Info

avatar Jestem chirality z Lublina. Mam przejechane 42279.29 km, w tym 945.90 km w terenie, z prędkością średnią 23.87 km/h.
Więcej o mnie.

button stats bikestats.pl

2020 button stats bikestats.pl

2019 button stats bikestats.pl

2018 button stats bikestats.pl

2017 button stats bikestats.pl

2016 button stats bikestats.pl

2015 button stats bikestats.pl

2014 button stats bikestats.pl

Wykresy roczne

Wykres roczny blog rowerowy chirality.bikestats.pl

Archiwum



Wpisy archiwalne w kategorii

100-150

Dystans całkowity:4817.41 km (w terenie 191.00 km; 3.96%)
Czas w ruchu:209:13
Średnia prędkość:23.03 km/h
Maksymalna prędkość:50.40 km/h
Suma podjazdów:18177 m
Liczba aktywności:43
Średnio na aktywność:112.03 km i 4h 51m
Więcej statystyk
  • DST 103.24km
  • Czas 03:22
  • VAVG 30.67km/h
  • VMAX 44.10km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 337m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki × 7

Niedziela, 4 września 2016 · dodano: 04.09.2016 | Komentarze 0

Piękna słoneczna pogoda, więc wybrałem się przekręcić standardowe siedem pętli dookoła Zalewu. W sumie trasa niezupełnie standardowa, bo na rozpoczęciu pierwszego kółka zacząłem przez roztargnienie podjeżdżać ul. Żeglarską i dopiero wtedy przypomniałem sobie, że północny brzeg powinienem był jechać po zaporze. I tak też robiłem od drugiego kółka. Bardzo wietrznie na trasie i niby otwarty zachodni brzeg miałem przyjemnie z wiatrem, ale co się z nim nawalczyłem gdzie indziej, to moje. Ogólnie jechało się tak sobie, mówiąc delikatnie. Na trasie masa ludzi, zarówno pieszych, rolkarzy, jak i rowerzystów, z których zbyt wielu zachowywało się tak, jakby mieli właśnie wychodne z ochronki dla inteligentnych inaczej. Nowe przejście dla pieszych na zachodnim brzegu stało się centrum życia towarzyskiego. Kłębiły się w jego pobliżu tłumy ludzi, zatrzymywali się na pogaduchy rowerzyści, a nawet zaparkowała ciężarówka z przyczepą, idealnie blokując DDR. Sajgon. Na trasę zabrałem tabliczkę czekolady. Po drugim kółku pomyślałem, że już czas na jej pierwszy pasek. Sięgnąłem do tylnej kieszonki, a tam tabliczka w płynie. Z paliwa nici. Musiałem więc jechać na samych bidonach. Do domu dotarłem lekko ujechany.




  • DST 147.37km
  • Czas 07:40
  • VAVG 19.22km/h
  • VMAX 45.20km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 496m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Skok przez trzy granice: Na Lublin!

Niedziela, 21 sierpnia 2016 · dodano: 23.03.2017 | Komentarze 0

Po ciężkim dniu nie pospałem długo, bo o szóstej obudziły mnie dźwięki dzwonów z pobliskiego kościoła. Niedziela. Przystanek, na którym się rozłożyłem wychodził na wschód, więc obserwowałem jaśniejące z tego kierunku niebo. Gdy słońce wyłoniło się zza horyzontu, z niechęcią wylazłem ze śpiwora. Do kościoła ciągnęły tłumy wiernych na mszę o siódmej, których witał śpiewny kobiecy głos. Na przystanku porozmawiałem trochę z ludźmi schodzącymi się na pierwszy w tym dniu autobus. Żeby nie robić obciachu postanowiłem wyruszyć w drogę wraz z rozpoczęciem nabożeństwa. Gdy ksiądz zaintonował „Gdy poranne wstają zorze”, wstałem i ja. Początkowo jechało się bardzo ciężko, bo mięśniom zdecydowanie nie było przez noc zbyt wygodnie. Minąłem Górno, a później Nisko – z altimetru wynikało, że to drugie rzeczywiście leży niżej. Mimo że świt był chłodny, to wraz ze wschodzącym słońcem szybko zaczęło robić się wręcz gorąco. Do tego stopnia, że ponownie priorytetem stało się uzupełnienie płynów. Jak na złość w niedzielny poranek otwartych sklepów w mijanych miejscowościach nie było. Nisko objechałem bokiem, ale nie chciało mi się nakładać kilku kilometrów, aby dotrzeć do jego centrum. Był to spory błąd, bo odwodnienie zaczęło mi wkrótce solidnie doskwierać. Na szczęście gdy wjechałem w Lasy Janowskie natrafiłem na otwarty przydrożny bar. Ugasiłem w nim pragnienie przyjemnie zmrożoną wodą i, raz kozie śmierć, zaryzykowałem nawet konsumpcję fasolki po bretońsku. Optymistycznie założyłem, że toksyny zaczną ewentualnie działać, gdy będę już w domu. Jadąc przez las urozmaicałem sobie czas wypatrywaniem grzybów. No a ponieważ był właśnie wysyp koźlarzy i kań (tych drugich nie zbierałem), to na wyjeździe z lasu miałem ich w sakwie dobre 2 kg. Na tym odcinku przez kilka kilometrów towarzyszył mi rowerzysta z Sandomierza. Czas upływał nam na pogaduszkach okołorowerowych, ale gdy przed Janowem Lubelskim ruch samochodowy stał się zbyt intensywny na jazdę obok siebie, mój kompan udał się w przeciwnym kierunku. W Janowie nawet się nie zatrzymałem, bo w tym roku zawitałem tam już kilka razy. Dokuczliwy upał ponownie zaczął mi doskwierać na hopkach przed Modliborzycami, ale w samym miasteczku zignorowałem otwarty sklep, bo nie chciało mi się wracać głupich kilkunastu metrów. Niepojęte. Powtórzyła się sytuacja sprzed kilku godzin. Ledwo się wlokłem i w każdym mijanym zlepku domostw wypatrywałem sklepu. Wypatrzyłem go w końcu w Polichnie i jeszcze nigdy nie byłem tak szczęśliwy na widok Lewiatana. Wchłonąłem kilka lodów, nawodniłem się, zapakowałem zapasy płynów i ruszyłem w dalszą drogę już w trochę lepszym nastroju. W normalnych warunkach jechałbym do Lublina opłotkami w dolinie Bystrzycy, ale ze względu na panującą tam dosyć kiepską nawierzchnię zdecydowałem się trzymać DK19 jak najdłużej. Przed Kraśnikiem długi zjazd w Stróży, który w tym roku pokonywałem w przeciwnym kierunku dwa razy (tutaj i tutaj). Ostatnią przerwę zrobiłem pod sklepem w Wilkołazie. Końcówka strasznie się dłużyła, ale ostatecznie dotarłem do znajomych rewirów w Niedrzwicy. W Strzeszkowicach opuściłem bez żalu krajówkę, kiepskimi asfaltami doturlałem się do Krężnicy Jarej i po chwili wjechałem na zachodni brzeg Zalewu Zemborzyckiego. Wydawało mi się, że nie było mnie tam całe wieki, a minął raptem tydzień. Wiatr z południa, który pomagał mi praktycznie przez całą drogę zaczynał przybierać na sile. Coś było na rzeczy, bo niebo zaczynało się szybko chmurzyć, a powietrze stawało się lepkie. Byłem praktycznie u siebie, więc adrenalina odpuszczała i do głosu zaczęło dochodzić zmęczenie. Dotarłem jednak do domu i mogłem zanurzyć się w wannie, o której marzyłem od Słowacji. Gdy się jakoś ogarnąłem, okolicę nawiedziła potężna ulewa. Uff!
Podsumowując, dzień bardzo męczący. Im bliżej domu, tym kilometry stawały się coraz dłuższe. W trasie trochę psioczyłem na upały, ale w takim deszczu, jaki rozbujał się po dotarciu do mety jazda byłaby o wiele bardziej wyczerpująca. Przy okazji wpadło do kolekcji 6 nowych gmin. Niewiele, ale dobre i to.

Kanie w Lasach Janowskich
Kanie w Lasach Janowskich © chirality

Koźlarz babka w Lasach Janowskich
Koźlarz babka w Lasach Janowskich © chirality

Koźlarz babka
Koźlarz babka © chirality

Grzyb na purchawkach
Grzyb na purchawkach © chirality

Kanie
Kanie © chirality


Epilog

Wyjazd trwał sześć i pół dnia bez czterech minut, z 76 godzinami (49%) spędzonymi w siodle. W tym czasie pokonałem 1350 kilometrów i 6 km przewyższeń. Wychodzi nieco ponad 200 km dziennie, co było trochę zbyt dużym dystansem z punktu widzenia kumulującego się zmęczenia. Gdybym przed wyjazdem zaplanował robienie 150-kilometrowych dniówek i tego się trzymał, wtedy jazda na rowerze byłaby jedynie dodatkiem do odwiedzania ciekawych miejsc. Ale z drugiej strony, robienie dłuższych przebiegów pozwalało na szybkie przeskakiwanie z jednej krainy w następną. Dzięki temu, każdy kolejny dzień był diametralnie inny od poprzedniego. Wyłączając Lwów, jakoś nie miałem parcia na zwiedzanie miast, które wszędzie wyglądają podobnie. Zresztą ciężko to robić z objuczonym rowerem. Oczywiście po powrocie do domu pojawił się lekki niedosyt. Trochę żałuję, że jadąc przez Karpaty nie zboczyłem w Tucholce z magistrali M-06 i nie pokonałem odcinka do Nyżnich Worot drogą lokalną przez Przełęcz Tucholską, która ze względów historycznych jest bardzo ciekawym miejscem. Żałuję też, że z przygranicznego Mukaczewa nie wbiłem się do Rumunii i tranzytem przez Węgry nie podpiąłem się na moją trasę gdzieś w Słowacji. Kosztowałoby to jeden dodatkowy dzień jazdy, ale wpadłyby dwa nowe kraje odwiedzone na rowerze. Ponieważ przygotowania do tego wyjazdu nie były jakoś specjalnie intensywne, nie obyło się bez wpadek. Brak zapasowych klocków hamulcowych mógł konkretnie uprzykrzyć mi przejazd przez góry, ale na szczęście w Stryju udało mi się je nabyć. W trasie nie miałem jednak jakichkolwiek awarii, co kładę na karb prostoty i toporności roweru, którym się poruszałem. Rower bez bajerów, ale niewiele mogło się w nim zepsuć. Trochę brakowało mi w nim nóżki, bo czasami na poboczach nie było go o co oprzeć (przydrożne słupki prowadzące, bez względu na kraj, stały się ostatnimi laty dosyć giętkie). Z pedałami też poszedłem po linii najmniejszego oporu i zamiast wymienić zatrzaskowe na zwykłe, założyłem jedynie nakładki platformowe. Przez to pedały były jednostronne, co na dłuższą metę było lekko upierdliwe. Pogoda, od której tak bardzo wiele zależy, dopisała. Z wyjątkiem dnia lwowskiego, przez resztę podróży uniknąłem opadów deszczu. Momentami było gorąco, ale temperatury i tak były znacznie niższe, niż podczas moich poprzednich (tutaj i tutaj) pobytów na Ukrainie. Tym wyjazdem odhaczyłem sporo rzeczy, które zaplanowałem na ten rok. Odwiedziłem ponownie Ukrainę, zaliczyłem nowy kraj (Słowacja), dotarłem do Bieszczadów, posunąłem do przodu zaliczanie gmin mojego województwa, jak i województwa podkarpackiego (wpadło ich w sumie 26). Ponieważ wycieczkę rozpocząłem w poniedziałek, a zakończyłem w niedzielę, stała się ona moim najintensywniejszym rowerowym tygodniem. Również w dużej mierze dzięki niej, sierpień stał się miesiącem ze zdecydowanie najdłuższym przebiegiem. Jeżeli ktoś nigdy nie jeździł po górach, to transkarpacki odcinek Stryj-Mukaczewo jest dobrym miejscem na chrzest bojowy. Świetne asfalty, szerokie pobocze i brak morderczych gradientów – czego więcej potrzeba? Jazda po górach, pomimo drenowania z sił, sprawiła mi masę radości i chciałbym jeszcze wrócić w ukraińskie Karpaty (wystarczy rzut oka na tę mapę, aby dostrzec drzemiące w tej krainie możliwości), jak i nasze Bieszczady. Te drugie chciałbym objechać na lekko, żeby zobaczyć, jaką to robi różnicę.



  • DST 129.42km
  • Czas 06:08
  • VAVG 21.10km/h
  • VMAX 34.50km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 276m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót z Podlasia

Środa, 10 sierpnia 2016 · dodano: 10.01.2017 | Komentarze 0

Noc po ciężkim dniu powoli mijała. Widok z przystankowej hacjendy miałem na wschód, więc na tym skrawku nieba robiło się jasno najszybciej. Początkowo było ono praktycznie czyste i promienie słońca rzucały swój blask spod horyzontu, ale szybko najechały ławice chmur i z przedstawienia nici. Nie było sensu dalej na tym przystanku siedzieć, więc ruszyłem w drogę. W Tucznej otwarty sklep, więc zrobiłem sobie w nim śniadanie w postaci pączków. Odcinek do Wisznic po ostatnie gminy podczas tej eskapady po dosyć kiepskich drogach. Za Jabłonią (Jabłoniem?) dostrzegłem w lesie parking z wiatami. Pomyślałem, że na chwilę mógłbym tam zlec, ale niestety miejsce było już okupowane przez dwójkę sakwiarzy, którzy akurat spożywali śniadanie. Okazali się Słowakami wracającymi z wyprawy po państwach nadbałtyckich. Dobrze mówili po polsku, więc trochę sobie z nimi porozmawiałem. Objechałem Parczew i w Siemieniu zrobiłem kolejną krótką przerwę pod sklepem. Później już parcie bez przerw do Lubartowa. Na wylocie DK19 z miasta w kierunku Lublina kolejna przerwa i ostatni etap do Lublina w intensywnym ruchu samochodowym. Przed Elizówką uciekłem z krajówki, ale później przegapiłem jakiś skręt i wylądowałem w kartoflach. Kosztowało mnie to kilka dodatkowych kilometrów, ale koniec końców doturlałem się do domu. Ogólnie rzecz biorąc warunki pogodowe były w czasie tego powrotu takie sobie. Zachmurzone niebo, momentami opady mżawki i mocny północny wiatr. Nie narzekam jednak, bo gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi niebo otworzyło się na dobre i pozostało otwarte przez resztę dnia.
Podsumowując, ten dwudniowy wyjazd kosztował mnie sporo wysiłku. Miałem zamiar przejechać tę trasę w jeden dzień, ale się nie dało. Pogoda od wyjazdu z Siemiatycz nie sprzyjała. Do tego jakość gminnych dróg w tym zakątku naszego kraju pozostawia wiele, bardzo wiele do życzenia i zapuszczanie się tam szosówką to lekkie nieporozumienie. Nie obyło się jednak bez pozytywów, bo podczas tego wyjazdu wpadły 22 nowe gminy (20 wczoraj i 2 dzisiaj) i północno-wschodnie krańce województwa lubelskiego mogłem uznać za objechane po całości (no prawie).


Podlaska równina
Podlaska równina © chirality

Zaskroniec na szosie
Zaskroniec na szosie © chirality

Podlaskie żniwa
Podlaskie żniwa © chirality




  • DST 103.92km
  • Czas 03:33
  • VAVG 29.27km/h
  • VMAX 40.20km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 284m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki × 7

Niedziela, 7 sierpnia 2016 · dodano: 07.08.2016 | Komentarze 0

Wczoraj deszczowo, więc z konieczności siedziałem w domu i kibicowałem naszym kolarzom na Olimpiadzie. Warto było, bo wyścig bardzo emocjonujący od samego startu, aż do mety. Dobrze, że byłem sam w domu, bo od upadku Nibalego i Henao, gdy Rafał Majka został samotnym liderem, zdzierałem sobie gardło słownictwem powszechnie uważanym za niecenzuralne. Dzisiaj pogoda się poprawiła, więc pojechałem nad Zalew przekręcić siedem kółek, czyli tradycyjną setkę. Od kilku dni odczuwam lekki ból pod prawą rzepką, więc wolałem nie przesadzać z obciążeniem. I dobrze się złożyło, bo na trasie masakryczne tłumy. Do tego bardzo internacjonalistyczne. Wyprzedzałem między innymi sporą grupę Ukraińców i parę Włochów. -Attenzione! Attenzione! - krzyknąłem do Włochów, którzy wybuchnęli na to gromkim śmiechem. Z fauny spotkałem w Dąbrowie jedynie galopującego wzdłuż jezdni lisa. Sympatyczna mordka. Do domu wróciłem jeszcze za dnia na ostatnie 50 km wyścigu kobiet na Olimpiadzie. Oglądając go złapałem się na myśli, że w porównaniu z mężczyznami kobiety były na końcowych podjazdach i zjazdach znacznie wolniejsze. No ale po masakrycznym upadku Annemiek van Vleuten tę myśl czym prędzej porzuciłem. Mam nadzieję, że dziewczyna z tego wyjdzie. Wczoraj mężczyźni też na tym zjeździe koziołkowali na wysokich krawężnikach, ale żaden upadek nie wyglądał aż tak źle.






  • DST 103.77km
  • Czas 03:30
  • VAVG 29.65km/h
  • VMAX 44.60km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Podjazdy 302m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki × 7

Piątek, 5 sierpnia 2016 · dodano: 11.08.2016 | Komentarze 0

Dawno nie jeździłem na szosówce (ostatni raz 16 czerwca), więc był już najwyższy czas, aby sobie przypomnieć, jak to się robi. Dzień upalny, więc odwlekałem wyjazd, ile się dało. Mimo że dom opuściłem po siedemnastej, na termometrze nadal było 29 stopni. Pojechałem nad Zalew przekręcić standardowe siedem kółek. Jechało się generalnie tak sobie, mówiąc oględnie. Co prawda na zachodnim brzegu bujałem się z południowym wiatrem, który jednak pod wieczór osłabł i do tego zmienił kierunek. Na pierwszym kółku, jak i jednym z następnych, przepłoszyłem w tym samym rewirze w Dąbrowie siedzącego w trawie orła. Za drugim razem dzierżył jakąś zdobycz w pysku. Piękny i sporych rozmiarów ptak. Na trasie było trochę sytuacji niebezpiecznych. Raz wyjechał mi z lasu pod koła samochód. Na szczęście zajął jedynie część DDR, więc byłem w stanie go objechać, bo inaczej wylądowałbym na masce. Innym razem kobiety, które regularnie karmią lokalne koty, spowodowały wśród swoich podopiecznych lekkie podekscytowanie. No i jeden z nich wyskoczył mi znienacka pod koła. Nie zareagowałem wcale, bo nie było na to czasu, ale to dobrze, bo kot w ostatniej chwili uskoczył. Na piątym kółku przejechałem spory kawałek z jakimś szosowcem po zmianach. Gdy wiozłem się na kole, sumiennie pokazywał wszelkie zagrożenia na trasie. Oczywiście zupełnie niepotrzebnie, bo co jak co, ale rundkę dookoła Zalewu znam na pamięć. Na szóstym kółku zaczęły się nad Zalewem żniwa. Dwa kombajny łykały łany zboża, aż miło. Lublin to taka większa wieś, co też ma swój urok. Pewnie niedługo rolnicy z Lublina będą zbierać też kukurydzę. Na siódmym kółku żniwa nadal trwały, ale do tego robiło się już ciemno. Dojazd do domu z konieczności bez okularów, bo inaczej nic bym nie widział, więc żerujące nad Bystrzycą hordy robactwa dały się we znaki. Do bazy dotarłem równo z nocą, co przyjąłem z ulgą, bo jechałem bez oświetlenia. Zdrowo się ujechałem, ale miło było pokręcić na rowerze i nie martwić się o skaczący na kasecie łańcuch.





  • DST 134.37km
  • Teren 10.00km
  • Czas 06:17
  • VAVG 21.39km/h
  • VMAX 39.80km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Podjazdy 289m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jezioro Łukie

Sobota, 2 lipca 2016 · dodano: 06.07.2016 | Komentarze 0

Po inspekcji jeziora Kunów, w ramach objazdu lubelskich akwenów, teraz padło na Jezioro Łukie, które szczyci się mianem największego na terenie Poleskiego Parku Narodowego. Z domu wyjechałem po czternastej, gdy termometr wskazywał ponad trzydzieści stopni. Trasa do celu identyczna do tej, którą przemierzyłem zimą jadąc nad Bikcze. No ale wtedy wszystko przykrywał śnieg i temperatura była o jakieś 50 stopni niższa, więc nie oczekiwałem, że będę się nudził. Wiatr lekko przeszkadzał, ale dawał w ramach rekompensaty trochę ochłody. Zrobiłem tradycyjną krótką przerwę przy ruinach w Zawieprzycach, a następnie na rozstaju dróg w Ludwinie, gdzie uzupełniłem szybko kurczące się zapasy płynów. Potem kilka kilometrów ruchliwą DW820 – nie było za ciekawie, bo droga bez pobocza, a kolumny samochodów wyprzedzały na styk. Dlatego też z ulgą skręciłem w boczną drogę prowadzącą nad Piaseczno. Na skraju lasów pojawili się już pierwsi sprzedawcy jagód i kurek, więc pewnie warto samemu zapuścić się w knieje za runem. W Starym Załuczu wyprzedziłem jakąś wycieczkę rowerową i wbiłem się na gruntówkę, która zaprowadziła mnie nad bagna przylegające do jeziora. Wybudowano nad nimi kilkukilometrową drewnianą kładkę, która prowadzi do właściwego brzegu. Szerokość tej kładki nie powala, ale że oficjalnie jest ona przeznaczona wyłącznie dla ruchu pieszego, więc nie ma co narzekać. Trochę jednak szkoda, bo człowiek skupia się bardziej na jeździe (bagna błędów nie wybaczają), niż na obserwowaniu krajobrazów, które zmieniają się jak w kalejdoskopie. Na pomoście wychodzącym nad lustro jeziora nie byłem sam, bo przez chwilę gościło tam kilkuosobowe towarzystwo pieszo-rowerowe. Jeden z rowerzystów zepsuł mi humor pokazując nadciągające z północy chmury, które wypisz wymaluj wyglądały jak burzowe. Samo jezioro bardzo urokliwe – widać, że toczy ono z bagnem walkę o przetrwanie. Z bagien wyrwałem się drugą odnogą kładki i po krótkim odcinku gruntowym opuściłem teren Parku. Później bocznymi drogami do Urszulina, gdzie lokalna władza walnęła znak zakazu ruchu rowerów, zmuszający do przetestowania kilkusetmetrowego odcinka DDR. Za Bogdanką zaczęły pojawiać się przelotne deszcze. Nie martwiły mnie one, bo temperatura była nadal bardzo wysoka. Niepokoiły mnie jednak błyskawice wypluwane ze zwałów ciemnych chmur, które szeroką ławą zbliżały się od północy. Grzmotów jeszcze nie słyszałem, ale świadomość tego, że pogoda może się w każdej chwili załamać dodawała mi motywacji do jazdy. Pomimo, że na trasie wypiłem sporo płynów, to jednak czułem się cholernie odwodniony i przez ostatnie 30 km wizualizowałem moment, gdy wyciągam z lodówki zimne piwo. Zmaterializował się on po dwudziestej drugiej, gdy dotarłem do domu. Koniec końców pośpiech okazał się zbędny, bo pogoda zeszła na psy dopiero nad ranem. Podsumowując, wyjazd bardzo udany. Jezioro Łukie jest bardzo pięknym zakątkiem Poleskiego Parku Narodowego, a temu, kto wpadł na pomysł wybudowania tam kładki nad bagnami należą się wielkie brawa. Mam też nadzieję, że nie jest to moja ostatnia wizyta w tym miejscu. Poniżej pozwoliłem sobie wkleić film grupy rowerowej TSR z Lubartowa z ich wyjazdu nad Jezioro Łukie.




Desant na osty
Desant na osty © chirality

Niezła balanga
Niezła balanga © chirality

Harlęż latem
Charlęż latem © chirality

Czerwony szlak rowerowy Lublin-Wola Uhruska
A tak było zimą © chirality

Harlęż latem
Charlęż latem © chirality

Zimowy krajobraz w Charlężu
A tak było zimą ©
chirality

Dolina Wieprza w Zawieprzycach
Dolina Wieprza w Zawieprzycach ©
chirality

Uczta na ostach
Uczta na ostach ©
chirality

Początek ścieżki przyrodniczej
Początek ścieżki przyrodniczej "Spławy" nad Jeziorem Łukie ©
chirality

Poleski Park Narodowy
Poleski Park Narodowy ©
chirality

Kładka nad bagnami w brzezinie
Kładka nad bagnami w brzezinie ©
chirality

Torfowisko przejściowe nad Jeziorem Łukie
Torfowisko przejściowe nad Jeziorem Łukie ©
chirality

Torfowisko przejściowe nad Jeziorem Łukie
Torfowisko przejściowe nad Jeziorem Łukie ©
chirality

Domek dla pszczół
Domek dla pszczół ©
chirality

Kładka nad bagnami
Kładka nad bagnami ©
chirality

Ols kępowo-dolinkowy nad Jeziorem Łukie
Ols kępowo-dolinkowy nad Jeziorem Łukie ©
chirality

Kładka nad bagnami
Kładka nad bagnami ©
chirality

Miejsce piknikowe na Jeziorem Łukie
Miejsce piknikowe na Jeziorem Łukie ©
chirality

Skalpowanie maślaka
Skalpowanie maślaka ©
chirality

Skrzypy
Skrzypy ©
chirality

Kładka nad Jezioro Łukie
Pomost nad Jezioro Łukie ©
chirality

Jezioro Łukie
Jezioro Łukie ©
chirality

Jezioro Łukie
Jezioro Łukie ©
chirality

Jezioro Łukie
Jezioro Łukie ©
chirality

Jezioro Łukie
Jezioro Łukie ©
chirality

Jezioro Łukie
Jezioro Łukie ©
chirality

Raczej niesprawny wiatrak
Raczej niesprawny wiatrak ©
chirality

Prześwity
Prześwity ©
chirality

Kopalnia Bogdanka
Kopalnia Bogdanka ©
chirality

Kopalnia Bogdanka
Kopalnia Bogdanka ©
chirality


  • DST 103.80km
  • Czas 03:45
  • VAVG 27.68km/h
  • VMAX 44.90km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 349m
  • Sprzęt Szosant
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Czwartek, 28 kwietnia 2016 · dodano: 04.06.2016 | Komentarze 0

Pogoda taka sobie, ale zmieniłem w szosie siodełko na stare (nowe jakoś uwiera tam, gdzie nie powinno) i pojechałem nad Zalew kręcić kółka. Wyszło ich w sumie siedem i co się ujechałem, to moje. W okolicach zachodu słońca temperatura zaczęła lecieć na twarz i do domu zajechałem, gdy termometr pokazywał siedem stopni. Na ul. Cienistej mijałem nieżywą sarnę. Z każdym kółkiem była nieżywa coraz bardziej. Dosyć ruchliwe miejsce i aż dziwię się, że nikt o tym nie powiadomił odpowiednich służb. No ale pewnie wszyscy, tak jak ja, oglądają się na innych. Na trasie kilku rowerzystów z Wysp, bo gdy słyszeli mnie jadącego za ich plecami, z uporem maniaka zjeżdżali do skrajnej lewej. Jeden, jadący obok niewiasty, nawet pozdrowił mnie staropolskim „spier**aj!” zupełnie bez obcego akcentu. Niewiele myśląc spier**liłem, chociaż kusiło mnie, żeby zrobić nawrót. O, i remontują zapadniętą kostkę na kolejny odcinku DDR prowadzącej nad Zalew. Decyzja słuszna.


Kwitnąca wiśnia
Kwitnąca wiśnia © chirality

Paproć wiosną
Paproć wiosną © chirality



  • DST 100.88km
  • Czas 03:58
  • VAVG 25.43km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 310m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zalew Zemborzycki

Niedziela, 17 kwietnia 2016 · dodano: 01.06.2016 | Komentarze 0

Temepraturowo pięknie, chociaż południowy wiatr trochę dął. Postanowiłem pokulać się dookoła Zalewu, chociaż wiedziałem, że będzie tam rowerowy Armageddon. I był. Rowerzystów zatrzęsienie, rolkarzy zatrzęsienie, pieszych zatrzęsienie. Do tego w jakiejś sieciówce musi być promocja na przyczepki rowerowe, bo tych bolidów z królewiczami w środku wałęsało, a właściwie bolkowało, się na trasie dosyć sporo. Na akcje i atrakcje serwowane przez użytkowników DDR spuszczę kurtynę milczenia, bo szkoda mi na to atramentu. Jednym słowem, kabaret. Na początku objechałem wodę trzy razy w ten sposób, aby na odkrytym zachodnim brzegu mieć mocny wiatr w plecy. Wzdłuż brzegu masa ludzi wsłuchiwała się w chóralne kumkanie żab. W poprzek pobliskiej jezdni znajduje się szlak migracyjny tych płazów i co roku lubelscy ekolodzy przenoszą je na drugą stronę, ocalając im bez wątpienia życie. Takie koncerty to pewnie gest wdzięczności uroczych zwierzątek. Po trzech kółkach podjechałem do bazy, bo z tych upałów zaczynałem się odwadniać. Pogoda zaczęła się zmieniać, z zachodu nadciągnęły groźne chmury i pojawił się lekki deszcz. Widać jednak było, że ta falanga chmur nie jest szeroka i za nią niebo jest ponownie czyste. Pojechałem więc ponownie nad Zalew kręcić kółka. Po przejściu lekkich opadów sporo się zmieniło. Trasy trochę opustoszały, zrobiło się odczuwalnie zimniej i co kuriozalne, wiatr zmienił się z południowego na północny. Ponieważ z uporem maniaka kręciłem kolejne kółka w kierunku z poprzedniej sesji, więc na zachodnim brzegu dostawałem wiatr w twarz. Po kolejnych trzech kółkach byłem już zdrowo ujechany, więc czym prędzej obrałem azymut na dom.




  • DST 104.09km
  • Teren 5.00km
  • Czas 05:13
  • VAVG 19.95km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 365m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jezioro Kunów

Niedziela, 27 marca 2016 · dodano: 08.05.2016 | Komentarze 0

Na pierwszą wiosenną przejażdżkę postanowiłem reaktywować objazd lubelskich jezior udając się nad Kunów. Gwiazdą okolic Lubartowa jest bez wątpienia jezioro Firlej i pomimo tego, że bywam nad nim od dziecka, to nad leżący po drugiej stronie krajówki Kunów jeszcze się nie zapuściłem. Po przedwiosennym ataku jakiejś eboli byłem nadal lekko przeziębiony, ale pogoda zrobiła się tak piękna, że grzechem byłoby siedzieć w czterech ścianach. W drodze do celu wiatr generalnie pomagał, chociaż gdy czasami zawiewał z burty, to potrafiło mnie spychać na środek jezdni. Mijałem też wielu rowerzystów, którzy heroicznie walczyli z czołowym wiatrem, więc nie miałem złudzeń, co mnie czeka podczas powrotu. Trasa znana do bólu, ale i tak jechało się przyjemnie, bo ruch samochodowy na bocznych drogach niewielki. W Pryszczowej Górze miałem nadzieję spotkać bociana, który w tamtym roku szlajał się po okolicznych polach, ale nic z tego – boćków na trasie brak. Z map wiedziałem, że brzegi Kunowa są miejscami bagniste, więc ucieszyło mnie, że dało się bez problemu podjechać nad sam brzeg. Jadąc wzdłuż niego taplałem się momentami w konkretnym błocie, ale zwykle grunt pod kołami się nie zapadał. Kunów jest bez wątpienia krajobrazowo bardziej urokliwy niż Firlej – brzegi porośnięte trzciną, masa kładek i jakichś bliżej niezidentyfikowanych budek. Jest nawet mikroplaża z prawdziwym żółtym piaskiem. Po rundce dookoła jeziora, wpadłem jeszcze nad Firlej, aby wygodnie rozsiąść się na ławce. Tutaj ludzi zdecydowanie więcej, ale nadal panowała przedsezonowa senność. Do domu postanowiłem wrócić krajówką. Trochę obawiałem się nawalonych na okoliczność świąt kierowców, ale nic zdrożnego mnie z ich strony nie spotkało. Cała droga pod wiatr, a że po walce z bagnami byłem już lekko ujechany, więc entuzjazmu nie było. Gdzieś w okolicach Niemców jest długi prosty odcinek. Zawsze gdy po nim jadę nachodzą mnie smętne myśli, bo tamtejsze pobocze jest pełne krzyży. Na jednym zauważyłem w przelocie napis „ojciec i syn”. Pod Lublinem zapaliłem światła. Nie żeby była taka potrzeba, ale wolałem nie wchodzić w konflikt z policjantami biorącymi udział w akcji kryptonim „Bezpieczne święta”. W Lublinie po raz pierwszy od bardzo dawna przejechałem się po rondzie rowerowym przy dworku Graffa. Przez blokadę DDR nad Bystrzycą jest ono praktycznie odcięte od południowych rejonów miasta. Objazdem przy Arenie Lublin doturlałem się do domu. Z ulgą.


Pułapka na cetyńce w lasach pod Lubartowem
Pułapka na cetyńce w lasach pod Lubartowem © chirality

Jezioro Kunów
Jezioro Kunów © chirality

Wywrócona łódka nad jeziorem Kunów
Wywrócona łódka nad jeziorem Kunów © chirality

Łódka nad jeziorem Kunów
Łódka nad jeziorem Kunów © chirality

Pęknięte drzewo nad jeziorem Kunów
Pęknięte drzewo nad jeziorem Kunów © chirality

Zdezelowana kładka nad jeziorem Kunów
Zdezelowana kładka nad jeziorem Kunów © chirality

Niesymetryczne drzewo nad jeziorem Kunów
Niesymetryczne drzewo nad jeziorem Kunów © chirality

Kładka nad jeziorem Kunów
Kładka nad jeziorem Kunów © chirality

Wiosna nad jeziorem Kunów
Wiosna nad jeziorem Kunów © chirality

Motocykle nad jeziorem Firlej
Motocykle nad jeziorem Firlej © chirality




  • DST 103.10km
  • Teren 10.00km
  • Czas 06:54
  • VAVG 14.94km/h
  • VMAX 31.20km/h
  • Temperatura -5.0°C
  • Podjazdy 296m
  • Sprzęt Banana Rama
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jezioro Bikcze

Sobota, 23 stycznia 2016 · dodano: 25.01.2016 | Komentarze 0

Piękna słoneczna pogoda i lekki, pięciostopniowy mróz zachęcały do dłuższego wyjazdu, szczególnie, że na następne dni zapowiadana jest odwilż. Postanowiłem więc wziąć na celownik jezioro Bikcze, jako kolejny etap inspekcji lubelskich akwenów. Przed wyjazdem zmieniłem opony na takie z bardziej wyrazistym bieżnikiem i z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że na slickach daleko bym nie zajechał. Na DDR wzdłuż Bystrzycy sporo rozjechanego śniegu posypanego miejscami piaskiem. Rower zachowywał się stabilnie, czułem pod kołami tarcie, co mnie cieszyło. Prawdziwie zimowe warunki zaczęły się jeszcze w Lublinie, zaledwie kilometr od pulsujących miejskim gwarem rewirów, ale po ubitym śniegu jechało się całkiem dobrze. Po kilku kilometrach gruntówkami wbiłem się na czarny asfalt i dobre warunki utrzymywały się mniej więcej do Sobianowic. Później zaczęły się pojawiać coraz częściej oblodzone fragmenty, których już nie dawało się tak łatwo objechać po czarnym. Często więc brałem lód pod koła i problemu nie było. Do czasu. Sielanka skończyła się za Charlężem, gdzie wjechałem na lodowisko. Jadę po tym lodzie i widzę, że zaczyna on nabierać nachylenia w kierunku prostopadłym do mojego kierunku jazdy. Zacząłem się zastanawiać, jak i czy powinienem to nowe zjawisko skorygować rowerem. Problem nie jest prosty, więc rozważałem go jeszcze wtedy, gdy już sunąłem tyłkiem po lodzie. Dobrze, że w pobliżu nie było żadnych samochodów, bo mogłoby być bardzo nieciekawie. Dopiero gdy podnosiłem siebie i rower zdałem sobie sprawę, jak niewiarygodnie śliski był ten lód. Rower niewiele przy upadku ucierpiał, bo musiałem jedynie poprawić tylne koło, które wysunęło się z widełek. Od tej pory starałem się jednak w miarę możliwości unikać kontaktu z lodem. Czasami nawet jechałem lewym pasem, gdy właśnie tam była jedyna czarna kreska asfaltu, a czasami brnąłem przez śnieg na poboczu. Zimowe krajobrazy rekompensowały jednak wszelkie niedogodności. Pierwszy konkretny postój zrobiłem na wzgórzu w Zawieprzycach – ładna panorama meandrującego Wieprza, którego w tych okolicach zasila nasza lubelska Bystrzyca. Jeszcze w Zawieprzycach wbiłem się w jakaś drogę, która na pewno nie łapała się na pierwszą piątkę w kolejności odśnieżania. Potem był z tym lepiej, ale aż do Ludwina zdarzały się oblodzone fragmenty. Później kilka kilometrów drogą wojewódzką w miarę przyzwoitych warunkach, chociaż ciężki ruch samochodowy był konkretny. Po skręcie na Piaseczno znowu zrobiło się biało, ale generalnie było widać na drodze cienką czarną kreskę. Na tym odcinku jest w szczerym polu kilkukilometrowa DDR i chociaż nie była odśnieżona, to postanowiłem się po niej przejechać. W okolicach jeziora Bikcze zacząłem improwizować, bo na moich mapach nie było żadnego dojazdu do samego lustra wody. Jakąś ścieżką dostałem się na okalającą jezioro groblę. Po jednej stronie grobli kanał, a po drugiej gęste chaszcze. Na świeżym śniegu masa tropów i śladów zwierząt i do tego jakieś nory, do których nie odważyłem się zaglądać. Według mojego GPS byłem ok. 200 metrów od wody, więc postanowiłem poruszać się groblą w poszukiwaniu ludzkich tropów wbijających się w chaszcze w kierunku jeziora. Udało mi się w końcu coś takiego znaleźć i lekkim prześwitem zacząłem się przedzierać w kierunku wody. Po kilkudziesięciu metrach ślady ludzkie się urwały w miejscu, w którym właściciel tych śladów popełnił był wycinkę młodych brzóz. Skoro jakiś tubylec nie zapuszczał się głębiej, więc i ja to sobie odpuściłem i to pomimo tego, że byłem jakieś 100 metrów od brzegu. Dookoła roślinność wybitnie bagienna, ale grunt zmarznięty na kość, więc z przemieszczaniem się nie było problemów. Jednak ewentualne załamanie się lodu na bagnach to nie moja bajka. Słońce chyliło się już ku zachodowi, więc trzeba się było zwijać. Polami dotarłem do jakiejś gruntówki w okolicach Rozpłucia. Pierwotnie planowałem powrót bocznymi drogami, ale na tyle miałem dosyć jazdy figurowej na lodzie, że postanowiłem przez Piaseczno dobić jednak do DW820 i bez kombinowania dotrzeć nią do Łęcznej i dalej do Lublina. Jeszcze koło jeziora pogadałem z jakimś miejscowym, którego pies wyprowadził na spacer, o możliwości dojścia do brzegu jeziora. Podobno w Czarnym Lesie jest ścieżka prowadząca prosto nad wodę, ale przebiega ona przez podwórko jakiegoś gospodarza (sic!). Na mapach satelitarnych rzeczywiście widać dróżkę, więc na pewno ten wariant przetestuję podczas zaliczania kolejnego okolicznego jeziora, bo tych tutaj dostatek. Co ciekawe, na mapach Garmina Bikcze nazwane jest Zagłęboczem pomimo tego, że inne Zagłębocze znajduje się jakieś 7 km na północ. A powrót do Lublina już na lampkach. Słońce spadło pod horyzont, ale w tym samym czasie wyskoczył spod niego Księżyc w pełni. Szkoda, że przez całą drogę miałem go lekko z tyłu. Gdy dobiłem do drogi wojewódzkiej wiedziałem, że czeka na mnie czarny asfalt aż do samego Lublina. Co prawda do Łęcznej pobocze było miejscami oblodzone i nie dało się jechać skrajną prawicą, ale ruch samochodowy był na tyle niewielki, że przez większość czasu mogłem spokojnie sunąć środkiem pasa i zjeżdżać jedynie na dźwięk zbliżających się pojazdów. Na świątecznie przystrojonym rynku w Łęcznej zrobiłem krótką przerwę, ale nie było sensu się rozsiadać, bo już zrobiło się odczuwalnie zimniej, niż za dnia. Droga do samego Lublina w dobrym stanie, jedynie miejscami musiałem przebijać się przez gryzący smog, bo niektórzy w taką pogodę palą w piecach byle czym. Pal licho smród, ale taka mgiełka drastycznie obniża widoczność na drodze. Najgorzej było z tym na rogatkach Lublina, więc przez chwilę myślałem, że zbłądziłem do Krakowa. W Łuszczowie odcinkowy pomiar prędkości i rzeczywiście ruch samochodowy jakoś nienaturalnie spowolniony. Przewidywałem, że po tym odcinku zacznie się sajgon, gdy kierowcy będą chcieli nadrobić stracony na przepisowej jeździe czas, ale żadnych szaleństw nie zaobserwowałem. Muszę jednak powiedzieć, że z ulgą dotarłem do DDR nad Bystrzycą, bo miałem już lekko dosyć towarzystwa samochodów. Nad rzeką gęsta mgła, że nożem kroić. Oczywiście nie mogło się obyć bez spotkania z rowerzystą jadącym bez jakiegokolwiek oświetlenia. Podsumowując, wyjazd męczący, ale bardzo przyjemny, bo szczególnie za dnia zima była jak z obrazka. Nieco psuły całokształt oblodzone fragmenty dróg, ale jak jest zima, to musi być i on.


Skrzyżowanie w Lublinie
Skrzyżowanie w Lublinie © chirality

Ulica Orzechowa w Lublinie
Ulica Orzechowa w Lublinie © chirality

Tunel pod S17 w Rudniku
Tunel pod S17 w Rudniku © chirality

Bystrzyca po zasileniu Ciemięgą w Sobianowicach
Bystrzyca po zasileniu Ciemięgą w Sobianowicach © chirality

Lew przyprószony w Sobianowicach
Lew przyprószony w Sobianowicach © chirality

Figurka religijna w Sobianowicach
Figurka religijna w Sobianowicach © chirality

Zimowy krajobraz w Charlężu
Zimowy krajobraz w Charlężu © chirality

Czerwony szlak rowerowy Lublin-Wola Uhruska
Czerwony szlak rowerowy Lublin-Wola Uhruska © chirality

Szklana pogoda na jezdni
Szklana pogoda na jezdni © chirality

Wieprz po zasileniu Bystrzycą w Zawieprzycach
Wieprz po spotkaniu z Bystrzycą w Zawieprzycach © chirality

Nadwieprzańskie klimaty
Nadwieprzańskie klimaty © chirality

Polska w ruinie w Zawieprzycach
Polska w ruinie w Zawieprzycach © chirality

DDR w Uciekajce
DDR w Uciekajce © chirality

Ściernisko zimą
Ściernisko zimą © chirality

Infrastruktura kanału wokół jeziora Bikcze
Infrastruktura kanału wokół jeziora Bikcze © chirality

Brzezina nad Bikczem
Brzezina nad Bikczem © chirality

Tropy nad Bikczem
Tropy nad Bikczem © chirality

Chaszcze okalające jezioro Bikcze
Chaszcze okalające jezioro Bikcze © chirality

Drzewa upadłe nad Bikczem
Drzewa upadłe nad Bikczem © chirality

Zachód słońca nad Bikczem
Zachód słońca nad Bikczem © chirality

Mój druh o zachodzie słońca
Mój druh o zachodzie słońca © chirality

Okolice Rozpłucia
Okolice Rozpłucia © chirality

Okolice Piaseczna
Okolice Piaseczna © chirality

Wschód Księżyca w okolicach Rogóźna
Wschód Księżyca w okolicach Rogóźna © chirality

Świątecznie na rynku w Łęcznej
Świątecznie na rynku w Łęcznej © chirality