Info

Więcej o mnie.

2020

2019

2018

2017

2016

2015

2014


Moje rowery
Wykresy roczne

+2
°
C
+2°
-2°
Lublin
Niedziela, 18
Poniedziałek | +1° | -1° | |
Wtorek | +2° | 0° | |
Środa | +3° | 0° | |
Czwartek | +3° | +2° | |
Piątek | +5° | 0° | |
Sobota | +2° | -3° |
Prognoza 7-dniową
Wpisy archiwalne w kategorii
100-150
Dystans całkowity: | 4817.41 km (w terenie 191.00 km; 3.96%) |
Czas w ruchu: | 209:13 |
Średnia prędkość: | 23.03 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.40 km/h |
Suma podjazdów: | 18177 m |
Liczba aktywności: | 43 |
Średnio na aktywność: | 112.03 km i 4h 51m |
Więcej statystyk |
- DST 103.65km
- Czas 05:14
- VAVG 19.81km/h
- VMAX 32.30km/h
- Temperatura 3.0°C
- Podjazdy 594m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Wysokie
Sobota, 9 stycznia 2016 · dodano: 11.01.2016 | Komentarze 0
Pogoda jak na styczeń łaskawa i dlatego aż się prosiło o dłuższy wyjazd. Padło na prawoskrętną pętelkę do Wysokiego. Wyjeżdżam przed południem pod piękne zimowe słońce i żałuję, że nie zabrałem się z domu wcześniej. Na dojazdowej DDR do Zalewu Zemborzyckiego i trasie wzdłuż niego leżą resztki śniegu, ale jest zbyt ciepło, aby się na nim ślizgać. Gdy wjeżdżam na regularną jezdnię, śniegu ani śladu. Generalnie jest mokro i spod kół pryskają na wszystkie strony kropelki błota, które kilka razy smakuję w ustach. Są też jednak odcinki, na których jest zupełnie sucho. Mijam wiszące na masztach flagi, które łopoczą żwawo i już wiem, że jadąc na zachód będę musiał zmierzyć się z konkretnym wiatrem. Łącznikiem przez Prawiedniki wbijam się w Mętowie w drogę na Przemyśl - drogowskazy to krzyczą, więc przemyśliwam. Do Piotrkowa droga z poboczem, więc jedzie się bardzo komfortowo. Za miasteczkiem pobocze się kończy i zaczynają hopki. Najwyższy punkt trasy znajduje się w okolicy masztu w Bożym Darze (co za przypadek, że maszty budują na najwyższych górkach w okolicy), który zazwyczaj mijam w bezpiecznej odległości. Teraz jednak postanawiam pod niego podjechać. Boczna droga pokryta śniegiem i lodem, ale widoki ze wzniesienia są warte odrobiny wysiłku. Dalsza droga aż do Wysokiego biegnie dosyć pomarszczonym terenem i kończy się długim zjazdem. W miasteczku robię przerwę i popijając gorącą kawę z termosu (smakuje sto razy lepiej niż w domu) obserwuję dwóch facetów finalizujących na parkingu sprzedaż łódki. Z Wysokiego wyjeżdżam okrężną drogą przez Dragany i za tablicą z napisemEDIT: Zdjęcia zamieszczam poniżej, ale nie gwarantuję, że się wyświetlają. Strona photo.bikestats.eu jest coraz bardziej niestabilna i przerwy w dostępie do niej są coraz częstsze i dłuższe. Lekko irytujące.

Zalew Zemborzycki na biało © chirality

Problem brudnych szyb rozwiązany © chirality

Kościół w Jabłonnej k/Lublina © chirality

RTCN Boży Dar © chirality

Panorama ze wzgórza w Bożym Darze © chirality

Granica dawnego województwa zamojskiego © chirality

Hopki w okolicach Giełczewa © chirality

Kapliczka w Draganach © chirality

Drzewa w jemiole © chirality

Cmentarz wojenny w Tarnawce © chirality

Cmentarz wojenny w Tarnawce © chirality

Cmentarz wojenny w Tarnawce © chirality

Cmentarz wojenny w Tarnawce © chirality

Okolice Tarnawki © chirality

Drzewo © chirality

Niskie Słońce nad Tarnawką © chirality

Zjazd do Starej Wsi © chirality

Zachód słońca nad Starą Wsią © chirality

Wróg czy przyjaciel? © chirality
- DST 117.44km
- Teren 25.00km
- Czas 06:32
- VAVG 17.98km/h
- VMAX 36.70km/h
- Temperatura 7.0°C
- Podjazdy 767m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Kazimierz Dolny
Sobota, 5 grudnia 2015 · dodano: 10.12.2015 | Komentarze 0
Piękną grudniową pogodę chciałem wykorzystać na jakiś konkretny wyjazd, a nie kulanie się wokół komina. Padło na czerwony szlak rowerowy do Kazimierza Dolnego. Byłem tam rowerem wielokrotnie, pokonując trasy pokrywające się w mniejszym lub większym stopniu z tymże szlakiem, ale nigdy nie przejechałem go po całości. Wycieczka miała być z aparatem w ręku (a właściwie w sakwie), więc w planach były częste postoje. Wyjazd w samo południe, co zapowiadało pokonywanie znacznej części trasy nocą. Na początku przebiłem się przez miasto na oficjalny początek szlaku przed Muzeum Wsi Lubelskiej, które większość lublinian nazywa zwyczajnie Skansenem. Początek szlaku to zjazd po starożytnych i telepiących kocich łbach – złe miłego początki. U jego podnóża zakłóciłem wypoczynek lisowi, który czmychnął w pobliskie chaszcze. Miałem niezbyt aktualną mapę (wszystko przez Polskę w budowie) i już na samym początku pojawiła się znienacka nowa droga (S17). Szczęśliwie biegła pod nią nitka nowej DDR. W dolinie Czechówki było trochę błota, co wzbudziło moje obawy, ale był to praktycznie jedyny odcinek, na którym można się było utaplać. Przejeżdżałem tam obok zagajnika wyciętego w pień przez bobry – widać, że Lublin i okolice tym zwierzętom służą. Wiatr na odcinku do Kazimierza momentami bywał w przykry, ale w dolinach nie miał szansy się w pełni wykazać. Za Dąbrowicą szlak się niespodziewanie urwał na zakazie ruchu z powodu budowy S19. Musiałem objazdem nałożyć kilka kilometrów i na chwilę wbić się na DW830, która na powrocie z Kazimierza miała prowadzić mnie od początku do końca. W Nowym Gaju pierwszy zjazd wąwozem po ażurowych płytach i przyjemny terenowy kawałek do Nałęczowa. Przed Wąwolnicą minąłem Zarzekę. Niedawno w TVP Historia oglądałem program o spaleniu Zarzeki i Wąwolnicy przez UB w maju 1946 roku, które sfotografował przypadkowo przebywający w okolicy Amerykanin. Podobno skutki tej pacyfikacji daje się odczuć w tych okolicach po dzień dzisiejszy. W Wąwolnicy podjazd Wąwozem Lipnickim, którego wyłożenie kostką brukową uważam za kompletną głupotę. W Rąblowie zaliczyłem po raz pierwszy stromy zjazd po płytach obok wyciągu narciarskiego. Wcześniej zdarzało mi się po nim wspinać, ale zjazd wydawał mi się równie wymagający, bo obie pary klocków hamulcowych pewnie zdarłem na nim do samej krwi. Za Rąblowem złapała mnie regularna noc, więc zrobiło się mniej klimatycznie, a bardziej złowieszczo. Szczególne wrażenie robiły wjazdy do nieprzeniknionych wąwozów. Na szczycie jakiegoś podjazdu przepłoszyłem stado saren – początkowo zafiksowała je moja lampka, ale po chwili już ich nie było. Ze Skowieszynka praktycznie cały czas w dół do samego Kazimierza. Kusiło mnie, aby ten odcinek pokonać na lenia asfaltem, jednak koniec końców postanowiłem trzymać się szlaku. Po wjeździe do Kazimierza powitały mnie pustki na ulicach. Senność zakłócały jedynie szalejące po ulicach dorożki. Gdy wlokłem się za taką jedną nie mogąc jej wyprzedzić ze względu na podwójną ciągłą, usłyszałem nadciągającą z tyłu kolejną. Kłus jej napędu wydawał mi się niezbyt kontrolowany, więc czym prędzej wyprzedziłem tę pierwsza. I całe szczęście, bo nieomal doszło do najechania jednej dorożki na drugą. Na kazimierski rynek dotarłem równo z Teleexpresem. Po uzupełnieniu prowiantu w miejscowym sklepiku, porobiłem trochę zdjęć. Temperatura raczej nie zachęcała do dłuższych postojów i po pół godziny byłem już w drodze do Lublina. Trasa głównymi drogami przez Nałęczów, którą odbębniłem bez postoju, by jak najszybciej dotrzeć do domu. Nocny przejazd, ale zupełnie bez historii. Żadnych szalejących kierowców wyprzedzających na zapałkę, żadnych nieoświetlonych pieszych, żadnych kłapiących czworonogów.
Bobrza robota w dolinie Czechówki © chirality

I co teraz? Urwany szlak rowerowy do Kazimierza © chirality

Budowa nitki S19 w Dąbrowicy © chirality

Grudniowe jabłko © chirality

Kapliczka z błędem © chirality

Ale to stary znak... © chirality

Tablica informacyjna szlaku młynów wodnych rzeki Bystrej © chirality

Tablica informacyjna ścieżki dydaktycznej SACRUM-NATURA-HISTORIA w Zarzece © chirality

Krzywe pola w Zarzece k/Wąwolnicy © chirality

Wjazd do Wąwozu Lipnickiego w Wąwolnicy © chirality

Wąwóz Lipnicki w Wąwolnicy © chirality

Wąwóz Lipnicki w Wąwolnicy © chirality

Zachód słońca w okolicach Wąwolnicy © chirality

U podnóża podjazdu płytowego w Rąblowie © chirality

Zmierzch w okolicach Rąblowa © chirality

Nocny wjazd do wąwozu w okolicach Skowieszynka © chirality

Kazimierz Dolny nocą © chirality

Kazimierz Dolny nocą © chirality

Kazimierz Dolny nocą © chirality
- DST 113.97km
- Czas 04:21
- VAVG 26.20km/h
- VMAX 36.70km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 438m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Kazimierz Dolny
Środa, 26 sierpnia 2015 · dodano: 16.01.2016 | Komentarze 0
Wczoraj spadła z nieba woda, która podobno nazywa się deszcz. I rzeczywiście jak przez mgłę pamiętam, że dawniej coś takiego zdarzało się nawet często. Po dniu przerwy wypadało pojechać gdzieś dalej i opuszczając dom miałem zamiar dotrzeć nad jezioro Firlej. Na rozstaju dróg zmieniłem jednak zdanie i skierowałem się w stronę Nałęczowa, ze stacją docelową w Kazimierzu Dolnym. Za Lublinem teren budowy obwodnicy był w tak konkretnym błocie, że na odcinku kilometra ufajdałem i siebie, i rower. Przejazd do celu w sumie bez historii, gdyż asfalty dobre, a kierowcy jakoś nie szaleli. Na rynku w Kazimierzu cisza i spokój dzięki temu, że turystów niewielu. Nie siedziałem tam jednak zbyt długo, bo robiło się późno, a z domu po raz kolejny nie wziąłem przedniej lampki. Nie chciałem wracać tą samą drogą, więc skierowałem się na Wojciechów. Zamiast jechać stamtąd prosto na Lublin, pojechałem na Bełżyce, aby do Lublina wjechać od strony Zalewu. Błąd, bo wiązało się to z nałożeniem kilkunastu kilometrów. Konkretna noc złapała mnie w okolicach Bełżyc właśnie. Lampkę tylną miałem, więc przynajmniej z tamtego kierunku czułem się bezpiecznie. Jazda jednak stała się wielce stresująca, szczególnie przez tereny zadrzewione. Przy wjeździe do Lublina mijałem radiowóz, ale na szczęście panowie w niebieskich mundurach nie zdecydowali się na interwencję. Z wielką ulgą doturlałem się do Zalewu, przy którym DDR jest oświetlona lampami. Duży kawałek Księżyca też trochę pomagał. Jeszcze kilka kilometrów po omacku wzdłuż Bystrzycy i zameldowałem się w domu.- DST 109.81km
- Teren 40.00km
- Czas 07:45
- VAVG 14.17km/h
- VMAX 38.10km/h
- Temperatura 36.0°C
- Podjazdy 290m
- Sprzęt Banana Rama
- Aktywność Jazda na rowerze
Ukraina: Kowel-Włodzimierz Wołyński
Piątek, 7 sierpnia 2015 · dodano: 03.02.2016 | Komentarze 0
Wstaję przed ósmą i wychodzę na miasto coś zjeść. Kończy się na hot-dogu i kawie. W pokoju pakuję sakwy i pełen obaw udaję się na parking, na którym nockę spędził mój rower. Z ulgą dostrzegam, że nadal tam stoi. Ruszam w stronę Gruszówki i tym razem nie kombinuję, bo jadę do Lubitowa drogą kijowską. Gdzieś jeszcze w mieście przypadkowo muskam lewą manetkę. Łańcuch spada na średnią tarczę, na której zostanie już do końca ukraińskiej przygody. Na wylocie z Kowla podjazd na wiadukt, który wchodzi w miarę przyzwoicie. W Lubitowie opuszczam M07 i dosyć kiepskimi asfaltami docieram do Gruszówki, dawnej wioski moich dziadków. Nie zatrzymuję się tam na zbyt długo, bo temperatura dochodzi do 36 stopni, a uzupełnienie płynów staje się priorytetem. W Lityniu pytam jakiegoś miejscowego o sklep, a ten pokazuje, że muszę odbić w jakąś boczną dróżkę. Jadę i widzę zrujnowany budynek z kłódką na drzwiach. To coś mogło być sklepem za Gorbaczowa, więc zaczynam nabierać podejrzeń, że zostałem wystawiony do wiatru ( nota bene, wieje dzisiaj konkretnie ze wschodu). Na budynku obok wisi ukraińska flaga, godło i jakieś tablice, więc postanawiam się tam zapuścić. W drzwiach mijam się z kobietą, która jest sklepową z ruiny obok. Okazuje się, że lityński sklep otwiera się, gdy pojawi się klient. Sklep na klienta nie czeka, bo to takie europejskie. W sklepie wybór niewielki, ale i tak interesują mnie tylko płyny, które uzupełniam i jadę dalej. Za miasteczkiem jakiś facet pasie krowy i coś do mnie krzyczy. Odpowiadam, że ja z Polszczi i nie wiem, o co chodzi. Facet pokazuje przegub dłoni, a ja łamanym radzieckim odpowiadam adinactat piatcat szest. Chyba zrozumiał, bo nie ma zamiaru mnie batożyć. Przed Kupyczowem miejscówka z barszczem sosnowskiego (pamiętałem ją z zeszłego roku), ale ani nie jestem głodny, ani nie mam ochoty jej fotografować. W kupyczowskim sklepie ponownie uzupełniam zapasy wody. Obsługa się zmieniła, bo w zeszłym roku pracowała tutaj kobieta, która dobrze mówiła po polsku. W Czernijowie mijam zrujnowany kościół katolicki. Mam ochotę go obfotografować, ale pod budynkiem siedzą na ławkach miejscowi chłopi i jakoś nie chcę zakłócać im wypoczynku. Na wysokości Świniarzyna skwar i mocny wiatr wygrywają, więc postanawiam najbardziej piekielny fragment dnia przeczekać na zadaszonym przystanku. Wystawiam na słońce uprane w Kowlu buty SPD, które schną błyskawicznie. Strzelam fotki, studiuję mapy i ogólnie się opieprzam. Gdy czuję się w miarę wypoczęty i znudzony, ruszam w kierunku Makowiczów i za miasteczkiem zatrzymuję się przy cmentarzu. Widzę, że odchodzi tam likwidacja starych grobów, bo brakuje miejsca na nowe. W poszukiwaniu polskich śladów wchodzę na teren cmentarza, ale szybko się z niego zmywam. Likwidacja polega na usuwaniu jedynie krzyży i wszelkich tablic. Zarośnięty teren jest nadal usłany regularnymi kopcami, a jakoś nie mam ochoty chodzić po ludzkich szczątkach. Dojeżdżam do miejsca, w którym odbija gruntówka do Twerdynia, dawnej siedziby moich pradziadków. Ze starych map pamiętam, że w miejscu, gdzie jest teraz wielkie gospodarstwo rolne, kiedyś były dwie polskie osady, Antonówka i Mirosławówka, w miejscu których żółcą się teraz łany pszenicy. Robię trochę zdjęć i zaczynam się mierzyć z dwoma hopkami wyrysowanymi przez ciągnące się po het, het pole. Jest już po zbiorach, zapewne kukurydzy, i jadę kreską gruntu wśród ścierniska najeżonego wysokimi na 20 centymetrów sztywnymi badylami. Podejrzewam, że upadek na takim ściernisku mógłby być zabójczy. Co ciekawe, przed wojną była tutaj inna polska osada, Adamówka. Po hopkach przyjemny łagodny zjazd do samego Twerdynia. Robię krótki postój pod cerkwią i kieruję się na Kisielin. Droga przechodzi w mój znienawidzony tłuczeń, który będzie się ciągną aż do Oździutyczów. Droga jest wyjątkowo szeroka i parafrazując klasyka, „szerokość już jest, czas na nawierzchnię”. Tuż przed Kisielinem mijam drogowskaz odwrócony do mnie „plecami”. Gdy go czytam z drugiej strony okazuje się, że wskazuje on miejsce mordu miejscowych Żydów. Akurat jeżeli chodzi o czystki etniczne, to na tych terenach panowało równouprawnienie. Wśród łanów zboża rzeczywiście widzę lśniący bielą monument, ale nie znajduję w sobie motywacji, żeby tam podjechać. Wjeżdżam do miasteczka i zastanawiam się, gdzie są ruiny katolickiego kościoła. Na mapie widzę, że Kisielin jest dosyć duży, z klastrami domostwo rozrzuconymi wśród lasów i nie chcę snuć się tutaj jak dziecię w ciemności. Pytam miejscowych o sklep i dzięki wskazówkom szybko go odnajduję. Z wnętrza dobiega gwar rozmów, ale gdy tam wchodzę zapada niezręczna cisza. Jak ja uwielbiam takie sytuacje. Proszę sprzedawczynię o picie i jakieś ciastka. Ta mówi, że wczoraj również przejeżdżał tędy rowerzysta z Polski i sama pyta, czy chcę zobaczyć ruiny kościoła. No przecież po to tu przyjechałem, ale jedynie pytam od niechcenia, czy to daleko. Okazuję się, że nie, a do tego w tamtym kierunku jedzie rowerem miejcowa gospodyni z dzieckiem. Zabieram się z nią, mijamy konkurencyjną cerkiew i moim oczom ukazują się ruiny. Przez chwilę zastanawiam się, czy powinienem zdjąć kask przed wejściem do środka. Zdejmuję. Miejsce jest dosyć surrealistyczne, bo rzadko można spotkać kościół w takim stanie. Na ścianach ledwo widoczne fragmenty fresków. Obok kościoła mogiły ofiar rzezi z lipca 1943 roku. Kilka osób z mojej rodziny straciło w tych okolicach życie, ale na tablicy z listą nazwisk nie widzę nikogo znajomego. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Napisy na tablicach dosyć mgliste – nic z nich nie wynika, poza tym że mordów na obywatelach radzieckich narodowości polskiej dokonały elementy obszarniczo-nacjonalistyczne (sic!). Rozumiem, że nikt nie chce irytować obecnych mieszkańców tych ziem. Zresztą chwali się miejscowej ludności, że ruiny tego kościoła zostawiła w spokoju, bo przecież za czasów sowieckich można było je rozebrać do ostatnie cegły. Opuszczam to miejsce i tłuczniem rozsypanym wśród lasów i łąk jadę dalej. Gdy w Oździutyczach docieram do asfaltu jestem wręcz szczęśliwy, bo ta telepanina zaczynała mi wychodzić nosem. Przed dotarciem do głównej drogi na Włodzimierz Wołyński robię postój przy poletku barszczu sosnowskiego. Baldachimy rzucają przyjemny cień, ale na szczęście kwiatostany już przekwitłe. W Mołczanowie wbijam się na drogę N22 do Włodzimierza. Szeroka, ale jakość asfaltu różna. Czasami jadące z naprzeciwka samochody uprawiają slalom po całej szerokości, aby uniknąć pojawiających się kraterów, tudzież epicko pofalowanego asfaltu, który podtopiony tropiklnym słońcem leniwie spływa na pochyłościach. Do Włodzimierza docieram jeszcze przed zmrokiem. W jakimś sklepie kupuję pieczonego kurczaka. Sklepowa pyta, czy chcę do niego coś tam, coś tam. Ponieważ nie wiem, co to jest owo coś tam, dziękuję. Przed sklepem jakiś zapity jegomość mówi, żebym uważał, bo Ukraina to bandycki kraj, po czym pyta, czy może napić się coli z butelki. Z MOJEJ butelki. Ponieważ po czymś takim musiałbym ją wyrzucić, więc odmawiam. Facet lekko zdezorientowany, ale odpuszcza. Pytam policjanta o hotel i po chwili już się w nim melduję. 280 hrywien – tyle samo, co w Kowlu, ale znacznie lepszy standard, do tego w łazience szampon i mydło, jak również śniadanie w cenie. No i żadnych problemów z zostawieniem roweru. W pokoju pranie, przepak i spać.
Schronienie przed skwarem, okolice Świniarzyna na Wołyniu © chirality

Fajrant na przystanku koło Świniarzyna na Wołyniu - kolory przystanku zlewają się z niebem i ziemią prawie idealnie © chirality

Wołyński krajobraz © chirality

Żniwa na Wołyniu © chirality

Droga do Makowiczów na Wołyniu © chirality

Wjazd do Makowiczów na Wołyniu © chirality

Cmentarz w Makowiczach na Wołyniu © chirality

Gospodarstwo rolne w okolicach Makowiczów © chirality

Droga Makowicze-Oździutycze na Wołyniu © chirality

Wołyńskie żniwa © chirality

Gruntówka na Twerdynie © chirality

Hopka przed Twerdyniem na Wołyniu © chirality

Hopki do Twerdynia na Wołyniu © chirality

Zjazd do Twerdynia na Wołyniu © chirality

Ściernisko najeżone badylami, Wołyń © chirality

Łany zboża na Wołyniu - inspiracja dla ukraińskiej flagi? © chirality

Twerdyńskie bociany, Wołyń © chirality

Cerkiew w Twerdyniu na Wołyniu © chirality

Mech (porosty?) na korze © chirality

Rogatki Kisielina na Wołyniu © chirality

Kisielin na Wołyniu © chirality

Ruiny kościoła w Kisielinie na Wołyniu © chirality

Ruiny kościoła w Kisielinie na Wołyniu © chirality

Wnętrze kościoła w Kisielinie na Wołyniu © chirality

Kościół w Kisielinie na Wołyniu, resztki fresków © chirality

Kościół w Kisielinie na Wołyniu, sklepienie © chirality

Wnętrze kościoła w Kisielinie na Wołyniu © chirality

Krzyż więczący kościół w Kisielinie na Wołyniu © chirality

Nisza w kościele w Kisielinie na Wołyniu © chirality

Kościół w Kisielinie na Wołyniu, zakratowane okno © chirality

Kościół w Kisielinie na Wołyniu,ozdobny detal © chirality

Kościół w Kisielinie na Wołyniu, metalowy detal © chirality

Kościół w Kisielinie na Wołyniu, gdyby mury przemówiły... © chirality

Barszcz sosnowskiego na Wołyniu © chirality

Pomnik Włodka Wołyńskiego we Włodzimierzu Wołyńskim © chirality

Włodzimierz Wołyński © chirality

Memoriał poległych na wschodzie Ukrainy, Włodzimierz Wołyński © chirality

Memoriał we Włodzimierzu Wołyńskim © chirality

Kościół św. św. Joachima i Anny we Włodzimierzu Wołyńskim © chirality

Hotel w centrum Włodzimierza Wołyńskiego, rowery mile widziane © chirality
- DST 104.91km
- Czas 03:57
- VAVG 26.56km/h
- VMAX 47.90km/h
- Temperatura 29.0°C
- Podjazdy 383m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Firlej
Niedziela, 2 sierpnia 2015 · dodano: 16.01.2016 | Komentarze 0
Tradycyjny wypad nad jezioro Firlej. Początek kolejnej fali upałów, więc trzeba było uważać. Już po kilku kilometrach muszę luzować kask, bo objętość głowy w takich warunkach wzrasta. Przejazd do celu DK19, w tym obwodnicą Lubartowa. Bez historii, dzięki Bogu. Nad samym jeziorem chciałem wykręcić standardową pętelkę dookoła niego po DDR, ale odpuściłem – taka masa gawiedzi wszędzie, że jazda zupełnie do bani. Zamiast tego zadekowałem się na drewnianym pomoście i trochę popluskałem się w wodzie. Po jakiejś godzince leniuchowania udałem się w standardową drogę powrotną gminnymi drogami przez Kamionkę, Samoklęski i Krasienin. Jechało się bardzo ciężko, bo i zmęczenie, i upał, i kiepskie drogi, i wiatr z południa. Koło Kamionki wyprzedziłem rowerzystę na poziomce, ewidentnej samoróbce. Siedział sobie w niej jak król. Dalej widzę rowerzystkę, która przeraźliwie twardo bierze podjazd. Już chciałem jej zasugerować zmianę biegów, ale okazało się, że to single speed – przerzutki to jednak rewelacyjny wynalazek. Przy wjeździe do Lublina postanowiłem lekko zmodyfikować trasę. Zazwyczaj zjeżdżam ul. Willową do al. Solidarności, ale z tym zjazdem mam kupę złych wspomnień – łatwo się tam rozpędzić, ale ruch pieszy i samochodowy jest tam bardzo konkretny. Dlatego postanowiłem pociągnąć ul. Sławinkowską aż do al. Warszawskiej. Wszystkiego się spodziewałem, ale nie namiastki serpentyn w stylu górskim. Ponieważ jechałem tamtędy pierwszy raz, więc przezornie cisnąłem na hamulce. I całe szczęście, bo na quasi serpentynach można łatwo wylecieć z trasy. Ponieważ pod domem miałem prawie setkę, postanowiłem dokręcić jadąc pod zaporę na Zalewie. Wieczór, więc na DDR masa ludzi wracających z wypoczynku nad wodą. No i z daleka widzę dziewczę jadące mi na czołówkę, ale zakładam, że mnie widzi i w końcu odbije w swoje prawo. Wkrótce zdaję sobie jednak sprawę, że to nie nastąpi, walę na hamulce i odbijam skrajnie na lewo szlifując krawężnik. Rowerzystka zostawiła mi tam z 20 centymetrów i jakimś cudem udaje mi się uniknąć kontaktu. Słyszę pusty chichot dzierlatki – chichot, który drażni bębenki jak dźwięk styropianu ślizgającego się po szkle. Chichoczące dziewczę kontynuuje jazdę jak gdyby nigdy nic. Albo pijana, albo genetycznie skrzywdzona. Obstawiam to drugie. Dzisiaj było gorąco, ale ten tydzień ma być zaprawdę tropikalny. Obawiam się tego, bo mam w planach wypad na Ukrainę, a tam na równinach upały są bezlitosne.
Perła nad jeziorem Firlej © chirality

Przystań na jeziorze Firlej © chirality
Kategoria 100-150, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa
- DST 101.41km
- Czas 03:43
- VAVG 27.29km/h
- VMAX 47.10km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 516m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Wysokie
Sobota, 1 sierpnia 2015 · dodano: 16.01.2016 | Komentarze 0
Standardowa pętelka przez Wysokie. Właściwie to trasę trochę zmodyfikowałem, przejeżdżając Wysokie i przez Dragany ponownie do nich wjeżdżając. W ten sposób pętelka, która miała prawie 100 km, stała się prawdziwą setką. Do Wysokiego jazda pod konkretny południowy wiatr. Po nawrocie co prawda z wiatrem, ale hopki poustawiane aż za Bychawę weszły mi mocno w nogi. W Starej Wsi zrobiłem kilkuminutową przerwę na stacji benzynowej, aby zakupić baterie do padającej nawigacji. Zły moment, bo postój tuż przed podjazdem, który musiałem brać na zimno. Mimo, że z domu wyjechałem przy komfortowych 24 stopniach, to temperatura pod wieczór leciała szybko w dół i pod koniec odczuwalnie wiało chłodem. Kategoria 100-150, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa
- DST 102.67km
- Czas 03:39
- VAVG 28.13km/h
- VMAX 44.10km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 404m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Nałęczów
Sobota, 13 czerwca 2015 · dodano: 15.01.2016 | Komentarze 0
Od rozgrzanych chodników bił żar, ale tragedii nie było i dało się wytrzymać. Jadąc wzdłuż Zalewu Zemborzyckiego na południowy-zachód, widziałem zbliżające się od północnego-zachodu chmury. W sumie udało mi się zjechać im z drogi i deszcz złapał mnie jedynie w okolicach Bełżyc. Nie szukałem schronienia, bo widziałem, że muskają mnie jedynie obrzeża tego deszczu. Rower się jednak i tak ufajdał. W jednej z wiosek mijałem zwłoki kury, zapewne ofiary wypadku. Nie powiem, żeby mnie nie kusiło... Do Nałęczowa wjechałem od strony Nowego Gaju i jest to chyba najładniejszy wariant z wielu możliwych. Zatrzymałem się na chwilę w parku zdrojowym, gdzie odbywały się akurat Mistrzostwa Polski we Wspinaczce Drzewnej. Kilku zawodników wisiało na najwyższym drzewie w okolicy i coś tam piłowało, wciągało i zrzucało. Od patrzenia w górę rozbolała mnie szyja, więc trzeba było jechać dalej, bo i tak nie wiedziałem, który ze wspinaczy jest aktualnie na prowadzeniu. Odcinek do starej drogi Warszawa-Lublin dosyć interwałowy, którego kulminacją był piękny zjazd do Przybysławic. Ze względu na strach i wyobraźnię zjechałem go ostro cisnąc na hamulce. Końcówka do Lublina starą krajówką bez historii. Potem jeszcze pętelka dookoła Zalewu tylko po to, aby dokręcić do setki – na trasie pusto, bo akurat Polska grała z Gruzją.
Mistrzostwa Polski we Wspinaczce Drzewnej w Nałęczowie © chirality

Mistrzostwa Polski we Wspinaczce Drzewnej w Nałęczowie © chirality

Mistrzostwa Polski we Wspinaczce Drzewnej w Nałęczowie © chirality

Mistrzostwa Polski we Wspinaczce Drzewnej w Nałęczowie © chirality

Zakaz ruchu z wyjątkami © chirality
Kategoria 100-150, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa
- DST 116.18km
- Czas 04:10
- VAVG 27.88km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 316m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Łukcze
Niedziela, 7 czerwca 2015 · dodano: 20.01.2016 | Komentarze 0
Kontynuując zeszłoroczny objazd lubelskich jezior, tym razem wybrałem inspekcję jeziora Łukcze. Na dworze konkretna patelnia, 30 stopni w cieniu, więc trzeba było uważać, aby nie przedobrzyć, bo już na DDR wzdłuż Bystrzycy omijałem rowerzystów przeżywających fizyczny kryzys. Dojazd do Łęcznej bardzo standardową trasą, ale jechało się dosyć ciężko ze względu na wiatr. Za Lublinem fragmenty jezdni świeżo pomalowane czerwoną farbą – od parującego rozpuszczalnika kręciło się w głowie. Po kilkunastu kilometrach za Łęczną odbiłem w boczną drogę i tym sposobem znalazłem się nad jeziorem Łukcze. Kameralne kąpielisko, ale towarzyszący mu ośrodek wypoczynkowy bardzo ładny. No i ze względu na panujące upały, dosyć wielu turystów. Nie siedziałem tam długo i pojechałem dalej, nie wiedząc tak do końca, gdzie zaprowadzi mnie droga. Po kilku kilometrach przejeżdżałem obok jeziora Krasne, ale ponieważ zasadą jest "jeden wyjazd, jedno jezioro", więc udawałem, że go nie zauważam. Droga zaprowadziła mnie ostatecznie do Ostrowa Lubelskiego. Jadąc nią zauważyłem, że czasami trawa jest rzeczywiście bardziej zielona po drugiej stronie. Mój pas jezdni był zniszczonym asfaltem, obramowanym na poboczu wykopami. Pas w przeciwnym kierunku to idealny, świeżo położony asfalt. Pech. Z Ostrowa postanowiłem pojechać nie do Łęcznej, a do Lubartowa. Kiedyś w głęboką noc stanąłem przed tym samym wyborem i padło na Łęczną, bo wiedziałem, że jakość tej drogi jest dobra. Okazało się, że łącznik z Lubartowem też nie jest zły. W mieście uzupełniłem płyny i wbiłem się na DK19. Kilka kilometrów przed Niemcami zobaczyłem przed sobą grupę rowerzystów w pomarańczowych strojach. Jak na służby porządkowe jechali zbyt szybko i rzeczywiście okazali się uczestnikami ustawki Rowerowego Lublina. Z sakwami cisnęli tak mocno, że musiałem się ostro spinać, aby ich dojść. Przed Niemcami spore korki i z pewną satysfakcją mijałem hordy samochodów tkwiące w bezruchu. Nowo położony asfalt przed Lublinem jest tak szybki, że podczas zjazdu w Elizówce obleciał mnie lekki strach, bo bez dokręcania pędzi się tam na złamanie karku. Przelatujące z obu stron samochody jeszcze potęgują poczucie zagrożenia. Do domu dotarłem, gdy Słońce wisiało już nad horyzontem – długie czerwcowe dni to jest to!
Kładka na obwodnicą Lublina © chirality

Infrastruktura nad jeziorem Łukcze © chirality

Jezioro Łukcze © chirality
Kategoria 100-150, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa, Jeziora Lubelszczyzny
- DST 103.86km
- Czas 03:26
- VAVG 30.25km/h
- VMAX 46.60km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 313m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Zalew Zemborzycki × 7
Piątek, 29 maja 2015 · dodano: 14.01.2016 | Komentarze 0
Tradycyjna już stukilometrówka składająca się z siedmiokrotnego oplotu Zalewu Zemborzyckiego. Pogodowo dosyć przyjemnie, bo i ciepło i sucho. Na trasie trochę powtarzalnych przeszkód – a to koparka ryjąca jezdnię na ul. Żeglarskiej, a to dosyć liczna ekipa układająca światłowody w rowach wzdłuż DDR w Dąbrowie (pewnie szerokopasmowe Internety), a to rolkarka ucząca się przez kilka godzin jeździć w tym samym miejscu. Po kilku kółkach twarze tych wszystkich ludzi znałem na pamięć, łącznie z twarzą koparki. Oczywiście nie obyło się bez standardowej porcji wybryków ze strony innych użytkowników DDR, ale ogólnie było dosyć pustawo, więc jakoś w miarę płynnie dało się jechać. Kręcenie się w kółko jest dobrym testem na psychikę, bo po kilku powtórzeniach pojawia się znużenie. Dlatego aby jakoś to wytrwać, ustaliłem sobie miejsca posiłku i pojenia na przeciwnych końcach Zalewu i one były moim celem na każdym kółku. Kategoria 100-150, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa
- DST 123.61km
- Czas 04:27
- VAVG 27.78km/h
- VMAX 40.10km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 423m
- Sprzęt Szosant
- Aktywność Jazda na rowerze
Jezioro Firlej
Sobota, 25 kwietnia 2015 · dodano: 12.01.2016 | Komentarze 0
Piękna słoneczna pogoda, więc postanowiłem odhaczyć pierwszą, zdecydowanie spóźnioną, setkę w tym roku. Wybór padł na jezioro Firlej, nad którym już dawno nie byłem. Do celu dotarłem DK19 z bardzo pomagającym wiatrem, dzięki któremu jechało się rewelacyjnie. Raz tylko zwiało mnie z jezdni na pobocze, ale dzięki temu zaliczyłem pierwsze terenowe 10 metrów w tym roku. W lasach kozłowieckich dywany kwitnących zawilców, więc było na czym zawiesić oko. W Fireju cisza i spokój, ale odbywało się akurat jakieś weselisko – trochę obfotografowałem tę imprezę, bo mam słabość do takich klimatów. Motywem przewodnim ceremonii było żyto w stanie płynnym. Nad samym jeziorem trochę pokropiło, ale nie na tyle, aby trzeba się było gdzieś chronić. Tradycyjna pętelka dookoła jeziorka, trochę byczenia się nad wodą i trzeba się było zwijać. Powrót pod wiatr i po dosyć kiepskich drogach, więc komfort jazdy znacznie gorszy. W okolicach Pryszczowej Górki zobaczyłem pierwszego bociana w tym roku – towarzyszył jakiemuś rolnikowi obrabiającemu pole. Trochę późno to spotkanie z boćkiem, no ale jak się nie wyjeżdża z miasta, to obcowanie z przyrodą jest solidnie ograniczone. Gdy dojechałem do domu licznik pokazywał 99 km, więc postanowiłem objechać Zalew Zemborzycki, żeby jednak setkę złamać. Na DDR do i dokoła Zalewu istne pandemonium. W sumie kupa śmiechu, gdyby nie to, że ledwo uniknąłem kolizji ze znakiem drogowym, gdy jakieś dziecko, które wyprzedzałem postanowiło nagle odbić na lewo.
Szosa w zawilcach © chirality

Pierwszy bocian w tym roku © chirality

Nad jeziorem Firlej © chirality

Romantyzm nad jeziorem Firlej © chirality

Drzewo w niebie © chirality

Weselisko w Firleju - panna młoda © chirality
Kategoria 100-150, dzień, rower szosowy, samotnie, szosa