wołyńskim i lwowskim © chirality

Monument w Stojanowie
Monument w Stojanowie © chirality

Pod Radziechowem
Pod Radziechowem © chirality

Pomnik w Radziechowie
Pomnik w Radziechowie © chirality

Brygada lepikowo-żwirowa w okolicach Grzędy
Brygada lepikowo-żwirowa w okolicach Grzędy © chirality

Hopki w okolicach Wisłoboków
Hopki w okolicach Wisłoboków © chirality

Spontaniczna formacja pasa rowerowego w okolicach Kłodzienka
Spontaniczna formacja pasa rowerowego w okolicach Kłodzienka © chirality

Gmach Opery Lwowskiej
Gmach Opery Lwowskiej © chirality



  • DST 282.10km
  • Teren 10.00km
  • Czas 13:58
  • VAVG 20.20km/h
  • VMAX 39.20km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 569m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skok przez trzy granice: Na Wołyń!

Poniedziałek, 15 sierpnia 2016 · dodano: 07.02.2017 | Komentarze 0

Tak jak w poprzednich latach (2014 i 2015), tak i w tym roku planowałem skorzystać z Europejskich Dni Dobrosąsiedztwa i przedostać się na Ukrainę tymczasowym mostem w Zbereżu. O ile podczas poprzednich wyjazdów skupiałem się praktycznie na Wołyniu, o tyle teraz chciałem dotrzeć nieco dalej na południe i do Polski wrócić przez Słowację. Przygotowania do wyjazdu potraktowałem zupełnie na luzie, wszak Ukraina to nie koniec świata. To podejście odbiło mi się potem lekką czkawką, ale gdybym chciał dopiąć każdy detal, to byłbym gotowy pewnie dopiero na jesieni.
W trasę ruszyłem po czwartej rano, kilka minut po wschodzie słońca. Dzięki temu szybko zrobiło się jasno, a na serwisówce S17 mogłem już podziwiać pełną tarczę naszej gwiazdy na krwawym niebie. Wiatr wiał z północnego-zachodu i przez znakomitą większość dnia bardziej pomagał, niż przeszkadzał. Odcinek do Piask upłynął na oswajaniu się z objuczonym rowerem i szukaniu optymalnego przełożenia, z którym mógłbym się zaprzyjaźnić na dłużej. Za miastem wskoczyłem na DK12 i bez przygód dotarłem utartym szlakiem do Chełma. Atmosfera dosyć senna, jedynie pod kościołem na wzniesieniu w centrum trochę wiernych celebrujących święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Z Chełma do Uhruska nie pojechałem najkrótszą drogą, a zakolami, bo na wschód od miasta zostały mi do odhaczenia dwie gminy mojego województwa. Na tym odcinku trafiło się sporo gruntówek i leśnych duktów (uroki planowania trasy w Gpsies), ale nigdzie nie było jakoś specjalnie tragicznie. Tam też w leśnej gęstwinie moja trasa skrzyżowała się z parą łosi. Początkowo myślałem, że to biegające konie, bo ich kasztanowa sierść aż lśniła, ale w końcu doszedłem do wniosku, że mało prawdopodobne, aby konie miały poroża. W Rudzie Opalin przejechałem obok przystani rowerowej. Idealny trawnik, kilka zaparkowanych rowerów i rozbitych namiotów – dobre miejsce na nocleg podczas wyprawy na wschodnie rubieże naszego kraju. Przed Uhruskiem wbiłem się na Green Velo i dobrymi asfaltami dotarłem do Zbereża. Na przejściu granicznym niewiarygodny tłok, co w sumie nie powinno było mnie dziwić. W Polsce dzień wolny od pracy ze względu na nawet podwójne święto, a do tego ostatni dzień funkcjonowania mostu pontonowego na Bugu, więc wielu chciało wykorzystać uciekającą okazję. Na szczęście po kilkunastu minutach sterczenia wśród morza ludzi zostałem skierowany przez ukraińskiego pogranicznika do odprawy paszportowej bokiem. W przygranicznych Adamczukach zrobiłem godzinną przerwę na tradycyjnym jarmarku rozstawionym na dużej polanie. Wymieniłem pieniądze, zapakowałem zapas kwasu chlebowego i ruszyłem na pierwsze spotkanie z ukraińskimi wertepami. W Grabowie dołączył do mnie rowerzysta spod Chełma, z którym wspólnie pokręciliśmy do Świtazi. Wcześniej jednak musieliśmy pokonać męczące kocie łby prowadzące do Zalesia. Niby jedynie 10 kilometrów, ale jazda po takiej nawierzchni trochę się dłużyła. Mijaliśmy tam wielu sakwiarzy wracających z ukraińskich wojaży do Polski. Wśród nich ofiarę kocich łbów, która zgubiła na nich telefon. Prosiła, abyśmy rozglądali się za nim po okolicy, ale nasze rozglądania okazały się bezowocne. A szkoda, bo telefon by się zawsze przydał. W Zalesiu ostry zakręt, za którym już normalny asfalt. Co za ulga. Mój kompan używał do nawigacji map wojskowych, na których były zaznaczone nawet leśne ścieżynki prowadzące do Adamczuków. Nie wiadomo jednak, czy próba objechania w ten sposób przygranicznych wertepów nie zakończyłaby się wpadnięciem z deszczu pod rynnę. Nad Świtazią rozstałem się z moim kompanem, który odbił na objazd okolicznych jeziorek, i już samotnie ruszyłem na Luboml. Na skraju mijanych lasów wielu sprzedawców runa leśnego. Głównie dzieci i osób starszych. W tych okolicach towarem były czarne jagody, kozaki i kurki, ale ponieważ tego typu handel jest na Ukrainie bardzo popularny, więc podczas mojej dalszej podróży widziałem, co akurat wysypało w okolicznych lasach i co wyrosło w przydomowych ogrodach. Od samego rana towarzyszyło mi zachmurzone niebo, co kontrastowało z moimi poprzednimi wypadami na Wołyń, które odbywały się w warunkach wręcz tropikalnych. I tuż przed Lubomlem złapał mnie pierwszy deszcz. Schroniłem się przed nim na przystanku, ale na szczęście opady były słabe i krótkotrwałe. Za miastem wjechałem na drogę magistralną M-07. Pomimo tego, że ruch na niej jest dosyć żwawy, to nawet ją lubię, bo jakościowo nie odbiega od naszej DK12, której technicznie jest przedłużeniem. Droga prosta jak drut i płaska, z ciągnącymi się kilometrami delikatnymi podjazdami i takimiż zjazdami. Miałem dobry ogląd okolicy i było widać, że to tu, to tam popaduje deszcz. A że jechałem ze słońcem w plecy, więc co raz nad horyzontem wyskakiwały tęcze. Na szczęście deszcz mnie do końca dnia już oszczędził. W Kowlu nawet się nie zatrzymałem, bo zwiedzałem to miasto w minionych latach. Po 10 kilometrach krajówką M-19 skręciłem na Lubitów. Ruch spadł praktycznie do zera, podobnie jak jakość asfaltów. W miasteczku zrobiłem krótki postój pod sklepem na uzupełnienie płynów. Zaczepił mnie tam jakiś autochton, który pamiętał mnie z wojaży w tej okolicy w zeszłym roku. Ukraiński jest jednak dosyć trudnym językiem, szczególnie gdy się go nie zna, więc raczej sobie nie pogadaliśmy. Ustaliliśmy jedynie, że o tej porze rok wcześniej było żarko. Słońce już nurkowało za horyzontem, ale postanowiłem wydusić z tego dnia, ile się tylko da. Na polach rolnicy uwijali się ze żniwami, a krowy wracały leniwym krokiem do zagród. Minąłem cmentarz AK w Rokitnicy, rodzinną Gruszówkę, stosunkowo duży Kupyczów i za Czerniejowem postanowiłem zakończyć jazdę w tym dniu. Nocleg wypadł w połowie drogi między wioskami moich dziadków i pradziadków, Gruszówką i Twerdyniami, więc miejscem jakby da mnie na swój sposób wyjątkowym. Miałem jedynie nadzieję, że w przeciwieństwie do moich przodków, nikt mnie w nocy nie odwiedzi...
Ogólnie z tego dnia byłem bardzo zadowolony. Wyjechałem z domu dosyć wcześnie, pogoda do jazdy była wręcz idealna i dzięki temu udało mi się dotrzeć dalej, niż w poprzednich latach.


Wieża w Stołpiu
Wieża w Stołpiu © chirality

Centrum Chełma
Centrum Chełma © chirality

Cementownia w Chełmie
Cementownia w Chełmie © chirality

Nieźle pojechał
Nieźle pojechał © chirality

Przystanek Green Velo w Zbereżu
Przystanek Green Velo w Zbereżu © chirality

Jezioro Świtaź, Wołyń
Jezioro Świtaź, Wołyń © chirality

Płaska droga na Kowel
Płaska droga na Kowel © chirality

Tymczasem na trasie Luboml-Kowel
Tymczasem na trasie Luboml-Kowel © chirality

Słoneczniki, dużo słoneczników
Słoneczniki, wiele słoneczników © chirality

Ciężkie chmury na drogą M-07 Luboml-Kowel
Ciężkie chmury nad drogą M-07 Luboml-Kowel © chirality

Bociany na granicy pól
Bociany na granicy pól © chirality

Ptaki, wiele ptaków
Ptaki, wiele ptaków © chirality

Tymczasem przed Kowlem
Tymczasem przed Kowlem © chirality

Cerkiew w Kowlu
Cerkiew w Kowlu © chirality

Wjazd do Lubitowa
Wjazd do Lubitowa © chirality

Żniwa na Wołyniu
Żniwa na Wołyniu © chirality

Wołyńskie krowy
Wołyńskie krowy © chirality



  • DST 24.04km
  • Teren 1.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 24.04km/h
  • VMAX 39.20km/h
  • Temperatura 17.0°C
  • Podjazdy 69m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Piątek, 12 sierpnia 2016 · dodano: 12.08.2016 | Komentarze 0

Wyprałem rower, bo już tego bardzo potrzebował. A że zima się już praktycznie skończyła, więc i wymieniłem mu opony na takie z gładkim bieżnikiem. No i wieczorem przejechałem się dookoła Zalewu. Trochę zimnawo, a że wiatr słaby, więc dymy z jakichś ognisk snuły się leniwie po trasie. No chyba, że była to pachnąca spalenizną mgła.


Kategoria <50, dzień, samotnie, szosa, teren


  • DST 24.03km
  • Teren 1.00km
  • Czas 00:55
  • VAVG 26.21km/h
  • VMAX 38.20km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 62m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Czwartek, 4 sierpnia 2016 · dodano: 12.08.2016 | Komentarze 0

Tradycyjna pętelka dookoła Zalewu w przyjemnie ciepły wieczór. Całą trasę przejechałem na średniej tarczy, bo tylko na niej mogę dobrać z zajechanej kasety jakieś rozsądne przełożenia. Niby na kilku zjazdach wypadało wrzucić na blat, ale zwyczajnie mi się nie chciało. Nadrabiałem więc kadencją, co wyglądało nieco komicznie.



Kategoria <50, dzień, samotnie, szosa, teren


  • DST 24.10km
  • Teren 1.00km
  • Czas 00:54
  • VAVG 26.78km/h
  • VMAX 38.70km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Podjazdy 63m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Środa, 3 sierpnia 2016 · dodano: 03.08.2016 | Komentarze 0

Wieczorna przejażdżka dookoła Zalewu. Aura bardzo przyjemna i zapewne dlatego na trasie masa rowerzystów. Dzień staje się odczuwalnie krótszy, bo do domu zawinąłem w lekkiej szarówce. Szkoda.



Kategoria <50, dzień, samotnie, szosa, teren


  • DST 24.17km
  • Teren 1.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 24.17km/h
  • VMAX 39.40km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 64m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Wtorek, 2 sierpnia 2016 · dodano: 07.09.2016 | Komentarze 0

Pętelka dookoła Zalewu. Przejechałem kawałek lasem, ścieżkami zrujnowanymi kilka dni temu przez ciężki sprzęt. Rowerzyści i piesi zaczynają je z powrotem ubijać, więc może powoli wrócą one do jako takiego stanu.


Łódki na Zalewie Zemborzyckim
Łódki na Zalewie Zemborzyckim © chirality

Odbicie
Odbicie © chirality

Para owadów
Para owadów © chirality

Zachód słońca nad Zalewem Zemborzyckim
Zachód słońca nad Zalewem Zemborzyckim © chirality





  • DST 24.02km
  • Teren 1.00km
  • Czas 00:55
  • VAVG 26.20km/h
  • VMAX 38.50km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 65m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Czwartek, 28 lipca 2016 · dodano: 28.07.2016 | Komentarze 0

Podobnie jak wczoraj, dzisiaj pogoda niepewna. Na pętelkę dookoła Zalewu wyjechałem po opadach deszczu i poza lekką mżawką, która złapała mnie na zachodnim brzegu, obyło się bez dramatów. Na lokalnym biegunie wilgoci na ul. Cienistej tradycyjnie bardzo mokro. W lesie dużo się zmieniło od wczoraj. Trwa wycinka, która oprócz mocnego zapachu świeżego drewna przyniosła zrycie dobrej jakości ścieżki przez maszyny. Szkoda, bo jedzie się teraz jak po kartoflisku. Z jakiegoś powodu mój GPS zarejestrował ślad bez danych czasowych, które musiałem spisać z licznika. Mam nadzieję, że nie jest to oznaka jakiejś awarii.
EDIT: Raczej nie, bo na Stravie wszystko daje się z pliku .gpx wycisnąć. Problem leży zapewne po stronie Garmin Connect.
EDIT#2: GC naprawił ten błąd.





Kategoria <50, dzień, samotnie, szosa, teren


  • DST 24.09km
  • Teren 1.00km
  • Czas 00:55
  • VAVG 26.28km/h
  • VMAX 38.90km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 77m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Środa, 27 lipca 2016 · dodano: 27.07.2016 | Komentarze 0

Dzisiaj bardzo dynamiczna pogoda. Wyjechałem na pętelkę dookoła Zalewu po jednym deszczu, a wróciłem przed następnym. Niezbyt wielu rowerzystów na trasie i pewnie dlatego na DDR rozsiadły się kaczki. Moja obecność była dla nich zupełnie obojętna. W lesie sucho jak makiem zasiał, że tak powiem.


Kategoria <50, dzień, samotnie, szosa, teren


  • DST 24.03km
  • Teren 1.00km
  • Czas 00:58
  • VAVG 24.86km/h
  • VMAX 36.90km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 63m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Poniedziałek, 25 lipca 2016 · dodano: 26.07.2016 | Komentarze 0

Nocna rundka dookoła Zalewu. Pojechałem, jak stałem i to był błąd. Nad Bystrzycą hordy latającego robactwa, które z impetem roztrzaskiwało się było o ciało me i pojazd mój. Nieosłonięte okularami oczy również cierpiały. Przez las przejazd na pełnej mocy lampki – bardzo nastrojowy kawałek, bo jakby tunel z drzew.


Niedopałek
Niedopałek © chirality


Kategoria <50, noc, samotnie, szosa, teren


  • DST 322.34km
  • Teren 40.00km
  • Czas 17:35
  • VAVG 18.33km/h
  • VMAX 39.70km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 1405m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Korona Roztocza Wschodniego

Sobota, 23 lipca 2016 · dodano: 14.01.2017 | Komentarze 0

Zaplanowałem wyjazd, podczas którego mógłbym upiec kilka pieczeni przy jednym ogniu. Jego pierwszym etapem miało być dotarcie nad Nielisz w ramach objazdu lubelskich jezior. Początkowo miałem zamiar wyjechać z domu o drugiej rano, aby nad wodę dotrzeć razem ze wschodem słońca na sesję fotograficzną. Koniec końców wyjechałem o piątej, ale ponieważ niebo było zaciągnięte chmurami, to i tak nie miało znaczenia, kiedy nad ten Nielisz dotrę. Tak siebie przynajmniej rozgrzeszałem za brak motywacji. Początkowo jakoś specjalnie ciepło nie było, bo raptem 13 stopni. Nad Zalewem Zemborzyckim ponuro, ale i tak na jego brzegu tłumy wędkarzy moczących kije. Ciekawe, że jeszcze nie widziałem, by ktoś tam cokolwiek złowił. Do masztu w Bożym Darze jechałem przetartym szlakiem, bo trasa pokrywała się ze standardową pętelką do Wysokiego. W Zielonej odbiłem jednak na Krzczonów i po hopkach przez Żółkiewkę dotarłem nad Nielisz. Gdy robiłem nad nim zdjęcia, dojechał do mnie konkretnie objuczony sakwiarz, a właściwie torbiarz. Jechał z Tczewa do Polańczyka w Bieszczadach (to się nazywa wycieczka!), a że nasze trasy się pokrywały, więc ruszyliśmy w dalszą drogę razem. W Szczebrzeszynie zrobiliśmy krótką przerwę, aby mój kompan mógł uzupełnić zapas płynów. Wtem pod rynek podjechały radiowozy i policjanci zaczęli kierować ruchem. Powód zamieszania wyjaśnił się, gdy do miasta wtoczyły się autokary z pielgrzymami na Światowe Dni Młodzieży. Machali nam, to i my machaliśmy, bo jednak staropolska gościnność zobowiązuje. Po machaniu ruszyliśmy w dalszą podróż jezdnią a później przyjmną DDR, ale w Zwierzyńcu nasze drogi się rozeszły. Sakwiarz pojechał na Biłgoraj, a ja na Józefów, w którym powitały mnie znaki objazdu do Suśca. Nie wiedziałem, czy dałoby się jechać pierwotną trasą rowerem, ale dla pewności do Hamerni udałem się jednak objazdem. Pogoda zaczynała się poprawiać. Wyjrzało słońce, a przy czystym niebie zrobiła się konkretna lampa. Od Zwierzyńca jechałem przez lasy Roztoczańskiego Parku Narodowego i Parku Krajobrazowego Puszczy Solskiej usłane dywanami owocujących właśnie jagodników. Asfalty marne, ale jokoś specjalnie mi to nie przeszkadzało. W Suściu atmosfera czysto letniskowa. Na większości domów wisiały szyldy zachęcające turystów do noclegu. Tamże zaczął się też drugi etap mojej podróży, czyli przejechanie niebieskiego szlaku pieszego Szumów na Tanwi i Jeleniu (15 km). Jego początek wiódł przez piękne lasy, aż w końcu dobiłem do rzeki. Bardzo malowniczo, a szumy głośniejsze, niż się spodziewałem. Tłumy ludzi na szczęście tylko w pobliżu drogi w Hucie Szumy, gdzie znajduje się wypożyczalnia kajaków. Dalej już tylko pojedynczy turyści. Z mapy widzę, że tutaj pierwszy raz wjechałem na chwilę do województwa podkarpackiego. W dalszej części trasy, która biegła pograniczem, zdarzyło mi się to jeszcze kilka razy. Nad Tanwią robiłem częste postoje na fotografowanie ze statywu i lokując się na stromym stoku nieomal utopiłem aparat w rzece. Sztuka wymaga ofiar. Po kilku kilometrach odjechałem od Tanwi i zaczęły się schody. Dosłownie. Kamienne schody prowadzące na szczyt sporego wzniesienia, które musiałem brać z buta. Dalej spokojny kawałek przez las, na którym pojawiły się ostrzeżenia o niebezpieczeństwach na szlaku. Myślałem, że ktoś dramatyzuje, ale kilkaset metrów dalej ukazało się strome urwisko najeżonego korzeniami. Jakoś udało mi się ten kawałek przebrnąć i po chwili zamknąłem pętelkę lądując ponownie w Suścu. Teraz przyszła kolej na trzeci etap tego wyjazdu, czyli atak na polską część Korony Roztocza Wschodniego. Wjechałem na dłużej do województwa podkarpackiego i przez Narol, jak i i po krótkim postoju przy cmentarzu cholerycznym na rogatkach Jędrzejówki, dotarłem do Huty Złomy. Tam rozpocząłem zdobywanie Wielkiego Działu. Minąłem umocnienia linii Mołotowa (betonowe płyty i bunkier) i zacząłem ostatni podjazd. Gdyby nie piaszczyste odcinki, dałoby się go podjechać po całości, bo jakichś zabójczych gradientów nie było, a tak niektóre fragmenty musiałem brać z buta. Przed szczytem przejechałem obok jakiegoś biednego zwierzaka złapanego we wnyki. Przestraszony wydawał złowrogie dźwięki i był bardzo niespokojny, więc nie było najmniejszej szansy, abym mógł mu bezpiecznie pomóc. Na szczycie Wielkiego Działu drogowskaz i punkt pomiarowy, dzięki któremu wiedziałem, że na pewno jestem w jego najwyższym punkcie. Zjechałem do Woli Wielkiej i rozpocząłem podjazd na dwa Goraje. W lesie wyskoczyło co prawda kilka zakazów ruchu, ale je zignorowałem. Szlak momentami znikał pod gęstymi krzakami i gdyby nie to, że trasę miałem wklepaną w nawigację, łatwo byłoby się zgubić. Sam szczyt Długiego Goraju, najwyższego szczytu polskiej części Roztocza, też zarośnięty chaszczami, więc trudno było się tam wgramolić nawet z buta. A o wjechaniu rowerem nie było mowy. Potem delikatne siodło, przez które przebiega granica województw podkarpackiego i lubelskiego, i podejście na Krągły Goraj. Minąłem kolejny sowiecki bunkier, nieco wyżej jakiś nieoznakowany słup i w końcu dotarłem na szczyt. Wyżej w województwie lubelskim nie ma nigdzie! Niestety ze względu na gęste zalesienie widoki były kiepskie, a wręcz żadne. Szkoda. Później zjazd do Huty Lubyckiej, gdzie z ulgą wróciłem na asfalt. Do Lubyczy Królewskiej dotarłem, gdy zaczynało już szarzeć. Co prawda mogłem teraz jechać do Zamościa elegancką DK17 przez Tomaszów Lubelski, ale czwartym etapem tego wyjazdu miało być zaliczanie brakujących gmin południowo-wschodnich rubieży województwa lubelskiego. Dlatego też po krótkiej przerwie na uzupełnienie prowiantu, zacząłem meandrowanie do Zamościa bocznymi drogami, których jakość była generalnie taka sobie. Jazda po takich rewirach nocą wiąże się zazwyczaj z częstymi atakami psów. Tak było i tym razem. Doszło to tego, że przez tereny z zabudowaniami jechałem z przednią lampką w dłoni, by oślepiać każdego goniącego mnie czworonoga. Rykoszetem obrywało się też bocianom śpiącym na stojąco na gniazdach. Gdzieś na wyboistej drodze wypuściłem lampkę z dłoni i z duszą na ramieniu obserwowałem, jak robi salta na asfalcie. Na szczęście nie zgasła, bo bez niej dalsza jazda byłaby niemożliwa. Trochę martwiły mnie też dogorywające baterie w nawigacji, ale na kilka minut przed dwudziestą drugą natrafiłem w Ulhówku na jeszcze otwarty sklep. Za Łaszczowem skierowałem się ku Tyszowcom na trzecią już w tym roku wizytę (wcześniej tu i tu). Poprzednio przejeżdżałem obok farmy wiatrowej, lecz teraz w okolicach Dobużka trasa wiodła pomiędzy jej wiatrakami. Szumiące majestatyczne giganty. Zresztą podczas tego wyjazdu nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że farmy wiatrowe wyrastają na pagórkowatym Roztoczu jak grzyby po deszczu. Za Tyszowcami jechałem przez chwilę trasą na Tomaszów Lubelski, którą pokonywałem wcześniej w przeciwnym kierunku, ale w Kaliwach odbiłem na Zubowice, by kontynuować zaliczanie gmin. W miejscowości Dub przejechałem obok szpaleru ustawionych przy drodze straganów i rozświetlonego jak na Zaduszki cmentarza. Nie wiem, co to za lokalny zwyczaj, ale specjalnie się przyglądałem i nie widziałem grobu, na którym nie paliłaby się lampka. W nocy w pełni lata wyglądało to dosyć nietypowo. Za cmentarzem zasadziła się na mnie spora grupka psów, więc na krótkim odcinku podkręciłem tempo. Pomimo bardzo późnej pory mijałem od czasu do czasu pracujące na polach kombajny. Rzucały potężne snopy światła i wydawały pomruki zadowolenia pochłaniając kolejne łany zboża. Łunę Zamościa dostrzegłem z daleka i już nie mogłem się doczekać dotarcia do niego, bo gonitw z psami zaczynałem już mieć serdecznie dosyć. Na zamojskim rynku zameldowałem się o trzeciej nad ranem i trochę tam posiedziałem. Niby mogłem robić ciekawe nocne zdjęcia, szczególnie że targałem w sakwie statyw, ale jakoś nie miałem na to weny. Początkowo planowałem dotrzeć do Lublina opłotkami przez Żółkiewkę, ale zmieniłem plany i ruszyłem DK17 w kierunku Krasnegostawu. Nie ujechałem jednak daleko, bo w Sitańcu złapał mnie kryzys i odechciało mi się kręcić. Ulokowałem się więc na przystanku, opatuliłem w folię NRC i postanowiłem przeczekać do świtu. Opis końcówki tego wyjazdu tutaj.

Wiatrak
Wiatrak © chirality

Podlubelski krajobraz
Podlubelski krajobraz © chirality

Bociany na łące
Bociany na łące © chirality

Jezioro Nielisz
Jezioro Nielisz © chirality

Dzika część jeziora Nielisz
Dzika część jeziora Nielisz © chirality

Objuczony rower mojego kompana w Szczebrzeszynie
Objuczony rower mojego kompana w Szczebrzeszynie © chirality

Chrząszcz w Szczebrzeszynie
Chrząszcz w Szczebrzeszynie © chirality

Zegar słoneczny w Józefowie
Zegar słoneczny w Józefowie © chirality

Zegar słoneczny w Józefowie
Zegar słoneczny w Józefowie © chirality

Mrowisko w Roztoczańskim PN
Mrowisko w Roztoczańskim PN © chirality

Powalone drzewo w Roztoczańskim PN
Powalone drzewo w Roztoczańskim PN © chirality

Pomnik partyzantów w Roztoczańskim PN
Pomnik partyzantów w Roztoczańskim PN © chirality

Szlak w Roztoczańskim PN
Szlak w Roztoczańskim PN © chirality

Susiec
Susiec © chirality

Pawlak molestujący Kargula
Pawlak molestujący Kargula © chirality

Piłsudski tu był
Piłsudski tu był © chirality

Puszcza Solska
Puszcza Solska © chirality

Szumy na Tanwi
Szumy na Tanwi © chirality

Szumy na Tanwi w czerni i bieli
Szumy na Tanwi w czerni i bieli © chirality

Szumy na Tanwi
Szumy na Tanwi © chirality

Szumy na Tanwi
Szumy na Tanwi © chirality

Szlak pieszy wzdłuż Tanwi
Szlak pieszy wzdłuż Tanwi © chirality

Szumy na Tanwi
Szumy na Tanwi © chirality

Szumy na Tanwi
Szumy na Tanwi © chirality

Szumy na Tanwi
Szumy na Tanwi © chirality

Szumy na Tanwi
Szumy na Tanwi © chirality

Owocujący jagodnik
Owocujący jagodnik © chirality

Grzyby na mchu
Grzyby na mchu © chirality

Szumy na Jeleniu
Szumy na Jeleniu © chirality

Wodospad na Jeleniu
Wodospad na Jeleniu © chirality

Ostrzeżenia na szlaku
Ostrzeżenia na szlaku © chirality

Urwisko w Puszczy Solskiej
Urwisko w Puszczy Solskiej © chirality

Urwisko w Puszczy Solskiej
Urwisko w Puszczy Solskiej © chirality

Skrzypy
Skrzypy © chirality

Puszcza Solska
Puszcza Solska © chirality

Piaski w Puszczy Solskiej
Piaski w Puszczy Solskiej © chirality

Roztoczański krajobraz
Roztoczański krajobraz © chirality

Roztoczański widok
Roztoczański widok © chirality

Roztoczański krajobraz
Roztoczański krajobraz © chirality

Kolumna w Narolu
Kolumna w Narolu © chirality

Rogatki Jędrzejówki
Rogatki Jędrzejówki © chirality

Cmentarz choleryczny w Jędrzejówce
Cmentarz choleryczny w Jędrzejówce © chirality

Kapliczka u podnóża Wiekiego Działu
Krzyż u podnóża Wiekiego Działu © chirality

Tablica informacyjna o linii Mołotowa
Tablica informacyjna o linii Mołotowa © chirality

Elementy linii Mołotowa u podnóża Wielkiego Działu
Elementy linii Mołotowa u podnóża Wielkiego Działu © chirality

Sowiecki bunkier na stoku Wielkiego Działu
Sowiecki bunkier na stoku Wielkiego Działu © chirality

Moja nawigacja na szczycie Wielkiego Działu
Moja nawigacja na szczycie Wielkiego Działu © chirality

Wielki Dział
Wielki Dział © chirality

Stok Wielkiego Działu
Stok Wielkiego Działu © chirality

Sowiecki bunkier u szczytu Krągłego Goraja
Sowiecki bunkier u szczytu Krągłego Goraja © chirality

Mój rower na dachu województwa lubelskiego (Krągły Goraj)
Mój rower na dachu województwa lubelskiego (Krągły Goraj) © chirality

Okolice Lubyczy Królewskiej
Okolice Lubyczy Królewskiej © chirality

Zmierzch na Roztoczu
Zmierzch na Roztoczu © chirality

Zmierzch na Roztoczu
Zmierzch na Roztoczu © chirality

Zmierzch na Roztoczu
Zmierzch na Roztoczu © chirality